Pozdrawiam!
_______________________________________________________________
Jacques
wyszedł z pokoju dopiero wieczorem. Całe popołudnie spędził na nic nierobieniu,
gadając z Nickiem, mamą (rozmowa była bardzo krótka, bo kobieta odpoczywała w
SPA) i przeglądając różne rzeczy w internecie. Dopiero, gdy poczuł, że jego
żołądek przetrawił cały obiad i znów domaga się jedzenia, podniósł się z łóżka
i powędrował do kuchni.
Przez
niewielkie okno mógł dostrzec Blake’a, siedzącego na leżaku i pogrążonego w
lekturze. Nie poświęcił mu jednak większej uwagi, zabierając się za
przygotowywanie kanapek. Przez chwilę zastanowił się nawet, czy zrobić też
mężczyźnie, ale w końcu stwierdził, że co za dużo, to niezdrowo. Nie mógł być
dla niego za miły, bo jeszcze pomyśli, że go lubi, czy coś…
Tak
naprawdę, gdy Blake nie zachowywał się jak ostatni dupek i nie komentował jego
zachowania, był całkiem do zniesienia. Może gdyby poznał go od tej strony,
nawet by go polubił. Niestety, był już świadomy wad mężczyzny i ciężko było mu
o nich zapomnieć.
Przygotował
kanapki z szynką, serem i rzodkiewką oraz zaparzył herbatę. Akurat, gdy
wychodził z kuchni, w jednej dłoni trzymając talerz, a w drugiej kubek, w
przejściu pojawił się jego współlokator.
–
Uważaj! – syknął, omal nie oblewając się gorącym napojem. Spojrzał ze złością
na Blake’a i wyminął go.
–
Sorry. – Usłyszał, na co prychnął, ale nie odezwał się, żeby nie wszczynać
kłótni. Włączył telewizor i usiadł przy niewielkim stole.
–
Rozumiem, że kolacje mam zrobić sobie sam? – Brunet po raz kolejny pojawił się
w przejściu, starając się przybrać żałosną minę. Nie wychodziło mu. Jacques w
odpowiedzi uniósł brew i bezczelnie ugryzł jedną z kanapek.
–
Chyba masz dwie ręce, nie? – zapytał, gdy przełknął.
Mężczyzna
westchnął, posłał mu jeszcze jedno spojrzenie męczennika i odwróciwszy się,
wrócił do kuchni. Chwilę później Jacques usłyszał dźwięk otwieranej lodówki.
Po
pięciu minutach Blake pojawił się w pomieszczeniu, w jednej ręce trzymając
kubek z herbatą, a w drugiej talerzyk z kanapkami, które… przypominały dzieło
pięciolatka. Nastolatek z trudem powstrzymał śmiech, wgryzając się w chleb, ale
jego spojrzenie było wystarczające.
–
Nie śmiej się. – Mężczyzna posłał mu rozeźlone spojrzenie, już teraz żałując,
że w ogóle wszedł do domu. Mógł jeszcze zostać na zewnątrz i pogapić się na
zachód słońca. Teraz musiał znosić rozbawioną minę Jacques’a i patrzeć na jego
idealne kanapki, które wyglądały jak miniaturowe arcydzieła. Sam nie był dobry
w kuchni i nigdy mu to nie przeszkadzało, ale teraz, gdy mógł porównać swoje
kanapki z kanapkami dzieciaka, czuł się głupio.
–
Ja? Nawet nie próbuje – Jacques zaprzeczył, unosząc nawet dłonie w geście
protestu, ale jego oczy mówiły co innego. Co zaskakujące, nie chciał dogryźć
mężczyźnie. Zachowywał się trochę tak, jakby chciał się z nim
przekomarzać.
Brunet
wyburczał coś w odpowiedzi i spojrzał na telewizor.
–
Co oglądasz?
–
Hm, nie wiem. – Chłopak wzruszył ramionami. – Jakiś thriller się
chyba właśnie zaczął.
–
Mhm… – Blake pokiwał głową i skupił się na jedzeniu. Pół dnia spędził na
zewnątrz, czytając książkę i teraz odczuł, jak bardzo zgłodniał przez ten czas.
Kolację pochłonął w ekspresowym tempie i dopiero gdy objął dłońmi ciepły
kubek, zauważył na sobie rozbawione spojrzenie Jacques’a. Znowu. – Co?
–
Ktoś tu był głodny, co?
–
Mam ci przypomnieć poranek? – Blake uniósł brew. Ich wspólne śniadanie było
ciekawym przeżyciem, a dźwięki, które wydawał z siebie żołądek dzieciaka,
niezmiernie go bawiły. W szczególności, gdy chłopak był skrępowany i uciekał
wzrokiem za każdym razem, jakby popełnił jakieś faux pas.
Cisza
okazała się jedyną odpowiedzią, więc mężczyzna posprzątał po sobie, a następnie
opadł na kanapę i wpatrzył się w telewizor. Wiedział, że powinien pracować, ale
w tym momencie był zbyt rozleniwiony, by chociaż włączyć laptopa. Kątem oka
zerkał na dzieciaka, który wciąż skubał swoje kanapeczki i dopiero po pięciu
minutach w końcu wstał od stołu i wyniósł naczynia. Blake uśmiechnął się,
słysząc odkręcaną wodę i domyślając się, że Jacques wziął się za sprzątanie.
Przynajmniej on nie musiał tego robić.
–
Gdzie idziesz? – zapytał, gdy po jakimś czasie Jacques opuścił kuchnię i ruszył
w stronę wyjścia z „salonu”.
–
E… Do siebie? – Rzucił mu spojrzenie pod tytułem: „jesteś idiotą, a ja nie
zamierzam z tobą gadać”.
Blake
postanowił to zignorować. Poklepał miejsce obok siebie, starając się wyglądać
zachęcająco. Nie chciało mu się oglądać samemu jakiegoś gównianego filmu. Tak
naprawdę był towarzyskim człowiekiem i nie lubił przebywać… sam. Zbyt mocno
kojarzyło mu się to ze szkołą i latami młodości.
–
Siadaj.
Jacques
zamrugał, trochę zaskoczony, ale też podejrzliwy. Znów chciał z nim siedzieć?
Ktoś go podmienił? Kosmici przylecieli i podstawili kiepską podróbkę?
–
Wyglądasz jak idiota. Siadaj.
Szatyn
wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało trochę jak: „sam jesteś idiotą”, ale
niepewnie usiadł na kanapie i podciągnął kolana pod klatkę piersiową. Zerknął na
mężczyznę, ale widząc niebieskiee oczy zwrócone w swoim kierunku, szybko
przeniósł wzrok na ekran telewizora. Może Blake nie był najlepszym towarzyszem
do oglądania telewizji, ale Jacques nie miał co robić i w ostateczności mógł z
nim posiedzieć. Poza tym nigdy by się do tego nie przyznał, ale cieszyła go atencja
mężczyzny. Nawet jeśli chodziło o tak trywialną rzecz.
–
O czym ten film…? – mruknął, opierając podbródek na dłoniach.
–
O współlokatorkach. Jedna z nich to psycholka, która zaczyna mieć obsesję na
punkcie drugiej. Przynajmniej tyle wywnioskowałem z tych trzydziestu
minut.
–
Ach – wyburczał. – Super.
Wystarczyło
piętnaście minut filmu, by powieki Jacques’a opadły, a on zasnął z głową opartą
o własną pierś.
***
Blake
może nie był zainteresowany fabułą filmu, ale był zbyt leniwy, by zrobić
cokolwiek poza bezproduktywnym gapieniem się w telewizor. Zerknął kilka razy na
Jacques’a, ale widząc jego mętny wzrok i wyraźny brak zainteresowania
czymkolwiek, ostatecznie skupił się na filmie. Ten oczywiście nie był
powalający, jak to na niskobudżetowe thrillery przystało, a on w połowie był
już w stanie przewidzieć zakończenie. Liczył na to, że chłopak również ma takie
same odczucia i przynajmniej obaj spróbują pożartować z żałosnego scenariusza,
ale gdy spojrzał na dzieciaka, okazało się, że ten zasnął. Z podkurczonymi
nogami i głową, która żałośnie opadała na pierś, wyglądał jak nieżywy.
Nie
wiedział, co go podkusiło, by zrobić to, co zrobił. Wiedział natomiast, że gdy
chłopak obudzi się, będzie cały połamany i wszystko będzie go bolało, a
Blake’owi nagle zrobiło się go żal. Prawdopodobnie wpływ miał na to wspaniały
obiad i chęć zjedzenia jutro podobnego posiłku. Nie miał pojęcia, dlaczego
wmawiał sobie, że było to zależne od nastroju Jacques’a, ale najwyraźniej w ten
sposób próbował sobie tłumaczyć swój czyn. Złapał chłopaka za ramiona i powoli
przechylił w swoją stronę, aż ten opadł całym ciałem na kanapę, z głową na jego
kolanach. Oczywiście mógł zrobić mu miejsce i ułożyć jego głowę na zagłówku,
ale z niezrozumiałych dla siebie powodów wybrał inną opcję.
–
C-co jest? – Usłyszał jego cichy pomruk, który na chwilę sprawił, że serce
niemal stanęło mu ze strachu. Gdyby Jacques obudził się w takiej
pozycji… Blake wolał się nad tym nie zastanawiać.
–
Nic, śpij – powiedział cicho, a jego głos zabrzmiał zaskakująco miękko na tle
ich wspólnej historii i sceny w filmie, którą można by uznać za przerażającą,
gdyby nie koszmarna gra aktorki, odgrywającej rolę głównej bohaterki.
Dzieciak
zawiercił się na jego kolanach, jakby wtulając się w niego mocniej, a mężczyzna
nieświadomie wyciągnął dłoń w stronę jego pleców. Gdy zorientował się, co robi,
szybko ją cofnął i dziecinnym gestem schował za siebie, jakby to mogło go
powstrzymać przed kolejną taką próbą. Wbił wzrok w telewizor, starając się nie
myśleć o wiercącym się chłopaku i jego włosach rozsypanych na swoich
kolanach.
Gdy
film się skończył, będąc tak słabym, jak Blake się tego spodziewał, zsunął
głowę nastolatka ze swoich kolan, czemu towarzyszył niezadowolony pomruk
Jacques’a, a następnie wstał, żeby rozprostować zdrętwiałe nogi. Mógł zostawić
go na kanapie, ale coś – po raz kolejny – kazało mu wsunąć jedną dłoń pod jego
plecy, a drugą pod kolana i zanieść go do jego pokoju. W międzyczasie chłopak
znów wtulił się w niego, tym razem wybierając sobie jego pierś i mężczyzna
poczuł ucisk w gardle, spoglądając na jego spokojną, zrelaksowaną twarz.
Zignorował ten nagły przebłysk CZEGOŚ i ułożył go na łóżku, po zastanowieniu
pozostawiając go w ciuchach. Nie chciał go rozbierać, by następnego dnia nie
zostać oskarżonym o bycie zboczeńcem. Okrył go kołdrą, popatrzył jeszcze przez
chwilę na jego młodą twarz – zwykle wykrzywioną w złości, którą on sam
powodował – a następnie zgasił światło i opuścił jego pokój.
***
Jacques
poczuł deja vu, gdy po raz kolejny obudził się i zrozumiał, że zasnął w
ciuchach. Zmarszczył brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, jak znalazł się w
łóżku. Mgliście pamiętał, że oglądał z narzeczonym swojej matki jakiś kiczowaty
film, ale… co było dalej? Prawdopodobnie zasnął, bo film był tak nużący, że
oczy mu się zamykały, choć jeszcze chwilę wcześniej nawet nie myślał o spaniu.
Nie mógł jednak zrozumieć, jak znalazł się w łóżku. Myśl, że mężczyzna mógł go
tu przynieść, była dziwna.
Postanawiając
po prostu zapytać Blake'a, wstał, wyciągnął rzeczy z torby, której wciąż nie
rozpakował, i poczłapał do łazienki. W domku panowała cisza, więc podejrzewał,
że mężczyzna po raz kolejny wybrał się na swoją przebieżkę po okolicy.
Oczywiście mógł również spać, ale Jacques jakoś w to wątpił.
Po
prysznicu i porannej sesji masturbacji, która nie należała do najbardziej
satysfakcjonujących, bo nie myślał o nikim szczególnym, poszedł do kuchni
zrobić sobie śniadanie. Postanowił, że dziś wybierze się w góry, aby w końcu
wcielić swój plan w życie i poznać kogoś. Chciał czegoś więcej niż tylko swojej
ręki, która niezbyt go zadowalała.
Pomimo
tego, że było wpół do dziewiątej, słońce świeciło bardzo mocno, więc wyniósł
swoje śniadanie na werandę i w samych bokserkach usiadł przy starym, drewnianym
stole. Ten zaskrzypiał i zachwiał się nieco, ale nie rozwalił, więc chłopak
uznał to za sukces. Nie minęło dziesięć minut, a na podjeździe pojawił się
Blake. Znów ze słuchawkami w uszach, w krótkich spodenkach i przepoconym
bezrękawniku. Pot lśnił na jego mocno zbudowanych rękach i Jacques musiał
odwrócić wzrok. Zdecydowanie powinien kogoś sobie poszukać.
–
Hej – mruknął, opróżniając szklankę z resztek soku marchwiowego.
–
Cześć. – Mężczyzna zmierzył go wzrokiem. – Ubrałbyś się.
–
Ciesz się, że nie siedzę tu nago – prychnął.
–
Proszę, oszczędź mi tych widoków.
Jacques
miał na końcu języka, że przecież Blake nie byłby zawiedziony, bo też lubi
facetów, ale powstrzymał się. Nie chciał się kłócić, a domyślał się, że tym by
się to skończyło.
–
Ty o coś prosisz? – Uniósł brew, na co brunet wywrócił oczami.
–
Nalejesz mi soku? – zapytał, zamiast odpowiedzieć na pytanie. Sięgnął przy tym
dłońmi do swojego przepoconego bezrękawnika, ściągając go jednym ruchem i
patrząc na niego z niesmakiem. Dzięki temu nie dostrzegł wzroku chłopaka, który
spoczął na jego klatce piersiowej.
–
Taa… Jasne – wydusił, szybko zabierając swoją szklankę i niemal biegiem
wchodząc do domku. Nie chciał patrzeć na półnagiego Blake’a, bo ten był zbyt
dobrze zbudowany, by mu się nie podobać. A to było ostatnim, czego chciał Jacques.
Jakieś
piętnaście minut później mężczyzna dołączył do niego, siadając obok i patrząc
na podjazd. Droga, która prowadziła do ich domku, nie była zbyt często używana,
więc mało kto się tu kręcił i ogółem nic się tu nie działo.
–
Dzięki – powiedział, duszkiem opróżniając całą szklankę. – Zapomniałem zabrać
wody.
–
Mhm – odmruknął Jacques, tak naprawdę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Dopiero po
chwili przypomniał sobie, że chciał o coś zapytać Blake’a. – Zasnąłem wczoraj,
nie?
Czy
mu się wydawało, czy mężczyzna stał się spięty po jego pytaniu?
–
Taa…
–
Ale jakimś cudem wylądowałem w łóżku… – dodał, zerkając na niego spod wpół
przymkniętych powiek.
–
Przeniosłem cię. – Nagle wyglądał na zakłopotanego. Jacques rzadko miał okazję
oglądać go takiego, bo mężczyzna należał raczej do osób… bezwstydnych i
robiących, co tylko zapragną. – Pomyślałem, że ta kanapa nie nadaje się do
spania.
–
Um… Dzięki.
–
W porządku.
Przez
chwilę siedzieli w ciszy, obaj dziwnie zakłopotani tą krótką rozmową.
–
Chyba będę się zbierał. Ubiorę się i idę w góry.
Blake
kiwnął głową.
–
A ja posiedzę tu i zajmę się pracą.
–
Mhm… – Chłopak wstał i spojrzał jeszcze z góry na niego, zanim zabrał swoje
rzeczy i wszedł do domku. Czuł, że pali go skóra. Chyba będzie potrzebował
kremu z filtrem…
***
Po
wyjściu Jacques’a, Blake zjadł coś na szybko, a następnie zamknął się w swoim
pokoju i odpalił laptopa. Chwilę serfował po internecie, ale w końcu zebrał się
w sobie i skupił na pisaniu opowiadania. Zrobił sobie przerwę w powieściach,
będąc zbyt wyczerpanym po tej ostatniej, teraz skupiając się na krótszych
formach, które zamierzał opublikować w jednym zbiorze. To miała być jego
pierwsza tego typu książka i miał nadzieję, że wszystko będzie w
porządku.
Nie
wiedział, ile minęło czasu, od kiedy pochłonęła go praca, która sprawiała, że
tracił kontakt z rzeczywistością. Przerwał jednak, gdy usłyszał dźwięk
zatrzaskiwanych drzwi i głośne przekleństwo. Zmarszczył brwi i wyszedł ze
swojego pokoju, omal nie wpadając na Jacques’a. Jego plecak leżał rzucony przy
wejściu.
–
Już wróciłeś?
–
Taa… – Chłopak skrzywił się, jakby połknął cytrynę. – Chyba coś sobie
zrobiłem.
–
Co? – Zmarszczył brwi, ale zaraz wszystko zrozumiał, gdy dzieciak próbował
przejść obok niego, utykając na lewą nogę. – Co ci się stało?
–
Chyba skręciłem kostkę… – mruknął, a po chwili z jego gardła wyrwał się głośny
pisk, gdy został objęty w pasie przez mężczyznę. – C-co ty w-wyprawiasz?
–
Pomagam ci, tak? – Blake spojrzał na niego, jak na idiotę. Złapał jego prawe
ramię i zarzucił sobie na barki. – Teraz powoli…
Szatyn
przeklął się w myślach za swoje gwałtowne zachowanie. Nie powinien tak
reagować, ale mężczyzna go zaskoczył, a jego bliskość wcale nie sprawiała, że
czuł się lepiej. Wycieczka okazała się beznadziejna, nie poznał nikogo
interesującego, a na dodatek źle stanął i z ledwością wrócił do chatki, całą
drogę kuśtykając i jęcząc z bólu. Pieprzone Kolorado.
Razem
doszli do kanapy i Blake zaskakująco delikatnie posadził go na niej, a
następnie… klęknął i zaczął rozsznurowywać jego buta.
–
Bardzo boli? – dopytał, jakby to nie było niczym dziwnym, że tak się nim zajmuje.
Jacques był zbyt zszokowany, by zdobyć się na szybką reakcję.
–
T-tak… – wydusił w końcu, obserwując, jak palce mężczyzny metodycznie zdejmują
mu buta i skarpetkę, a następnie dotykają stopy. W innej sytuacji już dawno by
walczył z zakłopotaniem, ale w tym momencie mógł tylko jęczeć z bólu.
Brunet
zbadał jego kostkę, a następnie pokiwał głową i ułożył nogę na kanapie.
–
Nie wydaje się skręcona… – mruknął.
Chłopak
chciał zapytać, co też on może wiedzieć na ten temat, ale widząc, jak mężczyzna
się nim zajmuje i jaki jest delikatny… Zacisnął zęby i nic nie powiedział.
–
Jest stłuczona i opuchnięta – kontynuował Blake, marszcząc brwi. – Trzeba kupić
jakiś żel i posmarować kostkę. – Wstał nagle, klepiąc się w uda. – Pojadę do
apteki.
–
Um… W porządku.
–
Świetnie. Niedługo wrócę. – Mężczyzna posłał mu jeszcze jedno przeszywające
spojrzenie, a następnie opuścił salon. Chwilę później dało się usłyszeć odgłos
zamykanych drzwi i dźwięk odpalanego samochodu.
„Kim
jesteś i co zrobiłeś z Blake’em?” – pomyślał, sięgając po pilot, który leżał na
kanapie. Był skołowany.
***
Blake
domyślał się, że znalezienie apteki będzie trudne, ale nie sądził, że spędzi
jakieś pół godziny na jeżdżeniu po okolicy, starając się dowiedzieć czegoś od
ludzi spotykanych po drodze. Większość jednak była turystami, więc nie mieli
pojęcia, gdzie co jest i cierpliwość mężczyzny była już na wyczerpaniu, gdy w
końcu trafił na rdzennego mieszkańca. Okazało się, że będzie musiał przejechać
kilka kilometrów do miasteczka i tam poszukać apteki, bo nigdzie w pobliżu żadnej
nie było. Miał ochotę walić głową w kierownicę.
Apteka
okazała się niewielka, zaledwie z dwiema starszymi farmaceutkami, które zdaniem
mężczyzny były zdecydowanie za wolne, żeby wciąż pracować w zawodzie. Do tego
kolejka okazała się kilometrowa, więc stracił kolejne piętnaście minut, nim
wyszedł stamtąd, niosąc jedynie niewielkie opakowanie z żelem.
Wracając
do chatki, przeklinał Jacques’a i jego kostkę. Wiedział jednak, że będzie
musiał się nim zająć, bo stłuczenie wyglądało okropnie i naprawdę musiało
boleć. Mógł go nie lubić, ale odczuwał to niemal jak swój obowiązek, by mu
pomóc i się nim zaopiekować. Oczywiście tylko ze względu na to, że był synem
Katherine. Nic więcej.
Gdy
wszedł do domku, zerknął na zegarek i przeklął. Zmarnował niemal godzinę, żeby
kupić głupi żel. Miał nadzieję, że ten chociaż pomoże, bo inaczej obiecał
sobie, że wróci do tej apteki i zrobi awanturę. Albo złoży skargę do
producenta. Cokolwiek.
–
Już jestem – burknął, wchodząc do salonu. Od razu ukląkł przy kanapie i sięgnął
do kostki chłopaka. Zignorował jego zaskoczone spojrzenie i coś na kształt
wstydu czającego się w tych niebywale magnetyzujących oczach. Otworzył żel,
zaczął smarować nim kostkę chłopaka.
Jacques
wierzgnął stopą, ale szybko odwrócił wzrok, zażenowany.
–
Z-zimne… – wykrztusił, jakby się tłumacząc.
Gdy
Blake skończył nakładać jedną warstwę, wstał i bez słowa poszedł do łazienki.
Tam umył ręce, by po chwili wrócić do salonu i spojrzeć sceptycznie na
nastolatka. Pomógł mu ułożyć nogę na kanapie, a następnie założył ramiona na
piersi i westchnął.
–
Z obiadu nici, co? – mruknął jakby do siebie, czując, jak kwasy trawienne
wypalają mu dziurę w żołądku. Był głodny i miał ogromną ochotę na kuchnię
chłopaka, ale najwyraźniej musiał obejść się smakiem. Pieprzona kostka.
Szatyn
wzruszył ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie zamierzał przepraszać za
coś, co nie było jego winą (kwestia sporna i nie chciał o tym dyskutować), ale
nie chciał też być niemiły dla mężczyzny, skoro ten się nim zajął.
–
Mogę spróbować ugotować coś na szybko… – mruknął, choć wcale nie miał teraz
siły na gotowanie. Kostka wciąż bolała, ale mniej, gdy nią nie ruszał.
–
Nie. – Blake pokręcił głową. – Nie ma sensu, żebyś ją nadwyrężał. – Wskazał na
nogę. – Zamówię pizzę. O ile jest taka możliwość na tym zadupiu…
Gdy szedł po laptopa,
żeby móc poszukać jakiejś pizzerii, wyglądał na niepocieszonego.
Super rozdział :)
OdpowiedzUsuńFajnie ,że powoli już się coś tworzy.Blake taki pomocny i te jego gesty.
Chyba go polubię.
No fajnie mam nadzieję, że będzie przytulaście:-)
OdpowiedzUsuńKim jesteś i co zrobiłeś z Blakiem - boskie :) Ale rzeczywiście Blake zmienił swoje zachowanie o 180 stopni. Taki opiekuńczy się zrobił a to również dobrze wpływa na Jaquesa. Już zauważają u siebie nawzajem jakieś zalety, tylko patrzeć jak coś się wydarzy :) Fajny rozdział 😀Dziękuję i pozdrawiam 😀
OdpowiedzUsuńBlake stara się być tym mądrzejszym i nie wywoływać kłótni. Zobaczymy, jak długo mu się to uda xD Poza tym faktycznie czuje się w jakiś sposób odpowiedzialny za Jacquesa...
UsuńBardzo dziękuję za komentarz ;)
Przekochany był ten rozdział. :D Taki przyjemnie lekki i po prostu słodki, a kiedy Blake ściągnął Jaquesa na swoje kolana, prawie się rozpłynęłam. Widać, że coraz bardziej się do siebie zbliżają, nic, tylko czekać na dalszy rozwój ich znajomości.
OdpowiedzUsuńW ogóle, miałam wrażenie, że ten rozdział był jakiś taki krótki. Zdecydowanie nie pogardziłabym czymś dłuższym :D. Ale bardzo możliwe, że to przez to, że po prostu się w niego wciągnęłam. :)
Pozdrawiam i życzę weny!
Akurat ten rozdział miał standardową długość. To któryś z ostatnich był krótszy :P Niemniej jednak cieszę się, że masz takie odczucia :D
UsuńBardzo dziękuję za komentarz i również pozdrawiam ;>
Jeden z najlepszych rozdziałów jak na razie :) W sumie to ciągle mam taki niedosyt treściowy - w sensie tak wciąga - przynajmniej chatkowe rozdziały.
OdpowiedzUsuńPo długiej przerwie wróciłam do opowiadaniowych blogów i znowu mam takie mega pozytywne wrażenie.
Nigdy nie rezygnuj z pisania :)
O, to naprawdę bardzo miłe. Cieszę się, że Ci się podoba. Nowi czytelnicy (jak również ci stali) zawsze sprawiają mi dużo radości.
UsuńW najbliższym czasie nie zamierzam z tego rezygnować. Za bardzo to lubię :D
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, coś zaczyna się powoli między nimi, Blacke taki pomocny, agrh głupia kostka... nie ma obiadu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńpiękne, coś powoli zaczyna się między nimi zmieniać, och Blacke taki pomocny ;) głupia kostka... nie ma obiadku... :(
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, coś między nimi powoli zaczyna się zmieniać, no, no pięknie Blacke taki pomocny ;) ech głupia kostka... nie ma smacznego obiadku niestety... :(
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza