Przy okazji chciałabym podziękować wszystkim za komentarze ;>
Życzę wszystkim szalonej zabawy dzisiejszego dnia i pozdrawiam!
__________________________________________________________________
James
każdego dnia, o siódmej trzydzieści, stawiał się na dworcu i czekał na autobus
numer dwa, stanowisko trzecie Auburn – Springfield. Siadał na ławeczce, dłoń
zaciskając na czarnej, skórzanej teczce i przyglądał się otoczeniu. Lubił
obserwować ludzi, którzy zawsze gdzieś się spieszyli, czasem wyglądając na
zdenerwowanych, a niekiedy znudzonych. Niektórych nawet kojarzył, bo widywał
ich każdego dnia. Zdarzało się, że kiwał im głową, ale zwykle zadowalał się
jedynie obserwacją. Nie potrzebował kontaktu z nimi, by w myślach tworzyć ich
historię.
Dworzec
autobusowy był stary i rozpadający się. Miał dwanaście stanowisk, które
potrzebowały remontu, ale nikt o to nie dbał. Uwagę ludzi nie przykuwały jednak
obskurne ławki, przeciekający dach, czy farba odpadająca z bramek, ale szpaki.
Zlatywały się chmarami, zajmując dużą część dworca i nie przejmując się ludźmi.
Nie uciekały jak inne ptaki, nie odlatywały, gdy ktoś przechodził obok nich, a
jedynie stroszyły pióra i wyciągały szyję. James czuł lodowate ukłucie strachu
za każdym razem, gdy je widział.
Był
zdumiony, gdy pierwszy raz przyszedł na dworzec i pierwsze co zauważył, to
ptaka siedzącego pod ławką, na której zamierzał usiąść. Nic sobie nie zrobił z
jego obecności, domyślając się, że gdy już zajmie miejsce, ptak odleci. Nic
takiego się jednak nie stało, a on czuł się zdenerwowany, mając obok swojej
nogi szpaka, który w ogóle się go nie bał. Od razu zauważył, że nie były to normalne
ptaki i od tamtej pory obiecał sobie, że będzie ich unikał. Nie wiedział
jeszcze, że następnego dnia pojawi się ich jeszcze więcej, aż w końcu nie
będzie mógł ominąć ich wzrokiem, bo będą w każdej części dworca.
James
wyczuł, że ze szpakami jest coś nie tak i miał wrażenie, że nie tylko on jest
tego zdania. Ptaki były wielkie, dwa razy większe od szpaków, które mężczyzna
widywał przez całe swoje życie. Miały duże oczy, ostro zakończone dzioby i
ciało pokryte czarnymi piórami z dużą ilością białych kropek. Wyglądały, jakby
zostały poddane jakiemuś eksperymentowi i mężczyzna zastanawiał się, czy tylko
on stara się nie patrzeć im w oczy; czy inni ludzie też dostrzegają ich
nienormalne cechy.
Przerażenie,
które odczuwał James na widok szpaków, sprawiało, że tracił ochotę na jazdę
„swoim” autobusem. Przeklinał fakt, iż w Auburn nie było drugiego dworca, z
którego mógłby jeździć. Nie mógł jednak zrezygnować z tego środka transportu,
bo nie miał samochodu, a musiał dostać się czymś do pracy. Jako dwudziestotrzylatek
wciąż nie dorobił się własnego wozu, zamiast tego inwestując w mieszkanie.
Zwykle nie żałował swojej decyzji, ale czasem wystarczyło kilka spojrzeń na te
przerażające stworzenia, by zacząć twierdzić, że samochód był jednak
ważniejszy.
„Ich
oczy nienaturalnie błyszczą” - stwierdził któregoś dnia. Czuł, jakby patrzyły
na niego z wściekłością i żądzą zemsty. W takich chwilach James odwracał wzrok
i starał się ignorować ciarki, które czuł na całym ciele. Próbował udawać, że
stworzenia o czarnym upierzeniu nie wywołują w nim strachu. Czasem mu się
udawało.
James
westchnął, ignorując ptaka, który znajdował się niebezpiecznie blisko jego nogi
i wstał z ławki, wyginając plecy w łuk i rozciągając mięśnie. Jego autobus
właśnie przyjechał, a on zasiedział się, zapatrzony w matkę z dzieckiem, które
wrzeszczało i kopało, dopominając się kolejnego loda. Nie potrafił powstrzymać
skrzywienia, patrząc na czerwoną twarz dziecka. Nie wyobrażał sobie, by w
przyszłości mógł być ojcem. Naprawdę nie lubił tych małych, rozwrzeszczanych
stworzeń. Szybciej by się zabił, niż zrobił dziecko jakiejś pannie. Ojcostwo
było ostatnim, czego potrzebował w swoim życiu.
Gdy
wsiadł do autobusu – numer dwa, stanowisko trzecie z Auburn do Springfield –
jego wzrok przykuł ruch za oknem. Stado szpaków wzbiło się w powietrze,
trzepocząc skrzydłami i James odniósł nieprzyjemne wrażenie, że nawet wewnątrz
autobusu słyszy ten nieprzyjemny, łopoczący dźwięk. W takich chwilach myślał o
horrorze, który oglądał, gdy był nastolatkiem i przypominał sobie mężczyznę,
zamieniającego się w ptaka. To był tylko głupi film, do tego niezbyt
przerażający jak na horror, ale James nie potrafił o nim zapomnieć. Powtarzał
sobie, że to tylko ptaki, a on nie dostrzega ludzi w ich złośliwych, dużych
oczach.
James
został maklerem pół roku wcześniej. W wieku zaledwie dwudziestu trzech lat, z
pewnym siebie uśmiechem i wyraźnym talentem, szybko odnalazł się w tej pracy.
Poza tym jego zarobki były powyżej przeciętnej, więc nie miał na co narzekać.
Lubił swoją pracę i lubił swojego wuja, który mu ją załatwił.
***
Tego
dnia musiał zostać po godzinach, żeby dokończyć pewną transakcję, a tym samym
spóźnił się na swój autobus. Zostało jakieś pięć minut do odjazdu, a on nie
zamierzał biec, gdy od początku był skazany na porażkę. Następny miał dopiero
za godzinę, więc napisał do swojej dziewczyny Jess, że się spóźni, kupił kawę w
automacie i wyciągnął się na obrotowym krześle. Nie miał własnego biura, a
jedno z wielu biurek ustawionych obok siebie i oddzielonych ściankami działowymi,
ale nie narzekał.
-
James? Co ty tu jeszcze robisz? – Wysoki blondyn zatrzymał się przy jego
biurku, zaskoczony jego widokiem. Na imię miał Brian i słynął z tego, że był
pracoholikiem. Pracował w tym miejscu już od kilku lat i jako jeden z nielicznych
posiadał swoje własne biuro. Zawsze zostawał po godzinach i często zamykał cały
interes, co sprawiało, że James zastanawiał się, czy ten facet ma jakiekolwiek
życie prywatne. Nie było to jednak jego sprawą, więc nigdy nie pytał.
-
Uciekł mi autobus. – Wzruszył ramionami, odstawiając jednorazowy kubeczek. Kawa
smakowała jak siki, ale i tak zamierzał ją wypić, bo miał ochotę na coś
ciepłego. Czekolada nie była alternatywą, bo smakowała gorzej od lurowatej
kawy, którą przed chwilą kupił. Sprawdził to już pierwszego dnia swojej pracy w
tym miejscu i pożałował.
-
Hm… - Brian wyglądał na rozdartego. – Zamkniesz? Trochę mi się spieszy…
James
pokiwał głową, biorąc od niego pęk kluczy i zastanawiając się, gdzie też o tej
porze może się spieszyć ktoś taki jak Brian. Nie zapytał jednak, mimo ogromnej
ochoty. Odczekał chwilę, aż blondyn wyjdzie, żegnając się machnięciem dłoni, a
następnie odchylił się na krześle i zamyślił. Wiedział, że nigdy nie otrzyma
własnego biura, jeśli nie będzie poświęcał tej pracy tyle, co Brian, ale nie
był zachłanny i wystarczało mu to, co miał w tym momencie. Lubił swoje
życie.
Wpatrzył
się w oświetlony sufit i pomyślał o zbliżających się urodzinach Jess. Wciąż nie
miał prezentu ani pomysłu, co mogłoby nim być. Starał się być dobrym
chłopakiem, ale chyba mu to nie wychodziło, skoro nie potrafił nawet kupić
swojej dziewczynie odpowiedniego prezentu. Czasem miał wrażenie, że jego i Jess
dzieli niebo i ziemia, ale dopóki jakoś to działało, nie chciał z tego
rezygnować.
Nagle
pomyślał o szpakach znajdujących się na dworcu w Auburn i poczuł niepokój. Miał
przeczucie, że popełnił ogromny błąd, nie starając się biec na dworzec, żeby
zdążyć na autobus, którym zawsze wracał. Na dworze było już ciemno, a on nagle
poczuł się jak dzieciak, który po obejrzeniu horroru nie może spać przy
zgaszonym świetle.
Szpaki
przyśniły mu się po raz pierwszy jakieś trzy miesiące temu. Znajdował się na
dworcu, zaraz obok stanowiska piątego, a ptaki kłapały dziobami, latając wokół
niego i z każdą chwilą zacieśniając krąg. James dusił się we śnie, nie mogąc
oddychać przez ilość szpaków, która zaczęła pokrywać jego ciało. Obudził się
drżący i zlany potem, a gdy opowiedział swojej dziewczynie o koszmarze, z
ledwością powstrzymała śmiech. Nigdy więcej nie wspominał o szpakach.
Te
okropne stworzenia śniły mu się co najmniej raz w tygodniu. Sny nie różniły się
od siebie niczym szczególnym, a James zwykle budził się z przeświadczeniem, że
się dusi. Ostatni sen był jednak inny. Szpaki latały wokół niego, zacieśniając
krąg, ale ich wygląd zaczął się zmieniać. Ich ciała jak i dzioby wydłużyły się,
a nóżki nabrały kształtu ludzkich nóg. Mężczyzna patrzył na ich zmodyfikowane
ciała, nie mogąc wyjść z szoku. Tym razem, gdy przebudził się, nie czuł, że się
dusi. Tym razem był tak przerażony, że przez dziesięć minut nie potrafił
wydusić z siebie słowa.
James
otrząsnął się z tych nieprzyjemnych myśli, nie chcąc przypominać sobie obrazów
ze snu. Były zbyt realistyczne, a on powinien już teraz wyjść z firmy, o ile
chciał zdążyć na autobus. Nie zamierzał tego robić, mając przed oczyma długie,
ostre dzioby i zmutowane ciała. Wrzucił wszystkie dokumenty do teczki, wylał
kawę, o której zdążył już zapomnieć i zgarnął pęk kluczy. Zgasił światło w
głównym pomieszczeniu, a następnie opuścił firmę, włączając przedtem alarm
antywłamaniowy. Spojrzał na zegarek i zaklął. Nie mógł uwierzyć, że na myśleniu
o ptakach spędził ponad pół godziny.
***
Gdy
znalazł się w autobusie, znów poczuł ten irracjonalny strach. Starał się nie
myśleć o szpakach, koszmarach i dworcu, na który zaraz dotrą. Wyciągnął
krzyżówki ze swojej teczki i zaczął rozwiązywać pierwszą lepszą, ale szybko
poczuł, że nie może się skupić. Nie siedział obok okna, czując dreszcze na samą
myśl, że mógłby przez szybę ujrzeć stado ptaków. Tym samym miał doskonały widok
na lusterko kierowcy i gdy jego wzrok spoczął właśnie na nim, poczuł, jak
drętwieje. W lustrze odbił się ogromny, zakrzywiony dziób i zniekształcona
twarz. Zacisnął oczy, czując, jak jego serce wali ze strachu. Dopiero po kilkunastu
sekundach był w stanie uchylić powieki i raz jeszcze spojrzeć w lusterko.
Dostrzegł tam zmęczoną twarz starszego mężczyzny, którego widział przed
wejściem do autobusu. Wypuścił z siebie powietrze. Czyżby wariował? Miał już
omamy? James czuł się coraz bardziej zaniepokojony, a krzyżówki, które
wyciągnął chwilę wcześniej, poszły dawno w zapomnienie. Teraz miał większy
problem niż brak wiedzy na temat kultu religijnego na Haiti. Zaczynał się
martwić o swoje zdrowie psychiczne.
Wysiadł
na dworcu w Auburn, czując się lekko skołowanym. Zacisnął prawą dłoń na rączce
teczki i szybkim krokiem ruszył w stronę budynku. Słyszał swój przyspieszony
oddech i czuł szybko bijące serce. Nie rozglądał się na boki, nie oglądał za
siebie, wbijając wzrok w wejście do budynku, które było coraz bliżej, i
bliżej…
-
Hej, ty! – Usłyszał z boku, aż zamierając w miejscu z zaskoczenia. Przełykając
ślinę, obrócił się w bok i zauważalnie odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł dwóch
zataczających się mężczyzn. Żule byli lepsi od szpaków. – Pożyczyłbyś z
dziesięć dolców?
James
wywrócił oczami. Oczywiście, że chodziło im o pieniądze. Nagle cały
wcześniejszy strach zniknął, a zastąpiła go irytacja. Spieszyło mu się do domu,
do Jess, i nie miał czasu na głupoty. Poza tym nie zamierzał dokładać się do
niszczenia ich organizmów. Sam nie pijał zbyt często i nie pochwalał takiego
upijania się. W szczególności, że ci mężczyźni wyglądali, jakby robili to
codziennie.
-
Nie – odpowiedział, patrząc na nich z litością.
-
Nie? – Jeden z mężczyzn, ten który miał na sobie czerwoną czapkę z daszkiem,
spojrzał na swojego towarzysza, jakby nie rozumiał. – Jak to nie? Słyszałeś,
Bob? On powiedział „nie”.
-
Słyszałem. – Drugi mężczyzna czknął, a następnie spojrzał na Jamesa zamglonym
wzrokiem. – Dawaj kasę.
James
prychnął, nie zamierzając nikomu niczego dawać.
-
Nie dam, bo nie mam przy sobie pieniędzy. – To było oczywiste kłamstwo, a w
portfelu miał jakieś trzysta dolarów, ale oni nie musieli o tym wiedzieć.
Facet
z czerwoną czapką zaśmiał się ochryple, znów patrząc na swojego kumpla i
dodatkowo szturchając go łokciem.
-
Słyszałeś, Bob? „Nie mam pieniędzy”. – Zaśmiał się. – Dobre.
Mężczyzna
nazwany Bobem ruszył w stronę Jamesa chwiejnym krokiem, aż znalazł się na tyle
blisko, by można było wyczuć odór alkoholu.
-
Koniec żartów, lalusiu – wyburczał. – Dawaj kasę i spieprzaj.
James
naprawdę nie zamierzał dłużej tracić na nich czasu. Odwrócił się, ignorując
zaskoczoną minę pijaka, ale nie zdążył zrobić nawet kroku, gdy poczuł pulsujący
ból szczęki. Zatoczył się, całkowicie zaskoczony tym uderzeniem. Wydawało mu
się, że wystarczy, żeby ich zostawił, a oni co najwyżej go wyzwą, ale
najwyraźniej się przeliczył.
Dotknął
swojej wargi, ale na szczęście nie krwawiła. Wiedział jednak, że następnego
dnia wykwitnie na jego szczęce potężny siniec. Spojrzał z dołu na zadowolonego
z siebie mężczyznę, którego nazywano Bobem, a następnie powoli wyprostował się,
wciąż ściskając w dłoni rączkę teczki.
-
Chcieliśmy po dobroci… - Pijak wzruszył ramionami i zarechotał, jakby był z
siebie zadowolony. – Jak będziesz grzeczny, to krzywda ci się nie stanie.
James
prychnął, nawet przez chwilę nie zastanawiając się nad swoim zachowaniem. Był
wściekły, przerażony i po prostu zamachnął się teczką, uderzając mężczyznę w
głowę. Teczka nie była twarda, a w środku były tylko papiery i kilka
długopisów, ale pijak i tak upadł, bo siła zamachu zwaliła go z nóg. Złapał się
za głowę, a jego oczy wybałuszyły się zabawnie, jakby niedowierzał, że ten
„laluś” tak go urządził.
Drugi
z mężczyzn – ten z czerwoną czapką – też przez chwilę wyglądał jak
spetryfikowany i dopiero po kilku dłuższych chwilach poruszył się, i James
zrozumiał, że popełnił błąd, gdy masywne ciało zwaliło go z nóg. Upadł na
beton, uderzając w niego głową, co sprawiło, że zamroczyło go na chwilę, a gdy
odzyskał jasność umysłu, poczuł kopniaka w żebra. Przeklął siebie i swoją
brawurę, która kazała mu stać i patrzeć, zamiast brać nogi za pas, a następnie
skulił się i jęknął z bólu. W najlepszym wypadku skończy się na paru razach i
kradzieży, a w najgorszym pobiją go na śmierć. Świadomość tego wcale go nie
pocieszała.
Słyszał,
że coś do niego mówili i śmiali się, ale on skoncentrował się jedynie na
chronieniu głowy, która już wystarczająco ucierpiała przy niespodziewanym
upadku. Nagle usłyszał znajomy dźwięk – łopot tak przerażający, że James
zastanowił się, czy nie wolał jednak być kopanym po żebrach. Zacisnął na chwilę
oczy, a jego serce zaczęło szybciej pompować krew.
-
C-co do cholery… - któryś z żuli, nie wiedział który, sapnął z niedowierzaniem
i mężczyzna potrzebował chwili, by zrozumieć, że zostawili go w spokoju. Uniósł
powieki, zamrugał, wciąż nieco zamroczony i bardzo powoli usiadł na chłodnym
betonie. Spojrzał na Boba i jego towarzysza, którzy wyglądali jak
sparaliżowani, wpatrując się w coś, co znajdowało się za plecami Jamesa. Ten
potrząsnął głową, próbując nie myśleć o łopoczącym dźwięku i powoli się
odwrócił. Szybko tego pożałował.
Ujrzał
„coś”. W panującym półmroku ciężko było mu określić kształt tego czegoś, ale im
bliżej to „coś” się zbliżało, tym bardziej mężczyzna stawał się przerażony.
Ogromny dziób i zniekształcona twarz, przygarbiona sylwetka, czarne skrzydła
wielkości teatralnych części kostiumów i nogi – chude, niby ludzkie, a jednak
poruszające się w ten typowy dla szpaków sposób.
-
O kurwa… - wydusił, zbyt sparaliżowany strachem, by zrobić cokolwiek. Mógł
tylko siedzieć, wybałuszając oczy i wgapiając się w postać ze swoich najgorszych
koszmarów. Szybko zorientował się, że ten osobnik nie był sam. Nie wiedział,
czy dwójka żuli też ich zauważyła, ale on dostrzegł jeszcze trzy podobne stwory
– każdy zbliżał się z innej strony i był coraz bliżej nich.
Bob
i jego towarzysz, nieświadomi zagrożenia, jak zauważył, zaczęli się cofać,
bełkocząc coś pod nosem i nie wiedząc, że sami pchają się w stronę jednego ze
szpako-ludzi, jak nazwał ich w myślach. Chciał coś krzyknąć, ostrzec ich, ale
głos uwiązł mu w gardle. Mógł tylko patrzeć, jak mężczyźni obracają się i
zaczynają uciekać, za późno orientując się, że biegną prosto w paszczę stwora.
Ten kłapnął dziobem i dopadł do żula – tego z czerwoną czapką – łapiąc go za
szyję. Rozległ się przeraźliwy wrzask i choć James nie mógł dostrzec wszystkiego
w panującym półmroku, przed jego oczami pojawiła się wizja rozrywanego gardła i
kawałka mięsa zwisającego z ogromnego dziobu.
W
tym samym czasie stwór, którego mężczyzna zauważył jako pierwszego, przeszedł
(w ten dziwny, szpakowaty sposób) obok niego, nie zwracając nań żadnej uwagi.
Mężczyzna uznał, że jest to jego szansa. Podniósł się, gdy cała czwórka
szpako-ludzi dopadła żuli, których James już nie widział, a jedynie słyszał,
Automatycznym ruchem wziął swoją teczkę i trzymając się za żebra, zaczął szybkim
krokiem oddalać się w przeciwnym kierunku. Nie patrzył za siebie, bojąc się, że
ujrzy coś, czego nigdy nie chciałby widzieć. Starał się stąpać cicho, żeby nie
zwrócić na siebie uwagi, a strach ściskał mu gardło i spowalniał ruchy.
Wiedział, że powinien pomóc tym mężczyznom, ale prawda była taka, że nie było
dla nich już ratunku, a on nie zamierzał zostać zadziobany przez to
„coś”.
Mężczyźni
w końcu zamilkli i ciszę panująco na dworcu, wypełniało jedynie kłapanie
dziobami i dźwięk rozrywania, od którego robiło się Jamesowi niedobrze. Nie
mógł teraz zwymiotować, więc powstrzymywał odruch wymiotny, który wzmagał się,
im więcej słyszał. Miał wrażenie, że dźwięk nie wydobywał się nawet zza jego
pleców, a z jego głowy.
Autobus,
którym przyjechał, wciąż stał na swoim miejscu. Droga ucieczki była
ograniczona, bo cały plac był ogrodzony wysoką siatką, a on wiedział, że nie
jest w stanie wystarczająco szybko przez nią przeskoczyć. Postanowił więc, że
ukryje się w autobusie i przeczeka tam do rana, aż dziwne stwory znikną.
Później weźmie urlop w pracy, zapożyczy się u znajomych i kupi sobie samochód,
a jego noga więcej nie postanie na tym dworcu.
Autobus
był już tuż-tuż. James zastanawiał się, co się stało z kierowcą. Czy możliwe,
że jego też dorwały szpako-ludzie? Czy mogli tego nie słyszeć, stojąc kilkaset
metrów dalej? I czy znajdzie trupa w środku?
Ciąg
jego chaotycznych myśli przerwał łopot skrzydeł. Był zniekształcony, jakby
skrzydła obijały się o coś, ale James bez trudu je rozpoznał. Obrócił się w popłochu,
bojąc się, że tamte stwory w końcu go wyczuły i postanowiły udać się w pościg
za nim, ale nie dostrzegł niczego. Na dworcu było ciemno, ciemniej niżby mu się
wcześniej wydawało, a on uszedł wystarczająco daleko, by nie móc dostrzec już
szpako-ludzi i dwóch trupów, z których pewnie niewiele zostało.
Odwrócił
się, oddychając znacznie szybciej, z zamiarem dotarcia do autobusu biegiem, ale
wtedy jeden ze stworów wytoczył się przednimi drzwiami wozu, a James zrozumiał,
że odbicie w lustrze, które dostrzegł w trakcie jazdy, było prawdziwe. Kierowca
był jednym z nich. I teraz podążał w jego kierunku.
-
Ja pierdolę – zaklął, rozglądając się w popłochu na boki. Czy istniała szansa,
że dobiegnie do ogrodzenia, zanim one podążą za nim? Zauważył już, że nie należały
do najszybszych, ale co jeśli potrafią zamienić się z powrotem w ptaki
(przynajmniej wyobrażał sobie, że tak to wyglądało) i go dogonią?
Nie
miał nic do stracenia. Zaczął biec.
Szybko
zauważył, że stworów nie było tylko pięć, jak wcześniej mu się wydawało. One
były wszędzie. Cała chmara poruszająca się na tych szpakowatych nóżkach, z
kłapiącymi dziobami i płonącymi oczami (tak mu się wydawało, choć nie mógł
dokładnie ich widzieć) zwróconymi wprost na niego.
Zamachnął
się walizką, uderzając w jeden z dziobów. Efekt nie był tak piorunujący jak w
przypadku żuli, ale wystarczający, by stwór zrobił kilka kroków w tył, a James
mógł biec dalej. Potknął się w pewnym momencie i przez jedną krótką chwilę
myślał, że to już koniec, a on wywróci się i zostanie pożarty, ale jakoś udało
mu się złapać równowagę i biec dalej.
Dopadł
do siatki i wczepiając się w nią dłońmi, zaczął wspinać się jak najszybciej na
górę. Eleganckie pantofle wcale tego nie ułatwiały, ślizgając się na siatce, a
on przeklinał je i całą swoją pracę. Wyczuwał za sobą stwory, słyszał ich
łopoczące skrzydła…
Rzucił
walizkę za siebie, mając nadzieję, że uderzy nią chociaż jednego potwora.
-
Proszę, proszę, proszę… - szeptał, mając nadzieję, że jakoś uda mu się wydostać
z tego piekielnego miejsca. Był w połowie ogrodzenia (wciąż tak nisko, za
nisko), gdy poczuł przeszywający ból pleców. Miał wrażenie, że coś rozrywa mu
kręgi, gdy dziób jednego ze szpako-ludzi zatopił się w jego skórze. Krzyknął,
wczepiając się mocniej w siatkę. Uniósł nogę, próbując wejść jeszcze wyżej, ale
wtedy ból nasilił się, a on nagle zrozumiał, że traci czucie w całym
ciele.
„Może
to i lepiej…” – pomyślał, mimowolnie puszczając siatkę. Poleciał w dół, a jego
ciało uderzyło z całą mocą w twardy beton, czego nawet nie odczuł. Ostatnim co
ujrzał, nim jego powieki opadły, była horda szpako-ludzi pochylających się nad
nim. Ich głodne oczy były pełne tryumfu, jakby chciały powiedzieć:
„Nareszcie
cię mamy, James."
Potem
była już tylko ciemność.
A ja myślałam że Michał Szpak. :D
OdpowiedzUsuńMnie się z Halloween kojarzyły zawsze kruki.
~Arco Iris
Mi też :P Ale tekst nie powstał w związku z Halloween, a wpadł mi do głowy, gdy siedziałam na dworcu w Warszawie, na którym było pełno szpaków xD
UsuńDziękuję za komentarz ;>
Przeczytałem z przyjemnością, chociaż to nie moje klimaty. Normalnie takie teksty porzucam po kilku akapitach. Czekam na kolejny odcinek "Pęknięcia".
OdpowiedzUsuńCieszę się w takim razie, że tego nie porzuciłeś i przeczytałeś całość :D
UsuńDziękuję także za wcześniejszy komentarz. Nie wypowiadam się w tamtym wątku, ale to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
A kolejny rozdział "Pęknięć" pojawi się w poniedziałek ;>
Pozdrawiam!
1. Nie zapomniało ci się o czymś, kochana?
OdpowiedzUsuń2. Tekst... {wstaw konstruktywny komentarz !="iiiiiiiiiii!!!";}
3. Jedyne, co mnie irytowało (tak, muszę ponarzekać) to włączające się dość regularnie grammar nazi na brakujących przecinkach, czy "jego" zamiast "niego". U mnie standard, o edytorze już pisałam wcześniej. A, no i "akapityzacja", według mnie czasami za bardzo poszatkowała tekst. Podczas przechodzenia z jednego akapitu do drugiego masz zawsze taką małą przerwę mentalną w czytaniu, żeby przestać podążać za tokiem myślowym. Tutaj to czasami burzyło mój rytm, gdy po "resecie" czytałam dalej coś, co wydawałoby się być spójną całością z wcześniejszym wywodem.
4. No, to ponarzekalim, obywatelski obowiązek odklepany, teraz jeszcze zostaje mi zaprosić cię do siebie na skończony już sezon 2.
Kuroneko,
nigrumcor.blogspot.com
Faktycznie zapomniałam o poinformowaniu Cię, ale z moją sklerozą nie jest to nic zaskakującego. To informowanie nie ma według mnie żadnego sensu, bo i tak co jakiś czas będę o tym zapominać. Taka już moja natura :P
UsuńZ akapitami możliwe, że faktycznie troszkę przesadziłam. Nie wiem. Postaram się to poprawić.
Dziękuję za komentarz ;)
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały tekst, te szpaki to mi przypominały film "ptaki, a może jakaś kontynuacja? i co stało się z Jamesem?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Myslalem, ze one beda chronic Jamesa, a tu pewnie go zjadly xd
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, te szpaki to mi trochę przypominały film "ptaki", może będzie jakaś kontynuacja? a co stało się z Jamesem? zjadły go...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały tekst, czytając to przypominał mi się film "ptaki", a co stało się z Jamesem? zjadły go... a może coś innego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga