poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Pęknięcia - Rozdział 3

Hejka, kochani ;> Dziękuję wszystkim za komentarze. To naprawdę jest budujące :D
Od teraz rozdziały będą pojawiały się co dwa tygodnie, ponieważ nie dam rady częściej.
Pozdrawiam!
_______________________________________________________

Następny tydzień upłynął w irytującej ciszy. Jacques przestał się do niego odzywać i Blake nie sądził, że będzie mu tego brakowało – a jednak. Nieraz klął w myślach, denerwując się na niewyparzony język dzieciaka i wrzaski, które przyprawiały go o ból głowy. Nie pamiętał już, ile razy błagał bóstwa, w które nie wierzył, by uciszyły gówniarza i dały mu w spokoju pracować. Na próżno. A wystarczyło tylko (a może aż) wejść do jego pracowni i chłopak zamilkł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I nagle okazało się, że niezmiernie go to denerwuje. 
Blake nie należał do osób, które znały takie pojęcia jak zasady, czy umiar. Gdy chciał coś powiedzieć, mówił to, a nie myślał o konsekwencjach; gdy chciał coś zrobić, robił to. I tak samo było z kłótniami z Jacques’em. W którymś momencie zaczął je… lubić. Były wyzwalające i pozwalały mu wyrzucić z siebie wszystkie targające nim emocje. Poza tym widok wściekłego chłopaka niesamowicie go bawił. Dlatego, gdy zostało mu to odebrane, poczuł coś przypominającego pustkę. A później zaczął kipieć desperacją. 
– Mógłbyś słuchać muzyki trochę ciszej? Pracuję, do cholery!
Cisza. 
– Znów założyłeś dziewczyńskie ciuchy? 
Nic. 
– Kolejne spotkanie z blondasem? Nie zapomnij zmienić spodni! 
Zero reakcji. 
Blake wiedział, że gdyby Katherine usłyszała przynajmniej połowę wypowiedzi, którymi chciał sprowokować Jacques’a, zrobiłaby mu awanturę. Nie mógł się jednak powstrzymać przed ciągłym przekraczaniem granicy, czekając, aż dzieciak w końcu pęknie. I wreszcie, ósmego dnia, otrzymał jakąś reakcję. 
– Twoja matka jest w ciąży. 
Jacques zakrztusił się solonymi orzeszkami i przez chwilę nie mógł złapać tchu. Jego oczy otworzyły się szerzej, gdy w szoku spoglądał na siedzącego na kanapie mężczyzny, którego twarz  pozostała nieruchoma. 
– C-co? – wydusił. Przez ostatni tydzień nie odzywał się do narzeczonego matki, czując się zbyt odsłoniętym. Blake naruszył jego prywatność i nie było to coś, o czym mogli łatwo zapomnieć. Poza tym szybko zauważył, że mężczyznę to drażni i zaczęło mu to sprawiać satysfakcję. Tak samo, jak próby wymuszenia na nim jakiejkolwiek reakcji. Czasem musiał wręcz gryźć się w język, by jakoś mu nie odpowiedzieć, ale irytacja na twarzy Blake’a była dobrą rekompensatą.
Teraz jednak nie mógł nie zareagować. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jego matka mogłaby być w ciąży. I to z tym bucem.
Na usta bruneta wypłynął leniwy, pełen zadowolenia uśmieszek. 
– Żartowałem. 
Jacques poczuł, że czerwieniej ze złości. Posłał wściekłe spojrzenie mężczyźnie i wymaszerował z salonu. Jak mógł żartować z takich rzeczy? Co za dupek! Musiał jednak przyznać, że odczuł ogromną ulgę. Przynajmniej jego matka nie zaciążyła… 

***

Katherine oczywiście zauważyła, że w domu od pewnego czasu panuj niesamowita cisza. Było to niezwykłe ze względu na fakt, iż jej syn i narzeczony za sobą nie przepadali i ciągle kłócili się o głupstwa. Ona traktowała to z przymrużeniem oka, bo Jacques wciąż był trochę dziecinny, a Blake… on czasem też zachowywał się jak dziecko. Niekiedy wydawało jej się, że jest jedyną dorosłą osobą w tym domu. 
Jej mężczyźni chyba nie zdawali sobie sprawy z tego, że ona widzi, co się pomiędzy nimi dzieje, więc wydawali się zdumieni pytaniem, które zadała przy obiedzie.
– Nie rozmawiacie ze sobą? 
Obaj spojrzeli na nią z zaskoczeniem, ale Jacques pospiesznie spuścił głowę i dyplomatycznie milczał, więc spojrzała wyczekująco na swojego narzeczonego. 
Blake oblizał wargi. 
– Trochę się ostatnio… pokłóciliśmy? 
– Ach tak…? – mruknęła i napiła się czerwonego wina. – O co poszło tym razem? 
– Nic takiego, kochanie. – Mężczyzna pospiesznie złapał ją za dłoń i uśmiechnął się czarująco. Wyglądał teraz na nie więcej niż trzydzieści lat i Katherine omal nie spłonęła rumieńcem pod intensywnością jego spojrzenia. – Zwykła drobnostka. 
Jacques poderwał głowę i spojrzał ze złością na bruneta. 
– To nie była drobnostka – burknął, zaciskając usta. 
Blake zmarszczył brwi. Nie lubił, gdy wypominało mu się błędy. Już miał mu odpowiedzieć, nie zważając na obecność kobiety, gdy rozdzwonił się jego telefon. Wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Mina miał nieczytelną, a spojrzenie nieobecne. 
– Przepraszam na chwilę – mruknął i odszedł, wciskając zieloną słuchawkę. 
Jacques spojrzał za nim, ale jego oczy szybko przeniosły się na matkę. Chciał jej powiedzieć o tym, że nienawidzi Blake’a, że ma dość jego obecności w tym domu i że mężczyzna na wiele sposobów narusza jego prywatność, ale… nie mógł. Widział jej szczęście, gdy patrzyła na bruneta i nie potrafił jej tego odebrać. Przez niego straciła męża i nie mógł przyczynić się do tego, by straciła też narzeczonego. Nawet jeśli ten był dla niego irytującym dupkiem, to chłopak z przykrością musiał stwierdzić, że dla jego matki był dobry i nie mógł mu niczego zarzucić. Właśnie dlatego spuścił wzrok na swój talerz i wrócił do jedzenia. 
Blake wrócił po jakichś dziesięciu minutach. Jego twarz przybrała trupio blady odcień, a oczy wciąż uciekały w bok. 
– Coś się stało? – Katherine zmarszczyła brwi, patrząc na niego z niepokojem. 
Mężczyzna kiwnął głową i gwałtownie złapał kieliszek z winem, opróżniając go za jednym razem. Teraz nawet Jacques wydawał się zainteresowany, bo zwrócił swe jasne oczy w stronę bruneta. 
– Mama dzwoniła. Chcą nas odwiedzić, żeby w końcu poznać moją narzeczoną. – Uśmiechnął się krzywo. 
– To chyba nie taka zła wiadomość, kochanie. – Kobieta uśmiechnęła się ciepło. Chciała poznać rodzinę Blake’a. – Kiedy przyjeżdżają? 
– Jutro. 

***

Najwyraźniej rodzina Blake’a chciała zrobić im niespodziankę, informując o odwiedzinach zaledwie dzień przed przyjazdem. Katherine klęła pod nosem, wysyłając swoich mężczyzn do różnych sklepów po siaty produktów, gdy sama zajęta się przygotowaniem uroczystego obiadu. Jacques dowiedział się, że rodzina mężczyzny liczyła zaledwie trzy osoby – ojca, matkę i młodszą siostrę, która miała nocować w jego pokoju. Widząc zdenerwowanie matki, od razu zgodził się na ten układ. Nie potrzebowała kolejnych zmartwień. 
Blake, od czasu otrzymania telefonu od swojej rodzicielki, wydawał się jakiś… przybity. Zniknął gdzieś bezczelny uśmieszek, ramiona mu opadły, a plecy zgarbiły się. Bez cienia protestu wykonywał wszystkie polecenia Katherine, nawet przez chwilę nie zająknąwszy się o swoim nowym opowiadaniu, które podobno pisał. To było zastanawiające i Jacques przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami. Trzymał jednak dystans, wciąż zły o naruszenie jego prywatności. Był tylko… ciekawy. Mężczyzna sprawiał wrażenie przestraszonego, jakby bał się spotkania ze swoją rodziną i chłopak czuł, że jutrzejszy obiad może okazać się niezwykle interesujący. 
– Jacques! 
– Już idę! – krzyknął, zbiegając po schodach. Pewnie po raz kolejny będzie musiał iść do sklepu, bo mama o czymś zapomniała…

***

Matka Blake’a podobno bała się latać, a i ojciec nie ufał transportowi powietrznemu, więc rodzice Blake’a mieli przyjechać. Mieszkali w innym stanie i mieli przyjechać – aha.  Gdy Jacques dowiedział się o tym, był w szoku. Już domyślał się, jaka może być ta rodzinka. A przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. 
Katherine od rana siedziała przy oknie, z którego miała idealny widok na podjazd. Oczywiście zrobiła sobie przerwę na przygotowanie obiadu – na razie w wersji surowej, bo nie wiedziała, za ile spodziewać się gości, a później wróciła na swoje miejsce obserwacji. Ubrana w niebieską sukienkę do kolan, z rękawami sięgającymi do łokci i delikatnym dekoltem prezentowała się naprawdę dystyngowanie. Szatyn przyglądał jej się z uśmiechem. 
Blake zaszył się w ich sypialni i Jacques zobaczył go dopiero jakieś dziesięć minut przed przyjazdem gości, gdy ten wchodził do łazienki.  Wtedy po raz pierwszy go zamurowało. Nigdy, ale to nigdy przez te kilka miesięcy, w ciągu których mężczyzna u nich mieszkał, nie widział go w garniturze. Zwykle były to powycierane spodnie albo podarte jeansy i sprane koszulki. Nieraz mówił mu, że wygląda jak zwykły żebrak. Tylko że teraz żebrak gdzieś zniknął, a w jego miejscu pojawił się atrakcyjny trzydziestopięcioletni mężczyzna i Jacques mógł się trochę ślinić. 
Brunet ubrany był w czarny, świetnie skrojony garnitur, który podkreślał jego całkiem niezłą sylwetkę. Pod marynarką miał śnieżnobiałą koszulę, a całość dopełniał wąski, czarny krawat. Do tego lśniące, wypastowane buty i wystylizowane włosy. Chłopak nagle uświadomił sobie, że w takim wydaniu mógłby go przelecieć. To była przerażająca myśl. 
Oczywiście on też musiał ubrać się bardziej odświętnie, bo Katherine nie zamierzała słyszeć o niczym innym. Założył więc eleganckie spodnie, botki i bordową koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Zarzucił jeszcze luźno zawiązany krawat i ułożył włosy. Gdy przejrzał się w lustrze, wydawało mu się, że wygląda całkiem elegancko
. Zszedł po schodach w samą porę, bo dosłownie w tym samym momencie jego matka krzyknęła: 
– Przyjechali! 
Wbił dłonie w kieszenie spodni i podszedł do drzwi, przy których już znajdowała się kobieta. Wywrócił oczami. Matka zdecydowanie za bardzo się stresowała. On nie czuł żadnej presji. Miał gdzieś, co pomyślą o nim ci ludzie. 
Katherine westchnęła i otworzyła drzwi. Wtedy Jacques’a zamurowało po raz drugi tego samego dnia. 
Rodzice Blake’a byli ludźmi po pięćdziesiątce. Matka – szczupła kobieta średniego wzrostu – miała posiwiałe włosy upięte w kok. Najbardziej jednak rzucał się w oczy jej ubiór – prosta sukienka w zgniłozielonym kolorze, sięgająca do kostek. Był to po prostu kawałek materiału, który na niej wisiał, zakrywając całą sylwetkę. Ojciec natomiast okazał się przysadzistym mężczyzną z wystającym brzuchem. Na sobie miał szary garnitur i nawet on prezentował się lepiej od swojej żony. Pozostała jeszcze młodsza siostra mężczyzny – Lily, która była ubrana podobnie do swej matki, choć jej sukienka miała ładny, błękitny odcień.
Po koniecznych uprzejmościach Blake zaprosił swoją rodzinę do salonu, podczas gdy Jacques i Katherine zostali w przedpokoju. Wymienili spojrzenia. Oboje nic nie wiedzieli o rodzinie mężczyzny, bo zawsze unikał tego tematu,  i teraz byli całkowicie zaskoczeni. 
– Widziałaś te… – zaczął, ale kobieta szybko go uciszyła. 
– Idź tam i zapytaj, czego się napiją – poleciła. 
– Zwariowałaś?! – szepnął. – Nie wejdę tam! 
– Jacques… – Spojrzała na niego surowo. 
Chłopak skrzywił się. 
– Dobra, pójdę – burknął. – Ale jak zarażę się brakiem gustu, to będzie twoja wina.
Kobieta nie skomentowała tych słów, kręcąc tylko głową, ale szatyn dostrzegł delikatny uśmiech w kącikach ust. Sam uśmiechnął się na ten widok i pomaszerował do salonu. 
Pomieszczenie było utrzymane w jasnych barwach. Trzy ściany pomalowano na kremowo, a czwartą wyłożono eleganckim kamieniem. Znajdował się w nim niewielki kominek, w którym podczas chłodniejszych wieczorów płonął ogień. Przy ostatniej ścianie został również ustawiony niewielki regał, a w jego centralnym punkcie znajdował się telewizor plazmowy. Naprzeciwko, bliżej jednej ze ścian, stała skórzana kanapa i dwa fotele, a przed nimi kawowy stolik. 
– Napiją się państwo czegoś? – Wymusił uśmiech. 
Gdy starsza kobieta powiedziała mu, czego sobie życzą, chłopak wrócił do matki. Tymczasem Blake chodził po pomieszczeniu, co rusz posyłając swojej rodzinie pełne złości spojrzenia. 
– Co wy tu robicie? – zapytał w końcu, nawet nie starając się brzmieć miło. Wiedział, jaka była jego rodzina i bał się ich konfrontacji z Kath. Przeczuwał nadchodzącą katastrofę. 
– Mógłbyś się bardziej cieszyć z naszego widoku. – Ojciec spojrzał na niego groźnie. – Tyle czasu cię u nas nie było... Matka się stęskniła. 
Blake prychnął, zaciskając zęby. 
– Macie być mili dla Katherine, jasne? To moja narzeczona i nie pozwolę wam tego zepsuć. 
– Ależ skarbie… – Matka uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Cieszymy się, że w końcu kogoś sobie znalazłeś. – Skrzywiła się. – Tylko nie powinieneś tu mieszkać… Tak bez ślubu… 
Blake pokręcił głową. 
– Nigdy nie przestaniecie, co? – przerwał, jednak gdy dostrzegł, że do pomieszczenia wchodzą Kath i Jacques. Kobieta niosła tacę ze szklankami, a chłopak cukiernicę i talerzyk z plastrami cytryny.
– Cieszymy się z państwa wizyty… – Katherine ustawiła wszystko na stoliku, uśmiechając się nerwowo do gości. Była zdenerwowana, bo wyczuwała ich dystans. – Od dawna chciałam państwa poznać… 
– My panią też. – Mężczyzna zmierzył ją ostentacyjnie wzrokiem, a następnie wstał i wyciągnął dłoń. – Henryk. 
– Katherine. – Uśmiechnęła się. 
– To moja żona Sophia i córka Lily. – Wskazał najpierw na jedną, a potem na drugą. 
– Mój syn – Jacques.
 Chłopak skinął głową. Nie zamierzał nawet się odzywać. Ci ludzie byli… dziwni. Bardziej interesował go Blake, który ciągle wyglądał na rozdrażnionego i niezadowolonego. Czyżby nie lubił swojej rodziny? Według Jacques’a mógł nawet z nimi wracać. Na pewno by za nim nie tęsknił. 
Gdy wszystkie grzeczności zostały wymienione, atmosfera stała się trochę luźniejsza, a rodzina Sherwoodów zaczęła opowiadać o swojej podróży. Pierwsza godzina ich wizyty minęła całkiem znośnie. 

***

W jadalni panowała niezręczna cisza. Katherine poszła po kurczaka, którego upiekła według przepisu swej matki specjalnie na tę okazję. Nie chciała jednak pomocy chłopaka, co zmusiło go do siedzenia naprzeciwko rodzicieli Blake’a. Kobieta wydawała mu się lękliwa. I trochę przerażająca. 
Blake siedział cicho, nawet nie próbując rozmawiać ze swoimi rodzicami. Czasem tylko wymienił kilka słów z siostrą, która siedziała obok. Ta jako jedyna wydała się Jacques’owi całkiem normalna, choć mógł oczywiście odnieść złudne wrażenie. 
– Kochanie, przynieś wino, które ostatnio kupiliśmy – powiedziała Katherine, wchodząc do jadalni. Niosła całkiem dużego kurczaka, którego postawiła zaraz obok ziemniaków i dwóch rodzajów surówek. 
– Alkohol? Do obiadu? – Starszy mężczyzna spojrzał na syna z niedowierzaniem, a żona zaraz mu przytaknęła, krzywiąc się. 
– Um… – Matka Jacques’a spojrzała na gości z zaskoczeniem, mrugając powoli. – To ja może przyniosę wodę… 
Gdy chwilę później zasiedli do uroczystego obiadu, atmosfera zdawała się gęstnieć z każdą chwilą. 
– Jest tu gdzieś obok jakiś kościół, prawda? – Starsza kobieta spojrzała na syna. Ten nie wydawał się jednak zainteresowany pytaniem i wzruszył jedynie ramionami. Westchnęła więc i przeniosła wzrok na przyszłą synową. 
– Jakieś dwa kilometry stąd… – Ta odpowiedziała niepewnie, zaskoczona pytaniem. 
– Oczywiście jest pani katoliczką. – Henryk bardziej stwierdził, niż zapytał. 
Nie była, ale skinęła potakująco głową, na co Jacques wywrócił oczami. Czy matka naprawdę zamierzała kłamać, żeby przypodobać się tym ludziom? 
– A ty synu… – Mężczyzna zwrócił swe spojrzenie ku niemu. – Zajmujesz się czymś w kościele? Lily śpiewa w chórze – powiedział z dumą. 
Jacques przełknął kawałek kurczaka, a następnie pokręcił głową. 
– Nie. Nie chodzę do kościoła.  
Henryk spojrzał ze zrozumieniem na Katherine, całkowicie go ignorując. 
– Młodzież… – powiedział, brzmiąc jak jakiś zadumany myśliciel. Jacques miał ochotę parsknąć śmiechem. – Zawsze przechodzą przez te okresy… buntu. Blake też tak miał, prawda kochanie? – Zwrócił się do żony.
Ta ochoczo pokiwała głową.
– Na szczęście Lily tego uniknęła. To takie dobre dziecko… 
– Mamo. – Dziewczyna jęknęła cicho, patrząc na rodzicielkę z wyrzutem. Jej czarne włosy zakrywały niemal całą twarz i szatyn zastanawiał się, czy była tak nieśmiała, czy po prostu było jej wstyd, że miała tak sfiksowanych rodziców. Obstawiał drugą opcję. 
Kobieta uśmiechnęła się ciepło do córki, całkowicie ignorując jej zbolały ton. 
– Mam nadzieję, że nie sprawiliśmy wam kłopotu – powiedziała po chwili, gestykulując. – Chcieliśmy zrobić niespodziankę Blake’owi. 
To wam się udało – pomyślał Jacques, przyglądając się zachmurzonej twarzy faceta matki. Miał ochotę parsknąć śmiechem, bo brunet wyglądał jak nadąsane dziecko. Co oczywiście by się zgadzało z jego irytującym charakterem i sposobem bycia. 
– Nie, nic się nie stało. – Katherine machnęła dłonią, bagatelizując całą sprawę. – Przez chwilę byłam przerażona, bo nie wiedziałam, gdzie was ulokować, ale szybko wszystko ogarnęliśmy. 
Nie było to prawdą, bo od kiedy Blake grobowym głosem poinformował ich, że jego rodzina przyjeżdża, kobieta wciąż chodziła zdenerwowana. Była jak tykająca bomba zegarowa i Jacques chodził wokół niej na paluszkach, nie chcąc, by wybuchła. Matka rzadko się denerwowała, ale gdy już tak się działo, robiło się nieprzyjemnie. 
– Mamy pokój dla gości, ale pomyśleliśmy, że dla trzech osób może okazać się za mały – kontynuowała. – Dlatego uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli Lily spędzi te kilka dni w pokoju Jacques’a. Tam powinno być jej wygodnie. 
Rodzice Blake’a wymienili spojrzenia. 
– Twój syn ma spać w tym samym pokoju, co moja córka? – sapnął mężczyzna, a następnie zwrócił się do syna. – I ty się na to zgodziłeś? 
– To nic takiego, tato… – Lily odezwała się cicho, ale została zignorowana. 
– Przecież to przeczy wszelkim dobrym obyczajom! – powiedział ostro Henryk. – Nie zgadzam się! 
– Daj spokój. – Blake wywrócił oczami, dopiero teraz wtrącając się do dyskusji. Jak na siebie, był dziś zaskakująco cichy. – To tylko kilka nocy. Jestem pewien, że w tym czasie Lily nie straci cnoty. – Uśmiechnął się bezczelnie. 
Starsza kobieta zakryła usta dłonią, wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, a twarz jej męża poczerwieniała ze złości. 
Jacques w tym czasie obserwował wszystko ze spokojem, choć uśmiech na jego twarzy stawał się większy i większy. Nawet uwaga Blake’a wydała mu się zabawna. 
– Może być pan spokojny o córkę – odezwał się niespodziewanie, nie mogąc się powstrzymać. Nigdy nie potrafił ugryźć się w język. – Dziewczyny zupełnie mnie nie interesują. 
– O czym ty mówisz, dziecko? – wymamrotała pani Sherwood, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. 
Chłopak uniósł brew, uśmiechając się kącikiem ust. W tym samym czasie poczuł kopnięcie pod stołem i wiedział, że to Katherine, ale to go nie powstrzymało. 
– O tym, że jestem gejem – powiedział pewnie.
Jeszcze żadna cisza przy stole nie była tak satysfakcjonująca.

12 komentarzy:

  1. "Jestem gejem" - czekałam na to od momentu gdy okazało sie, że przyjadą rodzice Blake'a ;w; świetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo,bardzo podoba mi się to opowiadanie.
    Warto czasami poszperać w internecie żeby znaleźć takie perełkiXD
    I jeszcze bardziej się cieszę ,bo gdzieś w głowie miałam podobną historię i chciałam coś takiego przeczytać.
    Lubię Jacquesa i tą jego 'bezczelność' do starszych głównie do Blake’a(nie żeby podobało mi się to na co dzień) ;)
    Ciekawy ma ten charakterekXD
    Nie mogę się doczekać reakcji rodziców Blake’a :')
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha - ostatnie zdanie wymiotło ☺Ciekawe czy ta sfiksowana rodzinka od razu ucieknie czy jednak będą dręczyć Blakea? Swoją drogą to ten facet raczej mało dojrzały jest - to dobrze będzie ciekawiej ��Dzięki i weny życzę ☺

    OdpowiedzUsuń
  4. Opowiadanie chciałam skomentować, gdy opublikujesz trochę więcej rozdziałów, bo bałam się, że trudno będzie mi się rozpisać, ale po tej części po prostu nie mogę siedzieć cicho. :D Jacques jest fajnie wykreowaną postacią, podoba mi się i od razu skradł moje serce. Blake też jest przyjemny, ale to Jacq jest moim ulubieńcem. ;)

    Generalnie, kiedy trafiłam na Twojego bloga i przeczytałam opis opowiadania, trochę się przestraszyłam. Pomyślałam, że tego typu tekst nie może wyjść dobrze, ale powiem Ci, że jak na tę chwilę nie mam obiekcji. Wszystko toczy się naturalnym torem, choć może Blake wydaje się momentami zbyt dziecinny. Ale w końcu hej, znam masę niby dorosłych ludzi, którzy wciąż zachowują się jak małolaci i na odwrót. Wiek to tylko cyfra, więc jest okej.

    Inna sprawa, rodzina Blake'a świetna. Uwielbiam takie smaczki w opowiadaniach, bo w końcu religijni ludzie to rzecz całkiem normalna, fanatycy niestety również, a tak mało osób o tym pisze.

    Główne postacie są fajne i wyraziste, jak piałam, da się je polubić (Jacques <3 Swoją drogą, piękne imię.), jedyne czego mi brakuje, to mocniej zarysowanego tła, Katherine, jakichś kumpli Jacquesa, ale rozumiem, że to dopiero trzeci rozdział, więc opowiadanie dopiero zaczyna nabierać barw.

    Podoba mi się również Twój styl, jest niewymuszony i czyta się całkiem prosto – szybko. Mam jednak małą uwagę, nie stosuj w tekście zbyt wielu określeń typu „szatyn”, „brunetka”, „kobieta” czy „mężczyzna”. W pewnym momencie zaczyna się czytelnikowi mieszać, bo co jeżeli w pomieszczeniu jest dwóch brunetów albo dwie kobiety? (Tak było w tym rozdziale, czytałam o późnej godzinie i musiałam chwilę się zastanowić o kogo chodzi). Powtarzanie imion to nie grzech, jest dopuszczalne. ;)

    Reasumując: podoba mi się, naprawdę. Mimo że na początku bałam się tego tekstu, to ma on potencjał i może się fajnie rozwinąć. Będę czytać dalej i postaram się w miarę regularnie komentować, bo wiem, że komentarze dają ogromnego kopa motywacyjnego.

    Trzymaj się i do napisania. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Superzastay rozdział i chcę więcej:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam!
    Zgłosiłaś/łeś się do konkursu na Blog Miesiąca Październik. Trwa głosowanie.
    Głosy można oddawać na stronie głównej katalogu, po lewej stronie.
    Powodzenia!
    M. Sheriedan xx
    http://kochamczytacblogi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. I tu musze zaprotestowac glosno i wyraznie, bo ta herezja wola o pomste do nieba - czarny garnitur NIE jest dobrym strojem. Chyba, ze to taka aluzja do tego, ze spotkanie pogrzebie jego szanse na spadek u rodzicow. Czarny nosi sie na pogrzeb i EWENTUALNIE noca, ale nigdy w bialy dzien na normalne uroczystosci. A pantofle to inaczej papcie. W zyciu nie widzialam, zeby ktos sobie pastowal miski na klapkach. Przyczepilabym sie jeszcze do tych sukienek, bo prosty, dlugi kroj jes jednym z najelegantszych, ale chyba domyslam sie, o co moglo chodzic. Reszta za to cudowna, na poczatku myslalam, ze tato prezesunio jakis, potem, ze Jehowi. Duzo sie nie pomylilam. A na koncowce kwiczalam tak, ze az ryby patrzyly, zy wszystko ze mna w porzadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytelnik niby ma zawsze rację, ale tym razem ja muszę zaprotestować - kocham czarne garnitury, ok? Zawsze i wszędzie xD
      Pantofle to niby papcie, fakt, ale często spotykam się też z takim określeniem, gdy chodzi o eleganckie buty, stąd taka, a nie inna nazwa.
      I lecę odpowiadać na kolejny Twój komentarz xD

      Usuń
    2. W takim razie nie masz pojęcia o kanonie ubioru. Nie piszę tego, co mi się podoba, tylko jaki jest ogólnie przyjęty schemat. Polecam przejrzenie literatury fachowej (choćby i jakiś portali o modzie męskiej), bo naprawdę czarny ubiera się jedynie na pogrzeb i po godzinie 16, choć to drugie jest powszechnie odradzane. Najpopularniejsze i najbardziej neutralne są grafity i granaty, chociaż latem proponowałabym zejście do ciemnego beżu.
      Niestety u nas ta wiedza jest ciągle dziwnym tematem tabu, ale przejrzyj sobie choćby jakieś gale filmowe - naprawdę trudno znaleźć kogoś w czarnym garniaku. Niby pierdoła, ale mnie osobiście kłuje w oczy, bo trochę siedziałam nad męską galanterią oficjalną, jak potrzebowałam do swojego tekstu.
      Pantofle podejrzewam, że się wzięły z chińskich tłumaczeń, chociaż mnie trochę bawią osobiście.

      Usuń
  8. Hej,
    Blacke taki próbujący nawiązać kontakt z Jaq, i jego rodzice się pojawili, końcówka boska...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    rozdział boski, Blacke próbuje nawiązać kontakt z Jaq, nomi jego rodzice przyjechali, końcówka mi się bardzo podoba...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    wspaniały rozdział, Blacke stara się nawiązać kontakt z Jaquesem, no i jego rodzice przyjechali, och ta końcówka mi się bardzo podobała...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń