Od teraz rozdziały będą pojawiały się co dwa tygodnie, ponieważ nie dam rady częściej.
Pozdrawiam!
_______________________________________________________
Następny
tydzień upłynął w irytującej ciszy. Jacques przestał się do niego odzywać i
Blake nie sądził, że będzie mu tego brakowało – a jednak. Nieraz klął w
myślach, denerwując się na niewyparzony język dzieciaka i wrzaski, które
przyprawiały go o ból głowy. Nie pamiętał już, ile razy błagał bóstwa, w które
nie wierzył, by uciszyły gówniarza i dały mu w spokoju pracować. Na próżno. A
wystarczyło tylko (a może aż) wejść do jego pracowni i chłopak zamilkł jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I nagle okazało się, że niezmiernie go to
denerwuje.
Blake
nie należał do osób, które znały takie pojęcia jak zasady, czy umiar. Gdy chciał
coś powiedzieć, mówił to, a nie myślał o konsekwencjach; gdy chciał coś zrobić,
robił to. I tak samo było z kłótniami z Jacques’em. W którymś momencie zaczął
je… lubić. Były wyzwalające i pozwalały mu wyrzucić z siebie wszystkie
targające nim emocje. Poza tym widok wściekłego chłopaka niesamowicie go bawił.
Dlatego, gdy zostało mu to odebrane, poczuł coś przypominającego pustkę. A
później zaczął kipieć desperacją.
–
Mógłbyś słuchać muzyki trochę ciszej? Pracuję, do cholery!
Cisza.
–
Znów założyłeś dziewczyńskie ciuchy?
Nic.
–
Kolejne spotkanie z blondasem? Nie zapomnij zmienić spodni!
Zero
reakcji.
Blake
wiedział, że gdyby Katherine usłyszała przynajmniej połowę wypowiedzi, którymi
chciał sprowokować Jacques’a, zrobiłaby mu awanturę. Nie mógł się jednak
powstrzymać przed ciągłym przekraczaniem granicy, czekając, aż dzieciak w końcu
pęknie. I wreszcie, ósmego dnia, otrzymał jakąś reakcję.
–
Twoja matka jest w ciąży.
Jacques
zakrztusił się solonymi orzeszkami i przez chwilę nie mógł złapać tchu. Jego
oczy otworzyły się szerzej, gdy w szoku spoglądał na siedzącego na kanapie
mężczyzny, którego twarz pozostała
nieruchoma.
–
C-co? – wydusił. Przez ostatni tydzień nie odzywał się do narzeczonego matki,
czując się zbyt odsłoniętym. Blake naruszył jego prywatność i nie było to coś,
o czym mogli łatwo zapomnieć. Poza tym szybko zauważył, że mężczyznę to drażni
i zaczęło mu to sprawiać satysfakcję. Tak samo, jak próby wymuszenia na nim
jakiejkolwiek reakcji. Czasem musiał wręcz gryźć się w język, by jakoś mu nie
odpowiedzieć, ale irytacja na twarzy Blake’a była dobrą rekompensatą.
Teraz
jednak nie mógł nie zareagować. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jego
matka mogłaby być w ciąży. I to z tym bucem.
Na
usta bruneta wypłynął leniwy, pełen zadowolenia uśmieszek.
–
Żartowałem.
Jacques
poczuł, że czerwieniej ze złości. Posłał wściekłe spojrzenie mężczyźnie i
wymaszerował z salonu. Jak mógł żartować z takich rzeczy? Co za dupek! Musiał
jednak przyznać, że odczuł ogromną ulgę. Przynajmniej jego matka nie
zaciążyła…
***
Katherine
oczywiście zauważyła, że w domu od pewnego czasu panuj niesamowita cisza. Było
to niezwykłe ze względu na fakt, iż jej syn i narzeczony za sobą nie przepadali
i ciągle kłócili się o głupstwa. Ona traktowała to z przymrużeniem oka, bo
Jacques wciąż był trochę dziecinny, a Blake… on czasem też zachowywał się jak
dziecko. Niekiedy wydawało jej się, że jest jedyną dorosłą osobą w tym
domu.
Jej
mężczyźni chyba nie zdawali sobie sprawy z tego, że ona widzi, co się pomiędzy
nimi dzieje, więc wydawali się zdumieni pytaniem, które zadała przy obiedzie.
–
Nie rozmawiacie ze sobą?
Obaj
spojrzeli na nią z zaskoczeniem, ale Jacques pospiesznie spuścił głowę i
dyplomatycznie milczał, więc spojrzała wyczekująco na swojego
narzeczonego.
Blake
oblizał wargi.
–
Trochę się ostatnio… pokłóciliśmy?
–
Ach tak…? – mruknęła i napiła się czerwonego wina. – O co poszło tym
razem?
–
Nic takiego, kochanie. – Mężczyzna pospiesznie złapał ją za dłoń i uśmiechnął
się czarująco. Wyglądał teraz na nie więcej niż trzydzieści lat i Katherine
omal nie spłonęła rumieńcem pod intensywnością jego spojrzenia. – Zwykła
drobnostka.
Jacques
poderwał głowę i spojrzał ze złością na bruneta.
–
To nie była drobnostka – burknął,
zaciskając usta.
Blake
zmarszczył brwi. Nie lubił, gdy wypominało mu się błędy. Już miał mu
odpowiedzieć, nie zważając na obecność kobiety, gdy rozdzwonił się jego
telefon. Wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Mina miał nieczytelną, a
spojrzenie nieobecne.
–
Przepraszam na chwilę – mruknął i odszedł, wciskając zieloną słuchawkę.
Jacques
spojrzał za nim, ale jego oczy szybko przeniosły się na matkę. Chciał jej
powiedzieć o tym, że nienawidzi Blake’a, że ma dość jego obecności w tym domu i
że mężczyzna na wiele sposobów narusza jego prywatność, ale… nie mógł. Widział
jej szczęście, gdy patrzyła na bruneta i nie potrafił jej tego odebrać. Przez
niego straciła męża i nie mógł przyczynić się do tego, by straciła też
narzeczonego. Nawet jeśli ten był dla niego irytującym dupkiem, to chłopak z
przykrością musiał stwierdzić, że dla jego matki był dobry i nie mógł mu
niczego zarzucić. Właśnie dlatego spuścił wzrok na swój talerz i wrócił do
jedzenia.
Blake
wrócił po jakichś dziesięciu minutach. Jego twarz przybrała trupio blady
odcień, a oczy wciąż uciekały w bok.
–
Coś się stało? – Katherine zmarszczyła brwi, patrząc na niego z
niepokojem.
Mężczyzna
kiwnął głową i gwałtownie złapał kieliszek z winem, opróżniając go za jednym
razem. Teraz nawet Jacques wydawał się zainteresowany, bo zwrócił swe jasne
oczy w stronę bruneta.
–
Mama dzwoniła. Chcą nas odwiedzić, żeby w końcu poznać moją narzeczoną. –
Uśmiechnął się krzywo.
–
To chyba nie taka zła wiadomość, kochanie. – Kobieta uśmiechnęła się ciepło.
Chciała poznać rodzinę Blake’a. – Kiedy przyjeżdżają?
–
Jutro.
***
Najwyraźniej
rodzina Blake’a chciała zrobić im niespodziankę, informując o odwiedzinach
zaledwie dzień przed przyjazdem. Katherine klęła pod nosem, wysyłając swoich
mężczyzn do różnych sklepów po siaty produktów, gdy sama zajęta się
przygotowaniem uroczystego obiadu. Jacques dowiedział się, że rodzina mężczyzny
liczyła zaledwie trzy osoby – ojca, matkę i młodszą siostrę, która miała
nocować w jego pokoju. Widząc zdenerwowanie matki, od razu zgodził się na ten
układ. Nie potrzebowała kolejnych zmartwień.
Blake,
od czasu otrzymania telefonu od swojej rodzicielki, wydawał się jakiś…
przybity. Zniknął gdzieś bezczelny uśmieszek, ramiona mu opadły, a plecy
zgarbiły się. Bez cienia protestu wykonywał wszystkie polecenia Katherine,
nawet przez chwilę nie zająknąwszy się o swoim nowym opowiadaniu, które podobno
pisał. To było zastanawiające i Jacques przyglądał mu się ze zmarszczonymi
brwiami. Trzymał jednak dystans, wciąż zły o naruszenie jego prywatności. Był
tylko… ciekawy. Mężczyzna sprawiał wrażenie przestraszonego, jakby bał się
spotkania ze swoją rodziną i chłopak czuł, że jutrzejszy obiad może okazać się
niezwykle interesujący.
–
Jacques!
–
Już idę! – krzyknął, zbiegając po schodach. Pewnie po raz kolejny będzie musiał
iść do sklepu, bo mama o czymś zapomniała…
***
Matka
Blake’a podobno bała się latać, a i ojciec nie ufał transportowi powietrznemu,
więc rodzice Blake’a mieli przyjechać. Mieszkali w innym stanie i mieli
przyjechać – aha. Gdy Jacques dowiedział
się o tym, był w szoku. Już domyślał się, jaka może być ta rodzinka. A
przynajmniej tak mu się wtedy wydawało.
Katherine
od rana siedziała przy oknie, z którego miała idealny widok na podjazd.
Oczywiście zrobiła sobie przerwę na przygotowanie obiadu – na razie w wersji
surowej, bo nie wiedziała, za ile spodziewać się gości, a później wróciła na swoje
miejsce obserwacji. Ubrana w niebieską sukienkę do kolan, z rękawami
sięgającymi do łokci i delikatnym dekoltem prezentowała się naprawdę
dystyngowanie. Szatyn przyglądał jej się z uśmiechem.
Blake
zaszył się w ich sypialni i Jacques zobaczył go dopiero jakieś dziesięć minut
przed przyjazdem gości, gdy ten wchodził do łazienki. Wtedy po raz
pierwszy go zamurowało. Nigdy, ale to nigdy przez te kilka miesięcy, w ciągu
których mężczyzna u nich mieszkał, nie widział go w garniturze. Zwykle były to
powycierane spodnie albo podarte jeansy i sprane koszulki. Nieraz mówił mu, że
wygląda jak zwykły żebrak. Tylko że teraz żebrak gdzieś zniknął, a w jego
miejscu pojawił się atrakcyjny trzydziestopięcioletni mężczyzna i Jacques mógł
się trochę ślinić.
Brunet
ubrany był w czarny, świetnie skrojony garnitur, który podkreślał jego całkiem
niezłą sylwetkę. Pod marynarką miał śnieżnobiałą koszulę, a całość dopełniał
wąski, czarny krawat. Do tego lśniące, wypastowane buty i wystylizowane włosy.
Chłopak nagle uświadomił sobie, że w takim wydaniu mógłby go przelecieć. To
była przerażająca myśl.
Oczywiście
on też musiał ubrać się bardziej odświętnie, bo Katherine nie zamierzała
słyszeć o niczym innym. Założył więc eleganckie spodnie, botki i bordową
koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Zarzucił jeszcze luźno zawiązany
krawat i ułożył włosy. Gdy przejrzał się w lustrze, wydawało mu się, że wygląda
całkiem elegancko
.
Zszedł po schodach w samą porę, bo dosłownie w tym samym momencie jego matka
krzyknęła:
–
Przyjechali!
Wbił
dłonie w kieszenie spodni i podszedł do drzwi, przy których już znajdowała się
kobieta. Wywrócił oczami. Matka zdecydowanie za bardzo się stresowała. On nie
czuł żadnej presji. Miał gdzieś, co pomyślą o nim ci ludzie.
Katherine
westchnęła i otworzyła drzwi. Wtedy Jacques’a zamurowało po raz drugi tego
samego dnia.
Rodzice
Blake’a byli ludźmi po pięćdziesiątce. Matka – szczupła kobieta średniego
wzrostu – miała posiwiałe włosy upięte w kok. Najbardziej jednak rzucał się w
oczy jej ubiór – prosta sukienka w zgniłozielonym kolorze, sięgająca do kostek.
Był to po prostu kawałek materiału, który na niej wisiał, zakrywając całą sylwetkę.
Ojciec natomiast okazał się przysadzistym mężczyzną z wystającym brzuchem. Na
sobie miał szary garnitur i nawet on prezentował się lepiej od swojej żony.
Pozostała jeszcze młodsza siostra mężczyzny – Lily, która była ubrana podobnie
do swej matki, choć jej sukienka miała ładny, błękitny odcień.
Po
koniecznych uprzejmościach Blake zaprosił swoją rodzinę do salonu, podczas gdy
Jacques i Katherine zostali w przedpokoju. Wymienili spojrzenia. Oboje nic nie
wiedzieli o rodzinie mężczyzny, bo zawsze unikał tego tematu, i teraz byli całkowicie zaskoczeni.
–
Widziałaś te… – zaczął, ale kobieta szybko go uciszyła.
–
Idź tam i zapytaj, czego się napiją – poleciła.
–
Zwariowałaś?! – szepnął. – Nie wejdę tam!
–
Jacques… – Spojrzała na niego surowo.
Chłopak
skrzywił się.
–
Dobra, pójdę – burknął. – Ale jak zarażę się brakiem gustu, to będzie twoja
wina.
Kobieta
nie skomentowała tych słów, kręcąc tylko głową, ale szatyn dostrzegł delikatny
uśmiech w kącikach ust. Sam uśmiechnął się na ten widok i pomaszerował do
salonu.
Pomieszczenie
było utrzymane w jasnych barwach. Trzy ściany pomalowano na kremowo, a czwartą
wyłożono eleganckim kamieniem. Znajdował się w nim niewielki kominek, w którym
podczas chłodniejszych wieczorów płonął ogień. Przy ostatniej ścianie został
również ustawiony niewielki regał, a w jego centralnym punkcie znajdował się
telewizor plazmowy. Naprzeciwko, bliżej jednej ze ścian, stała skórzana kanapa
i dwa fotele, a przed nimi kawowy stolik.
–
Napiją się państwo czegoś? – Wymusił uśmiech.
Gdy
starsza kobieta powiedziała mu, czego sobie życzą, chłopak wrócił do matki.
Tymczasem Blake chodził po pomieszczeniu, co rusz posyłając swojej rodzinie
pełne złości spojrzenia.
–
Co wy tu robicie? – zapytał w końcu, nawet nie starając się brzmieć miło.
Wiedział, jaka była jego rodzina i bał się ich konfrontacji z Kath. Przeczuwał
nadchodzącą katastrofę.
–
Mógłbyś się bardziej cieszyć z naszego widoku. – Ojciec spojrzał na niego
groźnie. – Tyle czasu cię u nas nie było... Matka się stęskniła.
Blake
prychnął, zaciskając zęby.
–
Macie być mili dla Katherine, jasne? To moja narzeczona i nie pozwolę wam tego
zepsuć.
–
Ależ skarbie… – Matka uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Cieszymy się, że w
końcu kogoś sobie znalazłeś. – Skrzywiła się. – Tylko nie powinieneś tu
mieszkać… Tak bez ślubu…
Blake
pokręcił głową.
–
Nigdy nie przestaniecie, co? – przerwał, jednak gdy dostrzegł, że do
pomieszczenia wchodzą Kath i Jacques. Kobieta niosła tacę ze szklankami, a
chłopak cukiernicę i talerzyk z plastrami cytryny.
–
Cieszymy się z państwa wizyty… – Katherine ustawiła wszystko na stoliku,
uśmiechając się nerwowo do gości. Była zdenerwowana, bo wyczuwała ich dystans. –
Od dawna chciałam państwa poznać…
–
My panią też. – Mężczyzna zmierzył ją ostentacyjnie wzrokiem, a następnie wstał
i wyciągnął dłoń. – Henryk.
–
Katherine. – Uśmiechnęła się.
–
To moja żona Sophia i córka Lily. – Wskazał najpierw na jedną, a potem na
drugą.
–
Mój syn – Jacques.
Chłopak skinął głową. Nie zamierzał nawet się odzywać.
Ci ludzie byli… dziwni. Bardziej interesował go Blake, który ciągle wyglądał na
rozdrażnionego i niezadowolonego. Czyżby nie lubił swojej rodziny? Według Jacques’a
mógł nawet z nimi wracać. Na pewno by za nim nie tęsknił.
Gdy
wszystkie grzeczności zostały wymienione, atmosfera stała się trochę luźniejsza,
a rodzina Sherwoodów zaczęła opowiadać o swojej podróży. Pierwsza godzina ich
wizyty minęła całkiem znośnie.
***
W
jadalni panowała niezręczna cisza. Katherine poszła po kurczaka, którego upiekła
według przepisu swej matki specjalnie na tę okazję. Nie chciała jednak pomocy
chłopaka, co zmusiło go do siedzenia naprzeciwko rodzicieli Blake’a. Kobieta
wydawała mu się lękliwa. I trochę przerażająca.
Blake
siedział cicho, nawet nie próbując rozmawiać ze swoimi rodzicami. Czasem tylko
wymienił kilka słów z siostrą, która siedziała obok. Ta jako jedyna wydała się
Jacques’owi całkiem normalna, choć mógł oczywiście odnieść złudne
wrażenie.
–
Kochanie, przynieś wino, które ostatnio kupiliśmy – powiedziała Katherine,
wchodząc do jadalni. Niosła całkiem dużego kurczaka, którego postawiła zaraz
obok ziemniaków i dwóch rodzajów surówek.
–
Alkohol? Do obiadu? – Starszy mężczyzna spojrzał na syna z niedowierzaniem, a żona
zaraz mu przytaknęła, krzywiąc się.
–
Um… – Matka Jacques’a spojrzała na gości z zaskoczeniem, mrugając powoli. – To
ja może przyniosę wodę…
Gdy
chwilę później zasiedli do uroczystego obiadu, atmosfera zdawała się gęstnieć z
każdą chwilą.
–
Jest tu gdzieś obok jakiś kościół, prawda? – Starsza kobieta spojrzała na syna.
Ten nie wydawał się jednak zainteresowany pytaniem i wzruszył jedynie ramionami.
Westchnęła więc i przeniosła wzrok na przyszłą synową.
–
Jakieś dwa kilometry stąd… – Ta odpowiedziała niepewnie, zaskoczona pytaniem.
–
Oczywiście jest pani katoliczką. – Henryk bardziej stwierdził, niż
zapytał.
Nie
była, ale skinęła potakująco głową, na co Jacques wywrócił oczami. Czy matka
naprawdę zamierzała kłamać, żeby przypodobać się tym ludziom?
–
A ty synu… – Mężczyzna zwrócił swe spojrzenie ku niemu. – Zajmujesz się czymś w
kościele? Lily śpiewa w chórze – powiedział z dumą.
Jacques
przełknął kawałek kurczaka, a następnie pokręcił głową.
–
Nie. Nie chodzę do kościoła.
Henryk
spojrzał ze zrozumieniem na Katherine, całkowicie go ignorując.
–
Młodzież… – powiedział, brzmiąc jak jakiś zadumany myśliciel. Jacques
miał ochotę parsknąć śmiechem. – Zawsze przechodzą przez te okresy… buntu.
Blake też tak miał, prawda kochanie? – Zwrócił się do żony.
Ta
ochoczo pokiwała głową.
–
Na szczęście Lily tego uniknęła. To takie dobre dziecko…
–
Mamo. – Dziewczyna jęknęła cicho, patrząc na rodzicielkę z wyrzutem. Jej czarne
włosy zakrywały niemal całą twarz i szatyn zastanawiał się, czy była tak
nieśmiała, czy po prostu było jej wstyd, że miała tak sfiksowanych rodziców.
Obstawiał drugą opcję.
Kobieta
uśmiechnęła się ciepło do córki, całkowicie ignorując jej zbolały ton.
–
Mam nadzieję, że nie sprawiliśmy wam kłopotu – powiedziała po chwili,
gestykulując. – Chcieliśmy zrobić niespodziankę Blake’owi.
To wam się udało
– pomyślał Jacques, przyglądając się zachmurzonej twarzy faceta matki. Miał
ochotę parsknąć śmiechem, bo brunet wyglądał jak nadąsane dziecko. Co
oczywiście by się zgadzało z jego irytującym charakterem i sposobem
bycia.
–
Nie, nic się nie stało. – Katherine machnęła dłonią, bagatelizując całą sprawę.
– Przez chwilę byłam przerażona, bo nie wiedziałam, gdzie was ulokować, ale
szybko wszystko ogarnęliśmy.
Nie
było to prawdą, bo od kiedy Blake grobowym głosem poinformował ich, że jego rodzina
przyjeżdża, kobieta wciąż chodziła zdenerwowana. Była jak tykająca bomba
zegarowa i Jacques chodził wokół niej na paluszkach, nie chcąc, by wybuchła. Matka
rzadko się denerwowała, ale gdy już tak się działo, robiło się
nieprzyjemnie.
–
Mamy pokój dla gości, ale pomyśleliśmy, że dla trzech osób może okazać się za
mały – kontynuowała. – Dlatego uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli Lily spędzi
te kilka dni w pokoju Jacques’a. Tam powinno być jej wygodnie.
Rodzice
Blake’a wymienili spojrzenia.
–
Twój syn ma spać w tym samym pokoju, co moja córka? – sapnął mężczyzna, a
następnie zwrócił się do syna. – I ty się na to zgodziłeś?
–
To nic takiego, tato… – Lily odezwała się cicho, ale została zignorowana.
–
Przecież to przeczy wszelkim dobrym obyczajom! – powiedział ostro Henryk. – Nie
zgadzam się!
–
Daj spokój. – Blake wywrócił oczami, dopiero teraz wtrącając się do dyskusji.
Jak na siebie, był dziś zaskakująco cichy. – To tylko kilka nocy. Jestem
pewien, że w tym czasie Lily nie straci cnoty. – Uśmiechnął się
bezczelnie.
Starsza
kobieta zakryła usta dłonią, wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, a
twarz jej męża poczerwieniała ze złości.
Jacques
w tym czasie obserwował wszystko ze spokojem, choć uśmiech na jego twarzy
stawał się większy i większy. Nawet uwaga Blake’a wydała mu się zabawna.
–
Może być pan spokojny o córkę – odezwał się niespodziewanie, nie mogąc się
powstrzymać. Nigdy nie potrafił ugryźć się w język. – Dziewczyny zupełnie mnie
nie interesują.
–
O czym ty mówisz, dziecko? – wymamrotała pani Sherwood, patrząc na niego
szeroko otwartymi oczami.
Chłopak
uniósł brew, uśmiechając się kącikiem ust. W tym samym czasie poczuł kopnięcie
pod stołem i wiedział, że to Katherine, ale to go nie powstrzymało.
–
O tym, że jestem gejem – powiedział pewnie.
Jeszcze żadna cisza przy
stole nie była tak satysfakcjonująca.
"Jestem gejem" - czekałam na to od momentu gdy okazało sie, że przyjadą rodzice Blake'a ;w; świetny rozdział <3
OdpowiedzUsuńBardzo,bardzo podoba mi się to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńWarto czasami poszperać w internecie żeby znaleźć takie perełkiXD
I jeszcze bardziej się cieszę ,bo gdzieś w głowie miałam podobną historię i chciałam coś takiego przeczytać.
Lubię Jacquesa i tą jego 'bezczelność' do starszych głównie do Blake’a(nie żeby podobało mi się to na co dzień) ;)
Ciekawy ma ten charakterekXD
Nie mogę się doczekać reakcji rodziców Blake’a :')
Pozdrawiam.
Haha - ostatnie zdanie wymiotło ☺Ciekawe czy ta sfiksowana rodzinka od razu ucieknie czy jednak będą dręczyć Blakea? Swoją drogą to ten facet raczej mało dojrzały jest - to dobrze będzie ciekawiej ��Dzięki i weny życzę ☺
OdpowiedzUsuńOpowiadanie chciałam skomentować, gdy opublikujesz trochę więcej rozdziałów, bo bałam się, że trudno będzie mi się rozpisać, ale po tej części po prostu nie mogę siedzieć cicho. :D Jacques jest fajnie wykreowaną postacią, podoba mi się i od razu skradł moje serce. Blake też jest przyjemny, ale to Jacq jest moim ulubieńcem. ;)
OdpowiedzUsuńGeneralnie, kiedy trafiłam na Twojego bloga i przeczytałam opis opowiadania, trochę się przestraszyłam. Pomyślałam, że tego typu tekst nie może wyjść dobrze, ale powiem Ci, że jak na tę chwilę nie mam obiekcji. Wszystko toczy się naturalnym torem, choć może Blake wydaje się momentami zbyt dziecinny. Ale w końcu hej, znam masę niby dorosłych ludzi, którzy wciąż zachowują się jak małolaci i na odwrót. Wiek to tylko cyfra, więc jest okej.
Inna sprawa, rodzina Blake'a świetna. Uwielbiam takie smaczki w opowiadaniach, bo w końcu religijni ludzie to rzecz całkiem normalna, fanatycy niestety również, a tak mało osób o tym pisze.
Główne postacie są fajne i wyraziste, jak piałam, da się je polubić (Jacques <3 Swoją drogą, piękne imię.), jedyne czego mi brakuje, to mocniej zarysowanego tła, Katherine, jakichś kumpli Jacquesa, ale rozumiem, że to dopiero trzeci rozdział, więc opowiadanie dopiero zaczyna nabierać barw.
Podoba mi się również Twój styl, jest niewymuszony i czyta się całkiem prosto – szybko. Mam jednak małą uwagę, nie stosuj w tekście zbyt wielu określeń typu „szatyn”, „brunetka”, „kobieta” czy „mężczyzna”. W pewnym momencie zaczyna się czytelnikowi mieszać, bo co jeżeli w pomieszczeniu jest dwóch brunetów albo dwie kobiety? (Tak było w tym rozdziale, czytałam o późnej godzinie i musiałam chwilę się zastanowić o kogo chodzi). Powtarzanie imion to nie grzech, jest dopuszczalne. ;)
Reasumując: podoba mi się, naprawdę. Mimo że na początku bałam się tego tekstu, to ma on potencjał i może się fajnie rozwinąć. Będę czytać dalej i postaram się w miarę regularnie komentować, bo wiem, że komentarze dają ogromnego kopa motywacyjnego.
Trzymaj się i do napisania. :)
Superzastay rozdział i chcę więcej:-)
OdpowiedzUsuńWitam!
OdpowiedzUsuńZgłosiłaś/łeś się do konkursu na Blog Miesiąca Październik. Trwa głosowanie.
Głosy można oddawać na stronie głównej katalogu, po lewej stronie.
Powodzenia!
M. Sheriedan xx
http://kochamczytacblogi.blogspot.com
I tu musze zaprotestowac glosno i wyraznie, bo ta herezja wola o pomste do nieba - czarny garnitur NIE jest dobrym strojem. Chyba, ze to taka aluzja do tego, ze spotkanie pogrzebie jego szanse na spadek u rodzicow. Czarny nosi sie na pogrzeb i EWENTUALNIE noca, ale nigdy w bialy dzien na normalne uroczystosci. A pantofle to inaczej papcie. W zyciu nie widzialam, zeby ktos sobie pastowal miski na klapkach. Przyczepilabym sie jeszcze do tych sukienek, bo prosty, dlugi kroj jes jednym z najelegantszych, ale chyba domyslam sie, o co moglo chodzic. Reszta za to cudowna, na poczatku myslalam, ze tato prezesunio jakis, potem, ze Jehowi. Duzo sie nie pomylilam. A na koncowce kwiczalam tak, ze az ryby patrzyly, zy wszystko ze mna w porzadku.
OdpowiedzUsuńCzytelnik niby ma zawsze rację, ale tym razem ja muszę zaprotestować - kocham czarne garnitury, ok? Zawsze i wszędzie xD
UsuńPantofle to niby papcie, fakt, ale często spotykam się też z takim określeniem, gdy chodzi o eleganckie buty, stąd taka, a nie inna nazwa.
I lecę odpowiadać na kolejny Twój komentarz xD
W takim razie nie masz pojęcia o kanonie ubioru. Nie piszę tego, co mi się podoba, tylko jaki jest ogólnie przyjęty schemat. Polecam przejrzenie literatury fachowej (choćby i jakiś portali o modzie męskiej), bo naprawdę czarny ubiera się jedynie na pogrzeb i po godzinie 16, choć to drugie jest powszechnie odradzane. Najpopularniejsze i najbardziej neutralne są grafity i granaty, chociaż latem proponowałabym zejście do ciemnego beżu.
UsuńNiestety u nas ta wiedza jest ciągle dziwnym tematem tabu, ale przejrzyj sobie choćby jakieś gale filmowe - naprawdę trudno znaleźć kogoś w czarnym garniaku. Niby pierdoła, ale mnie osobiście kłuje w oczy, bo trochę siedziałam nad męską galanterią oficjalną, jak potrzebowałam do swojego tekstu.
Pantofle podejrzewam, że się wzięły z chińskich tłumaczeń, chociaż mnie trochę bawią osobiście.
Hej,
OdpowiedzUsuńBlacke taki próbujący nawiązać kontakt z Jaq, i jego rodzice się pojawili, końcówka boska...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział boski, Blacke próbuje nawiązać kontakt z Jaq, nomi jego rodzice przyjechali, końcówka mi się bardzo podoba...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Blacke stara się nawiązać kontakt z Jaquesem, no i jego rodzice przyjechali, och ta końcówka mi się bardzo podobała...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga