Dziękuję wszystkim za komentarze, bo naprawdę każdy jest dla mnie bardzo ważny i mi pomaga, nawet jeśli nie widać tego w postaci jakichś wyraźnych rezultatów. Dlatego mam nadzieję, że pod tym rozdziałem pojawi się ich jeszcze więcej (nawet tych krytycznych), bo jak na razie zostawia po sobie ślad tylko nieliczna grupka, a wydaje mi się, że czyta te moje wypociny trochę więcej osób (przynajmniej tak mi pokazują statystyki :P).
Przedłużyłam już wystarczająco, więc zapraszam na rozdział.
Pozdrawiam! :D
____________________________________________________________________
Pozostały trzy dni do wyjazdu, gdy Blake ze zdumieniem
odkrył, że zaczął się gapić. A było to w najmniej oczekiwanym momencie i
uderzyło w niego z taką mocą, że musiał wyjść, aby zapalić.
Wszystko zaczęło się od tego, że Jacques, dzień po
tym, jak zjedli kolację w pobliskim miasteczku (jeszcze długo będą mu się śniły
te panierowane, bycze jądra), zaproponował, iż upiecze ciasto. Najwyraźniej
obrał sobie za cel wprowadzanie go w stan ciągłego zdumienia, bo nie potrafił
inaczej zareagować na tę propozycję. W końcu pamiętał, jak chłopak zarzekał
się, że nie jest kurą domową i nie zamierza robić nic, co mogłoby go
uszczęśliwić. Najwyraźniej w ciągu tygodnia wszystko uległo zmianie i Blake nie
do końca był w stanie to wszystko ogarnąć.
Wylądował w kuchni na krześle, które przyniósł sobie z
„salonu”. Nawet nie wiedział, dlaczego to zrobił, bo w międzyczasie mógł zająć
się czytaniem drugiej książki, którą ze sobą zabrał. Jakoś wcześniej nie
znalazł na to czasu. Mimo to postanowił przyglądać się Jacquesowi, który
przemilczał jego obecność w pomieszczeniu, z wprawą zabierając się za
przygotowywanie ciasta.
Rozmawiali o
wszystkim – szkole, planach szatyna, wydawnictwie i sprzedaży książek… Znów
można było wyczuć tę nić porozumienia pomiędzy nimi, a Blake po raz kolejny nie
mógł wyjść ze zdziwienia, że wcześniej nie zauważył, jak inteligentny jest ten
chłopak. I jak miły potrafi być, kiedy tylko chce. Rozmowy z nim sprawiały mu
prawdziwą przyjemność i ich wcześniejsze kłótnie, których przez ostatnie
miesiące było naprawdę wiele, wydały mu się absurdalne. Wystarczył tydzień,
żeby zrozumieli, że tak naprawdę mają wiele wspólnych tematów i są w stanie się
dogadać. Może faktycznie pomysł Katherine miał sens?
I wtedy stało się TO. Jacq uwinął się ze wszystkim
naprawdę bardzo szybko i kiedy pochylił się, żeby otworzyć piekarnik, a następnie
wstawić ciasto, jego spodenki obsunęły się, ukazując kawałek opalonej skóry, a
Blake po prostu się zagapił. Spojrzał na jego wydatny, choć niewielki tyłek i
przemknęło mu przez myśl, że to pociągający widok. I dopiero ta myśl otrzeźwiła
go na tyle, by odwrócił wzrok, zanim syn jego narzeczonej zamknął piekarnik i
ustawił odpowiednią funkcję.
- Idę zapalić. – Poderwał się z krzesła nieco zbyt
nerwowo, by nie zwrócić na siebie uwagi Jacquesa, ale ten tylko kiwnął głową i
zabrał się do sprzątania, najwyraźniej niezbyt zainteresowany jego dziwnym
zachowaniem. Szybko przeszedł przez pokój, który w założeniu miał być
odpowiednikiem salonu, wszedł do swojej sypialni i zgarnął paczkę papierosów z
szafki nocnej. Następnie opuścił domek i usiadł na werandzie, bezmyślnie
wgapiając się w szczyty gór.
Nie powinien był się na niego gapić. Nie miał do tego
prawa. Jacques był zaledwie osiemnastolatkiem. I był synem jego narzeczonej.
Blake zupełnie nie rozumiał, co mu strzeliło do głowy. To było absurdalne.
Zaciągnął się mocno dymem, próbując się uspokoić.
Czasem zdarzało mu się zerknąć na czyjś tyłek, ale nigdy nie myślał przy tym o
czymś szczególnym. Potrafił po prostu docenić ładne pośladki. Problem zaczynał
się wtedy, gdy te pośladki były męskie. Czasem czuł się przez to winny, czasem
nie (choć zwykle tak). Ale ocenianie tyłka Jacqa było po prostu niewłaściwe na
tylu płaszczyznach, że jego wzrok nawet na chwilę nie powinien tam wylądować. A
nawet jeśli już tak się stało, to nie powinien rozważać atrakcyjności tego
widoku. Bo to mogło skończyć się źle. Był tego pewien.
Coś się działo. Wyczuwał to dziwne napięcie pomiędzy
nimi, widział to czasem we wzroku chłopaka… Nie rozumiał tego, ale wątpił, by
ta specyficzna atmosfera, która tworzyła się, gdy czasem na siebie patrzyli,
zniknęła wraz z ich powrotem do Chicago. Nie potrafił tego nazwać, ale to, co
wydarzyło się przed chwilą, nie pomagało. Musiał wziąć się w garść. I wypalić
jeszcze jedną fajkę.
***
Ciasto było obłędne. Jabłkowe nadzienie było słodkie,
lekko cynamonowe i rozpływało się w ustach. Już sam jego zapach sprawiał, że
ślinka ciekła mu z ust, ale gdy w końcu ugryzł kawałek…
Pomruk, który wydobył się z jego gardła, był zbyt
niski, żeby zostać uznanym za przyzwoity. Oczywiście nie zwrócił uwagi na
dźwięki, jakie z siebie wydawał (dopóki tej uwagi nie zwrócił mu nastolatek),
zbyt skupiony na jedzeniu, więc nie zauważył też spojrzeń, które rzucał mu
Jacques.
- Powinieneś zacząć piec w domu.
- Powinienem?
Blake zupełnie zignorował sceptyczny głos chłopaka.
- Zdecydowanie. Nie powtarzaj tego swojej matce,
dzieciaku, ale nigdy nie jadłem lepszego ciasta.
- To samo mówiłeś o moim gotowaniu. Zaczynam się
zastanawiać, czy powinienem ci wierzyć…
Czy mu się wydawało, czy Jacques Bright wyglądał,
jakby się zawstydził? Było coś wyjątkowo ujmującego w jego zmieszanym wzroku i
palcach, które wykręcał w nerwowym geście.
- To chyba musi o czymś świadczyć, nie? – Wskazał na
swój pusty talerzyk. Nie pozostał na nim żaden większy okruszek.
Szatyn wywrócił oczami, prychając, ale uwadze
mężczyzny nie umknął delikatny uśmiech, który na chwilę wykrzywił jego wargi.
- Jak wrócę do tego, co robiłem w kuchni, zanim
postanowiłeś się do nas wprowadzić… - Urwał na chwilę, najwyraźniej po raz
kolejny mając ochotę przypomnieć mu o tym, że nie był mile widzianym gościem w
ich rodzinnym domu, choć tym razem wydawało się to brunetowi wymuszone. – To po
dwóch miesiącach zrobisz się tłusty i mama cię rzuci. – Nagle pstryknął
palcami, jakby go oświeciło. – Cholera! Czemu ja wcześniej na to nie wpadłem?
- Nie jesteś zabawny – Blake stwierdził bezbarwnym
głosem, samemu do końca nie wiedząc, czy Jacq w tym momencie żartował, czy może
faktycznie nadal przeszkadzała mu jego obecność. – A poza tym przytycie wcale
mi nie grozi. Widziałeś te mięśnie?
To był kolejny raz, gdy Blake popełnił błąd przy Jacquesie
i w przypływie zupełnego braku myślenia uniósł koszulkę, pokazując mu swój
brzuch, jakby ten wcześniej go nie widział, co było niemożliwe przy takich
upałach, jakie panowały w tej części kraju. Tak naprawdę zaczął nosić koszulki
dopiero po incydencie, o którym obaj nie zamierzali wspominać, więc ten pokaz
nie miał sensu, o czym brunet zupełnie w tamtym momencie nie myślał. Dopiero
gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi i podniósł wzrok, patrząc na chłopaka,
dostrzegł jasne oczy wpatrzone w jego odkryty brzuch i było w tym spojrzeniu
coś tak bardzo złego, że szybko opuścił koszulkę i odchrząknął.
- Pójdę po jeszcze kawałek… - wymamrotał, czując się
tak, jakby temperatura jego ciała nagle wzrosła o kilka stopni.
Przeszedł pospiesznie do kuchni, a gdy stanął w takim
miejscu, że Jacques nie mógł dostrzec go z kanapy, oparł się rękoma o blat i
pochylił, myśląc gorączkowo. Przecież mogło mu się tylko wydawać; mógł sobie
coś uroić. Wszystko było w porządku. Nic się nie działo. Absolutnie nic.
***
Przesuwał palcami po tych imponujących mięśniach, co
rusz zahaczając o pasek ciemnych włosków, który ciągnął się od pępka aż po
skraj bielizny. Przytknął wargi do tej gorącej, opalonej skóry, czując
ekscytację na samą myśl, że ma możliwość znajdowania się na kolanach przed tym
mężczyzną i zaraz będzie mógł ściągnąć z niego ten ostatni skrawek materiału, a
następnie dotknąć jego grubego kutasa…
- Och. – Głośne sapnięcie wyrwało się spomiędzy jego
warg, gdy chaotycznie poruszał dłonią po swoim penisie, czując, że jest już
blisko.
Nie mógł uciec od wizji, która pojawiła się w jego
głowie. I nawet już nie próbował. Po prostu poddał się temu, wyobrażając sobie,
jak Blake łapie go za włosy i agresywnie przyciąga do siebie, niemal zmuszając
go do wzięcia jego członka w usta. Jego penisa widział tylko raz i było to
zaledwie krótkie zerknięcie, ale mógł dać ponieść się fantazjom, wyobrażając
sobie kępkę czarnych, poskręcanych włosków, w które mógłby wsunąć nos w każdej
chwili. Mógł wyobrazić sobie cokolwiek zechciał, masturbując się pod prysznicem,
gdzie miał pewność, że obiekt jego fantazji nie usłyszy ani jednego zduszonego
jęku i sapnięcia.
Jego umysł był jak czysta karta. Poza fantazjami o
tych pełnych wargach, silnych dłoniach i grubym członku, w jego głowie
znajdowała się pustka. Nie myślał o tym, jak złe było to, czemu się poddawał.
Nie myślał o swojej mamie, która nigdy by mu nie wybaczyła, gdyby dowiedziała
się, jakie wizje tworzą się w głowie jej ukochanego syna. Nie myślał też o tym,
że po wszystkim znów poczuję tę cholerną gorycz i wściekłość na samego siebie.
Podczas tego jednego, krótkiego prysznica mógł choć na chwilę przestać myśleć i
poddać się swojemu pragnieniu.
A gdy już doszedł, brudząc swoją dłoń i ścianę
prysznica spermą, która i tak została zaraz zmyta przez wodę, odetchnął drżąco
i usiadł w brodziku, ukrywając twarz w dłoniach. Był stracony.
***
- Stęskniłam się za wami, kochanie.
- Mamo… - jęknął. – Wiesz, że już niedługo będziemy z
powrotem w domu. Jeszcze tylko trzy dni.
- Wiem i już nie mogę się doczekać. Te dwa tygodnie
okazały się dla mnie trudniejsze, niż myślałam. Ale cieszę się, że przynajmniej
ten wyjazd na coś się przydał. Pogodziliście się!
Jacques niemal fizycznie poczuł się winny po jej
słowach. Pogodzili się… Łatwiej by było, gdyby tylko na tym się skończyło. Ale
oni się zakumplowali – wciąż ich rozmowy były pełne złośliwości, ale była to
złośliwość podszyta żartem. I co najdziwniejsze, rozumieli się. A on wiedział o
mężczyźnie rzeczy, o których nie miała pojęcia nawet jego matka. To sprawiało,
że ich relacja robiła się intymniejsza, a on trochę za bardzo się w to
zaangażował. Może nawet nie tylko trochę…
- Żeby się pogodzić, to najpierw musielibyśmy się
pokłócić… - mruknął, tak naprawdę tylko po to, żeby coś powiedzieć. Czuł się
zmieszany i było mu wstyd przez to, co jeszcze wczorajszego wieczora wyczyniał
pod prysznicem. Jak miał rozmawiać ze swoją rodzicielką, mając świadomość, że
fantazjuje o jej narzeczonym?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. – Westchnęła. – Wasze
kłótnie sprawiały mi przykrość.
- Wiem, przepraszam.
Nie było to jedyne, za co powinien ją przeprosić.
- Ale teraz już wszystko będzie w porządku – ciągnęła,
jakby zupełnie nie zwróciła uwagi na jego słowa. – Po rozstaniu z twoim ojcem
ciężko było mi znaleźć mężczyznę, któremu potrafiłabym zaufać, ale Blake jest
inny.
Jacques przeklął w myślach, orientując się, że to
jeden z tych szczerych momentów, gdy jego matka potrzebuje po prostu powiedzieć
mu o wszystkich swoich wątpliwościach i nadziejach. W całym jego życiu było
kilka takich momentów i za każdym razem było to dla niego równie krępujące, ale
rozumiał, że był jej jedyną rodziną i potrzebowała go. Ale w obecnej sytuacji…
Jak miał słuchać o jej nadziejach związanych z Blakem i o jej wielkiej miłości,
gdy kilkadziesiąt godzin wcześniej masturbował się, myśląc o tym samym
mężczyźnie? Nie mógł tak.
- Wierzę, że stworzymy prawdziwą rodzinę; że będzie
dla ciebie dobrym ojcem…
- Mamo, muszę kończyć – przerwał jej, doskonale zdając
sobie sprawę z tego, że było to niegrzeczne. – Piekę kurczaka i muszę go
wyciągnąć, a wiesz, że Blake nie ruszy się do tego, dopóki nie poczuje
spalenizny…
- Oczywiście, skarbie. – Jeśli poczuła się urażona
zachowaniem swojego syna, to nie dała tego po sobie poznać. – Zadzwonię jutro.
Kocham cię.
- Też cię kocham. Pa.
Spojrzał na telefon i odrzucił go z westchnieniem.
Następnie przeniósł wzrok na rysunek, którym był zajęty, dopóki Katherine nie
zadzwoniła. Zajmował się nim przez kilka dni i efekt był zadowalający, choć
Jacques nadal uważał, że nie należy do dobrych portrecistów. Udało mu się
jednak oddać wyraziste rysy twarzy, roztrzepane włosy i psotny błysk w oku,
który sugerował, że portretowana postać jest znacznie młodsza niż w
rzeczywistości. Tylko kolor tęczówki nie był tak intensywny, jak czasem
widział, gdy patrzył mężczyźnie w oczy. Po prostu nie potrafił oddać węglem
tego hipnotyzującego odcienia, który za każdym razem robił na nim tak duże
wrażenie…
Odwrócił wzrok. Nie sądził, by zachowanie tego
portretu było rozsądne. Już teraz czuł, że jest mało stabilny i nie może ufać
swoim emocjom, a trzymanie tego rysunku w pokoju wydawało mu się… dziwne.
Pozwalałoby mu gapić się na niego do woli i pogłębiać to dziwne uczucie, które
zaczęło w nim kiełkować. Nie chciał i bał się tego, ale zarazem szkoda mu było
wyrzucić ten portret. W końcu pracował nad nim kilka dni i uważał go za jeden z
lepszych, jakie udało mu się stworzyć.
Wstał z łóżka i po zastanowieniu wziął kartkę w
dłonie. Raz jeszcze spojrzał na przystojną twarz, która ostatnio nawiedzała go
w snach, nim opuścił pokój. W końcu jak zły mógł być ten pomysł?
***
A jednak coś się działo. Zostały dwa dni do ich
wyjazdu, gdy Jacques zapukał do drzwi jego sypialni i bez zaproszenia wszedł do
środka. Blake był właśnie w trakcie przeglądania swojej poczty elektronicznej i
nie zdążył nawet zareagować na to pukanie.
- Słyszałeś, jak mówię, że możesz wejść? – Uniósł
brew, choć nie wydawał się zły. Obecność chłopaka przestała mu przeszkadzać już
dawno temu, ale przecież nie mógł pozostawić tego wtargnięcia bez żadnego
komentarza.
- Tak.
Na tę bezczelną odpowiedź mężczyzna mógł tylko
wywrócić oczami. Jacq naprawdę bywał nieznośnym bachorem.
- Chciałeś coś?
- Chciałbym ci coś pokazać.
W końcu spojrzał na niego z zainteresowaniem.
Nastolatek wciąż stał bliżej drzwi niż jego łóżka, z dłońmi ukrytymi za
plecami. Po raz kolejny sprawiał wrażenie zestresowanego i jakby
niezdecydowanego. Wyglądał trochę tak, jakby sam nie wiedział, co robi w tym
miejscu.
- No to pokaż – powiedział w końcu, widząc, że Jacq
tylko stoi i wgapia się w drewnianą podłogę, jakby było w niej coś
interesującego.
- Ostatnio chciałeś się dowiedzieć, nad czym pracuję…
Nadal chcesz?
Gdzie się podział ten pewny siebie Jacq? Blake
naprawdę nie mógł się nadziwić, jak bardzo nastolatek wydawał się zdenerwowany.
A przecież był świadomy swojego talentu i ogromnych umiejętności, więc o co
chodziło? Wydawało mu się niemożliwe, żeby to on tak go stresował. Był ostatnią
osobą, której zdaniem przejąłby się chłopak.
- Oczywiście, że chcę.
I wtedy Jacques podał mu rysunek, a on po prostu się
zagapił. Patrzył na swoją twarz, oddaną z wyjątkowym pietyzmem, i był w szoku.
Jeszcze nigdy nikt go nie narysował. A to nie był zwykły rysunek, tylko mini
dzieło. Cholera, może miał zbyt duże ego, ale podobał się sam sobie!
- To jest…
- Ta, nie jestem najlepszym portrecistą.
- Żartujesz sobie?! – Uniósł głowę tak szybko, że aż
coś mu strzeliło w karku. – To jest niesamowite!
- Pewnie dlatego, że to ty, co? – Jacques najwyraźniej
wrócił do bycia sarkastycznym, pewnym siebie dupkiem, bo wywrócił przy tym
oczami, po raz kolejny śmiejąc się z niego.
- Dlatego, że masz talent – powiedział szczerze, tym
razem darując sobie sarkazm. W końcu wiedział o tym już od jakiegoś czasu i
teraz był pewien, że Katherine wcale nie przesadzała, chwaląc swojego syna.
Poklepał miejsce obok siebie na łóżku.
- Siadaj.
- Możesz go zachować, jeśli chcesz. – Jacques zajął
wskazane przez niego miejsce, ponownie wyglądając jak osoba, która nie wie,
dlaczego znajduje się właśnie w tym miejscu. I znów wydawał się zawstydzony, co
było dla niego czymś niepojętym.
- Dzięki – mruknął, bo nie wiedział, co jeszcze może
powiedzieć. Ponownie zapatrzył się na swoją twarz, która widniała na kartce.
Wyglądał tutaj na bardzo pewnego siebie, co wskazywało na to, że właśnie tak
postrzegał go Jacq. Cieszyło go to.
- Ostatnio nie szło mi najlepiej. Nie mogłem skończyć
żadnego obrazu… - Blake spojrzał z zainteresowaniem na nastolatka. Ten coś już
o tym wspominał podczas ich pijackiego wieczoru. – A ten rysunek… Nagle miałem
pomysł i postanowiłem go zrealizować, choć rzadko zabieram się za portrety.
Chyba pomógł mi ponownie się otworzyć.
To wyznanie chyba zawstydziło ich obu. W końcu sztuka
dla Jacquesa była czymś całkowicie intymnym, o czym świadczyła jego pracownia,
która zwykle była zamknięta na klucz, a skoro to właśnie jego portret stał się
inspiracją dla chłopaka… Co to właściwie znaczyło? Patrząc na cały ich wyjazd,
zachowanie nastolatka, ten incydent w kuchni… Nie, wolał się nad tym nie
zastanawiać.
Odchrząknął i w tej samej chwili Jacq podniósł się
gwałtownie, trącając udem jego kolano. Obaj na chwilę zamarli, wpatrując się w
siebie, i Blake po raz kolejny doszedł do wniosku, że tęczówki szatyna miały
niezwykły kolor.
- P-pójdę zrobić kurczaka. – Jacques jako pierwszy
wziął się w garść i otrząsnął z tego dziwnego zawieszenia, w które obaj popadli.
Odwrócił się i niemal wybiegł z jego sypialni, zanim zdążył mu w ogóle
odpowiedzieć.
Już dawno nie był tak zmieszany i niepewny tego, co
przed chwilą się wydarzyło. Spojrzał raz jeszcze na portret wykonany przez
chłopaka i westchnął. Został przedstawiony jako przystojny, pewny siebie
mężczyzna z zalotnym błyskiem w oku. Czy właśnie tak go widział syn Katherine?
Kiedy obaj stracili kontrolę nad tą relacją? Nic z tego nie rozumiał.
***
Większość ostatniego dnia ich pobytu spędzili nad
jeziorem, bo Blake stwierdził, że potrzebuje kontaktu z naturą, co Jacques
oczywiście wyśmiał, przypominając mu jego słowa z dnia ich przyjazdu do tego
miejsca. Mimo to poszedł z mężczyzną i nawet skusił się na wejście do wody, choć
jego zaufanie do bruneta oscylowało bliżej zera niż jakiejkolwiek innej liczby
na skali od zera do dziesięciu. Ten jednak szanował jego upór przed wejściem na
głębszą wodę (choć Jacq odnosił wrażenie, że po prostu się z niego śmiał) i w
rezultacie spędzili kilka naprawdę przyjemnych godzin na plaży. Tym razem
jednak żaden z nich nie poprosił o pomoc w smarowaniu się olejkiem, bo chyba
obaj doszli do wniosku, że może się to skończyć dla nich w różnoraki sposób.
Po powrocie do domku wylądowali na kanapie w dużym
pokoju, z tym samym piwem, które znajdowało się w lodówce od czasu, gdy Blake
je kupił, a oni nie zdążyli wszystkiego wypić przez incydent w kuchni. I choć
Jacques miał przez to nieprzyjemne deja vu, usiadł obok mężczyzny i powoli
sączył alkohol. Tym razem zamierzał kontrolować jego spożycie, żeby przypadkiem
nie posunąć się za daleko w swoich czynach, albo… nie powiedzieć czegoś
głupiego. W końcu mężczyzna nie mógł się dowiedzieć, że szatyn notorycznie
myślał o nim, gdy się masturbował.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – zapytał, gdy
cisza, która zapadła na chwilę pomiędzy nimi, zaczęła się przedłużać. – Wpadłeś
na mnie w drzwiach. Pomyślałem wtedy, że wyglądasz jak żebrak.
- Ach. – Blake uśmiechnął się szeroko, jakby to
wspomnienie wyjątkowo go rozbawiło. – Najpierw zupełnie nie zwróciłem na ciebie
uwagi… - Jacques prychnął z urazą, dając znać mężczyźnie, co o tym sądzi, przez
co uśmiech bruneta tylko się poszerzył. – A później zobaczyłem cię obok Kath…
Miałeś na sobie ten okropny, pedalski sweter. Wiesz, jak trudno było mi
powstrzymać się przed jakimś komentarzem?
- Domyślam się – odpowiedział cierpko, bo usłyszał
wystarczająco dużo „komentarzy” mężczyzny, by zapałać do niego prawdziwą
niechęcią. Choć i tak było to lepsze od tego, co czuł teraz. – Zresztą, później
się już nie krygowałeś, prawda?
- Ty też nie należałeś do najmilszych ludzi, jakich
poznałem.
- Raczej nie mogłem, skoro od razu zostałem
skatalogowany jako „pedał”.
- Co jest prawdą.
Jacques wzruszył ramionami, biorąc spory łyk piwa, zanim
odpowiedział. Może znów zarzuciłby Blake’owi hipokryzję, gdyby już wcześniej
nie dostrzegł, że ten ma spory problem z samym sobą.
- Jest. Ale to nie znaczy, że z tego powodu można mnie
obrażać.
- W porządku. – Mężczyzna kiwnął głową, wyglądając na
niemal skruszonego. – Nie powinien się tak zachowywać. Ale ty też od razu mnie
wrzuciłeś do jakiejś kategorii – uznałeś mnie za żebraka przez moje ciuchy!
- Taa… - Uśmiechnął się kątem ust, obrzucając go
uważnym wzrokiem. I próbował sobie wmówić, że wcale nie zauważył przy tym, jak
dobrze Blake wygląda (znowu). – To się nie zmieniło.
Brunet parsknął śmiechem, wyglądając na szczerze
rozbawionego.
- Jesteś nieznośnym bachorem, wiesz? Jak cię poznałem,
to nie mogłem uwierzyć, że jesteś synem Katherine. – Westchnął. – Ale chyba
teraz już mogę.
- Moja matka też jest nieznośnym bachorem? – Uniósł
brew. – Poczekaj, niech tylko jej to powiem. Na pewno szybko wylądujesz w
ogrodzie.
- Jacques… - Blake starał się wyglądać groźnie, ale
chłopak mógł dostrzec ten uśmiech czający się w kącikach ust. – Uznajmy, że
zyskujesz po bliższym poznaniu. – Prychnął. – I dlaczego, do cholery, w
ogrodzie?
Szatyn wzruszył ramionami, bo sam też się kiedyś nad
tym zastanawiał.
- Nie wiem. Ale ojciec kiedyś spał w namiocie, gdy się
pokłócili.
Śmiech mężczyzny był głośny, szczery i wywoływał
uśmiech na twarzy chłopaka, który znów się zapatrzył, nie mogąc oderwać wzroku.
Faktycznie na ich pierwszym spotkaniu stwierdził, że facet jego matki wygląda
żałośnie i niedbale, jakimś cudem całkowicie nie zwróciwszy uwagi na jego
przystojną twarz, dobrze zbudowane ciało i bardzo ładne, kobaltowe oczy. I
przez jego charakter, o którym jeszcze do niedawna wypowiadał się jak
najgorzej, jeszcze przez długi czas nie zwracał na to uwagi. A teraz czuł się
tak, jakby ktoś zdjął mu klapki z oczu i… bolało go to. Chyba wolałby pozostać
ślepy.
- Ty też – mruknął, a widząc niezrozumienie na twarzy
Blake’a, dodał: - Również zyskujesz po bliższym poznaniu. Trochę.
***
- Zabrałeś wszystko?
- Tak.
- Spakowałeś do samochodu?
- Tak.
- Jesteś pewien, że nie zostawiłeś niczego pod
łóżkiem? I wyrzuciłeś śmieci?
Jacques omal nie warknął. Stali już na werandzie i
zamykali domek na klucz, który mieli zwrócić właścicielowi, ale Blake nagle
postanowił zadać mu milion pytań na sekundę.
- Tak! Nie jestem tobą, do cholery! – burknął w końcu,
bo miał dość. Od rana był rozdrażniony, nie chcąc przyznać się przed samym
sobą, że żałował, iż muszą już wracać. Bał się spotkania z matką i czuł, że
porozumienie jego i mężczyzny po powrocie do Chicago może łatwo się rozpaść, a…
nie chciał tego.
- Po prostu się upewniam… - Brunet wzruszył ramionami
i chłopak dostrzegł, że ten też nieco się ociąga, jakby nie chciał już wracać.
Była to miła myśl, która wywołała nieznaczny uśmiech na jego twarzy.
Ramię w ramię przeszli przez tę niewielką część
podwórka, która dzieliła ich od samochodu, a następnie równocześnie spojrzeli
na mały, niepozorny domek, w którym wydarzyło się zaskakująco dużo w ciągu tych
dwóch tygodni. Była to bardzo emocjonalna wycieczka dla nich obu i z pewnością
szybko o niej nie zapomną.
- Jedziemy? – Blake uśmiechnął się do niego, marszcząc
przy tym nieznacznie nos, na którym miał czarne okulary przeciwsłoneczne. Znów
wyglądał dobrze.
Jacques kiwnął głową, przyglądając się mężczyźnie, gdy
ten zajmował miejsce kierowcy. Miał wrażenie, jakby coś ciężkiego opadło mu na
dno żołądka w chwili, gdy wyjechali na piaszczystą drogę i ruszyli w kierunku
miasteczka, żeby jeszcze spotkać się z właścicielem wynajmowanego
przez nich domku.
Ten wyjazd miał sprawić, że się pogodzą, przez co
Katherine nie będzie musiała się zamartwiać po każdej ich kłótni. I to się
udało. Ale gdy Jacques wbił wzrok w krajobraz, który widział przez boczną
szybę, mógł myśleć tylko o tym, że zawiódł swoją matkę. Ta oczekiwała po nim,
że zaprzyjaźni się z jej narzeczonym. I pewnie nawet przez chwilę nie
pomyślała, że zamiast tego, jej syn może się w nim zakochać. Ale czy miał na to
jakikolwiek wpływ? I jak miało teraz wyglądać ich wspólne życie we trójkę przez
najbliższy rok? Na te pytania, jak i na wiele innych związanych z Blakem, nie
znał odpowiedzi.
No to się pogodzili:-)
OdpowiedzUsuńWitam no to sie porobiło ciekawe teraz czy Blake zerwie czy może Katherine zginie w jakimś wypadku no zobaczymy co wymyślisz
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Doskonale Cię rozumiem, co do braku chęci do pisania. Sama piszę moje pierwsze opowiadanie i idzie mi to tak opornie, że postanowiłam je opublikować dopiero po napisaniu połowy. Nie wiem,jakie masz sposoby na łapanie weny, ale polecam słuchanie muzyki (choć to tak banalne że na pewno dawno próbowałaś) albo spacer w jakimś mocno zaludnionym miejscu. To drugie bardzo mi pomaga. Obserwacja ludzi, ich wyglądu i zachowań to coś co naprawdę mocno inspiruje. Tylko lepiej mieć ciemne okulary, kiedy się na kogoś uporczywie gapisz :')
OdpowiedzUsuńRozdział moim zdaniem jest świetny, bo wywołuje emocje, a o to przecież chodzi. Czytając go czułam napięcie i zażenowanie razem z bohaterami. Trudno mi wyobrazić sobie, co bym zrobiła na ich miejscu. Strasznie żal mi mamy Jacquesa, ale z drugiej strony... Cóż. I don't care! I ship it... nanana xd
Trzymam kciuki za Twoje chęci do pisania, bo ostatnio coraz więcej świetnych blogów się zawiesza, a niektórzy po prostu przestają wstawiać rozdziały. A chyba nic w internecie nie boli tak bardzo jak zawieszenie świetnego opowiadania, kiedy aŁtoreczki zaśmiecają sieć w przewrotnym tempie.
Serio, mało jest tak dobrych opowiadań w tej ;) tematyce. Zwłaszcza jeśli lubi się relacje nastolatka z kimś trochę starszym (o gustach i fetyszach się nie dyskutuje xd) a wattpad i blogi są usiane od uczniowskich romansów.
Cóż, kończę, bo mi tu wyjdzie samo narzekanie :') Taki dzień :*
xoxo
Rebeliousbat
Kiedy zaczynałam publikować to opowiadania, miałam napisane osiem rozdziałów do przodu. Niestety rok szkolny zrobił swoje i teraz jestem zmuszona do pisania prosto na bloga i wychodzi... ech. Nie wiem. Nic mi nie pomaga. Szukam jakichś inspiracji, ale jak na razie jest kiepsko.
UsuńZnam ten ból z porzucanymi tekstami (jak chyba wszyscy). Moje opowiadanie na pewno nie zostanie porzucone w ten sposób i mogę to nawet przysiąc na cokolwiek xD Ale na te opóźnienia nie mogę nic poradzić, niestety.
Cieszę się, że rozdział Ci się podobał i dziękuję za komentarz :D
Pozdrawiam!
Nie jest nudna ta historia to na pewno, jedynie można wyczuć że zmieniasz jej kierunek :) Jestem ciekawa w którą stronę to pójdzie. Bo że ktoś ucierpi to już właściwie pewne tylko czy będzie to Jaq czy jego matka? Blake chyba w obu przypadkach to wszystko odczuje ale nie sądzę żeby tak bardzo to przeżywał jak pozostała dwójka. Chociaż kto wie może całkiem się mylę co do niego? Fajny był ten rozdział choć żałuję, że chłopaki już kończą swoje wakacje ;) Bardzo dziękuję i dużo weny życzę :)
OdpowiedzUsuńTa relacja, która powoli się zawiązuje (cieszę się, że ktoś dostrzega, iż zmieniam kierunek historii, bo naprawdę staram się to zrobić w sposób logiczny, ale zarazem chcę dalej ruszyć z akcją), będzie tak skomplikowana, że na pewno ucierpią na tym wszyscy. W różnym stopniu oczywiście, ale na pewno w przyszłych rozdziałach zrobi się bardziej dramatycznie.
UsuńDziękuję za komentarz ;)
Pozdrawiam!
Witaj ;)
OdpowiedzUsuńWreszcie zebrałam się, żeby napisać komentarz.
Wydaje mi się, że rozdział jest odrobinę przejściowy, a równocześnie trochę się w nim dzieje, więc nie ma się wrażenia, jakby służył tylko temu, by wypełnić lukę.
Wspólny wyjazd był dla Jacques'a i Blake'a zupełną niespodzianką, obaj z pewnością nie podejrzewali, że ich relacja tak się skomplikuje.
Dobrze poprowadziłaś te tygodnie w górach. Fabuła nie gnała nienaturalnie do przodu, mężczyźni naprawdę zbliżali się do siebie w odpowiednim tempie, mając swoje wzloty i upadki. Ostatecznie niby wszystko dobrze się ułożyło, w końcu nie skaczą sobie do gardeł, porozumieli się i odnaleźli wspólny język. W powietrzu unosi się jednak taki lekki niepokój, który doskonale zaznaczyłaś ich ostatnią wymianą zdań i przemyśleniami Jacq'a.
Jestem zaintrygowana w jaki sposób sytuacja się rozwinie. Powrót do Chicago z pewnością nie będzie łatwy dla żadnego z mężczyzn. Bardzo lubię czytać o dylematach moralnych bohaterów i wygląda na to, że w Twoim opowiadaniu będą one dość poważne.
Boję się, że Jacques będzie musiał bardzo szybko wydorośleć, by podjąć trudne decyzje. Z całego serca kibicuję jemu i Blake'owi. No i Tobie oczywiście, byś nadal się rozwijała i rozpieszczała nas rozdziałami "Pęknięć". ;)
Pozdrawiam,
Kajna.
Ciągle boję się, że jeśli nie przyspieszę akcji, to rozdziały zaczną Was po prostu nudzić, ale z drugiej strony boję się również przyspieszenia, bo nie chcę, by ich relacje stały się nienaturalne. Dlatego cieszę się, gdy czytam, że jednak jakoś udaje mi się to wszystko ciągnąć. To opowiadanie, co podkreślałam już wielokrotnie, okazało się dla mnie większym wyzwaniem, niż myślałam na początku, ale wciąż piszę je z dużą przyjemnością :D
UsuńBardzo dziękuję za komentarz ;)
Pozdrawiam!
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, bardzo przyjemny, szkoda, że już wracają, ciekawe jak dalej będzie układało się między nimi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, wielka szkoda, że już wracają, ciekawe jakie teraz będą relacje między nimi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, szkoda, że to już koniec wyjazdu, wracają, ciekawe jakie teraz będą relacje między nimi... czy będą udawać, że nic się nie stało...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza