niedziela, 15 listopada 2020

Portret nieistnienia – Rozdział 2

Kochani, bardzo chciałam Wam podziękować za wszystkie komentarze! Zachęcam też do dzielenia się opiniami na temat nowego opowiadania :D 

Rozdziału o Carlu wciąż nie ma, gdyż mamy remis i potrzebuję jeszcze jednego głosu, który przeważy szalę zwycięstwa. Dlatego wciąż czekam i liczę, że wkrótce ktoś jeszcze odważy się skomentować ostatni fragment ;) 

Trzymajcie się ciepło i uważajcie na siebie! 

__________________________________________________________________________

Trzasnęły frontowe drzwi i z korytarza zaczęły docierać dźwięki krzątania. Adam Wilson mógł usłyszeć w kuchni, jak jego narzeczony zdejmuje buty, wiesza klucze na haczyku przy drzwiach i zapewne rzuca niedbale swoją kurtkę na szafkę od butów, chociaż powieszenie jej nie zajęłoby mu wiele czasu. To była jedna z przywar Patricka, która drażniła Adama, ale jednocześnie pasowała do niego. Na samą myśl o tym uśmiechnął się i zamieszał w garnku. Obiad był gotowy.

Ściągnął z ramienia ścierkę, otarł dłonie i przeszedł do łazienki, gdzie – jak doskonale wiedział – znajdzie swojego kochanka. Drzwi od pomieszczenia nie były domknięte, a gdy je pchnął, dostrzegł Patricka, który właśnie mył ręce.

– Cześć – przywitał się i choć jego twarz pozostawała niewzruszona, w środku czuł nieznośne ciepło, które pojawiało się za każdym razem, gdy widywał narzeczonego. Byli ze sobą prawie trzy lata, od pół roku byli zaręczeni, a on wciąż czuł się przy nim jak zakochany nastolatek. Głupio mu było z tego powodu i czasem obawiał się, że tylko on się tak czuje w tym związku.

– Cześć. – Patrick uśmiechnął się i otarł dłonie. – Zapach wyczuwam aż tutaj. Gotowałeś?

– Mhm. Przyjechałeś w samą porę, właśnie miałem do ciebie pisać. – Adam oparł się o framugę i wsunął dłonie w kieszenie swoich eleganckich spodni. – Właściwie myślałem, że będziesz w domu trochę wcześniej.

– Taak, miałem być, ale wpadłem na chwilę do Freda i Alison. – Patrick przeszedł obok kochanka i udał się do sypialni, aby przebrać się w dresy. – Zasiedziałem się. Mogłem dać znać, sorry.

– Och. – Adam przełknął ślinę i wziął głęboki wdech. Starał się nie okazywać, jak wpłynęła na niego ta informacja. Na szczęście Patrick był zajęty przebieraniem się, więc nie mógł zauważyć emocji, które niespodziewanie pojawiły się na jego twarzy. – Rozmawiałeś z nim?

Fred i Alison byli rodzicami Anthony’ego i Adam wiedział, że po jego zniknięciu Patrick utrzymywał z nimi kontakt. Byli oparciem dla siebie nawzajem, rodziną. Nigdy mu to nie przeszkadzało. Znał ich, dobrze czuł się w ich towarzystwie i miał wrażenie, że zaakceptowali go jako przyszłego męża ich niedoszłego zięcia. Ale po przywróceniu wszystkich „wymazanych” sytuacja się zmieniła. Anthony zamieszkał z rodzicami i potencjalne spotkania z Fredem i Alison stały się dla Adama niekomfortową wizją.

Odepchnął się od futryny i przeszedł do sypialni akurat w momencie, w którym Patrick zakładał starą wyblakłą koszulkę jednego z zespołów, których słuchał. Adam podążył wzrokiem za znikającym ciałem i wypuścił powietrze z płuc. Od trzech miesięcy wymieniali jedynie pocałunki i krótkie uściski. Odkąd wrócił Anthony.

– Chciałem, ale nie było go. A nawet, gdyby był, pewnie ukryłby się w swoim pokoju. Wciąż nie chce ze mną porozmawiać.

Patrick mówił o potencjalnym spotkaniu ze swoim byłym, jakby nie było to nic zaskakującego, jakby Adam musiał przywyknąć do myśli, że jego narzeczony w końcu doprowadzi do rozmowy z Anthonym. Dążył do tego od początku, ciągle powtarzając, że musi mu wyjaśnić całą sytuację. Ale tak naprawdę żaden z nich nie mógł przewidzieć, jak ta rozmowa się potoczy i jakie będzie miała dla wszystkich konsekwencje.

Nie chciał czuć zazdrości, a tym bardziej nie chciał jej okazywać. Dla wszystkich ta sytuacja była trudna i nawet współczuł Collinsowi tego, przez co przechodził. Ale w głębi serca obawiał się, że Anthony w końcu odbierze mu Patricka. Od początku wiedział przecież, że to tamten mężczyzna był wielką miłością jego narzeczonego. On wypełnił po nim pustkę i może nawet zrobił to skutecznie, ale to wszystko działo się przed odwróceniem działań Thanosa. Teraz wszystko mogło ulec zmianie.

Nie chciał rozpoczynać kłótni. Starał się być wyrozumiały, wspierać kochanka i nie naciskać, gdy ten odsuwał się i wymawiał od jego bliskości. Był cierpliwym człowiekiem i mógł zaczekać, aż Patrick zacznie ponownie traktować ich związek jako ważny element swojego życia. Miał jednak nadzieję, że w trakcie tego czekania bezpowrotnie go nie utraci.

Odchrząknął i zmienił temat.

– Napijesz się wina do obiadu?

Młodszy mężczyzna uśmiechnął się szeroko, aż w jego policzkach pojawiły się dołeczki.

– Mhm, chętnie. A co dobrego przygotowałeś?

Adam wymusił uśmiech, zbliżył się do kochanka i delikatnie go pocałował.

– Chodź do kuchni, to sam zobaczysz.

***

Mężczyzna, który dał mu kosza, nie pojawił się na kolejnym spotkaniu w świetlicy i Dylan spostrzegł to niemal od razu. Rozglądał się po sali z nadzieją, że gdzieś w kącie wypatrzy tę przystojną twarz, ale niestety – Anthony się nie pokazał. Chłopak miał tylko nadzieję, że nie była to jego wina. Nie chciał go przestraszyć, nie chciał wydać się zbyt natarczywy. Choć im dłużej o tym myślał, tym bardziej absurdalny wydawał mu się jego strach. Wątpił, by mężczyzna nie zjawił się z jego powodu. Na pewno coś mu wypadło.

Przez następny tydzień nie potrafił przestać o nim myśleć. Przyłapywał się na tym, że jego myśli uciekały w stronę przystojnego szatyna, gdy akurat miał wolną chwilę i nie zastanawiał się nad przyszłością. Tęsknił za bliskością z drugim człowiekiem, a nigdy nie był dobry w jednorazowych przygodach. Zbyt szybko się angażował i to było jego przekleństwo.

Może właśnie z powodu tej tęsknoty przywoływał w głowie obraz mężczyzny. Anthony był bardzo atrakcyjny i od razu mu się spodobał. Żałował nawet, że już na pierwszym spotkaniu postanowił do niego zagadać i skompromitował się w jego oczach. Im dłużej nad tym rozmyślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że wystarczyłyby mu krótkie rozmowy po lub przed spotkaniami. Nie był aż tak naiwny, by liczyć na seks. Chciał po prostu zyskać kogoś, z kim mógłby chociaż trochę porozmawiać, a że Anthony świetnie przy tym wyglądał, to był to jedynie miły dodatek…

Nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy minęły dwa tygodnie od jego głupiego pytania o kawę, a przystojny szatyn pojawił się w świetlicy i zasiadł z tyłu sali. Dylan odwrócił się przez ramię i zapatrzył na niego, a gdy ich oczy się spotkały, kiwnął uprzejmie głową. Anthony w odpowiedzi uczynił to samo. W ten sposób chłopak chciał zakończyć ich interakcję tego dnia, nawet jeśli trudno mu było powstrzymać się przed zerkaniem na tył sali, by chociaż przez chwilę popatrzeć na tego mężczyznę. Taki pociąg do drugiej osoby wydał mu się nagle czymś niezwykle normalnym w jego pokręconym, niepewnym życiu. Wszystko tak szybko się zmieniało. Dobrze było chwycić się czegoś, co mimo Thanosa pozostało takie samo, nawet jeśli była to jedynie słabość do atrakcyjnych mężczyzn.

Ostatnie, czego się spodziewał tego dnia, to rozmowy z Anthonym. Zamierzał trzymać się od niego z daleka i dać mu przestrzeń, żeby ten przypadkiem nie myślał o nim, jak o jakimś namolnym świrze lub stalkerze. Prawda była taka, że od czasu powrotu jego kontakty z ludźmi ograniczały się jedynie do kolejnych rozmów kwalifikacyjnych i przez to, mimo swojego pozytywnego usposobienia, czuł, że nie potrafi już rozmawiać z ludźmi. Może właśnie dlatego był zaskoczony, gdy po zakończonym spotkania podszedł do niego nie kto inny, jak właśnie Anthony.

– I jak dzisiejsze ciastka? – Usłyszał z boku i choć w pierwszej chwili nie skojarzył głosu, tak wystarczyło, by się obrócił, aby stanąć twarzą w twarz z przystojnym szatynem.

– Nie lepsze niż ostatnio – przyznał szczerze, starając się nie okazywać zaskoczenia. – A twoja kawa?

– Gorsza. – Mężczyzna wydawał się trochę spięty, ale w jego oczach kryło się coś, co Dylan mógł nazwać determinacją. – Dlatego… dlatego chciałem zapytać, czy twoja propozycja jest jeszcze aktualna. Z tą kawą.

Blondynowi tym razem nie udało się ukryć zaskoczenia i w pierwszej chwili nawet nie odpowiedział.

– Um… tak – wydusił w końcu. – Jasne! Bardzo chętnie.

– A pasuje ci teraz?

– Teraz? Tak, jak najbardziej! – Starał się nie okazywać zbyt wiele entuzjazmu, żeby Anthony nie wziął go za jakiegoś świra. – Znasz jakiś fajny lokal w pobliżu?

Szatyn skrzywił się i pokręcił głową.

– Ok, dobra. Może po prostu przejdziemy się ulicą i wybierzemy lokal, który najlepiej prezentuje się z zewnątrz? – Zaproponował z szerokim uśmiechem. – Wątpię, by mieli gorsze rzeczy niż tutaj.

– W porządku.

Anthony sam nie wiedział, co tak naprawdę wyprawiał. Podejście do Dylana było spontaniczną decyzją, na którą duży wpływ miała świadomość, że Patrick znów był w jego rodzinnym domu i chciał z nim rozmawiać. Na szczęście był wtedy w parku, więc nie musiał zamykać się w pokoju i pokazywać byłemu kochankowi, jak wielkim był tchórzem. Ale teraz szedł obok młodszego mężczyzny i nie wiedział, o czym z nim rozmawiać. Nigdy nie był szczególnie otwartą osobą, a od czasu powrotu zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Rozmawianie z obcymi było dla niego dużym wyzwaniem. A gdy ten obcy okazywał się blondynem o anielskiej twarzy…

– Mnóstwo lokali zniknęło – zauważył Anthony, gdy mijali kolejny, zabity deskami sklep. Tym samym przerwał ciszę, która coraz bardziej mu ciążyła. – Dlatego trudno coś wymyślić na poczekaniu. – Westchnął ciężko. – Nawet moja ulubiona restauracja zbankrutowała.

Dylan spojrzał na szatyna z zainteresowaniem. Czuł na sobie dziwną presję i miał wrażenie, że to on powinien sugerować tematy, które pozwoliłyby im nie spacerować w nieznośnej ciszy, ale z jakiegoś powodu nie potrafił zmusić się do wydania jakiegoś dźwięku. Dlatego był wdzięczny Anthony’emu za rozpoczęcie rozmowy.

– Pewnie nazwa niewiele mi powie – stwierdził z delikatnym uśmiechem. – Jako student raczej nie jadałem w restauracjach. Chyba że liczyć KFC. – Zaśmiał się. – Ale możesz mi powiedzieć, jaką kuchnię serwowali.

– Włoską. Przygotowywali najlepsze makarony na świecie. – Na wspomnienie tego lokalu Anthony’emu robiło się przykro. Trudno mu było uwierzyć, że minęły już cztery lata, od kiedy ta restauracja upadła. W jego świecie jeszcze pół roku temu jadł tam kolację z Patrickiem.

– Ach, włoska. Też lubię, choć zdecydowanie bardziej od makaronów przemawia do mnie pizza. – Trudno było mu odczytać twarz starszego mężczyzny, ale domyślał się, że musiało mu być przykro, gdy dowiedział się, że z gastronomicznej mapy miasta zniknął jego ulubiony lokal. – Przykro mi. Prawda jest taka, że miasto wygląda teraz zupełnie inaczej. Mnóstwo firm upadło i dlatego teraz tak trudno znaleźć jakąkolwiek pracę.

– Wciąż nic nie znalazłeś?

– Niestety nie. – Dylan pokręcił głową. – Oczywiście udaje mi się znaleźć jakieś dorywcze zajęcia, jak rozdawanie ulotek czy rozkładanie towaru w supermarkecie, ale potrzebuję etatu.

– To jak udaje ci się utrzymać? – Anthony nie krył ciekawości w głosie. Prawda była taka, że on zawdzięczał wszystko rodzicom. Było to trochę żenujące w jego wieku, ale żeby zacząć szukać pracy, musiał najpierw poradzić sobie z nową rzeczywistością, co okazało się dla niego sporym wyzwaniem. – Jeśli nie chcesz, to nie musisz odpowiadać, oczywiście.

– Nie, spoko. – Blondyn wzruszył ramionami. – Mam mieszkanie socjalne przyznane przez miasto i mogę w nim zostać, dopóki nie stanę na nogi. Trochę to trwa, niestety. No i pobieram ten nasz zasiłek.

– Ach, tak. – Anthony uśmiechnął się krzywo. – Zasiłek dla „wymazanych”. Jak mogłem zapomnieć.

– Ty go nie pobierasz? – Dylan spojrzał na mężczyznę z zaskoczeniem i zatrzymał się pod kawiarnią z szyldem z czarnym kotem. – Może tutaj? Wygląda na nowe miejsce.

Mieli przejść tylko kawałek, ale od początku za bardzo się nie rozglądali, najpierw pochłonięci własnymi myślami, a później próbami podtrzymania rozmowy. Dlatego blondyn w końcu zatrzymał się pod pierwszym lokalem, jaki dostrzegł. Wieczorami robiło się coraz chłodniej, a jego cienka, powycierana kurtka, którą zakupił za grosze, nie bardzo chroniła go przed zimnem. Coraz bardziej to odczuwał, dlatego był gotowy usiąść gdziekolwiek.

– W porządku, możemy go sprawdzić. – Anthony otworzył drzwi i wszedł pierwszy do środka. – Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie: pobieram. Ale to nie znaczy, że sam ten zasiłek mi się podoba.

Dylan zmarszczył brwi i wskazał stolik pod oknem, z którego mogli obserwować spacerowiczów. Nie bardzo rozumiał, czemu szatynowi nie podoba się zasiłek, który sam pobiera. W ogóle zdążył już zauważyć, że Anthony nie był łatwą w obyciu osobą. Chociaż gdy tylko o tym myślał, od razu zaczynał czuć się winny. Nie miał przecież prawa, by tak szybko go oceniać.

Lokal okazał się niewielki, ale przytulny. W środku dominowały ciemne barwy oraz stoliki z ciemnobrązowego drewna, na którym poustawiano lampy, które rzucały ciepłe światło i tworzyły intymną atmosferę. Choć aranżacja wnętrza przypadła im do gustu, to jednak w środku mogli przebierać w wolnych stolikach. Dylan niemal od razu pomyślał, że jeśli zazwyczaj mają taki ruch, to szybko zbankrutują. Ale wiadomo – nie oni pierwsi i nie ostatni, bo to był trend utrzymujący się od dawna na całym świecie. Wiele biznesów upadało i mało kto potrafił podnieść się z tego wielkiego kryzysu, jaki opanował wszystkie gospodarki. Ale niektórzy, tak jak właściciele tej kawiarni, wciąż próbowali.

– Czemu ci się nie podoba? – Blondyn nawiązał do poruszanego wcześniej tematu i otworzył kartę. Właściwie nie było go za bardzo stać na takie wyjścia, ale nie potrafił sobie odmówić. – Sam przecież mówiłeś, że go pobierasz.

– Tak, ale uważam, że takie zasiłki to tylko kropla w morzu potrzeb. I powinny być lepiej przydzielane, bo niektórych rozleniwiają. – Anthony nawet nie uniósł głowy znad karty, a jego głos pobrzmiewał znużeniem, jakby była to sprawa, którą wielokrotnie tłumaczył. – Zresztą to nie problem tylko tego zasiłku. To problem powszechny od lat. Jeszcze przed naszym zniknięciem.

Dylan uniósł lekko brwi. Może szatyn miał trochę racji, ale sam nie odważyłby się formułować takich wniosków jako beneficjent jednego z takich zasiłków. Szczególnie, gdy dzięki niemu mógł w ogóle żyć.

– Może i tak, nie wiem. Nie znam się na tym. – Wzruszył ramionami. – Ale wiem, że bez tego zasiłku miałbym problem ze zdobyciem jedzenia, więc…

Anthony spiął się nieco i dopiero teraz spojrzał na delikatną twarz blondyna. Znów trochę się zapomniał i nie pomyślał, zanim podzielił się swoim poglądem. Patrick wielokrotnie zarzucał mu krótkowzroczność i to, że nie potrafi postawić się w sytuacji osób bardziej potrzebujących. I najwyraźniej miał rację, bo znów to zrobił i choć widział uśmiech na twarzy Dylana, to jednak czuł, że jest na dobrej drodze, by go do siebie zrazić.

– Przepraszam – wydusił i znów ukrył twarz w karcie. – Czasem nie pomyślę, zanim coś powiem.

– Nic się nie stało. – Uśmiechnął się łagodnie do Anthony’ego, bo miał wrażenie, że ten jeszcze bardziej się spiął, a nie tak miało wyglądać ich spotkanie. – Wiesz już, co zamawiasz?

– Ciasto czekoladowe wygląda obiecująco. I herbata jaśminowa. A ty?

– Herbata pomarańczowa.

– Tylko tyle?

Dylan pokiwał głową z uśmiechem. Herbata nie obciążała aż tak jego portfela.

– Nie jestem głodny – zapewnił.

Chwilę później podszedł do nich kelner, a gdy złożyli zamówienie, znów zapanowała między nimi mało komfortowa cisza.

– A ty pracujesz? – zagadnął w końcu Anthony’ego.

– Nie. – Szatyn pokręcił głową. – Na razie staram się… przyzwyczaić do nowej rzeczywistości. – Skrzywił się. – Nie mam siły na myślenie o pracy.

Dylan to rozumiał, oczywiście. Przystosowanie się do tego nowego świata i odnalezienie w nim dla siebie miejsca, było trudne. On też nie bardzo sobie z tym radził, ale jednocześnie nie miał zbyt wiele czasu, by o tym myśleć. Może właśnie to był również problem Anthony’ego. Może miał za dużo czasu, by wszystko przeżywać i rozkładać na czynniki pierwsze.

– Nie chcę być wścibski, czy coś – wymamrotał i uśmiechnął się nieśmiało. – Ale jak sobie radzisz bez pracy? Miałeś jakieś odłożone pieniądze, które w cudowny sposób ocalały po twoim zniknięciu?

– Na razie mieszkam u rodziców – wyjaśnił i trochę się tym zawstydził, bo młodszy chłopak wydawał się od niego zaradniejszy. – A oszczędności przepadły, oczywiście.

– Moje też – przyznał blondyn. – Twoje trafiły do kasy miasta, czy ktoś z rodziny je zgarnął?

– Ktoś z rodziny. – Anthony od razu skrzywił się i uciekł wzrokiem w bok. – Ale nie chcę o tym rozmawiać.

– Spoko. – Dylan znów uśmiechnął się szeroko. Nie mógł napatrzeć się na przystojną twarz szatyna. Ten mężczyzna robił na nim ogromne wrażenie. – Cieszę się, że w ogóle chciałeś skoczyć na tę kawę. Ostatnim razem… cóż, nie wydawałeś się zainteresowany.

– Powiedzmy, że ktoś zmienił moje myślenie.

– W takim razie jestem mu bardzo wdzięczny… – Przygryzł dolną wargę i spuścił wzrok i zapatrzył się na blat stołu. Tak dawno z nikim nie rozmawiał, a dodatkowo Anthony bardzo go onieśmielał swoją urodą, trochę wycofaną postawą i brakiem emocji na twarzy. – To może opowiedz mi, czym zajmowałeś się przed zniknięciem. Powspominajmy trochę razem, co?

– Żeby przypomnieć sobie, co straciliśmy? – Anthony uniósł brew i uśmiechnął się krzywo.

– No… nie. – Dylan od razu poczuł się przygaszony, ale nie zamierzał tak łatwo się poddawać. – Ale za wiele nie mamy do wyboru, nie? Możemy pogadać o przyszłości, ale ta nie wygląda zbyt obiecująco. Możemy pomówić o teraźniejszości, ale dla mnie jest ona do dupy i przypuszczam, że dla ciebie podobnie. Więc zostaje nam przeszłość. Chyba że wolisz sobie posiedzieć i pomilczeć, no to spoko, ale równie dobrze mogliśmy zrobić to w moim mieszkaniu. Za darmo.

Anthony od razu spojrzał na blondyna z większym zainteresowaniem. Wyglądał, jakby przebudził się z głębokiego snu.

– Lubię bezpośredniość – wyznał i uśmiechnął się kątem ust. – Dobrze, porozmawiajmy o przeszłości. Najlepiej o czymś neutralnym. – Założył ramiona na piersi i odchylił się na krześle. – Dużo czytałeś przed zniknięciem?

5 komentarzy:

  1. Bardzo podobały mi się oba rozdziały. Nie mogę doczekać się dalszej części.
    Weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    o tak fantastycznie, właśnie cieszę się że zostało tutaj o Anthonym jak i jego byłym dlaczego nie mogą być razem, tylko właśnie czy Patrick jednak chce właśnie porozmawiać o tym aby byli znowu razem... no i wyjście na tą kawę Anthonego i Dylana cieszę się że Anthony podszedł do niego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka, hejka,
    z małym opóźnieniem, ale nie wyrabiłam się w zeszłym tygodniu... ale też cieszę się, że od razu mam trzeci rozdział do czytania ;)
    cudownie, zastanawiam się czy Patryck nie chciałby wrócić do Anthonego, czy zależy mu bardzo na tej rozmowie aby wyjaśnić, bo trochę się ozięniły stosunki między Patrickiem a Adamem, och sam Anthony zaproponował teraz tą kawę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  4. Duży plus za dodanie perspektywy nowego chłopaka byłego narzeczonego, pokazuje jeszcze bardziej dobitnie skomplikowanie sytuacji. Nie ma tu nikogo "tego złego" a jednak zranieni są wszyscy.
    Podoba mi się jak ujęłaś pierwsze wspólne wyjście bohaterów, ta niezręczność bardzo pasuje

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, cieszę się właśnie że mamy coś związanego z Anthonym i z jego przeszłością, choć właśnie Patrick czy teraz jednak coś czuje do Anthoniego... i to wyjście na kawkę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń