poniedziałek, 24 października 2016

Pęknięcia - Rozdział 7

Kochani, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze! Jesteście wspaniali :D
Muszę Wam przyznać, że jest to przedostatni rozdział, który miałam w zapasie. Niestety, od początku roku szkolnego nie napisałam jeszcze nic (brak czasu) i zaczynam się zastanawiać, co dalej. Jeśli w następny weekend nie skończę 9 rozdziału, to może być problem z systematycznością, którą dotychczas zachowywałam...
Niemniej jednak, będziemy się o to martwić później. Teraz zapraszam na kolejny rozdział ;)

__________________________________________________________________

Knajpka, którą znaleźli, była mała i wyglądała niezbyt zachęcająco, ale żołądek Jacques’a nie miał zbyt dużych wymagań, więc postanowili wejść do środka. Szatynowi było trochę wstyd, gdy jego brzuch raz po raz wydawał z siebie kompromitujące dźwięki, a żołądek Blake’a milczał, choć przecież mężczyzna ostatni posiłek jadł wtedy, co on. 
Miejsce w środku nie prezentowało się wcale lepiej, ale klientów było całkiem sporo i jak szybko zauważył Jacques, byli nimi głównie turyści. Zajęli wolny stolik pod ścianą i zerknęli w karty dań, które leżały na blacie. Wybór nie był duży, co chłopak szybko skwitował grymasem, ale w ostateczności wybrał naleśniki z syropem klonowym. 
– Co chcesz? – zapytał od niechcenia. 
– Hmm… Chyba wezmę jajecznicę. A ty? – Blake zamknął kartę i spojrzał w kierunku kontuaru. Miał nadzieję, że zaraz ktoś do nich przyjdzie i nie będzie musiał iść do baru, żeby złożyć zamówienie. Nie chciało mu się. 
– Naleśniki z syropem. 
– Mhm. 
Na tym skończyła się ich rozmowa i obaj zdawali sobie sprawę z niezręcznej ciszy, która zapanowała przy stoliku, ale żaden z nich nie potrafił jej przerwać. Nie musieli jednak długo czekać na kelnerkę, która pojawiła się przy ich stoliku, a co za tym idzie, nie musieli wymyślać tematu do rozmowy. Przynajmniej na razie. 
– Co dla was? – Dziewczyna była młoda, może nieco starsza od Jacques’a. Miała na sobie szorty, koszulę w kratę, którą zawiązała w taki sposób, że było widać jej brzuch i do tego kowbojki. Od razu nie spodobała się szatynowi, który zauważył jej wzrok spoczywający na Blake’u. Zwęził oczy, doszukując się jakiegokolwiek objawu zainteresowania ze strony mężczyzny, ale ten całkowicie ignorował dziewczynę, więc Jacques w końcu odpowiedział na jej pytanie. 
– Jajecznicę i naleśniki z syropem. Do tego jedną herbatę i… – Spojrzał na Blake’a – Co chcesz do picia? 
– Kawę. 
– I jedną kawę w takim razie. – Podał kelnerce karty dań, wysilając się na sztuczny uśmiech. 
– Coś jeszcze? – Dziewczyna spojrzała z nadzieją na bruneta, ale ten po raz kolejny nawet na nią nie zerknął. Jacques nie wiedział, czy bardziej go to drażni, czy bawi. 
– To wszystko – powiedział z naciskiem. – Dziękujemy. 
Gdy dziewczyna odeszła, szatyn wywrócił oczami. Co one wszystkie widziały w tym facecie? 
– Chciała cię poderwać – mruknął w końcu, nie mogąc dłużej znieść milczenia. Ludzie przy innych stolikach byli głośni, cały czas rozmawiali, a u nich panowała grobowa cisza. Tym razem to on złamał się pierwszy. 
– Zauważyłem. – Brunet wzruszył ramionami. Wyglądał na znudzonego. 
– I? 
– I? – powtórzył, uśmiechając się pod nosem. – Myślisz, że przyjechałem tu, żeby zdradzać twoją matkę? 
– Nie wiem, co myślę… – burknął. Blake nie wydawał się facetem, który zdradza. Rzadko wychodził, często przesiadywał z jego matką i tak naprawdę Jacques nawet przez chwilę nie pomyślał, że ten mężczyzna mógłby skrzywdzić Katherine. Był tylko irytującym dupkiem i to było jego najgorszą wadą. 
– Nie zamierzam jej zdradzać, Jacq – prychnął, kręcąc głową. – A już na pewno nie z nieciekawą kelnerką z Kolorado. 
– Zauważyłem. – Wywrócił oczami. – Chyba pierwszy raz czułem się tak bardzo niewidzialny… 
– Ta, domyślam się. – Mężczyzna uśmiechnął się bezczelnie, a szatyn od razu poczuł, jak podnosi mu się ciśnienie. To była reakcja automatyczna – nie potrafił znieść tego uśmiechu na jego twarzy. 
– Co to miało znaczyć? – Zmarszczył brwi, a jego głos stał się nagle chłodniejszy. 
– Nic. – Blake wzruszył ramionami. – Po prostu uwielbiasz być w centrum uwagi i tyle. 
– Nieprawda – zaprotestował, choć wiedział, że w pewien sposób brunet miał rację. Nie zamierzał jednak tego przyznawać. W odpowiedzi otrzymał uniesioną brew, którą zignorował, wbijając wzrok w zniszczony blat stołu. Miał nadzieję, że przynajmniej jedzenie będzie lepsze od stanu mebli w tym lokalu. 
Pięć minut później na ich stoliku pojawiło się zamówienie. Przyniosła je kobieta w średnim wieku, a Jacques poczuł dziwną satysfakcję, doskonale wiedząc, dlaczego zastąpiła młodszą koleżankę. Dziewczyna zapewne poczuła się urażona, a jego nie mogłoby cieszyć to bardziej. 
– Smacznego – mruknął, zabierając się za jedzenie naleśników. Pachniały całkiem przyzwoicie. 
– Ta. Tobie też. 
Jacques wywrócił oczami. Doprawdy, co jego matka w nim widziała? 

***

– To, co bierzemy? – zapytał Blake, wchodząc do supermarketu, który znajdował się kilka kilometrów od ich domku. Patrzył przy tym przez ramię na Jacques’a, biorącego koszyk na zakupy. 
– Chleb, masło, cukier, herbatę… – zaczął wyliczać. – Dużo tego będzie. 
Mężczyzna musiał przyznać mu rację. Mieli spędzić w tym miejscu dwa tygodnie, więc potrzebowali wszystkich podstawowych produktów. Już wiedział, że trochę czasu tu zmarnują, a to wcale nie napawało go radością. Nienawidził chodzić po sklepach, nawet jeśli chodziło o zakupy spożywcze. 
– Jakieś mrożonki? – zasugerował, gdy znaleźli się przy lodówkach, a Jacques wkładał właśnie do koszyka mleko i masło. 
– Mrożonki? – Dzieciak zmarszczył brwi, chyba nie rozumiejąc, a Blake omal nie sapnął z irytacji. Myślał, że chłopak lepiej sobie radzi z ogarnianiem takich rzeczy. 
– Musimy coś jeść, nie? Chyba że chcesz przez czternaście dni odżywiać się tylko kanapkami. 
– Aha… – odpowiedział powoli, a mężczyzna od razu wyczuł na sobie to pełne wyższości spojrzenie, które doprowadzało go do szału. – A nie możemy kupić normalnych produktów, zamiast truć się mrożonkami? 
Blake prychnął, dodatkowo wywracając oczami. Gdyby potrafił gotować, chętnie kupiłby świeże rzeczy, a nie mrożone. 
– Jeśli umiesz coś z nich zrobić, śmiało. – Wskazał dłonią na stoisko z mięsem. 
Odpowiedział mu dumny uśmiech szatyna. 
– Oczywiście, że umiem – powiedział, nawet nie starając się ukryć zadowolenia w swoim głosie. 
Mężczyzna pokręcił głową. Czy ten dzieciak musiał być taki przemądrzały? 
– Dobra żonka – mruknął pod nosem, uśmiechając się do siebie. Jacques nie był stereotypowym gejem, ale czasem zachowywał się w tak typowy sposób, że Blake’owi ciężko było się powstrzymać od komentarza. 
Chłopak zatrzymał się i rzucił mu spojrzenie przez ramię. Jego oczy były zmrużone jak u dzikiego kota w chwili ataku. 
– Coś mówiłeś? – zapytał pozornie spokojnym tonem. 
– Nie, nic. – Pokręcił głową, a następnie zaczął rozglądać się po sklepie, udając zainteresowanie przypadkowymi produktami. Jacques fuknął coś pod nosem, ale Blake nie zwrócił na to uwagi, wciąż rozbawiony zachowaniem dzieciaka. W głębi miał jednak nadzieję, że chłopak naprawdę potrafi coś ugotować. Sam też nie był fanem mrożonek, a pamiętał jeszcze okres studiów, gdy nie rozstawał się z mrożoną pizzą, która zawsze miała swoje miejsce w zamrażarce. Naprawdę nie chciał do tego wracać. 

***

– Cześć, kochanie. 
– Hej. Myślałam już, że coś się stało. Mieliście dać znać, gdy będziecie na miejscu. Poza tym dzwoniłam do Jacques’a, ale nie odbierał i… 
– Hej, spokojnie. Wczoraj byliśmy tak wykończeni, że nie mieliśmy siły nawet jechać po zakupy. – Katherine zadzwoniła do niego akurat w chwili, gdy został wygoniony z kuchni i nie miał co ze sobą zrobić. Tak naprawdę poczuł się trochę rozleniwiony i nawet nie chciało mu się czytać. Nie wspominając o pisaniu. 
– Mhm, no dobrze… Ale nie róbcie tak więcej, ok? Martwię się. 
– To był twój pomysł… – Skrzywił się. Ciężko było mu się cieszyć z takiego wyjazdu i nie krył tego, że miał to za złe Katherine. 
– Jestem pewna, że sobie poradzicie. – Mógł dosłownie wyczuć jej uśmiech przez telefon. Jego marsowa mina tylko się pogłębiła. 
– Jasne. – Prychnął. – Jak na razie jeszcze się nie pokłóciliśmy… 
– To świetnie! 
– Ale dzień się jeszcze nie skończył – dodał, pozwalając sobie na ironiczny uśmiech. 
– Blake… – Usłyszał jęk po drugiej stronie i mógł sobie tylko wyobrazić, jak jej mina staje się prosząca, a spojrzenie błagalne. Zawsze się na to nabierał. 
– Staram się, ok? – burknął, bo wcale nie był zadowolony z tego, że jego narzeczona tak bardzo na niego naciskała. W jego mniemaniu dobry kontakt z jej synem, który przecież za rok będzie już studiował, wcale nie był mu potrzebny. 
– To wspaniale. Już nie mogę się doczekać, gdy wrócicie i będziecie normalnie ze sobą rozmawiać. – Zaśmiała się. – Muszę kończyć. Sam właśnie przyszła. Wybieramy się do SPA. 
– Widzę, że ty też nieźle się bawisz – mruknął. 
– Muszę coś robić, by za wami nie tęsknić, prawda? – Kolejny uśmiech, który mógł niemalże zobaczyć mimo dzielącej ich odległości. – Na razie, Blake. Kocham cię. Pozdrów Jacques’a. 
– Też cię kocham. Pa. 
Wcisnął czerwoną słuchawkę i spojrzał krzywo na swój telefon. Nie podobała mu się ta gierka Katherine i zmuszanie jego oraz jej syna do wzajemnej sympatii, której przecież nie czuli i nie potrzebowali. I choć musiał przyznać, że dzieciak dzisiaj jeszcze go nie zirytował, a nawet rozbawił kilka razy, to tak jak powiedział swojej narzeczonej – mieli jeszcze dużo czasu, by zdążyć się pokłócić. 
Schował telefon do kieszeni i powędrował do salonu. Usiadł na kanapie akurat w takim miejscu, z którego miał doskonały widok na część kuchni i Jacques’a, który czasem pojawiał się w zasięgu jego wzroku. Chłopak miał w uszach słuchawki i podrygiwał do muzyki, której Blake nie słyszał, a która zapewne musiała być jakimś dyskotekowym hitem, wnioskując po jego ruchach. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, podłożył sobie jedno ramię pod głowę i począł obserwować nieświadomego niczego nastolatka. To wydawało się znacznie ciekawszym zajęciem, niż oglądanie telewizji. 

***

– O cholera… – wyrwało mu się, gdy odkroił kawałek kurczaka i spróbował. Fala smaków, która zalała jego podniebienie, była niewyobrażalna. Jego oczy aż otworzyły się szerzej, gdy spojrzał na zadowolonego z siebie nastolatka. Szlag by to.
– To tylko makaron, kurczak i pomidorki koktajlowe. Nic wykwintnego. 
Blake pokręcił tylko głową, nie zamierzając się odzywać i go chwalić. Już wystarczy, że przed chwilą mu się wyrwało, a szczeniak był teraz dumny jak paw. Sęk w ty, że mężczyzna był naprawdę zaskoczony. Spodziewał się wszystkiego – od jakiejś żałosnej papki, której będą musieli się pozbyć, po zwykły makaron i dobrze usmażonego kurczaka. Ale na pewno nie spodziewał się, że dostanie coś TAK dobrego. Przecież to musiał być talent, do cholery. Nie było innego wytłumaczenia. 
– Nigdy nie gotujesz w domu – zauważył, gdy cisza zaczęła się przedłużać, a on prawie całkowicie opróżnił swój talerz. Już teraz wiedział, że chce dokładkę. 
– Gotowałem – mruknął, sukcesywnie nawijając szeroki makaron na widelec. – Zanim się pojawiłeś. 
– Miło – skomentował, kręcąc głową. Jacques naprawdę potrafił być bardzo przyjemny. 
Nastolatek wzruszył ramionami. Lubił gotować, ale postanowił, że nie zrobi tego dla faceta matki. Paradoksalnie, teraz był do tego zmuszony. Oczywiście mógł zgodzić się na mrożonki, albo gotować tylko dla siebie, ale aż tak konsekwentny w swych postanowieniach i chamski nie był. 
– Dlaczego nie zostaniesz kucharzem? – zapytał nagle Blake, wpatrując się w swój pusty talerz. Miał wrażenie, że za chwilę zacznie ślinić się jak pies. 
Jacques posłał mu zaskoczone spojrzenie. 
– A dlaczego miałbym? 
Mężczyzna wzruszył ramionami i westchnął ze zrezygnowaniem. Nie chciał go chwalić, ale ten jeden raz mógł złamać swoje postanowienie. 
– Masz talent, nie? Dlaczego chcesz go zmarnować? 
– Talent? – Jacques zamarł z widelcem w drodze do ust, wydając się wręcz zdumionym takim określeniem jego gotowania. – Nie mam żadnego talentu. 
– Daj spokój. – Blake wywrócił oczami. – To najlepsze, co w życiu jadłem i na pewno doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. 
Jacques spuścił wzrok, czując się niemal zawstydzonym. Narzeczony jego matki był ostatnią osobą, od której spodziewał się takich słów. Poza tym nigdy nie nazwałby swojego gotowania „talentem”. Uważał, że faktycznie miał talent, ale był on związany z malarstwem, a nie przyrządzaniem posiłków. 
– Ja… Dziękuję – wydusił, czując gorąco na policzkach. – Ale i tak nie wiążę swojej przyszłości z gotowaniem. Chcę skończyć malarstwo. 
– Rozumiem. – Brunet skinął głową, powstrzymując się od dodania, że z chęcią zobaczyłby też jego obrazy. Pamiętał ostatni raz, gdy widział je z daleka i pamiętał też, jak było mu wstyd z tego powodu. Nie chciał mu o tym przypominać. – Ale gdyby nie wyszło, to zawsze możesz zatrudnić się w  jakiejś restauracji – dodał ze śmiechem. 
– Będę o tym pamiętał. – Jego usta wygięły się w mimowolnym uśmiechu. Miał wrażenie, że siedział przed nim zupełnie inny człowiek. Ten Blake nie wyśmiewał go, nie zachowywał się w bezczelny sposób, a śmiał się i go chwalił. Jacques czuł się trochę skołowany tym wszystkim. – I dołóż sobie. Przecież widzę, że chcesz. 
Mężczyzna prychnął, ale wstał od stołu i pospieszył do kuchni. Uśmiech na twarzy chłopaka tylko się pogłębił. 

***

Po obiedzie każdy zajął się sobą. Jacques udał się do swojego pokoju, wyciągnął się na łóżku z telefonem i zaczął przeglądać portale społecznościowe. Napisał też do Nicka, bo wcześniej jakoś nie pamiętał, by dać mu znać, że żyje. Chłopak pewnie już szykował garnitur na jego pogrzeb. Co zaskakujące, nie zapowiadało się na żadną katastrofę, a dzień jak na razie był całkiem… przyjemny. Zaskoczyła go myśl, że może te dwa tygodnie nie będą takie złe. Oczywiście wciąż nienawidził Blake’a, ale mężczyzna starał się i był… miły. Chłopak nie mógł tego nie docenić. 
Gdy Jacques wpatrywał się w ekran telefonu, Blake wziął jedną z książek, którą ze sobą zabrał i wyciągnął się na leżaku, który znalazł w domku. Rozłożył go na werandzie i zagłębił się w lekturze. Nie mógł się jednak skupić na czytanym tekście, bo przez cały czas jego myśli uciekały w stronę nastolatka znajdującego się w chatce. W końcu ze zrezygnowaniem odłożył książkę na kolana i wpatrzył się w bezchmurne niebo. Dzieciak nie okazał się taki zły. Oczywiście wciąż był egoistycznym gówniarzem, ale bawił go przy tym i na dodatek wspaniale gotował. Poza tym udało im się odbyć cywilizowaną rozmowę przy stole, która nie skończyła się latającymi talerzami. To dobrze wróżyło na przyszłość. 
„Kath pewnie byłaby zadowolona” – pomyślał, uśmiechając się krzywo. 
Spojrzał na zegarek. Piętnasta. Miał jeszcze dwie godziny, zanim zacznie pracować. Podniósł książkę i zaczął czytać. Po chwili został całkowicie pochłonięty przez jej treść.

19 komentarzy:

  1. W sumie to miałam iść spać, ale zobaczyłam, że dodałaś rozdział i tak... Ech... Nie zasnę pewnie dzisiaj >.<
    Jeeej! Gotujący Jacq ♥ Pewnie, że Blake chciał dokładkę. Kto by nie chciał?
    A Jacques taki wstydzioszek trochę :>
    Okay, dobrze, że jakąś taka najcieńsza nić porozumienia między nimi się wywiązała. Chociaż to raczej wygląda właśnie na zasadzie: "jeszcze się nie pokłóciliśmy".
    Zawsze coś. Po malutku, tycimi kroczkami do przodu...
    Fajnie, że utrzymujesz taki powolny rozwój ich relacji. To dobre. Nie ma nagle takiego nagłego BOOOM i się uwielbiają. Takie stopniowe poznawanie siebie, dochodzenie do wspólnego języka jest o wiele fajniejsze i ciekawsze :>

    Czekam na następny rozdział i przesyłam duuużo weny~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię, kiedy w opowiadaniach akcja dzieje się zbyt szybko, więc cieszę się, że Tobie też takie powolne tempo przypadło do gustu.
      Faktycznie, chłopcy na razie się starają, ale myślę, że już nie długo któryś wybuchnie xD
      Bardzo dziękuję za komentarz ;>

      Usuń
  2. super ale chce się jeszcze i jeszcze, rozdział mógłby być cztery razy dłuższy ale co tam:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Stanowczo za krótko 😋 Chłopaki w końcu zaczęli się trochę dogadywać :) Z tych nudów zaczną więcej czasu razem spędzać i kto wie co będzie? Fajnie że trochę odpuścili, w sumie J to nawet bardziej niż trochę skoro postanowił gotować :) Czekam na jakiś przełom :)
    Ciekawie piszesz :) Dziękuję bardzo i weny życzę 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, ta część wyszła troszkę krótsza od reszty :P
      Z braku innych możliwości, będą musieli spędzać ze sobą czas i powoli się poznawać. A Jacques... Cóż, gdy dostrzegł zmianę w zachowaniu Blake'a, sam nie mógł być gorszy, prawda? xD
      Dziękuję za komentarz ;)

      Usuń
  4. Piszę równo z czytaniem, bo potem znowu połowy pozapominam:
    1. WIDZIAŁAM WCZEŚNIEJ, że napisałaś rozdział, ale specjalnie nie czytałam, żeby zrobić ci mały test na szacunek i dbanie o Czytelnika. Tak, zdałaś :).
    2. Nie sztuką jest mieć jednego "natycha", sztuką jest umiejętność regularnego pisania. Polecałabym ci teraz wziać sobie takie mocne postanowienie pisania i usiąść codziennie do klawiatury, żeby wypluć z siebie 100 słów. Tak na oko licząc jakieś dwa akapity. Po tygodniu piszesz 200 słów dziennie, potem 300 (jak się rozkręcisz, to możesz i 2000 w dzień walnąć, byleby na następny dzień też wyrobić normę, a nie robić zapasy zimowe na pół roku wprzód. I najważniejsze - nie a takiej wymówki, która by ci przeszkodziła w napisaniu tego, co masz do napisania. Nie musisz ciągnąć zwiększania normy w nieskończoność, jak zrobisz stop na 500 będzie ok, bo to około pół godzinki, które DA SIĘ wygospodarować. Po pewnym czasie wchodzi w taki nawyk, że nie wyobrażasz sobie, że mogłabyś nie pisać. Najgorsze, to ominąć chociaż jeden dzień, bo potem jest problem z powrotem do systematyki i trzeba "tresować się" od nowa.
    A po drugie zatrudnij sobie pełnoetatowego konsultanta do spraw konsultacji, czyli kogoś, kogo ja bardzo skrótowo nazywam edytorem. I nie chodzi tu tylko o poprawianie błędów na tekście (choć to też, bo nie musisz tracić czasu i się rozpraszać rzeczami typowo technicznymi), ale kogoś, z kim raz na tydzień masz walne zebranie "co robimy dalej", "a jak by tu ładnie zakończyć ten wątek", "a masz może pomysł, co na tej imprezie", "w którym momencie przerywamy serię" i inne takie rzeczy. I do której mówisz. Cały czas. Opowiadasz całą szczegółową biografię bohaterów, wszelkie najdurniejsze plany na przyszłość, robisz sobie konkurs na najgłupszy możliwy zestaw postać+sytuacja (np.Jackquese zostaje sam z trójką pięciolatków jako niańka i ma przeżyć sam na sam pół dnia) i ciągniesz wątek, co by się wtedy stało. A jak cię o trzeciej nad ranem najdzie pomysł, czy by czasem nie wprowadzić jakiegoś noworuskiego jako barmana ulubionej knajpy kogośtam, to możesz to przegadać z edytorem. Jak musisz coś komuś opowiedzieć, to zmusza cię do stałego myślenia nad daną sytuacją/postacią (zwłaszcza, że dobry edytor ma tysiące pytań do każdego szczegółu), krystalizowania pomysłów i poznawania świata, o którym piszesz tak, że tekst widoczny dla Czytelnika to może 5% tego, co masz do dyspozycji. Równocześnie nie wymagając tyle czasu, co pisanie spójnego tekstu, to ważne. Obecność drugiego mózgu zwiększa prawdopodobieństwo wyłapania durnych i nietrzymających się kupy pomysłów od tych fajnych. Fajnie jest, jak masz edytora "pod ręką", bo wtedy znacie się już na tyle, że pewnych rzeczy nie trzeba tłumaczyć (przykładowo ja swojej edytorce mówię "to taki Ellia" i ona ma już mniej więcej zarys charakteru nowego bohatera), znacie się jak łyse konie, itp. ale osoba z internetów też nie jest zła. Bylebyś miała do niej zaufanie i czuła się z nia wygodnie. Jedni lubią, jak edytor na nich ciągle drze ryja i zawala tysiacami pytań "ile żeś już napisała dzisia", inni wolą ckliwego minimalistę lub duszę pedagogiczną, co to wszystko musi wytłumaczyć, pozać, zmotywować, itp. Co ci pasuje, sama musisz sobie ułożyć. Ja jak robię za edytora (zdarza mi się, ale zazwyczaj nie na długo, bo ludzie uciekają z płaczem) jestem pałkarzem, ale to może dlatego, że sama takiego potrzebuję, żeby cokolwiek mógł ze mnie wyciągnąć.
    No i mi wyszła notka techniczna... No nic, będzie nowy komentarz do treści. Aha, I ZMIEŃ TĘ PLAYLISTE NA CZARNĄ!!! To boli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Podsumujmy, jakież to fascynujące wydarzenia się zieją w tym rozdziale:
    1. 2g (skrót od dwaj główni) zamawiają śniadanie w knajpie i je dostają.
    2. 2g łażą po supermarkecie i stwierdzają, że mrożonki są złe.
    3. Blake gada przez telefon o tym, co wyżej i streszcza poprzedni rozdział. W tym czasie Jacques jest skrajnie nieodpowiedzialny w kuchni i tylko cudem nie spalił pół chałupy i ma komplet palców u rąk.
    4. 2g jedzą smakujący im obiad.
    5. 2g za wszelką cenę starają się nie robić nic produktywnego wieczorem. Szczerze mówiąc nawet do końca nie wiem, co w końcu robią.
    Koniec wydarzeń. Serio, ja wiem, że niekoniecznie trzeba detonować nową bombę w co drugim zdaniu, ale bez przesady... Przez cały rozdział nie dostaliśmy NIC produktywnego, żadnego odstającego od normy wydarzenia, żadnej ważnej informacji, kompletnie nic. I gdyby zamiast tego rozbudować system filozoficzny któregoś z głównych, jakieś rozważania, wspominki, cokolwiek. A tak mamy rozdział tak monotonny, że co chwilę zerkałam tylko na ten magiczny suwaczek po boku, kiedy wreszcie zjedzie na sam koniec rozdziału i będzie to wydarzenie najbardziej fascynujące w całej lekturze.
    I nie mówię tego dla hejtu, zresztą chyba się już zorientowałaś po naszej dotychczasowej znajomości. Nawet ten język, który zazwyczaj był co najmniej poprawny, teraz zredukował się do takich błędów stylistycznych, że kilka co lepszych kawałków wysłałam edytorce, żeby też się miała z czego pośmiać. Serio, szyk zdania sugerujący, że Jacq nie rozumiał, dlaczego go lubi matka, jest jedną z nielicznych rzeczy, które wzbudziły we mnie jakiekolwiek zainteresowanie.
    Nie wiem, kiedy to pisałaś, ale widać, że na kolanie i zupełnie nie wiedząc, co się chce ze sobą zrobić.

    Koniec "analizy", można hejtować, że się nie znam i rehab-e wielką Pisarką jest, tylko ja jestem gupia i mi buty z siana wystają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile jeszcze przed chwilą chciałam polemizować z Twoim poprzednim komentarzem, to teraz chyba nie ma to większego sensu.
      Nie, nie odbieram tego jako hejt. To konstruktywna krytyka, którą przyjmuje. Faktycznie, rozdział zupełnie nic nie wnosi. Konstrukcja zdań też pewnie padła. W porządku.
      Ale ten tekst o tym, że wysłałaś kawałek swojej edytorce, żeby też mogła się pośmiać i ta ironia na końcu...
      Ani ze mnie wielka, ani pisarka i nigdy tak nie twierdziłam. Po prostu zrobiło mi się teraz okropnie przykro i na chwilę obecną odechciało mi się wszystkiego.
      Dziękuję za komentarz.

      Usuń
    2. Ot i między innymi właśnie po to jest edytor - żeby mieć tak dużą pewność swojego pióra i tego, co spod niego wychodzi, że z uniesioną głową jesteś w stanie powiedzieć "parę szczegółów, ale popatrz, ile dobrego poza tym". To nie pycha tylko świadomość własnych możliwości. Jak ją masz, to nie ma takiej siły, która by cię potrafiła zabić. A samemu o to trudno, wiem po sobie. I mówię to ze świadomością, że ktoś "uczony" by się pewnie załamał czytając moje Nigrum Cor. Za to ja się bawię świetnie podczas pisania.

      Usuń
    3. Wtrącę się, bo wytrzymać nie mogę. Rehab-e, z góry przepraszam, nie chcę wywoływać żadnych gównoburzy, ani nie szukam miejsca, gdzie mogę zrobić dramę, ale po przeczytaniu komentarzy Kuroneko coś we mnie pękło.
      Nie czytałam jeszcze rozdziału, zamierzam to zrobić na dniach, więc pominę wątek jego poziomu, bo po prostu nie mogę się do tego odnieść.

      Kuroneko, czytając Twoje komentarze mam wrażenie, że szukasz poklasku. Ten ironiczno-pouczający ton, jakiego użyłaś, jest po prostu śmieszny, jeżeliby nie powiedzieć, że żałosny a nawet obrzydliwy. Rozumiem, że krytyka jest potrzebna, ale krytykować trzeba umieć. Jeżeli piszesz tylko po to, żeby pochwalić się swoją betą (głównie to wyniosłam z Twojego komentarza), myślę, że znalazłabyś inne miejsce, aby opiewać swojego edytora.
      Błędy wytknąć jak najbardziej trzeba, ale warto też czasem trzy razy przeczytać komentarz, nim się go wyśle.

      Usuń
    4. Mówiłam, że prędzej czy później do tego dojdzie ;P

      Po pierwsze - mylisz się już w pierwszym zdaniu oceny, nie szukam "poklasku". Co więcej, byłam święcie przekonana, że pojawi się co najmniej jedna obrończyni wszelkich świętości. Gdybym chciała być chwalona przez komentatorów, napisałabym taki pean, że wypracowania w obozach chińskich komunistów mogłyby się schować.
      Po drugie, to, jak piszę jest moją kwestią. I, jeśli tego jeszcze nie zauważyłaś, autorce on nie przeszkadzał, widziała już go wcześniej i nie widzę najmniejszego problemu w tym, jak się porozumiewam z kimś, kto już mnie trochę zna. A z dotychczasowych interakcji rehab-e ze mną mam prawo wysuwać wniosek, że nie jest zahukaną, przerażoną światem dziewczynką, która bałaby się powiedzieć, że jej coś nie pasuje.
      Po trzecie, jeśli wyciągnęłaś taki, a nie inny wniosek, to znaczy, że nie potrafisz czytać ze zrozumieniem. Bo ja nie pisałam (poza jednym, czy dwoma zdaniami) o mojej Mizuce, a wzorze edytora jako takiego, a więc prezentacji tego, co dostanie rehab-e, jak takiego "nabędzie". Wydaje mi się, że ona to zrozumiała, a osoby niebędące adresatami wypowiedzi nie interesują mnie.
      Warto również trzy razy przeczytać treść komentarza, do którego chce się odnieść :) Bo mój pierwszy komentarz akurat nie miał w sobie ani grama krytyki, jedynie dwie dobre rady koleżanki po fachu odnośnie kwestii poruszonej przez autorkę przed rozdziałem. W dodatku rad, które n razy pojawiały się w różnych źródłach.

      Pozdrawiam cieplutko i polecam kocimiętkę, świetnie uspokaja.

      Usuń
    5. Szanowna Kuroneko staram się raczej nie wtrącać do komentarzy innych, ale całkowicie podzielam zdanie Dream dotyczące Twoich komentarzy.
      Dodam od siebie kolejne trzy grosze:
      To co zaprezentowałaś w swoich komentarzach pod tym opowiadaniem i w odpowiedzi na komentarz Dream to typowy przerost formy nad treścią. To wywyższanie siebie i swojej bety oraz ironia zdecydowanie nie są w porządku, zarówno w stosunku do autorki, jak i do innych czytelników. Role Ci się pomyliły i z komentującego wcieliłaś się w rolę autorki. Chcesz pomóc to poproś autorkę o maila i zasugeruj jej poprawki i udzielaj wskazówki. W obecnej formie wygląda to tylko na przesadzony Lans a nie na pomoc.
      Zauważyłem, że jesteś również „ekspertem” od upijania się, może na Ciebie jedno piwo nie działa już w ten sposób, ale na młodą osobę, której organizm nie toleruje alkoholu i która nie miała żadnych doświadczeń w jego piciu, jedno piwo może spowodować zerwanie kontaktu z rzeczywistością. I fachowo zawartość alkoholu przelicza się na masę ciała, uwzględniając przy tym całą masę innych czynników, jak chociażby zawartość alkoholu w piwie (od 0,1 do 11%, holenderski Maximator - ponad 11%, duński Faxe 10%), pojemność butelki/puszki, zakąski – jedne niwelują działanie alkoholu, inne rozciągają w czasie, a jeszcze inne wzmacniają jego działanie, a do tego jeszcze dochodzi stan psychofizyczny organizmu typu zmęczenie, zły nastrój itd, itp. Twoje gdybania i chciejstwo tego nie zmieni.
      Twoja pseudo krytyka, a zwłaszcza sposób jej wyrażania na pewno nikomu nie pomaga.
      Autorka opowiadania w odpowiedzi na Twój wysublimowany komentarz napisała, że jest jej przykro, a Ty "wielka" znawczyni nawet w swojej odpowiedzi się do tego nie odniosłaś - czyli niczym się nie różnisz od zwykłego hejtera, których w przestrzeni internetu jest na pęczki.
      Nie wiem co polecić Ci na przerost formy, bo kocimiętka na pewno nie wystarczy, ale przynajmniej zacznij szlifować treść komentarzy, aby dla autorki i innych czytelników były bardziej zjadliwe i przydatne.
      Kuroneko ludzi ocenia się po tym, co są w stanie przekazać (wiedza i praktyka) i w jaki sposób to robią, i niestety o ile może z tym pierwszym masz cos do powiedzenia (chociaż nie zawsze, jak się okazuje), to sposób w jaki to przekazujesz jest fatalny. Pod tym komentarzem zachowaj się bardziej dojrzale i nie polecaj mi ani kocimiętki ani innych środków, bo w ten sposób tylko wystawiasz świadectwo własnej głupoty i pychy.
      Autorkę przepraszam za komentarz nie odnoszący się do jej opowiadania i proszę o kolejne odcinki opowiadania. Może i akcja nie oszałamia szybkością, ale toczy się swoim rytmwm a opowiadanie jest realistyczne. Podoba mi się pomysł opowiadania bazujący na konfrontacji dwóch osobowości. Młodego zadufanego w sobie chłopaka i gach matki patrzący na tego pierwszego z przymrużeniem oka.
      Pozdrawiam

      Usuń
  6. W końcu udało mi się rozdział przeczytać. Właściwie to gdy przypomniałam sobie o zaległości u Ciebie, „Pęknięcia” były dla mnie jak wybawienie. PKP jak zwykle się popisało, czterogodzinne spóźnienie to u nich pikuś, już myślałam, że na święta do domu nie dotrę. Tak więc z ulgą przyjęłam, że w sumie to mam co robić w pociągu.

    Nie zamierzam już odpisywać Kuroneko, bo prowadzenie rozmowy w takim aroganckim tonie ani mnie nie bawi, ani nie mam zamiaru robić tu śmietnika, ale muszę się trochę do niego odnieść. Nie zauważyłam niczego szczególnie niepokojącego. Nie było wybuchów, ale przecież piszesz obyczajówkę. Z doświadczenia wiem, że obyczajówki kierują się innymi prawami i właśnie te prawa sprawiają, że tak uwielbiam ten gatunek. Rozdział był spokojny – w sumie tyle. Jedyne na co zwróciłam uwagę, to często powtarzane przez Ciebie spójniki (uważaj na „i”, bo ciągle się przewija), zaimki, a także czasownik „być”. Myślę jednak, że to jest do ogarnięcia i w żaden sposób nie obniża poziomu rozdziału. Beta byłaby tu rozwiązaniem, pewnie masz pełno czytelniczek, które z chęcią rzuciłyby okiem na tekst zanim go opublikujesz, ale nic więcej. Raczej nie nastawiałabym się na przedyskutowywanie z kimś swoich pomysłów, bo po pierwsze, to Twoje opowiadanie. Mogłoby zatracić Twój pierwiastek, po drugie, nie oszukujmy się, piszemy za darmo, a bety sprawdzają rozdziały głównie dlatego, żeby mieć je odrobinę szybciej. ;) Podsumowując: moim zdaniem zbytnia ingerencja osób trzecich w tekst jest zła.

    Wracając jednak do rozdziału, lubię więź między Jacquesem a Blake'm. Myślę, że opowiadanie podobałoby mi się nawet, gdyby panowie nie mieli się ku sobie, a gdybyś po prostu opisywała relacje chłopaka i jego mamy partnera. Możliwe, że to przez ten rozdział, bo faktycznie nie zdradził niczego szczególnego, ale czuć to powoli budzące się męskie porozumienie.

    Słowem zakończenia: nie waż mi się porzucać tego opowiadania! :D Jest naprawdę bardzo ciekawe. Zresztą zastanawia mnie jak je rozwiążesz. Trzymam więc kciuki za Ciebie i Twoją wenę. Dodam jeszcze, że tylko zakończone opowiadania rozwijają autora, przerywanie ich w połowie niewiele daje i niewiele uczy.
    Szkoda byłoby „Pęknięć”, mają swój klimat i nawet jeżeli akcja płynie wolno, nie mam zamiaru narzekać. Warto czasami zwolnić, żeby przybliżyć czytelnikowi postacie.

    Pozdrawiam i życzę mnóstwa wolnego czasu na pisanie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach ten urok PKP... Kto tego nie doświadczył?
      Bardzo dziękuję za wszystkie uwagi. Postaram się już więcej nie popełniać tych samych błędów, choć muszę przyznać, że czasownik "być" jest moją piętą Achillesową. Zawsze wszędzie go pełno.
      Nie zamierzam pozwalać osobom trzecim na ingerencję w tekst, bo według mnie nie na tym polega edycja ;)
      I opowiadania również nie zamierzam na razie kończyć (przyznaję, przemknęło mi to przez myśl), bo właśnie takie komentarze jak Twój, mnie uskrzydlają. W ogóle bardzo się cieszę, że Ci się podoba i mam nadzieję, że Twoje zdanie nie ulegnie zmianie :P
      Bardzo dziękuję za komentarze i wsparcie ;>
      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. "swoją talerz" - Od kiedy "talerz" to rodzaj żeński? ;)

    Krótko w sumie jakoś i przez to nawet nie wiem co napisać, bo i za wiele się nie działo.

    your-lucky-day-in-hell.blog.pl

    ~Arco Iris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam tego nie zauważyć. Dziękuję za zwrócenie uwagi na to. Już poprawiam!

      Usuń
  8. Hej,
    wspaniały rozdział, akcja powoli idzie do przodu... a Jaq okazał się być wspaniałym kucharzem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    fantastycznie po prostu fantastycznie, akcja powoli do przodu, z Jacques'a to wspaniały kucharz widać jest...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    fantastycznie, akcja idzie powoli do przodu, ach z Jacques'a to wspaniały kucharz widać jest... jak ja bym chciała mieć kogoś takiego ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń