poniedziałek, 7 listopada 2016

Pęknięcia - Rozdział 8

Hej, kochani. Dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam na kolejny rozdział "Pęknięć".
Pozdrawiam!
_______________________________________________________________

Jacques wyszedł z pokoju dopiero wieczorem. Całe popołudnie spędził na nic nierobieniu, gadając z Nickiem, mamą (rozmowa była bardzo krótka, bo kobieta odpoczywała w SPA) i przeglądając różne rzeczy w internecie. Dopiero, gdy poczuł, że jego żołądek przetrawił cały obiad i znów domaga się jedzenia, podniósł się z łóżka i powędrował do kuchni. 
Przez niewielkie okno mógł dostrzec Blake’a, siedzącego na leżaku i pogrążonego w lekturze. Nie poświęcił mu jednak większej uwagi, zabierając się za przygotowywanie kanapek. Przez chwilę zastanowił się nawet, czy zrobić też mężczyźnie, ale w końcu stwierdził, że co za dużo, to niezdrowo. Nie mógł być dla niego za miły, bo jeszcze pomyśli, że go lubi, czy coś… 
Tak naprawdę, gdy Blake nie zachowywał się jak ostatni dupek i nie komentował jego zachowania, był całkiem do zniesienia. Może gdyby poznał go od tej strony, nawet by go polubił. Niestety, był już świadomy wad mężczyzny i ciężko było mu o nich zapomnieć. 
Przygotował kanapki z szynką, serem i rzodkiewką oraz zaparzył herbatę. Akurat, gdy wychodził z kuchni, w jednej dłoni trzymając talerz, a w drugiej kubek, w przejściu pojawił się jego współlokator. 
– Uważaj! – syknął, omal nie oblewając się gorącym napojem. Spojrzał ze złością na Blake’a i wyminął go. 
– Sorry. – Usłyszał, na co prychnął, ale nie odezwał się, żeby nie wszczynać kłótni. Włączył telewizor i usiadł przy niewielkim stole. 
– Rozumiem, że kolacje mam zrobić sobie sam? – Brunet po raz kolejny pojawił się w przejściu, starając się przybrać żałosną minę. Nie wychodziło mu. Jacques w odpowiedzi uniósł brew i bezczelnie ugryzł jedną z kanapek. 
– Chyba masz dwie ręce, nie? – zapytał, gdy przełknął. 
Mężczyzna westchnął, posłał mu jeszcze jedno spojrzenie męczennika i odwróciwszy się, wrócił do kuchni. Chwilę później Jacques usłyszał dźwięk otwieranej lodówki. 
Po pięciu minutach Blake pojawił się w pomieszczeniu, w jednej ręce trzymając kubek z herbatą, a w drugiej talerzyk z kanapkami, które… przypominały dzieło pięciolatka. Nastolatek z trudem powstrzymał śmiech, wgryzając się w chleb, ale jego spojrzenie było wystarczające. 
– Nie śmiej się. – Mężczyzna posłał mu rozeźlone spojrzenie, już teraz żałując, że w ogóle wszedł do domu. Mógł jeszcze zostać na zewnątrz i pogapić się na zachód słońca. Teraz musiał znosić rozbawioną minę Jacques’a i patrzeć na jego idealne kanapki, które wyglądały jak miniaturowe arcydzieła. Sam nie był dobry w kuchni i nigdy mu to nie przeszkadzało, ale teraz, gdy mógł porównać swoje kanapki z kanapkami dzieciaka, czuł się głupio. 
– Ja? Nawet nie próbuje – Jacques zaprzeczył, unosząc nawet dłonie w geście protestu, ale jego oczy mówiły co innego. Co zaskakujące, nie chciał dogryźć mężczyźnie. Zachowywał się trochę tak, jakby chciał się z nim przekomarzać. 
Brunet wyburczał coś w odpowiedzi i spojrzał na telewizor. 
– Co oglądasz? 
– Hm, nie wiem. – Chłopak wzruszył ramionami. –  Jakiś thriller się chyba właśnie zaczął. 
– Mhm… – Blake pokiwał głową i skupił się na jedzeniu. Pół dnia spędził na zewnątrz, czytając książkę i teraz odczuł, jak bardzo zgłodniał przez ten czas. Kolację pochłonął w  ekspresowym tempie i dopiero gdy objął dłońmi ciepły kubek, zauważył na sobie rozbawione spojrzenie Jacques’a. Znowu. – Co? 
– Ktoś tu był głodny, co? 
– Mam ci przypomnieć poranek? – Blake uniósł brew. Ich wspólne śniadanie było ciekawym przeżyciem, a dźwięki, które wydawał z siebie żołądek dzieciaka, niezmiernie go bawiły. W szczególności, gdy chłopak był skrępowany i uciekał wzrokiem za każdym razem, jakby popełnił jakieś faux pas. 
Cisza okazała się jedyną odpowiedzią, więc mężczyzna posprzątał po sobie, a następnie opadł na kanapę i wpatrzył się w telewizor. Wiedział, że powinien pracować, ale w tym momencie był zbyt rozleniwiony, by chociaż włączyć laptopa. Kątem oka zerkał na dzieciaka, który wciąż skubał swoje kanapeczki i dopiero po pięciu minutach w końcu wstał od stołu i wyniósł naczynia. Blake uśmiechnął się, słysząc odkręcaną wodę i domyślając się, że Jacques wziął się za sprzątanie. Przynajmniej on nie musiał tego robić. 
– Gdzie idziesz? – zapytał, gdy po jakimś czasie Jacques opuścił kuchnię i ruszył w stronę wyjścia z „salonu”. 
– E… Do siebie? – Rzucił mu spojrzenie pod tytułem: „jesteś idiotą, a ja nie zamierzam z tobą gadać”. 
Blake postanowił to zignorować. Poklepał miejsce obok siebie, starając się wyglądać zachęcająco. Nie chciało mu się oglądać samemu jakiegoś gównianego filmu. Tak naprawdę był towarzyskim człowiekiem i nie lubił przebywać… sam. Zbyt mocno kojarzyło mu się to ze szkołą i latami młodości. 
– Siadaj. 
Jacques zamrugał, trochę zaskoczony, ale też podejrzliwy. Znów chciał z nim siedzieć? Ktoś go podmienił? Kosmici przylecieli i podstawili kiepską podróbkę? 
– Wyglądasz jak idiota. Siadaj. 
Szatyn wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało trochę jak: „sam jesteś idiotą”, ale niepewnie usiadł na kanapie i podciągnął kolana pod klatkę piersiową. Zerknął na mężczyznę, ale widząc niebieskiee oczy zwrócone w swoim kierunku, szybko przeniósł wzrok na ekran telewizora. Może Blake nie był najlepszym towarzyszem do oglądania telewizji, ale Jacques nie miał co robić i w ostateczności mógł z nim posiedzieć. Poza tym nigdy by się do tego nie przyznał, ale cieszyła go atencja mężczyzny. Nawet jeśli chodziło o tak trywialną rzecz. 
– O czym ten film…? – mruknął, opierając podbródek na dłoniach. 
– O współlokatorkach. Jedna z nich to psycholka, która zaczyna mieć obsesję na punkcie drugiej. Przynajmniej tyle wywnioskowałem z tych trzydziestu minut. 
– Ach – wyburczał. – Super. 
Wystarczyło piętnaście minut filmu, by powieki Jacques’a opadły, a on zasnął z głową opartą o własną pierś.

***

Blake może nie był zainteresowany fabułą filmu, ale był zbyt leniwy, by zrobić cokolwiek poza bezproduktywnym gapieniem się w telewizor. Zerknął kilka razy na Jacques’a, ale widząc jego mętny wzrok i wyraźny brak zainteresowania czymkolwiek, ostatecznie skupił się na filmie. Ten oczywiście nie był powalający, jak to na niskobudżetowe thrillery przystało, a on w połowie był już w stanie przewidzieć zakończenie. Liczył na to, że chłopak również ma takie same odczucia i przynajmniej obaj spróbują pożartować z żałosnego scenariusza, ale gdy spojrzał na dzieciaka, okazało się, że ten zasnął. Z podkurczonymi nogami i głową, która żałośnie opadała na pierś, wyglądał jak nieżywy.
 Nie wiedział, co go podkusiło, by zrobić to, co zrobił. Wiedział natomiast, że gdy chłopak obudzi się, będzie cały połamany i wszystko będzie go bolało, a Blake’owi nagle zrobiło się go żal. Prawdopodobnie wpływ miał na to wspaniały obiad i chęć zjedzenia jutro podobnego posiłku. Nie miał pojęcia, dlaczego wmawiał sobie, że było to zależne od nastroju Jacques’a, ale najwyraźniej w ten sposób próbował sobie tłumaczyć swój czyn. Złapał chłopaka za ramiona i powoli przechylił w swoją stronę, aż ten opadł całym ciałem na kanapę, z głową na jego kolanach. Oczywiście mógł zrobić mu miejsce i ułożyć jego głowę na zagłówku, ale z niezrozumiałych dla siebie powodów wybrał inną opcję. 
– C-co jest? – Usłyszał jego cichy pomruk, który na chwilę sprawił, że serce niemal  stanęło mu ze strachu. Gdyby Jacques obudził się w takiej pozycji… Blake wolał się nad tym nie zastanawiać. 
– Nic, śpij – powiedział cicho, a jego głos zabrzmiał zaskakująco miękko na tle ich wspólnej historii i sceny w filmie, którą można by uznać za przerażającą, gdyby nie koszmarna gra aktorki, odgrywającej rolę głównej bohaterki. 
Dzieciak zawiercił się na jego kolanach, jakby wtulając się w niego mocniej, a mężczyzna nieświadomie wyciągnął dłoń w stronę jego pleców. Gdy zorientował się, co robi, szybko ją cofnął i dziecinnym gestem schował za siebie, jakby to mogło go powstrzymać przed kolejną taką próbą. Wbił wzrok w telewizor, starając się nie myśleć o wiercącym się chłopaku i jego włosach rozsypanych na swoich kolanach. 
Gdy film się skończył, będąc tak słabym, jak Blake się tego spodziewał, zsunął głowę nastolatka ze swoich kolan, czemu towarzyszył niezadowolony pomruk Jacques’a, a następnie wstał, żeby rozprostować zdrętwiałe nogi. Mógł zostawić go na kanapie, ale coś – po raz kolejny – kazało mu wsunąć jedną dłoń pod jego plecy, a drugą pod kolana i zanieść go do jego pokoju. W międzyczasie chłopak znów wtulił się w niego, tym razem wybierając sobie jego pierś i mężczyzna poczuł ucisk w gardle, spoglądając na jego spokojną, zrelaksowaną twarz. Zignorował ten nagły przebłysk CZEGOŚ i ułożył go na łóżku, po zastanowieniu pozostawiając go w ciuchach. Nie chciał go rozbierać, by następnego dnia nie zostać oskarżonym o bycie zboczeńcem. Okrył go kołdrą, popatrzył jeszcze przez chwilę na jego młodą twarz – zwykle wykrzywioną w złości, którą on sam powodował – a następnie zgasił światło i opuścił jego pokój.

***

Jacques poczuł deja vu, gdy po raz kolejny obudził się i zrozumiał, że zasnął w ciuchach. Zmarszczył brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, jak znalazł się w łóżku. Mgliście pamiętał, że oglądał z narzeczonym swojej matki jakiś kiczowaty film, ale… co było dalej? Prawdopodobnie zasnął, bo film był tak nużący, że oczy mu się zamykały, choć jeszcze chwilę wcześniej nawet nie myślał o spaniu. Nie mógł jednak zrozumieć, jak znalazł się w łóżku. Myśl, że mężczyzna mógł go tu przynieść, była dziwna. 
Postanawiając po prostu zapytać Blake'a, wstał, wyciągnął rzeczy z torby, której wciąż nie rozpakował, i poczłapał do łazienki. W domku panowała cisza, więc podejrzewał, że mężczyzna po raz kolejny wybrał się na swoją przebieżkę po okolicy. Oczywiście mógł również spać, ale Jacques jakoś w to wątpił. 
Po prysznicu i porannej sesji masturbacji, która nie należała do najbardziej satysfakcjonujących, bo nie myślał o nikim szczególnym, poszedł do kuchni zrobić sobie śniadanie. Postanowił, że dziś wybierze się w góry, aby w końcu wcielić swój plan w życie i poznać kogoś. Chciał czegoś więcej niż tylko swojej ręki, która niezbyt go zadowalała. 
Pomimo tego, że było wpół do dziewiątej, słońce świeciło bardzo mocno, więc wyniósł swoje śniadanie na werandę i w samych bokserkach usiadł przy starym, drewnianym stole. Ten zaskrzypiał i zachwiał się nieco, ale nie rozwalił, więc chłopak uznał to za sukces. Nie minęło dziesięć minut, a na podjeździe pojawił się Blake. Znów ze słuchawkami w uszach, w krótkich spodenkach i przepoconym bezrękawniku. Pot lśnił na jego mocno zbudowanych rękach i Jacques musiał odwrócić wzrok. Zdecydowanie powinien kogoś sobie poszukać. 
– Hej – mruknął, opróżniając szklankę z resztek soku marchwiowego. 
– Cześć. – Mężczyzna zmierzył go wzrokiem. – Ubrałbyś się. 
– Ciesz się, że nie siedzę tu nago – prychnął. 
– Proszę, oszczędź mi tych widoków. 
Jacques miał na końcu języka, że przecież Blake nie byłby zawiedziony, bo też lubi facetów, ale powstrzymał się. Nie chciał się kłócić, a domyślał się, że tym by się to skończyło. 
– Ty o coś prosisz? – Uniósł brew, na co brunet wywrócił oczami. 
– Nalejesz mi soku? – zapytał, zamiast odpowiedzieć na pytanie. Sięgnął przy tym dłońmi do swojego przepoconego bezrękawnika, ściągając go jednym ruchem i patrząc na niego z niesmakiem. Dzięki temu nie dostrzegł wzroku chłopaka, który spoczął na jego klatce piersiowej. 
– Taa… Jasne – wydusił, szybko zabierając swoją szklankę i niemal biegiem wchodząc do domku. Nie chciał patrzeć na półnagiego Blake’a, bo ten był zbyt dobrze zbudowany, by mu się nie podobać. A to było ostatnim, czego chciał Jacques. 

Jakieś piętnaście minut później mężczyzna dołączył do niego, siadając obok i patrząc na podjazd. Droga, która prowadziła do ich domku, nie była zbyt często używana, więc mało kto się tu kręcił i ogółem nic się tu nie działo. 
– Dzięki – powiedział, duszkiem opróżniając całą szklankę. – Zapomniałem zabrać wody. 
– Mhm – odmruknął Jacques, tak naprawdę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że chciał o coś zapytać Blake’a. – Zasnąłem wczoraj, nie? 
Czy mu się wydawało, czy mężczyzna stał się spięty po jego pytaniu? 
– Taa…
– Ale jakimś cudem wylądowałem w łóżku… – dodał, zerkając na niego spod wpół przymkniętych powiek. 
– Przeniosłem cię. – Nagle wyglądał na zakłopotanego. Jacques rzadko miał okazję oglądać go takiego, bo mężczyzna należał raczej do osób… bezwstydnych i robiących, co tylko zapragną. – Pomyślałem, że ta kanapa nie nadaje się do spania. 
– Um… Dzięki. 
– W porządku. 
Przez chwilę siedzieli w ciszy, obaj dziwnie zakłopotani tą krótką rozmową. 
– Chyba będę się zbierał. Ubiorę się i idę w góry. 
Blake kiwnął głową. 
– A ja posiedzę tu i zajmę się pracą. 
– Mhm… – Chłopak wstał i spojrzał jeszcze z góry na niego, zanim zabrał swoje rzeczy i wszedł do domku. Czuł, że pali go skóra. Chyba będzie potrzebował kremu z filtrem…

***

Po wyjściu Jacques’a, Blake zjadł coś na szybko, a następnie zamknął się w swoim pokoju i odpalił laptopa. Chwilę serfował po internecie, ale w końcu zebrał się w sobie i skupił na pisaniu opowiadania. Zrobił sobie przerwę w powieściach, będąc zbyt wyczerpanym po tej ostatniej, teraz skupiając się na krótszych formach, które zamierzał opublikować w jednym zbiorze. To miała być jego pierwsza tego typu książka i miał nadzieję, że wszystko będzie w porządku. 
Nie wiedział, ile minęło czasu, od kiedy pochłonęła go praca, która sprawiała, że tracił kontakt z rzeczywistością. Przerwał jednak, gdy usłyszał dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i głośne przekleństwo. Zmarszczył brwi i wyszedł ze swojego pokoju, omal nie wpadając na Jacques’a. Jego plecak leżał rzucony przy wejściu. 
– Już wróciłeś? 
– Taa… – Chłopak skrzywił się, jakby połknął cytrynę. – Chyba coś sobie zrobiłem. 
– Co? – Zmarszczył brwi, ale zaraz wszystko zrozumiał, gdy dzieciak próbował przejść obok niego, utykając na lewą nogę. – Co ci się stało? 
– Chyba skręciłem kostkę… – mruknął, a po chwili z jego gardła wyrwał się głośny pisk, gdy został objęty w pasie przez mężczyznę. – C-co ty w-wyprawiasz? 
– Pomagam ci, tak? – Blake spojrzał na niego, jak na idiotę. Złapał jego prawe ramię i zarzucił sobie na barki. – Teraz powoli… 
Szatyn przeklął się w myślach za swoje gwałtowne zachowanie. Nie powinien tak reagować, ale mężczyzna go zaskoczył, a jego bliskość wcale nie sprawiała, że czuł się lepiej. Wycieczka okazała się beznadziejna, nie poznał nikogo interesującego, a na dodatek źle stanął i z ledwością wrócił do chatki, całą drogę kuśtykając i jęcząc z bólu. Pieprzone Kolorado. 
Razem doszli do kanapy i Blake zaskakująco delikatnie posadził go na niej, a następnie… klęknął i zaczął rozsznurowywać jego buta. 
– Bardzo boli? – dopytał, jakby to nie było niczym dziwnym, że tak się nim zajmuje. Jacques był zbyt zszokowany, by zdobyć się na szybką reakcję. 
– T-tak… – wydusił w końcu, obserwując, jak palce mężczyzny metodycznie zdejmują mu buta i skarpetkę, a następnie dotykają stopy. W innej sytuacji już dawno by walczył z zakłopotaniem, ale w tym momencie mógł tylko jęczeć z bólu. 
Brunet zbadał jego kostkę, a następnie pokiwał głową i ułożył nogę na kanapie. 
– Nie wydaje się skręcona… – mruknął. 
Chłopak chciał zapytać, co też on może wiedzieć na ten temat, ale widząc, jak mężczyzna się nim zajmuje i jaki jest delikatny… Zacisnął zęby i nic nie powiedział. 
– Jest stłuczona i opuchnięta – kontynuował Blake, marszcząc brwi. – Trzeba kupić jakiś żel i posmarować kostkę. – Wstał nagle, klepiąc się w uda. – Pojadę do apteki. 
– Um… W porządku. 
– Świetnie. Niedługo wrócę. – Mężczyzna posłał mu jeszcze jedno przeszywające spojrzenie, a następnie opuścił salon. Chwilę później dało się usłyszeć odgłos zamykanych drzwi i dźwięk odpalanego samochodu.
„Kim jesteś i co zrobiłeś z Blake’em?” – pomyślał, sięgając po pilot, który leżał na kanapie. Był skołowany. 

***

Blake domyślał się, że znalezienie apteki będzie trudne, ale nie sądził, że spędzi jakieś pół godziny na jeżdżeniu po okolicy, starając się dowiedzieć czegoś od ludzi spotykanych po drodze. Większość jednak była turystami, więc nie mieli pojęcia, gdzie co jest i cierpliwość mężczyzny była już na wyczerpaniu, gdy w końcu trafił na rdzennego mieszkańca. Okazało się, że będzie musiał przejechać kilka kilometrów do miasteczka i tam poszukać apteki, bo nigdzie w pobliżu żadnej nie było. Miał ochotę walić głową w kierownicę. 
Apteka okazała się niewielka, zaledwie z dwiema starszymi farmaceutkami, które zdaniem mężczyzny były zdecydowanie za wolne, żeby wciąż pracować w zawodzie. Do tego kolejka okazała się kilometrowa, więc stracił kolejne piętnaście minut, nim wyszedł stamtąd, niosąc jedynie niewielkie opakowanie z żelem. 
Wracając do chatki, przeklinał Jacques’a i jego kostkę. Wiedział jednak, że będzie musiał się nim zająć, bo stłuczenie wyglądało okropnie i naprawdę musiało boleć. Mógł go nie lubić, ale odczuwał to niemal jak swój obowiązek, by mu pomóc i się nim zaopiekować. Oczywiście tylko ze względu na to, że był synem Katherine. Nic więcej. 
Gdy wszedł do domku, zerknął na zegarek i przeklął. Zmarnował niemal godzinę, żeby kupić głupi żel. Miał nadzieję, że ten chociaż pomoże, bo inaczej obiecał sobie, że wróci do tej apteki i zrobi awanturę. Albo złoży skargę do producenta. Cokolwiek. 
– Już jestem – burknął, wchodząc do salonu. Od razu ukląkł przy kanapie i sięgnął do kostki chłopaka. Zignorował jego zaskoczone spojrzenie i coś na kształt wstydu czającego się w tych niebywale magnetyzujących oczach. Otworzył żel, zaczął smarować nim kostkę chłopaka. 
Jacques wierzgnął stopą, ale szybko odwrócił wzrok, zażenowany. 
– Z-zimne… – wykrztusił, jakby się tłumacząc. 
Gdy Blake skończył nakładać jedną warstwę, wstał i bez słowa poszedł do łazienki. Tam umył ręce, by po chwili wrócić do salonu i spojrzeć sceptycznie na nastolatka. Pomógł mu ułożyć nogę na kanapie, a następnie założył ramiona na piersi i westchnął. 
– Z obiadu nici, co? – mruknął jakby do siebie, czując, jak kwasy trawienne wypalają mu dziurę w żołądku. Był głodny i miał ogromną ochotę na kuchnię chłopaka, ale najwyraźniej musiał obejść się smakiem. Pieprzona kostka. 
Szatyn wzruszył ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie zamierzał przepraszać za coś, co nie było jego winą (kwestia sporna i nie chciał o tym dyskutować), ale nie chciał też być niemiły dla mężczyzny, skoro ten się nim zajął. 
– Mogę spróbować ugotować coś na szybko… – mruknął, choć wcale nie miał teraz siły na gotowanie. Kostka wciąż bolała, ale mniej, gdy nią nie ruszał. 
– Nie. – Blake pokręcił głową. – Nie ma sensu, żebyś ją nadwyrężał. – Wskazał na nogę. – Zamówię pizzę. O ile jest taka możliwość na tym zadupiu… 
Gdy szedł po laptopa, żeby móc poszukać jakiejś pizzerii, wyglądał na niepocieszonego.

11 komentarzy:

  1. Super rozdział :)
    Fajnie ,że powoli już się coś tworzy.Blake taki pomocny i te jego gesty.
    Chyba go polubię.

    OdpowiedzUsuń
  2. No fajnie mam nadzieję, że będzie przytulaście:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kim jesteś i co zrobiłeś z Blakiem - boskie :) Ale rzeczywiście Blake zmienił swoje zachowanie o 180 stopni. Taki opiekuńczy się zrobił a to również dobrze wpływa na Jaquesa. Już zauważają u siebie nawzajem jakieś zalety, tylko patrzeć jak coś się wydarzy :) Fajny rozdział 😀Dziękuję i pozdrawiam 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blake stara się być tym mądrzejszym i nie wywoływać kłótni. Zobaczymy, jak długo mu się to uda xD Poza tym faktycznie czuje się w jakiś sposób odpowiedzialny za Jacquesa...
      Bardzo dziękuję za komentarz ;)

      Usuń
  4. Przekochany był ten rozdział. :D Taki przyjemnie lekki i po prostu słodki, a kiedy Blake ściągnął Jaquesa na swoje kolana, prawie się rozpłynęłam. Widać, że coraz bardziej się do siebie zbliżają, nic, tylko czekać na dalszy rozwój ich znajomości.
    W ogóle, miałam wrażenie, że ten rozdział był jakiś taki krótki. Zdecydowanie nie pogardziłabym czymś dłuższym :D. Ale bardzo możliwe, że to przez to, że po prostu się w niego wciągnęłam. :)

    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat ten rozdział miał standardową długość. To któryś z ostatnich był krótszy :P Niemniej jednak cieszę się, że masz takie odczucia :D
      Bardzo dziękuję za komentarz i również pozdrawiam ;>

      Usuń
  5. Jeden z najlepszych rozdziałów jak na razie :) W sumie to ciągle mam taki niedosyt treściowy - w sensie tak wciąga - przynajmniej chatkowe rozdziały.
    Po długiej przerwie wróciłam do opowiadaniowych blogów i znowu mam takie mega pozytywne wrażenie.
    Nigdy nie rezygnuj z pisania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to naprawdę bardzo miłe. Cieszę się, że Ci się podoba. Nowi czytelnicy (jak również ci stali) zawsze sprawiają mi dużo radości.
      W najbliższym czasie nie zamierzam z tego rezygnować. Za bardzo to lubię :D

      Usuń
  6. Hej,
    wspaniały rozdział, coś zaczyna się powoli między nimi, Blacke taki pomocny, agrh głupia kostka... nie ma obiadu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    piękne, coś powoli zaczyna się między nimi zmieniać, och Blacke taki pomocny ;) głupia kostka... nie ma obiadku... :(
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    wspaniale, coś między nimi powoli zaczyna się zmieniać, no, no pięknie Blacke taki pomocny ;) ech głupia kostka... nie ma smacznego obiadku niestety... :(
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń