Dziękuję wszystkim za komentarze - jak zwykle czytałam je z wielkimi wypiekami na twarzy. Z chęcią przyjmę też jakieś krytyczne uwagi :D
Ach, no i zapraszam Was na Facebooka, gdzie w końcu postanowiłam założyć swoją stronę. Link tutaj: Opowiadania rehab-e
Pozdrawiam!
____________________________________________________________________
- Cześć, kochanie.
- O, hej. – Uśmiechnął się wymuszenie, czując ciepłe
wargi na swoim policzku. – Nie słyszałem, jak wchodziłaś.
- Wszystko w porządku? Wciąż jesteś zły o wczoraj?
- Tak. I nie, nie jestem zły. Napijesz się czegoś?
- Możesz mi zrobić herbatę, a ja pójdę pod prysznic.
Jak czuje się Jacques?
- Słabo. Czeka go co najmniej tydzień w łóżku. Śpi od
obiadu.
- Zajrzę do niego po drodze. – Posłała mu delikatny
uśmiech. – Dziękuję, że się nim zająłeś.
Blake kiwnął głową i odprowadził narzeczoną wzrokiem.
Zanim wróciła, siedział przy kuchennym stole nad kubkiem zimnej kawy, myśląc o
tym, co wyprawiał ze swoim życiem. Większość tych myśli skupiała się na
nastoletnim chłopaku, który leżał chory na piętrze, i który nie mógł mu wyjść z
głowy, co tylko wywoływało u mężczyzny coraz to większe wyrzuty sumienia. Nie usłyszał
nawet wejścia Katherine, zauważając jej obecność dopiero w chwili, w której się
odezwała.
Wstawił wodę na herbatę i wyciągnął z szafki ulubiony
kubek Kath. Myślami wciąż jednak był przy łóżku Jacquesa, z dłonią przy jego
rumianym policzku. Nie rozumiał, co się wtedy wydarzyło i dlaczego postanowił
zrobić coś, czego nigdy nie powinien robić, ale miał wrażenie, że było to ważne;
że zrobił coś, co zburzyło tę iluzję platonicznej przyjaźni, jaką wokół siebie
wytworzyli.
Nie chciał myśleć w ten sposób, ale miał nadzieję, że
jego narzeczona będzie zbyt zmęczona, by przesiadywać z nim po wzięciu
prysznica i rozmawiać o pierdołach. Sam zupełnie nie miał na to siły, a poza
tym nie potrafił patrzeć jej prosto w oczy bez wyraźnego poczucia winy.
Wiedział, że teoretycznie nic złego nie zrobił, ale wystarczyła mu sama
świadomość, że bardzo chciał coś zrobić. Nie wiedział dokładnie, czym miałoby
być to „coś”, ale z pewnością nie było to nic, co byłoby fair wobec Katherine. W
końcu Jacques przyciągał go w sposób, którego Blake nie potrafił wyjaśnić i
ostatecznie wszystko do tego się sprowadzało.
Gdy kobieta wróciła do kuchni, mając na sobie jedynie
puchaty, niebieski szlafrok, brunet siedział już na „swoim” miejscu, a
naprzeciwko znajdował się kubek z parującą herbatą. Swojej kawy wciąż nie
wylał, choć nie nadawała się już do niczego.
- Mhm, dziękuję – mruknęła, posyłając mu wdzięczne spojrzenie,
gdy objęła swoimi delikatnymi dłońmi gorący kubek. Wyglądała przy tym na
zmęczoną i śpiącą, co nie powinno go wcale cieszyć, ale cieszyło. Czuł w tym
momencie, że jest naprawdę okropnym facetem.
- Wyglądasz na zmęczoną… - wymamrotał.
- Jestem wykończona. Jeszcze tylko jakieś dwa tygodnie
i to szaleństwo powinno się skończyć, bo mam już dość tego projektu. Wolałabym
zająć się myśleniem o naszym ślubie i przygotowaniami do niego. – Przesunęła
swoją dłoń po stole, napotykając po drodze jego rękę i splatając ich palce.
- Masz jeszcze czas, żeby wszystkim się zająć –
wydusił, bo nie wiedział, co innego może odpowiedzieć. Na samą myśl o ślubie
ścisnęło go z nerwów w gardle. Nie wiedział, czy takie reakcje są normalne, czy
może po prostu to z nim było coś nie tak. Wydawało mu się, że myślenie o ślubie
powinno wywoływać w nim radość, bo przecież miało być to jedno z ważniejszych
wydarzeń w jego życiu, a tymczasem czuł tylko strach. A przecież ślub wydawał
się odpowiedni w ich przypadku – nie mogli dogadywać się lepiej i byli
szczęśliwi. Tylko dlaczego nie potrafił się z tego cieszyć?
- Wiem, ale chcę się tym cieszyć jak najdłużej –
odpowiedziała, jakby czytała mu w myślach. – To będzie cudowny dzień.
„Ta, cudowny…” – pomyślał, zupełnie nieprzekonany. Uniósł
wzrok i spojrzał na twarz swojej przyszłej żony. Wiedział, że każdy na jego
miejscu byłby zadowolony. Choć Katherine wyglądała na zmęczoną i zmyła już
makijaż, to wciąż prezentowała się niesamowicie i wcale nie wyglądała na
starszą od niego. Mógł nawet przyznać przed samym sobą, że była jedną z
najpiękniejszych kobiet, jakie poznał w całym swoim trzydziestopięcioletnim życiu.
A on, zamiast cieszyć się z tego, że wybrała właśnie jego, nie potrafił
przestać myśleć o jej nastoletnim synu, który był rozpieszczony, egoistyczny i
z pewnością miał więcej wad niż zalet. Co z nim było nie tak?
- Hej, nie zasypiaj… - odezwał się znacznie głośniej
niż wcześniej, widząc, jak Kath zaczyna powoli odpływać, wciąż pochylona nad
niemalże pełnym kubkiem.
- Uch, wybacz – wymamrotała, rozglądając się
nieprzytomnie wokół siebie. – Chyba jednak już się położę. Mam nadzieję, że nie
będziesz na mnie zły…
Blake znów poczuł się winny. Obrażał się na nią, bo
nie poświęcała mu wystarczająco dużo uwagi (a w szczególności pewnej części
jego ciała, która bardzo jej się domagała), choć doskonale wiedział, że była
zapracowana i przemęczona, a on powinien być bardziej wyrozumiały. Znów
zachował się jak gówniarz.
- Nie jestem zły – wydusił, bo naprawdę nie wiedział,
co powiedzieć. Było mu głupio.
- Dołączysz do mnie? – Uśmiechnęła się do niego
ciepło, jakby nic się nie stało i wszystko było w porządku.
Pokiwał w odpowiedzi głową.
- Tylko umyję kubki – dodał, a gdy Katherine ruszyła
na górę, do sypialni, westchnął ze znużeniem, mając ochotę uderzyć głową w
stół.
Nie dość, że zachowywał się źle wobec niej, to jeszcze
skrycie fantazjował o jej synu (najwyższy czas zacząć nazywać rzeczy po
imieniu, stwierdził), a ona była kochana, wyrozumiała i nigdy nie miała do
niego pretensji. Trafił na kobietę idealną, która z pewnością będzie wspaniałą
żoną, ale za cholerę nie potrafił tego docenić i miał tego pełną świadomość. Co
miał zrobić? Jak sobie z tym poradzić? Znów czuł się tak, jakby wciąż miał te
naście lat i właśnie z przerażeniem odkrywał, że męskie pośladki podobają mu
się równie mocno, co damskie. I to było okropne.
***
Następne dwa dni spędził na zajmowaniu się Jacques’em.
Ten nie czuł się wcale lepiej, głównie spał, nie miał siły na cokolwiek i nawet
jedzenie trzeba było w niego wmuszać. Blake martwił się o niego, nawet jeśli
wiedział, że chłopak w końcu poczuje się lepiej. Brał przecież leki, a to była
tylko zwykła grypa. Niemniej jednak patrzenie na niego w tym stanie nie było
przyjemne. I nie chodziło o jego przetłuszczone włosy, zaczerwieniony nos czy
popękane usta. Po prostu niemożność żartowania z nim, patrzenia na jego uśmiech
i oglądania go zdrowego była przygnębiająca.
Niewiele robił poza doglądaniem nastolatka. Nie mógł
skupić się na czytaniu, o pracy nawet nie było mowy, a dwa spotkania, które
miał zaplanowane na ten tydzień, zdążył już odwołać. Zajmował się więc
przygotowywaniem prostego śniadania, które wymagało od niego naprawdę sporej
cierpliwości, przywożeniem posiłków z restauracji, bo Katherine nie miała czasu
gotować, i bezmyślnym wgapianiem się w ekran telewizora. Najczęściej jednak
siadał przy śpiącym chłopaku i wpatrywał się w niego, pogrążony w niezbyt
przyjemnych myślach. Od trzech dni nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o
swoim postępowaniu i sytuacji, w której się znalazł. Jak na razie wciąż nie
doszedł do żadnych konkretnych wniosków.
Czwartego dnia nie było inaczej. Przygotował
śniadanie, zrobił pranie, posiedział chwile przed telewizorem i w końcu ruszył
na górę, znów czując, że jest to silniejsze od niego. Gdy wszedł do pokoju
Jacques’a, od razu stwierdził, że ten wyglądał lepiej. Nie wiedział, co
dokładnie doprowadziło go do takiego wniosku, ale wydawało mu się, że oddech
nastolatka jest bardziej regularny, a jego cera nie miała już tak ziemistego,
niezdrowego koloru jak dotychczas. Usiadł na krześle, które już wcześniej
postawił obok łóżka i znieruchomiał. Gdyby chłopak w tym momencie się obudził,
z pewnością uznałby go za psychola, bo gapienie się na kogoś, kto jest
pogrążony we śnie, nie było do końca normalne i mężczyzna miał tego świadomość.
Nie wiedział, ile czasu minęło, gdy w końcu wyciągnął
dłoń i odgarnął mu z czoła lekko przetłuszczone włosy, by następnie pogładzić
jego delikatny policzek ze śladami młodzieńczego zarostu. Czasem Jacques wtulał
się w jego dłoń we śnie i Blake czuł wtedy, jak coś ciepłego wypełnia go od
środka. To było takie przyjemne, pełzające uczucie, które sprawiało, że chciał
tylko więcej i więcej.
Znów się zamyślił, wciąż z dłonią na policzku
chłopaka, z kciukiem blisko jego dolnej wargi, gdy nagle poczuł ruch. Nie
byłoby w tym nic dziwnego, bo szatyn często wiercił się we śnie, gdyby ten ruch
nie był tak gwałtowny, a zaraz potem nie usłyszał pełnego zdumienia pytania:
- C-co robisz?
Mężczyzna zabrał dłoń, jakby się poparzył, wyglądając
przy tym na równie zaskoczonego, co nastolatek. Przeczesał nerwowo włosy, jak
to miał w zwyczaju w stresujących sytuacjach, czując ucisk w gardle. Widział
rozszerzone oczy chłopaka i skrępowanie wyraźnie widoczne na jego twarzy. Sam
nie wyglądał z pewnością lepiej, czując dokładnie to samo. Nawet przez myśl mu
nie przeszło, że może zostać przyłapany, bo ostatnio Jacques’a nic nie było w
stanie przebudzić.
- Ja… Um… - Nie wiedział, jak się wytłumaczyć. Nie
powinien gładzić jego policzka ani przeczesywać włosów, gdy ten nie był tego
świadomy. Zresztą, nawet gdyby był, też nie powinien tego robić. Nie miał nic
na swoje usprawiedliwienie.
Jacques w międzyczasie wziął się w garść, odchrząknął
i nawet spojrzał na niego z jakimś ciepłem w oczach, choć tak naprawdę mogło to
być tylko złudzenie wywołane padającym światłem lub jego wciąż zaskoczonym
umysłem, który potrzebował dłuższej chwili, by znów zacząć poprawnie
funkcjonować.
- Przyniesiesz mi wody?
- T-tak, jasne – wymamrotał, od razu podrywając się z
krzesła i uciekając z pokoju, jakby goniło go stado rozsierdzonych słoni.
Musiał się opanować, bo był cały rozedrgany, a gdyby miał w zwyczaju się
czerwienić, to z pewnością byłby już cały czerwony na twarzy. Wyraźnie głupiał
przy tym chłopaku, zachowując się jak nastolatek, a nie mężczyzna, który za
pięć lat będzie miał czterdziestkę. – Ja pierdole…
***
Od dawna nie chorował i już zapomniał, jak okropne i
uciążliwe jest to uczucie. Nie miał nawet siły, żeby wziąć porządny prysznic,
bo gdy ostatnim razem próbował, uderzył się w ramie tak mocno, że teraz widniał
w tym miejscu ogromny, fioletowy siniak. Poza tym nie miał w ogóle ochoty na
jedzenie, nie mógł spotkać się z Nickiem, któremu zabronił do siebie
przychodzić, żeby go nie zarazić, i nie potrafił na niczym się skupić. Cały
czas tylko spał, a gdy nie spał, to połykał masę leków i próbował jeść to, co
podtykano mu pod nos. Miał już tego serdecznie dość i jedyne, o czym teraz
myślał, to żeby w końcu wstać i iść do szkoły, nawet jeśli do tej pory nigdy
nie chodził do niej tak ochoczo.
Tego dnia czuł się lepiej, ale zarejestrował to
znacznie później, gdy do jego zaspanego umysłu w końcu dotarło, że Blake go
dotykał, gdy spał. A dokładniej trzymał dłoń na jego policzku i chyba
nieświadomie gładził kciukiem okolice jego ust, co było cholernie przyjemne i
bardzo niestosowne, o czym doskonale obaj wiedzieli. W końcu nie bez powodu
mężczyzna uciekł z jego pokoju, jakby gonił go morderca z siekierą.
Nie wiedział, co o tym myśleć. W ogóle nie mógł myśleć.
Był skołowany. Doskonale wiedział, co czuje i wiedział też, jak złe to jest.
Miał też świadomość tego, że mężczyzna również o tym wie, co trochę go żenowało
i cieszyło jednocześnie. Nie był pewien dlaczego. I choć dostrzegał czasem jego
długie spojrzenia i czuł, jak ten go obserwuje, nie do końca potrafił to
zinterpretować. A teraz jeszcze to! Czym to w ogóle było? Jak powinien to
odebrać? Znów kłębiło mu się w głowie mnóstwo pytań, na które nie znał
odpowiedzi.
Im dłużej leżał i próbował to analizować, tym bardziej
żałował swojej gwałtownej reakcji. Gdyby przebudził się, ale udawał, że śpi,
mógłby choć przez chwilę napawać się tym dotykiem, który, jak mu się wydawało,
wciąż czuł na swojej skórze. Wmawiał sobie i Nickowi, że już jest lepiej i choć
faktycznie powoli zaczynał oswajać się z tą dziwną sytuacją, jaka panowała w
jego domu, to mimo wszystko wiedział, że wypieranie tego, co tak naprawdę
czuje, to tylko kłamstwo. Zakochał się w tym mężczyźnie i codzienne przebywanie
z nim i patrzenie na niego wcale nie pomagało w wyzbyciu się ciepłych uczuć
wobec niego. Czasem miał wrażenie, że wolałby go znów nienawidzić, niż tak się
miotać. A innym razem chciał tylko traktować go jak partnera matki i kumpla. W
obu przypadkach było już na to za późno.
Gdy drzwi otworzyły się i w progu stanął Blake,
trzymając przed sobą szklankę z wodą niczym tarczę, szatyn uniósł się na
łokciach i oparł plecami o ramę łóżka. Uznał, że najlepiej będzie, jeśli
zapomną o całym zdarzeniu. W końcu to był tylko incydent, a skoro zapomnieli
już o pocałunku, to mogli zapomnieć również o tym.
- Dzięki. – Westchnął z ulgą, gdy wziął dwa duże łyki.
Był naprawdę spragniony.
- Czujesz się już lepiej?
- Tak. Chyba nawet na tyle, żeby zejść na obiad. Ale
najpierw wezmę długi, gorący prysznic. - Uśmiechnął się do niego, jakby nic się
nie stało, a następnie uniósł brew w typowy dla siebie sposób. – Nie
usiądziesz?
- Um, ta, jasne. – Blake opadł na krzesło, omal się
przy tym nie przewracając. Najwyraźniej wciąż był zbyt zdenerwowany i
zażenowany, by zachować chociaż iluzję spokoju.
- W sumie… chyba to jest odpowiedni moment, żeby z
tobą porozmawiać.
- Porozmawiać…? – Mężczyzna powtórzył to za nim jak
echo, a nastolatkowi albo się wydawało, albo ten naprawdę przy tym zbladł.
- Mhm, tak. Powinienem powiedzieć ci o tym od razu. –
Może był okropny, ale trochę bawił go widok przerażonego bruneta, który chyba
bał się tego, że wyzna mu miłość, albo zrobi coś równie głupiego.
- Jacques…
- Rozmawiałeś ostatnio z Lily?
- Co?
Nastolatek uśmiechnął się pod nosem, widząc całkowite
zaskoczenie na twarzy Blake’a. Ten z pewnością nie spodziewał się wspomnienia o
jego młodszej siostrze.
- Lily – powtórzył, prychając. – Pamiętasz ją jeszcze?
Mężczyzna założył ramiona na piersi i rozsiadł się
bardziej na krześle, wyglądając przy tym, jakby naprawdę mu ulżyło.
- Chyba faktycznie czujesz się lepiej, skoro już
robisz się bezczelny – burknął. – Co z nią?
- Rozmawialiśmy ostatnio i chyba nie było z nią
najlepiej.
- To znaczy? – Zaniepokojenie w jego głosie było na
tyle wyraźne, że Jacques spojrzał na niego znacznie cieplej, niż jeszcze przed
chwilą. Znów poczuł, że będzie musiał się kontrolować w jego towarzystwie, bo
dotyk jego dłoni najwyraźniej wyzwolił w nim reakcje, które starał się w sobie
zwlaczać.
- Wiesz o jej chłopaku i problemach z nim?
- Lily ma chłopaka?!
- Ma. – Zmarszczył brwi. – Albo miała. Po prostu…
powinieneś z nią pogadać. Ona naprawdę sobie z tym wszystkim nie radzi.
- Martwisz się o nią?
Wzruszył ramionami.
- Jasne. Polubiłem ją. Mogłaby znów do nas przyjechać.
I wtedy Blake się do niego uśmiechnął – szeroko i bez
krępacji, wyglądając przy tym tak dobrze, że nastolatek poczuł, jakby coś
zatrzepotało mu w piersi z wrażenia, nawet jeśli wiedział, że to idiotyczne.
- Dzięki.
- Taa… - wymamrotał, czując, jak czerwienieją mu
policzki od widoku uśmiechającego się mężczyzny, który wydawał się jeszcze
przystojniejszy, niż zwykle. – Nie ma za co.
***
To był jego trzeci papieros, choć nie miał pewności,
bo nie liczył. Często palił, gdy był zdenerwowany i teraz nie było inaczej.
Idąc za radą Jacques’a, postanowił zadzwonić do swojej młodszej siostry i
dowiedzieć się, dlaczego zwierza się dzieciakowi, który formalnie jeszcze nie
był jej rodziną, zamiast swojemu bratu. Nie mógł się jednak dodzwonić, więc
ostatecznie przełożył to na później, a gdy wieczorem Lily w końcu odebrała…
Jego rodzina zawsze była popieprzona i wiedział o tym.
Mnóstwo osób z jego otoczenia też o tym wiedziało. Przez rodziców nigdy nie wspominał
dobrze szkoły i był świadom tego, że jego siostra nie ma łatwiej, ale wierzył w
jej siłę i w to, że sobie poradzi. Najwyraźniej nie wziął pod uwagę, że Lily
wcale nie jest nim. Nie przewidział też, że rodzice będą traktowali ją trochę
inaczej, najwyraźniej nie chcąc powielić błędów wychowawczych, jakie w ich
mniemaniu, popełnili przy nim. Przecież nie było tajemnicą, że byli nim
zawiedzeni. Nadal trochę bolało, ale nie tak bardzo, jak kiedyś.
Nie miał żadnego problemu z tym, że jego siostra
znalazła sobie chłopaka, bo w końcu miała już te szesnaście lat i nie było to
niczym dziwnym w jej wieku. Nie zaskoczyło go też, że jego rodzice mieli z tym
problem – odkąd pamiętał, nie mieli problemu tylko z jednym, czyli z Bogiem.
Nie sądził jednak, że jego ojciec zechce umieścić Lily w jakimś idiotycznym
zakonie, a matka całkowicie przestanie się do niej odzywać, jakby ta popełniła,
nie wiadomo jaką, zbrodnię.
Był wściekły, miał ochotę w coś uderzyć i po raz
kolejny czuł się bezsilny. Nie wiedział, jak może jej pomóc, bo wszystkie
argumenty odbijały się od rodziców, jak od ściany. Mógł im tłumaczyć; mógł
prosić, błagać i wiedział, że to wszystko na marne. Najchętniej zabrałby
siostrę do siebie, żeby mieszkała z nim, Katherine i Jacques’em. Wtedy
przynajmniej miałby pewność, że nie dzieje jej się nic złego.
Miał sobie za złe, że wcześniej nie zwrócił uwagi na
jej problemy. Ciągle był zajęty sobą – pracą, narzeczoną, Jacques’em i
wszystkim tym, co się z nim wiązało… Całkowicie zapomniał przy tym o jedynej
osobie ze swojej rodziny, która zawsze go wspierała i której naprawdę na nim
zależało. Jak beznadziejnym bratem musiał być, skoro Lily postanowiła wyżalić
się nie jemu, a chłopakowi, z którym spędziła tylko kilka dni? Znów poczuł, jak
to rodzinne bagno, przed którym całe życie uciekał, znów do niego dotarło i go
zalało. A ta bezsilność tylko doprowadzała go do szału, który nieudolnie
próbował stłumić fajkami.
- Skarbie?
Przeklął pod nosem i odwrócił się, zaciągając ostatni
raz papierosem.
- Już idę!
Wrzucił peta do popielniczki znajdującej się na stole
i wszedł do domu, zamykając za sobą drzwi od tarasu. Musiał wyglądać naprawdę
źle, skoro Kath wyszła mu naprzeciw i złapała go w połowie drogi do lodówki, w
której znajdowały się dwie butelki piwa.
- Co się stało? – Wciąż miała na sobie elegancką, jasną
garsonkę i włosy upięte w kok. Znów wyglądała na wykończoną, ale gdy patrzyła
na niego, w jej oczach można było dostrzec zmartwienie.
- Moja rodzina się stała! – Parsknął ze złością. –
Zniszczyli życie mi, a teraz próbują to samo zrobić z Lily. A ja nie potrafię
jej pomóc. – Spojrzał na nią tak, jakby szukał u niej odpowiedzi na wszystkie
swoje pytania. – Jak mam jej pomóc?
Katherine nie odpowiedziała, a jedynie przyciągnęła go
do siebie, obejmując za kark i mocno przytulając. Wtulił się w jej drobne
ciało, szukając w nim schronienia przed wszystkim, a w szczególności przed
swoją rodziną.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie – szepnęła. –
Kocham cię.
- Też cię kocham – wydusił, a gdy uniósł wzrok,
dostrzegł Jacques’a, który stał na schodach i na nich patrzył. Jego widok
sprawił, że przełknął nerwowo ślinę, czując się jeszcze gorzej, bo nastolatek w
tym momencie wyglądał po prostu na cholernie smutnego. I to chyba było w tym
wszystkim najgorsze, gdy uświadomił sobie, że chcąc nie chcąc, znów kogoś zranił.
***
Jacques do tej pory nie sądził, że poniedziałkowy
poranek może przynieść mu tyle radości, ale najwyraźniej we wszystkim trzeba
przeżyć swój pierwszy raz. Gdy wchodził tego dnia do szkoły, czując się całkiem
nieźle (czasem tylko pociągał jeszcze nosem, ale coraz rzadziej), był naprawdę
zadowolony. Uśmiechnął się i pomachał do koleżanki, która znajdowała się na
drugim końcu korytarza, a następnie oparł się o parapet naprzeciwko wejścia,
gdzie miał poczekać na Nicka, z którym się umówił. Trochę stęsknił się za
durnymi żartami przyjaciela, nawet jeśli nie widzieli się tylko tydzień.
Najwyraźniej częstotliwość ich ostatnich spotkań przyzwyczaiła go do tego, że
brunet zawsze jest gdzieś obok, gotów by porozmawiać z nim na każdy temat.
Jego trochę przydługie, rozczochrane włosy dostrzegł
już z daleka. Uśmiechnął się szeroko, zupełnie nie przejmując się tym, że
ludzie znajdujący się w pobliżu mogli sobie coś pomyśleć. I tak słyszał już
plotki o sobie i Nicku, ale nie poświęcał im większej uwagi, bo zdanie nieznajomych
nigdy go nie obchodziło.
- Hej.
- Siema. – Brunet wyszczerzył się i nagle, bez żadnego
ostrzeżenia, przyciągnął go do niedźwiedziego uścisku. – Tęskniłem, stary.
Jacques roześmiał się, czując, jak napięcie z całego
tygodnia z niego opada. Nie mógł się doczekać, aż opowie o wszystkim
przyjacielowi. Odsunął się od niego, ale zanim zdążył się odezwać, podeszła do
nich dziewczyna, którą czasem widział w tłumie innych uczniów. Nie zdążył nawet
zastanowić się nad tym, czego ta może od nich chcieć, gdy Nick przyciągnął ją
do siebie i pocałował.
- Jacques, poznaj moją dziewczynę – Mary.
Szatyn zamrugał, czując się tak, jakby jego choroba
trwała co najmniej rok, a nie tydzień.
- D-dziewczynę…? –
powtórzył głupio, wpatrując się w jej drobną sylwetkę, jakby zobaczył UFO. –
Chyba naprawdę musimy pogadać…
O matko, jak fajnie się wszystko układa, nie mogę się doczekać jak to się rozwinie:-)
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńStrasznie cieszę się, że udało Ci się dokończyć rozdział ^^ Aktualnie jestem w trakcie czytania opowiadania od początku, więc za jakiś czas pewnie coś tam od siebie napiszę ;)
Pozdrawiam,
Kajna.
Też wracam do początku, żeby wszystko lepiej ogarnąć, ale jeśli zauważysz jakieś nieścisłości i będziesz mieć jakieś uwagi, to liczę na to, że się nimi ze mną podzielisz. Chcę się teraz zabrać za to już na poważnie i każda uwaga jest istotna :D
UsuńPozdrawiam :D
Spadła na nich lawina prawdyXD haha to sobie samym wszystko wyjaśnili.Tylko szkoda, że Jacq musiał być aż tak zdrowy żeby jednak zejść na dół.I teraz pytanko Blake bardziej kocha w tej chwili swoją narzeczoną czy bardziej doskwiera mu to, że zranił kogoś a ten 'kogoś' to oczywiście młody.Pozycja obronna bruneta jest taka, że wypomina młodemu jaki to on jest bezczelny-dobre :D
OdpowiedzUsuńNa nich samych może w końcu spadła, ale pytanie brzmi, kiedy tą prawdą podzielą się ze sobą nawzajem :D
UsuńBardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam ;)
Mam niemiłe wrażenie, że to wszystko skończy się czyjąś śmiercią ⤜(ʘ_ʘ)⤏
OdpowiedzUsuńSzybko skończyłabym w pokoju bez klamek z takimi rodzicami jakiś mają Blake i Lily, okropni ludzie, a najgorsze jest to, że są oni przekonani, że robią dla swoich dzieci jak najlepiej ಠ_ಠ
Mimo wszystko życzę weny i pozdrawiam :3
Myślę, że z takimi rodzicami nie tylko Ty mogłabyś tak skończyć. Ale trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że niestety tacy ludzie istnieją, nawet jeśli to wszystko może się wydawać nieco przerysowane :P
UsuńDziękuję za komentarz ;)
Pozdrawiam!
Zgadzam się co do nie miłego wrażenia, przeciez taka zwykła smierc to bylaby katastrofa i pójście na latwizne. To oczywiste, ze rozprawa sądowa o odebranie praw i proba samobojcza brzmi duzo soczysciej.
UsuńJa też się cieszę że znowu piszesz bo ciągle nie widzę zakończenia tej historii, nie wiem czego mogę się spodziewać i to mnie po prostu dręczy ;) ciekawi mnie czy Katherine zorientuje się że coś jest na rzeczy? No i jak pomogą Lily? I w ogóle co to za dziewczyna ta Mary? No jak widzisz mam mnóstwo pytań :) Bardzo dziękuję i weny życzę 😊
OdpowiedzUsuńNatomiast ja widzę zakończenie (bardzo wyraźnie), ale nie widzę innych rzeczy (niektórych), dlatego nie jesteś w tym osamotniona :D
UsuńNa dwa z trzech Twoich pytań odpowiedź już niedługo ;)
Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam :D
No nie wierzę... Usunęły mi się zakładki, wchodze na link, by sobie go dodać, a tu nowy rozdział. Postanowienie o 8 godzinach snu szlag trafił, jak zawsze.
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie. Trochę może wolno akcja się rozwija, ale mi osobiście strasznie się podoba.
OdpowiedzUsuńTorisa
Hej,
OdpowiedzUsuńciekawe jak dalej się to rozwinie, Blake cudownie opiekował sie Jaquesem podczas tej choroby... no i już chociaż nazwał to co czuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, jak dalej się to rozwinie? Blake och jak cudownie opiekował sie Jaquesem podczas tej choroby... no i już chociaż nazwał to co czuje... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, Blake naprawdę cudownie opiekował się Jaquesem podczas tej choroby... także nazwał to co czuje... ;)
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza