I życzę Wam, byście ten wolny czas spędzili spokojnie i radośnie :D
Trzymajcie się!
___________________________________________________________
Przyjazd Blake’a był dla
wszystkich zaskoczeniem. Nie uprzedził swojej rodziny o odwiedzinach, więc gdy
jego matka otworzyła mu drzwi o dziesiątej rano w niedziele, wyglądała na
zdumioną. Oczywiście przywitała go ze stosowną radością, ale coś w jego
postawie lub marsowej minie, a może w jednym i drugim, musiało ją zaalarmować,
bo szybko wróciła do swojego oschłego, codziennego sposobu bycia. Z ojcem było
podobnie – ucieszył się, że go widzi, ale nie jakoś przesadnie. Wszyscy wciąż
mieli w pamięci przyjazd do Chicago, który nie wypadł najlepiej. Od tego czasu
rzadko rozmawiali, rzadziej niż zwykle.
Lily nie wyszła ze
swojego pokoju, żeby sprawdzić, kto przyszedł, co zupełnie go nie zdziwiło.
Wątpił, żeby w ogóle słyszała pukanie do drzwi, bo przypuszczalnie siedziała ze
słuchawkami na uszach. Albo spała. Po tym, jak kazali jej iść do kościoła na
siódmą, co mieli w zwyczaju, nie byłoby w tym nic dziwnego. Nie poszedł jednak
od razu do niej, postanawiając najpierw się odświeżyć. Miał czas, nigdzie się
nie spieszył.
Wejście do starego pokoju
zawsze wywoływało wspomnienia. Gdy tylko przekręcił gałkę i pchnął drzwi, poczuł,
jakby zapadł się w przeszłość. Przy oknie wciąż stało jego stare łóżko, za nim
znajdowała szafka nocna, a nad nią plakat Black Sabbath – teraz już przedarty i wyblakły. Wszystkie meble wciąż tu były, tablica korkowa
również. Czas zatrzymał się w tym miejscu na jego nastoletnich latach, gdy
próbował jakoś przetrwać z szalonymi rodzicami pod jednym dachem i ludźmi ze
szkoły, którzy wytykali go palcami. Po tym, jak wyjechał, żeby studiować, nie
wracał do rodzinnego domu na dłużej niż tydzień, ale jego rodzice i tak
postanowili zachować wszystkie meble. Na ich miejscu pozbyłby się chociaż
szafy, której sprzedaż nie byłaby trudna jeszcze kilka lat temu. Oni jednak
woleli, by wszystko zostało na swoim miejscu, kurzyło się i niszczyło pod
wpływem upływającego czasu. Blake zupełnie tego nie rozumiał, ale ostatecznie
to nie była jego sprawa.
Rzucił torbę na łóżko, a
walizkę postawił pod ścianą. Od razu było widać, że dawno nikt nie wchodził do
tego pomieszczenia, o czym świadczyły grube warstwy kurzu na półkach i
specyficzne, duszne powietrze. Choć na zewnątrz było wyjątkowo zimno, jak na
początek listopada, otworzył okno, oparł się dłońmi o parapet i westchnął.
Wcale nie uważał swojego nagłego wyjazdu za ucieczkę. Od rozmowy telefonicznej
z siostrą miał w planach przyjazd do Fremont, bo wiedział, że na odległość nie
jest w stanie nic zrobić, a nie mógł zostawić Lily samej. Nie miał ustalonej
dokładnej daty podróży, ale po wczorajszym wydarzeniu, o którym nie tak łatwo
było zapomnieć, uznał, że to najodpowiedniejszy czas. Ale to nie była ucieczka.
Nie był tchórzem. Nie wyobrażał sobie jednak, by mógł dziś zjeść normalne
śniadanie wraz z Kath i Jacques’em, jakby nic się nie stało. Żaden z nich nie
był aktorem.
Wiedział, że powinien
skupić się na celu swojej wizyty u rodziców, ale nie potrafił przestać myśleć o
tym pocałunku. Mógł znów winić chłopaka o prowokowanie go, mógł obwinić go o
to, że znów go pocałował, ale nie mógł zrzucić na niego tego, że zamiast go
odepchnąć, odpowiedział z pełnym zaangażowaniem i całym sobą pokazał, że go
pragnie. Bo naprawdę tak było w tamtym momencie – chciał tego bardziej, niż
czegokolwiek innego. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej, a on, zamiast
jakoś to zatrzymać, biernie pozwalał ich relacji ewoluować i przeradzać się w
coś, czego żaden z nich prawdopodobnie nie potrafił nawet nazwać.
Może nie chodziło tylko o
Jacques’a. Wielokrotnie już o tym myślał i czasem dochodził do wniosku, że po
prostu brakuje mu zbliżenia z jakimś mężczyzną. Nie robił tego od lat, Kath
ostatnio go pod tym względem nie rozpieszczała, a chłopak był młody, całkiem
ładny i miał zgrabne ciało. I gdyby chodziło tylko o to, może wszystko byłoby
łatwiejsze. Ale wtedy przypominał sobie, jak siedzieli razem w salonie i godzinami
rozmawiali o książkach oraz filmach, jak urządzali sobie wspólne seanse i jak
uroczy był śmiech nastolatka. Zauroczył się nim jak gówniarz i przez te
tygodnie, kiedy w końcu sobie to uświadomił, nic z tym nie zrobił. Nie mógł przecież
zostawić Katherine, bo, choć było to samolubne, nie chciał znów być sam. Może
nie było między nimi tak jak na początku, może nie szalał na jej punkcie i
czasem odnosił wrażenie, że nie rozumieją siebie nawzajem, ale wciąż coś do
niej czuł. Była wspaniałą kobietą, świetną matką i z pewnością będzie
fantastyczną żoną. Nie wyobrażał sobie jednak, by dalej mogli mieszkać razem z
Jacques’em. Wiedział, że nigdy nie uwolni się od tego absurdalnego uczucia,
dopóki nastolatek wciąż będzie w pobliżu; wciąż będzie go kusił i przekraczał
kolejne granice. Blake nadal uważał go za bezczelnego gówniarza, który nie
szanuje nikogo i niczego. Gdyby było inaczej, nigdy nie zostałby przez niego
pocałowany. A to był już drugi raz. Do czego posunie się następnym razem?
Zadrżał, czując gęsią
skórkę na odsłoniętych przedramionach. Miał ochotę na papierosa, ale nie chciał
zaczynać rozmowy z rodzicami od kłótni o używki. Domyślał się, że próba
wyjaśnienia im pewnych rzeczy może być naprawdę trudna, więc wolał ich
dodatkowo nie denerwować. Zamiast tego zamknął okno i podszedł do walizki, żeby
wyciągnąć z niej kilka rzeczy. Musiał wziąć prysznic i oczyścić umysł, aby móc
skupić się na sprawie swojej siostry. Nie mógł poświęcić całego swojego czasu,
będąc tutaj, na myślenie o tym, w jak chorej sytuacji się znalazł. Musiał jakoś
się od tego uwolnić, a Fremont wydawało się do tego najlepszym miejscem.
***
Nie potrafił wytrzymać w
domu. Kręcił się po swoim pokoju, czytał lekturę szkolną, na której nie mógł
się skupić, aż ostatecznie zszedł do salonu i zwinął się pod kocem na kanapie.
Najpierw bezmyślnie zmieniał kanały w telewizorze, nie mogąc znaleźć nic, co by
go zainteresowało na dłużej niż pięć minut, aż w końcu wyłączył urządzenie i
sięgnął po szkicownik, który ze sobą przyniósł. Zaczął bazgrać ogród, który był
widoczny przez drzwi prowadzące na taras, ale nie skupiał się na tym jakoś
szczególnie – robił to bardziej machinalnie, myślami będąc daleko od jesiennych
liści i ołówka, który ściskał z przesadną siłą.
Czuł palącą potrzebę
porozmawiania z Nickiem. Chciał do niego zadzwonić, a najlepiej pojechać i powiedzieć
mu, że na początku miał plan, żeby zrobić tak, jak ten mu radził, tylko później
go poniosło i znów wszystko zepsuł, ale ograniczył się jedynie do wysłania
krótkiej wiadomości, na którą przyjaciel i tak nie odpowiedział. To zdarzało
się coraz częściej, od kiedy był w związku z Mary. Kiedyś Jacques zawsze mógł z
nim porozmawiać, a teraz ten był zbyt zaabsorbowany swoją pierwszą dziewczyną,
by przejmować się jego problemami.
Szatyn wiedział, jak to
jest na początku związku, gdy chcesz ciągle przebywać z tą drugą osobą, i tak
naprawdę wcale nie był o to na niego zły, ale gdzieś w środku czuł się jednak
zawiedziony. I samotny. Nie miał nikogo, poza Nickiem, komu mógłby się zwierzyć.
Był tylko on i wyrzuty sumienia, które doprowadzały go do szału. I był też Blake,
który sobie z nim igrał i sprawiał, że Jacques nie czuł się dobrze sam ze sobą.
Nastolatek chciał z nim porozmawiać, wygarnąć mu i może przeczesać palcami te
jego niedorzecznie rozczochrane włosy, ale nie sięgnął nawet po telefon, żeby
wysłać mu wiadomość. Nie zamierzał za nim gonić i błagać o uwagę. Mógł
poczekać, nawet jeśli już te kilka godzin, które minęły od jego wyjazdu,
wyprowadziły go z równowagi.
- Jesteś smutny.
Podskoczył, a ołówek
wypadł mu z dłoni i potoczył się pod szafkę.
- C-co?
- Coś cię martwi. –
Katherine usiadła obok niego na kanapie i wyciągnęła dłoń, patrząc przy tym na
szkicownik. – Mogę?
Jacques kiwnął głową,
podając go bez słowa. Jeszcze przed chwilą myślał o tym, jak wplata palce w
ciemne włosy mężczyzny i przeczesuje je, a teraz siedział obok matki i coraz
bardziej sobą gardził. Często widywał ją, kiedy siedziała na tej samej kanapie,
wtulona w bok Blake’a i bawiła się czarnymi kosmykami. W jakiś sposób
wyobrażanie sobie tego samego, będąc na jej miejscu w takich codziennych,
drobnych gestach, było nawet gorsze od myślenia o brunecie podczas porannej
sesji masturbacji.
- Ciekawe. Inne niż
zwykle.
- Wiem – mruknął,
rzucając okiem na kartkę. – Nie skupiałem się.
- O co chodzi?
- Co masz na myśli? –
Spróbował się uśmiechnąć, ale chyba mu nie wyszło, bo jego matka wciąż
wyglądała na zatroskaną. – Wszystko jest w porządku.
- Chodzi o Blake’a?
Żaden mięsień na twarzy
mu nie drgnął, ale poczuł, jak serce na chwilę zamarło. Przecież nie mogła…
- Co z n-nim? – wydusił,
trochę zbyt nerwowo poprawiając koc. Nagle zrobiło mu się zimno.
- Znów coś się między
wami popsuło. Nie rozmawiacie tyle, co wcześniej. Nie myśl, że tego nie widzę.
– Uśmiechnęła się do niego ciepło i Jacques poczuł, jak całe napięcie z niego
opada. Nie wiedziała. – Chodzi o ten ślub?
- Nie.
- Sądzisz, że to za
szybko? Bo jeśli…
- Mamo. – Spojrzał jej
prosto w oczy, ale zaraz uciekł wzrokiem, bo nagle okazało się to zbyt trudne.
– Naprawdę nie o to chodzi.
- Więc o co? Co się
dzieje?
- Nic. – Pokręcił głową.
– Nie musisz się martwić. Wszystko w porządku.
Katherine westchnęła,
uśmiechając się delikatnie, choć był to uśmiech z rodzaju tych smutnych i
nostalgicznych.
- Kiedyś mówiliśmy sobie
wszystko, pamiętasz? Teraz… coś się zmieniło.
Jacques uśmiechnął się
niezręcznie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Przed pojawieniem się w ich domu
Blake’a nie mieli przed sobą żadnych tajemnic, a ich świetnego kontaktu mógł
pozazdrościć im każdy. Ale kobieta miała rację – coś się zmieniło,
nieodwracalnie.
Nie powiedział nic,
dopóki jego matka, wyraźnie zawiedziona, nie wstała i nie ruszyła w stronę
schodów prowadzących na piętro. Wtedy odwrócił się i przymknął oczy, czując
pieczenie pod powiekami.
- Mamo – szepnął.
- Tak, skarbie? –
Katherine odwróciła się, wyglądając na zaskoczoną.
- Zakochałem się.
- Och.
Nastolatek poczuł, jak po
jego prawym policzku powoli spływa łza.
- I chciałbym, żeby to
minęło. Tak cholernie pragnę tego nie czuć…
Nie wiedział, jak to się
stało, że wylądował w objęciach matki, szlochając jej w ramię i mocząc jej
koszulę. Dreszcze wstrząsały jego ciałem, a znana, ciepła dłoń gładziła jego
plecy, próbując go uspokoić.
- Cii, już dobrze,
kochanie. Jestem pewna, że znajdzie się inny chłopiec, który doceni, jak
niezwykły jesteś… - Wciąż słyszał jej kojący głos, gdy szeptała słowa
pocieszenia, a on nie potrafił zliczyć, ile razy powtarzał „przepraszam” w
swoich myślach, pragnąc to wykrzyczeć tak głośno, by usłyszeli go wszyscy
sąsiedzi. W tym momencie naprawdę siebie nienawidził.
***
Kilka godzin później
musiał przed samym sobą przyznać, że poszło źle. Lily uciekła z płaczem do
pokoju, ojciec wściekły wyszedł z domu, choć deszczowa pogoda za oknem do tego
nie zachęcała, a matka siedziała na kanapie, bezradnie patrząc na swoje drobne
dłonie.
- Robicie jej krzywdę –
oznajmił, stojąc po drugiej stronie pomieszczenia. Nie patrzył przy tym na
kobietę, ponownie rozglądając się po znanym sobie wnętrzu. Negatywne emocje
kotłowały się w nim i najchętniej zapaliłby fajkę, żeby się uspokoić, ale nie
miał nawet gdzie.
- Nic nie wiesz. – Sophia
odezwała się w końcu, bo do tej pory prawie nic nie mówiła, słuchając jak jej
mąż i syn się kłócą. – Przyjeżdżasz tutaj raz na dwa lata i zamierzasz nas
uczyć, co jest dobre dla Lily?
- Nie chcę was niczego
uczyć. – Prychnął, zaciskając dłonie w pięści. – Ale ona ma szesnaście lat, do
cholery! Powinna móc spotykać się z kim chce! Ja miałem wystarczająco mocno
przez was przejebane. Nie chcę, żeby ją spotkało to samo.
Kobieta skrzywiła się,
jakby ugryzła coś kwaśnego.
- Mógłbyś darować sobie
te przekleństwa. – Posłała mu karcące spojrzenie. – Chcemy dla niej jak
najlepiej i właśnie dlatego nie pozwalamy jej na wszystko. Tobie dawaliśmy
więcej swobody i co z tego wyszło?
Blake uniósł brwi,
przesuwając wzrok na swoją matkę, która siedziała na kanapie tak sztywno, jakby
połknęła kij.
- Słucham?
- Zarabiasz na pisaniu
strasznych, pełnych przemocy książek, żyjesz i mieszkasz bez ślubu z
rozwiedzioną kobietą, której syn jest starszy od Lily… Nie wspominając o jego
skłonnościach… - Skrzywiła się. – Taki chcesz dać przykład siostrze?
Mężczyzna pokiwał głową,
uśmiechając się sztucznie.
- Cieszę się, że w końcu
powiedziałaś to głośno. Ale skoro już jesteśmy ze sobą szczerzy… Myślisz, że to
ja was zawiodłem; że to ja różnię się od innych? Może czas w końcu się obudzić
i zobaczyć, że ludzie na całym świecie tak żyją! Jesteście zaślepieni przez tę
waszą pieprzoną religię…
- Nie bluźnij!
- I macie gdzieś, że
ludzie wytykają nas palcami! – Kontynuował, zupełnie nie zważając na wtrącenia
kobiety. – W szkole nazywali mnie przez was „tym świrem”! – Pokręcił głową. – Nawet
nie wiesz, że zniszczyliście mi dzieciństwo…
- Wiem.
- Co?
- Przeczytałam twoją
pierwszą książkę. I każdą kolejną.
Blake zbladł, czując, jak
cała złość nagle go opuszcza. Przełknął nerwowo ślinę i odwrócił wzrok, nie
mogąc dłużej patrzeć na matkę.
- Nie sądziłem, że ją
przeczytasz…
- Jesteś moim synem –
odpowiedziała, jakby to wszystko tłumaczyło i jakby przed chwilą nie wypominała
mu, jak ją rozczarował.
- Czyli… wiesz.
- O twoich… odchyłach?
Tak. Myślisz, że dlaczego nie protestowałam, gdy zamieszkałeś z tą kobietą,
zanim w ogóle zaczęliście myśleć o jakimkolwiek ślubie? – Prychnęła. – Ona jest
twoją szansą na normalność. – Zawahała się. – Ale nie podoba mi się, że
mieszkasz z tym chłopakiem. Może mieć na ciebie zły wpływ.
Mężczyzna czuł, jak kręci
mu się od tego wszystkiego w głowie. Matka całkowicie go zaskoczyła, a na
dodatek wygłosiła kilka zdań, które zapewne oburzyłyby Jacques’a, gdyby ten był
na jego miejscu. I choć brunet wiedział, że kobieta nie ma racji, to jednak
znów poczuł wyrzuty sumienia przez to, że pociągali go mężczyźni. I tym
bardziej wstydził się tego, że wczoraj zareagował na pocałunek nastolatka.
Nie wiedział, co
odpowiedzieć, ale nie musiał. Sophia wstała, wygładziła swoją długą spódnicę i
spojrzała na niego chłodno.
- To ty twierdzisz, że
zniszczyliśmy ci dzieciństwo. My staraliśmy się tylko wychować cię jak
najlepiej w wierze katolickiej. I z Lily robimy tak samo. W tym nie ma nic
złego.
I wyszła, a on został
sam, przytłoczony świadomością, że jego największy sekret, którego starał się
strzec przez lata, tak naprawdę od dawna nie był już sekretem.
***
- Musimy pogadać.
- Ciebie też miło
widzieć, Jacques.
Zazwyczaj spotykali się z
Nickiem przed lekcjami, żeby móc porozmawiać, zanim rozejdą się do różnych
klas, ale tym razem szatyn złapał swojego przyjaciela dopiero w porze lunchu,
gdy ten wychodził z pracowni biologicznej.
- Pisałem do ciebie i nie
odpisałeś. – Nie chciał mu robić wyrzutów i sam słyszał, jak głupio to
zabrzmiało, ale nie potrafił się powstrzymać przed wytknięciem mu tego. Wczoraj
miał naprawdę kiepski dzień i potrzebował bruneta obok siebie, ale ten nawet
nie odpowiedział na jego wiadomość.
- Serio? – Chłopak
spojrzał na swój telefon z zaskoczeniem. – Musiałem całkowicie o tym zapomnieć,
wybacz. Coś się stało?
- Ja…
- Nick! Idziemy na
stołówkę? – Mary pojawiła się nagle obok wraz ze swoim rozhuśtanym kucykiem,
torbą pełną książek i okularami, spoza których Jacques mógł dostrzec jej
fałszywe spojrzenie, gdy łaskawie na niego spojrzała. – O, cześć Jacques. Nie
zauważyłam cię.
„Jasne” – pomyślał z
irytacją szatyn, patrząc na dziewczynę z nie większą sympatią. – „Na pewno ci
uwierzę”.
- Muszę…
- Więc? – Dziewczyna po
raz kolejny mu przerwała, patrząc na swojego chłopaka wyczekująco. – Mieliśmy
zjeść razem lunch. Jak się nie pospieszymy, to skończą się moje ulubione
paszteciki.
- Stary, czy to nie może
poczekać? – Nick podrapał się po głowie, wyraźnie nie wiedząc, co robić.
Jacques starał się nie
wyglądać na zranionego, gdy usłyszał pytanie przyjaciela, ale nie wiedział, czy
udało mu się ukryć swoje prawdziwe uczucia.
Był zaskoczony postawą chłopaka, ale nie zamierzał dać Mary tej
satysfakcji. Właśnie dlatego zadarł podbródek, założył ramiona na piersi i
twardym, nieznoszącym sprzeciwu, głosem powiedział:
- Nie.
Drugi chłopak uniósł brew
i wyraźnie się zawahał, nim w końcu spojrzał prosząco na dziewczynę, jakby to
od niej wszystko zależało. Jacques poczuł chociaż odrobinę satysfakcji, gdy
zobaczył złość, która wykrzywiła jej twarz.
- Jak chcesz! – burknęła
nieprzyjemnie, dźgając palcem ramię zdezorientowanego Nicka. – Tylko dziś do
mnie nie przychodź!
Gdy odwróciła się i
odeszła, szatyn od razu dostrzegł poczucie winy na twarzy przyjaciela. Miał
ochotę potrząsnąć nim, żeby ten w końcu zrozumiał, jak okropna była Mary, ale
zamiast tego, nie tracąc czasu, wypalił:
- Pocałowałem go.
- Ty… - Nick wytrzeszczył
oczy, na chwilę zapominając o swoich kłopotach z dziewczyną. – Co?!
- Chciałem dobrze… -
wymamrotał, czując się głupio pod zdumionym wzrokiem drugiego chłopaka.
Wiedział, że ten nie będzie go oceniał, a przynajmniej nie bardziej niż
powinien, ale i tak nie chciał znów usłyszeć, że wszystko zepsuł. – Poszedłem z
nim porozmawiać i… jakoś tak wyszło. – Wzruszył ramionami.
- Odepchnął cię?
Jacques zagryzł dolną
wargę, nie odpowiadając.
- Proszę, powiedz, że cię
odepchnął… - Westchnął. – Nie zrobił tego, prawda?
Szatyn pokręcił głową,
nie patrząc przy tym w ciemne oczy chłopaka.
- Odpowiedział na ten
pocałunek. Um… bardzo.
- Wy chyba nie…?
- Nie! Oczywiście, że
nie!
Nick oparł się o ścianę,
przez chwilę wpatrując się w sufit i nic nie mówiąc. W międzyczasie jakieś dwie
dziewczyny przeszły obok nich, rozprawiając o zakupach w ostatni piątek, ale
żaden z nich nie zwrócił na nie uwagi. W końcu brunet spojrzał na niego,
uśmiechając się ze współczuciem.
- Rozmawialiście…?
- Wyjechał.
- Co?
- Odwiedzić Lily. –
Wzruszył ramionami, uśmiechając się krzywo. – Nagle.
- Musimy iść się dziś
napić – stwierdził nagle brunet, odpychając się od ściany i obejmując go jednym
ramieniem. – Wydaje mi się, że trochę alkoholu dobrze nam zrobi. Albo nawet
więcej niż trochę.
***
Blake wrócił dopiero po
dwóch tygodniach. Jacques słyszał, jak Katherine kłóciła się z nim przez
telefon przynajmniej dwa razy, ale nic nie było w stanie zmienić decyzji
mężczyzny. Ten nie chciał szybszego powrotu, wymawiając się problemami
rodzinnymi, ale chyba nawet matka szatyna już w to nie wierzyła. Z każdym
kolejnym dniem wyglądała na coraz bardziej przygnębioną, a on nie mógł nic z
tym zrobić. Zresztą, sam wcale nie czuł się lepiej. Dlatego, gdy wrócił w
poniedziałek ze szkoły i ujrzał kurtkę bruneta na wieszaku, odetchnął głęboko,
czując, jak serce zaczyna bić mu niespokojnie. Paradoksalnie, poczuł się
lepiej. A przynajmniej było tak do momentu, dopóki nie zostawił rzeczy w pokoju
i nie zszedł do kuchni, żeby odgrzać sobie obiad. Coś było w tym pomieszczeniu,
że ciągle się w nim spotykali.
- Wróciłeś - wydusił, zamiast
zwyczajnego powitania, gdy tylko ujrzał go opartego o blat. Piekarnik był
włączony, więc musiał coś przygotowywać, albo, co bardziej prawdopodobne,
odgrzewać.
- Myślałeś, że nie wrócę?
– Blake uniósł brew, ale jego wzrok ominął chłopaka, jakby ten był
niewidzialny.
- Nie, po prostu… - Coś w
postawie mężczyzny sprawiało, że nie był w stanie wyartykułować nawet jednego
sensownego zdania. Wyczuwał wrogość ze strony Blake’a i czuł się tym
przytłoczony. Gdzieś zniknęła jego wojownicza natura; gdzieś przepadł ostry
język. Był bezsilny.
- Nie bądź śmieszny,
Jacq. Jeden błąd nie sprawi, że nagle wyniosę się na stałe do innego stanu.
- Błąd? – Powtórzył
głupio, choć sam też tak myślał o tym pocałunku. A jednak usłyszenie tego od
mężczyzny, wypowiedziane chłodnym i obojętnym głosem…
- A jak inaczej
powinienem to nazwać? – Brunet wydał z siebie głośne, niewesołe prychnięcie. –
I radzę ci z tym skończyć, Jacques.
- Nie rozumiem…
- Nie rozumiesz? – W
końcu niebieskie oczy Blake’a spoczęły na twarzy nastolatka, ale ich wyraz nie
miał w sobie nic z ciepłych uczuć. – To się więcej nie powtórzy. Poniosło mnie,
ale następnym razem już ci się nie uda. – Pokręcił głową. – Naprawdę jesteś tak
głupi? Twoja matka to wspaniała osoba, a ty próbujesz zaciągnąć do łóżka jej
narzeczonego. Jak egoistycznym i zapatrzonym w siebie gówniarzem musisz być?
- Ja wcale…
- Nie? – Mężczyzna
odepchnął się od blatu i zbliżył do niego, wciąż nie odrywając wzroku od jego
twarzy. Patrzył na niego tak, jak na początku ich znajomości – jakby znów nim
gardził. – Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, ale to się nigdy nie wydarzy, Jacq. –
Zniżył głos. – Nawet gdybyś nie był jej synem; nawet gdybym nie był z Kath. Nie
ma w tobie nic, co mogłoby mnie zainteresować. Rozumiesz? Nic. – Zaśmiał się
pod nosem, jakby naprawdę był rozbawiony całą tą sytuacją. – Gdybym miał
wybierać między tobą a nią, nigdy bym nie wybrał ciebie. Nie możesz jej w
niczym dorównać.
Blake nie krzyczał, nawet
nie podniósł głosu i wciąż był zaskakująco spokojny, ale Jacques ze wstydem
poczuł, że się trzęsie. Oczy znów go szczypały, grożąc wypłynięciem łez, które
już i tak były widoczne, gdy spojrzało mu się w oczy. Wstyd wypełniał go od
palców stóp, aż po czubek głowy. A do tego czuł ból – palący ból w piersi,
który narastał z każdym powtarzanym w myślach słowem wypowiedzianym przez
mężczyznę.
„Nie ma w tobie nic, co
mogłoby mnie zainteresować”. „Nic”. „Nigdy bym nie wybrał ciebie”.
Jacques zdusił szloch,
który próbował wydobyć mu się z piersi i odwróciwszy się, wybiegł z kuchni i
popędził do swojego pokoju. Słyszał za sobą krzyki bruneta, ale nie zatrzymał
się, ani tym bardziej nie odwrócił. Miał wrażenie, że zaraz zacznie się dusić
od powstrzymywanego płaczu.
„Nic”.
Gdy tylko zatrzasnął
drzwi, opadł na kolana i pozwolił płynąc łzom dopóty, dopóki nie miał już czym
płakać.
Nosz cholera jak mi smutno😭😭
OdpowiedzUsuńBlake dobra przemowa, niezły z ciebie aktor, ale droga autorka już nam dała znać, że jednak lubisz Jacqa więc to teraz to była próba wmówienia sobie jakiś nieprawdziwych i głupich rzeczy czyli takich jakich chciałaby twoja matka i nie to nie są moje życzenia wypowiedziane w jakiś dziwny pokrętny sposób :D Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTen Blake to chyba potrzebuje jakiegoś dobrego psychologa, bo ewidentnie sobie ze sobą nie radzi. Najgorsze jest to ze próbuje zwalić winę na Jaqa, na dużo młodszego od siebie chłopca, który jest bardzo wrażliwy, jak to większość artystów. Zaczynam nielubić Blake'a - to właśnie jemu przydało by się kilka słów prawdy. Mam nadzieję że Jaques nic głupiego nie zrobi - bardzo mi go żal teraz... Bardzo dziękuję i również życzę wszystkiego dobrego z okazji Świąt :)
OdpowiedzUsuńCiężkie czasy nastały teraz dla Blake'a, patrząc na reakcje czytelników :D
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam ;)
O rodzicach Blake'a nawet nie zamierzam się wypowiadać, bo w końcu blogger musiałby wprowadzić ograniczenie znaków w komentarzach (taki bym strzeliła esej), więc przejdę do niego samego:
OdpowiedzUsuńAgrdagbydqtfwgaeg
No co człowiek!
Jestem świadoma, że tak naprawdę nie myśli tego co powiedział, ale nosz kurw...kurde, jak można powiedzieć coś takiego komukolwiek nawet jeśli nie uważa się tego za prawdę. Przecież chwilowe (oby) stany depresyjne i zawyżone wyrzuty sumienia u odbiorcy takiej przemowy gwarantowane!
Jeny, jak fikcyjna postać może aż tak zdenerwować xD
Pozdrawiam! <3
Ależ ja bym z przyjemnością przeczytała taki esej o jego rodzicach, nie krępuj się :D
UsuńW obronie Blake'a powiem tylko tyle, że pod wpływem emocji można powiedzieć różne rzeczy, niestety. A później trzeba sobie radzić z konsekwencjami...
Dzięki za komentarz :D
Również pozdrawiam!
Cudowny rozdział ☺ czekam na następne. Opowiadanie bardzo mnie interesuje i strasznie mnie ciekawi jak zostanie poprowadzone dalej. SUPER ☺.
OdpowiedzUsuńChodź kibicuje B. i J. to wiem,ze nie mają szans na bycie razem. Ale kanał. Już nie mogę się doczekać następnych fragmentów ☺ weny. Buzaki pa
Blake mnie mocno wkurw...😠 zdenerwował. Nie powieniem wyżywać się na Bogu ducha winnym chhłopaku😬, jak ma takie problemy to niech idzie na jakąś terapie😡. Z kolei pani Katherina nie zasługuje na niego, jest na to za dobra😇. A Blake niech się zdecyduje czy jest bardziej homo czy hetero😓. Biedny Jacques, ulokował uczucia nie w tej osobie co powinien i teraz cierpi😭 może rzeczywiśćie powinien sobie kogoś znaleźć i najlepiej przyprowadzić do domu😈, ciekawa jestem jak by na to zareagował Blake😛
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam 😘
Na pewno wybuch Blake'a nie przysporzył mu fanów :P
UsuńFaktycznie, Jacques nie ma szczęścia w miłości, a jeszcze mniej ma chyba Katherine, która już raz ulokowała swe uczucia w złym mężczyźnie. A Blake sam nie potrafi zrozumieć, czego tak naprawdę chce, niestety.
Gdyby Jacq przyprowadził do domu jakiegoś chłopaka... Hm, reakcja Blake'a mogłaby być naprawdę ciekawa :P
Dziękuję za komentarz ;)
Pozdrawiam!
Po przeczytaniu opowiadania od nowa ból i smutek wylewający się, że tego rozdziału był jeszcze bardziej wyraźny.
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się nowego rozdziału.
Proszę o niego bardzo mocno
Przesyłam ogrom weny
Pozdrawiam
Akira
Blake jest zalosny. Nie dosc, ze jest dorosly i sam wpakowal sie w to gowno i nie potrafi z niego wyjsc, to jeszcze obwinia nastolatka, ktory przez niego moze miec jakies problemy.
OdpowiedzUsuńStary dziad.
Cudny rozdział. Na każdy czekam z niecierpliwością. Weny życzę :)
OdpowiedzUsuńhej, czy znowu dłuższa przerwa ?
OdpowiedzUsuńNiestety. Jestem zawalona pracą i nie znajduje czasu na porządne pisanie, a jesteśmy na ważnym etapie tego opowiadania i nie chcę zepsuć. Nie wiem, kiedy uda mi się dokończyć tekst, ale na pewno nie będziecie czekać na niego miesiącami.
UsuńZachęcam też do obserwowania mojej strony na fejsie, gdzie staram się informować na bieżąco o wszystkich problemach i opóźnieniach ;)
Pozdrawiam!
Cóż tutaj dodać - super się czyta i przeżywa...Czekam na następne rozdziały ... Pisz spokojnie :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch jednak się okazuje, że matka Blake wie o wszystkim, i te słowa przykre biedny Jaques...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, jednak się okazuje, że matka Blake wie o wszystkim... ale te słowa bardzo przykre... biedny Jaques...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, okazuje się, że matka Blake wie o wszystkim... a te słowa bardzo przykre... biedny Jaques...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza