wtorek, 24 września 2019

Powtórzyć życie – 2 – Szczeniak

Poprawianie starego tekstu jest znacznie trudniejsze, niż pisanie nowego. Kolejne wyzwanie :D 
____________________________________________________________
– Masz?
Peter uśmiechnął się, patrząc na Jacka leżącego na łóżku. Ten wyglądał na znudzonego, co nie było niczym dziwnym przy jego żywiołowym usposobieniu. Zawsze wszędzie pędził; wszędzie musiało być go pełno. Pobyt w szpitalu był więc dla niego najlepszą karą za nieostrożną jazdę.  
Wywrócił oczami i wyciągnął jabłko z reklamówki, które następnie rzucił bratu, a ten – wykazując się refleksem – złapał je bez problemu. Od razu wgryzł się w nie zachłannie, posyłając mu radosne spojrzenie. Szpitalne jedzenie musiało już wywrzeć na nim spore wrażenie, skoro tak bardzo cieszył się z przywiezionego mu owocu.
Przysiadł na stołku, a zakupy ułożył na szafce. Wszystko w tym miejscu było dla niego odpychające. Czuł się tak, jakby przebywał w jakimś niezwykle brudnym pomieszczeniu, choć doskonale wiedział, że każdy przedmiot znajdujący się w sali był sterylny.
– Gdzie położyć laptopa? – Rozejrzał się wokół, nie dostrzegając odpowiedniego miejsca. 
– Na razie możesz wsunąć pod łóżko, a jak będziesz wychodził, to wyciągnij go z pokrowca i połóż na stołku. – Westchnął teatralnie. – Nie ma tu za wiele miejsca, jak widzisz…
Kiwnął głową i bez słowa spełnił prośbę brata. Nie mógł się z nim nie zgodzić. Ten szpital w niczym nie przypominał szpitala pokazywanego w serialu o genialnym lekarzu.
– Jak noga?
– Boli – mruknął jękliwie.
– To nie dali ci nic przeciwbólowego?
– Dali, ale wciąż boli... – Zrobił minę obrażonego dziecka. – Ta pielęgniarka mnie nie lubi.
– Pewnie do niej zarywałeś, co?
– Nie! Znaczy... – Podrapał się po głowie. – Może trochę...
Peter prychnął i spojrzał na niego z politowaniem. Jack nigdy nie potrafił się zachować. Wystarczyło, że zobaczył atrakcyjną kobietę, a całkowicie tracił głowę. Podryw był dla niego niemalże tak samo naturalny, jak oddychanie.
– Na jej miejscu nic bym ci nie podał.
– Dzięki – sarknął i skrzywił się lekko, ale zaraz na jego twarzy pojawił się wesoły uśmieszek. – Ja ją jeszcze do siebie przekonam.
– Jasne.
– Uda mi się. Zobaczysz! – Odwrócił wzrok. – Poza tym czuję, że ona jest... wyjątkowa.
Ramiona opadły mu z bezsilności, bo podobne słowa słyszał w przeszłości przynajmniej raz na trzy tygodnie. W końcu nie wytrzymał i zaśmiał się serdecznie. Jack był cholernym kobieciarzem i wątpił, by zmieniło się to pod wpływem pielęgniarki, która dała mu kilka tabletek przeciwbólowych. Uśmiechnął się jednak i z delikatnym politowaniem w głosie powiedział:
– Tak, oczywiście.
***
Godzinę później opuścił salę brata i zerknąwszy na zegarek, postanowił pojechać jeszcze na zakupy. Kierował się w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić to okropne miejsce, gdy dotarł do niego odgłos duszenia się. Nie wiedzieć czemu, zatrzymał się i zbliżył do uchylonych drzwi. To nie był pierwszy raz, gdy działał bez zastanowienia. Czasem nagle podejmował decyzje, nie poświęcając myśleniu o nich ani chwili. Tym razem było dokładnie tak samo.
Zajrzał przez szczelinę i ujrzał tego samego chłopaka, na którego wpadł dzień wcześniej, gdy spieszył się do brata. Nastolatek nie wyglądał najlepiej. Siedząc na łóżku szpitalnym, z ustami zakrytymi chusteczką, która – jak ze zgrozą zauważył Peter – była przesiąknięta krwią, wyglądał niezwykle krucho.
Młody pacjent, zupełnie jakby wyczuł czyjąś obecność, uniósł wzrok i jego złote oczy natrafiły na sylwetkę mężczyzny. Ten zmieszał się nieco i wyciągnął rękę, bezmyślnie wskazując na coś za sobą. Nawet nie zauważył, kiedy pchnął drzwi i prawie wszedł do sali szpitalnej.
– Ja... – Chrząknął. – Wezwać może pielęgniarkę?
Chłopak zmarszczył brwi, wyraźnie skonsternowany jego pytaniem, więc wskazał na zakrwawioną chusteczkę, którą ten wciąż trzymał blisko ust. Na twarzy nastolatka od razu pojawiło się zrozumienie. Wytarł się pobieżnie, a następnie zmiął wspomnianą chusteczkę i rzucił do kosza stojącego w rogu pomieszczenia.
– Za trzy! – zaśmiał się, trafiając do celu. – Nie trzeba. To normalne.
Peter przełknął ślinę, myśląc o tym, jak mało normalne to było, ale nie skomentował jego słów, kiwając jedynie głową. Zapadła cisza. Patrzył gdzieś w bok, nie będąc pewnym, co teraz zrobić. Powinien wyjść? Wyczuwał na sobie wzrok chłopaka, przez co miał ochotę zaszurać nogami z zakłopotania, ale udało mu się powstrzymać ten odruch.
– Wejdziesz?
Drgnął, słysząc głos nastolatka i poruszył się, teraz już całkowicie znajdując się w środku. Miał wrażenie, że jego ciało działało bez udziału mózgu.
– Długo... – odchrząknął – już tu jesteś?
– Będzie już jakieś... osiem miesięcy.
– Och. Sporo.
Peter wsadził dłonie do kieszeni spodni, z konsternacją odkrywając, że chłopak się uśmiecha. Dlaczego to robił? On nie widział w jego sytuacji żadnych powodów do radości. Gdyby sam spędził osiem miesięcy na łóżku szpitalnym, z pewnością pogrążyłby się w depresji.
– Taa... Już niedługo.
Zmarszczył brwi. Nastolatek nie wyglądał na kogoś, kto wkrótce mógłby opuścić szpital.
– Dlaczego...? Zdrowiejesz?
Tym razem chłopak zaśmiał się, choć trudno w tym było doszukiwać radości.
– Nie. – Spojrzał w bok. – Niedługo umrę.
Mężczyzna rozchylił usta, patrząc w szoku na chłopaka. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Co prawda nie była to jego sprawa i nie powinien interesować się losem nastolatka, ale poczuł w sobie coś na kształt... współczucia. Patrząc na chłopka, widział, mimo choroby, naprawdę młodą osobę, która z pewnością nie zasłużyła na taki los. To było niesprawiedliwe.
– Ile masz lat? – zapytał cicho, przełykając gulę w gardle, która od chwili jego wejścia do sali, coraz bardziej rosła.
– Dziewiętnaście. – Chłopak ułożył się wygodniej na łóżku i wskazał na stołek znajdujący tuż obok. – Usiądziesz?
Zawahał się. Czuł jakiś wewnętrzny opór przed ucieczką, ale jednocześnie nie chciał zostać dłużej i znaleźć się bliżej chorego.
Nastolatek spojrzał na mężczyznę, jakby odgadł jego myśli.
– Wiesz... – Uśmiechnął się trochę kpiąco, co wprowadziło Petera w jeszcze większą konsternację. – Możesz usiąść tuż obok. To nie sprawi, że się zarazisz.
Poczerwieniał gwałtownie, nie tylko zawstydzony swoją reakcją, ale też zły na szczeniaka, który zauważył jego wahanie. Przecież nie był głupi i wiedział, że się nie zarazi. Ale wspomnienia z dzieciństwa były bezlitosne i im bliżej chorego się znajdował, tym więcej oznak choroby dostrzegał i więcej sobie przypominał.
– Więc... na co jesteś chory? – zapytał, choć nie silił się na szczególnie uprzejmy ton.  
– Nie zaczyna się zdania od "więc". – Nastolatek wyszczerzył się bezczelnie, a w jego policzkach znów ukazały się dołeczki, które bardziej przerażały, niż urzekały.
Peter przymknął na chwilę oczy, trochę już zirytowany zachowaniem chłopaka, który po raz kolejny wytknął mu potknięcie, a on bardzo nie lubił, gdy ktoś zwracał mu uwagę. Mimo to nie wyszedł, choć już wtedy czuł, że powinien to zrobić.
– To jakaś tajemnica?
– Nie. – Wzruszył ramionami. – To rak trzustki.
Zmarszczył brwi, bo niewiele mu to mówiło.
– Współczuję – wymamrotał.
Chłopak pokręcił głową, patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem.
– Wcale nie – powiedział cicho.
– Hmm...?
– Wcale mi nie współczujesz. Tak naprawdę masz to w dupie.
Wstrzymał oddech, zapatrując się na chorego. Próbował być miły, a ten zachowywał się po prostu bezczelnie. Zmierzył wzrokiem jego drobną sylwetkę, chcąc mu powiedzieć, że tak naprawdę w głębokim poważaniu ma, co się z nim stanie, ale nie mógł. Słowa same nie chciały przejść mu przez gardło, więc wzruszył jedynie ramionami i wykrztusił:
– Może.
Chore osoby zawsze miały na niego duży wpływ i wywoływały w nim mieszane uczucia. Z jednej strony nie chciał znajdować się w ich pobliżu, bo nieprzyjemne wspomnienia z dzieciństwa wciąż do niego wracały, ale z drugiej strony współczuł im, gdy myślał, że mógłby znaleźć się na ich miejscu. A ten szczeniak, który spędził prawie rok w szpitalu, był zdecydowanie za młody, by umierać.
Uderzył dłońmi w uda, wywołując drgnięcie u chłopaka i wstał energicznie. Miał dość jak na jeden dzień. Uśmiechnął się nieco sztucznie i powiedział:
– Na pewno niedługo wpadnie twoja rodzinka, więc ja będę się już zbierał...
– Och, nie wpadnie. Tego jestem pewien.
Uniósł jedną brew.
– Wiesz, może jesteś trochę irytujący, ale na pewno ktoś zechce cię odwiedzić.
Chłopak uśmiechnął się, patrząc na niego z niepokojącym błyskiem w oku.
– Przynajmniej nie jestem nieczułym dupkiem.
– Ej, ja tu staram się być miły! – Skrzywił się. – A ty zachowujesz się jak gówniarz.
– Ta... Pewnie niewiele młodszy od ciebie. – Kolejny bezczelny uśmiech.
– Co nie zmienia faktu, iż jestem starszy – mruknął. – To ja... idę. Na razie. – Machnął dłonią i ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał go jednak głos chłopaka.
– Jak ci na imię?
Spojrzał na niego przez lewe ramię.
– Peter.
– Ładnie. – Uśmiechnął się. – W takim razie żegnaj Peter. 
Wyszedł, czując w gardle gulę wielkości kamienia. Wejście tam było błędem. Dużym błędem.
***
Przetarł twarz i z niechęcią spojrzał na spory plik kartek leżących na jego biurku. Naprawdę nie miał ochoty zabierać się za ich tłumaczenie, ale nie zostało mu dużo czasu i jeśli chciał skończyć pracę w terminie, musiał zrobić to jak najszybciej. Z ociąganiem podszedł do biurka i opadł na krzesło, piorunując wzrokiem leżący przed sobą stos. Wyciągnął starego laptopa i włączył go z nieskrywaną niechęcią. Wolał tłumaczyć, używając pióra, ale na taką ekstrawagancję nie miał już czasu i musiał rozpocząć pracę na komputerze. Ze znudzeniem oparł głowę o blat biurka i niewidzącym wzrokiem spojrzał na ekran urządzenia. Jego myśli wciąż powracały do chorego dzieciaka, którego spotkał w szpitalu. Chłopak był trochę denerwujący i uśmiechał się idiotycznie, gdy mówił o swoim losie, ale w jego oczach Peter dostrzegł coś więcej poza bólem i złością na swój przesądzony los. Nastolatek wydawał się niemalże radosny, a przy tym sarkastyczny i zabawny…
Westchnął. Nie powinien o nim myśleć. Przecież już więcej się zobaczą. On już nigdy nie zatrzyma się na piętrze, na którym znajdowała się sala, w której nocował chory, a chłopak wkrótce... umrze. Drgnął, nagle czując się bardzo dziwnie ze świadomością, że jeszcze kilka godzin temu rozmawiał z osobą, która za parę tygodni lub może nawet dni będzie martwa.
– Kurwa! – syknął, otwierając przeglądarkę internetową. – Niech cię szlag...!
***
Następnego dnia nie pojawił się w szpitalu, chcąc odpocząć od tego miejsca. Jego  brat miał tego dnia operację i Peter umówił się z nim, że wpadnie nazajutrz, gdy będzie już po wszystkim. Wiedział, że siedzenie tam, gdy Jack będzie wyczerpany po operacji i prawdopodobnie prześpi całą jego wizytę, nie miałoby większego sensu. Spędził więc większość dnia na tłumaczeniu książki, później obejrzał dwa odcinki ulubionego serialu i pojechał do matki. Przez cały dzień miał jednak mętlik w głowie, gdyż nie potrafił zapomnieć o chorym nastolatku, którego spotkanie wpłynęło na niego mocniej, niż by sobie tego życzył.  
Przez myśl przeszło mu, że mógłby z nim raz jeszcze porozmawiać. Chociażby po to, by zagłuszyć to dziwne uczucie w środku, którego nie potrafił nazwać. Przecież nie mógł czuć się winny z powodu jakiegoś chorego nastolatka. Nic nie zrobił. To nie była jego wina.
***
Zawahał się, niepewnie spoglądając na drzwi. Znów tu był. Na tym piętrze. Coś go tu przyciągało, choć miał opory przed wejściem. Bał się tego, co może zastać w środku, ale jednocześnie był zbyt zaciekawiony, żeby odpuścić.
 Westchnął i wyciągnął dłoń, decydując się w końcu na wejście, ale nie zdążył nawet musnąć klamki, gdy drzwi otworzyły się, a on został nimi uderzony. Skrzywił się, czując ból w ręce.
– Och, przepraszam! – Pielęgniarka w średnim wieku spojrzała na niego uważnie i zmrużyła oczy. – Pan do Nicka?
Nick – pomyślał i skinął głową na potwierdzenie. – Więc tak ma na imię ten szczeniak.
– Dziwne... – mruknęła, wciąż mierząc go podejrzliwym wzrokiem. – Nigdy tu nikogo nie widziałam.
– A... rodzina? – zapytał, znów zaskoczony.
Kobieta jeszcze bardziej zmrużyła oczy, przez co te wyglądały jak wąskie szparki i pokręciła głową.
– Przecież on nie ma rodziny. Nie wiedział pan?
– Tak, tak, oczywiście. Musiało mi się coś pomieszać. – Zaśmiał się trochę sztucznie i przesunął bardziej w bok. – Mogę?
– Tak, proszę. – Ostatni raz zmierzyła go wzrokiem. – Tylko nie za długo. Nick potrzebuje odpoczynku.
Kiwnął głową i wszedł do środka. Chłopak na początku nie zareagował, zapewne myśląc, że pielęgniarka znów weszła do sali. Leżał na łóżku z rękoma ułożonymi płasko wzdłuż tułowia. Jego oczy były zamknięte, a chustka, którą nosił, znajdowała się na szafce. Peter skrzywił się, czując niesmak na widok niemalże łysej czaszki, ale postanowił tego nie komentować. Zmusił się nawet do podejścia bliżej i zajęcia niskiego stołka.
– Nick! – Szturchnął jego ramię, nie będąc pewnym, czy ten przypadkiem nie śpi.
Chłopak drgnął i otworzył gwałtownie oczy, spoglądając na niego nerwowo. Przez chwilę mężczyzna mógł dostrzec niezrozumienie na jego twarzy, a później... niedowierzanie.
– Peter? – W jego głosie pobrzmiewało zaskoczenie, jakby nie wierzył, że mężczyzna znów mógłby go odwiedzić. Cóż... jeszcze do niedawna on też w to nie wierzył.
Z tego, co wiem, to tak mam na imię  – mruknął i założył ramiona na klatkę piersiową.
Nick uśmiechnął się i spróbował podciągnąć się wyżej, stękając przy tym z wysiłku. Jego oczy błyszczały radośnie, gdy spoglądał na Petera. Odwrócił na chwilę głowę, ziewając, a wtedy jego wzrok padł na chustkę leżącą na szafce. Złapał ją gwałtownie i pospiesznie zarzucił na głowę.
– Przepraszam – wymamrotał, spoglądając na niego niepewnie. Jego policzki gwałtownie nabrały koloru, co sprawiło, że wyglądał... żywiej.
Peter uśmiechnął się i był to prawdziwie szczery uśmiech.
– Nic się nie stało. – Najwidoczniej chłopak wstydził się tego, jak wyglądał i mężczyzna miał przez to mieszane uczucia. Znowu.
– Um... Nie spodziewałem się ciebie tutaj... – Nick wciąż patrzył na Petera, jakby nie rozumiał, dlaczego ten postanowił go odwiedzić, ale w kącikach jego ust błąkał się delikatny uśmiech. Nikt go nie odwiedzał. To była miła odmiana.
Szatyn wzruszył ramionami.
– Przechodziłem akurat obok i pomyślałem, że wpadnę. – Zmieszał się nieco, gdy ujrzał powątpiewającą minę szczeniaka.
– Jasne! – Nastolatek prychnął i wyszczerzył się bezczelnie, a Peter po raz kolejny zastanowił się, co skłoniło go do przyjścia tutaj.
Zapadła cisza. Nie wiedział, jak zacząć rozmowę, więc gapił się bezmyślnie w swoje dłonie, które ułożył na kolanach. Czuł na sobie wzrok chłopaka, co tylko go stresowało. W końcu przełknął ślinę i uniósł głowę, spoglądając na jego wychudzoną postać. Nie przyszedł, żeby milczeć.
– Jak to się stało, że trafiłeś do szpitala?
– Ech. – Chłopak uśmiechnął się krzywo, choć jego spojrzenie wyraźnie wskazywał o, że nie chce o tym mówić. – Zemdlałem w warsztacie. Szef tak się przeraził, że od razu zadzwonił po karetkę. Potem były badania, wykrycie choroby i nim się spostrzegłem, zamieszkałem w tej sali.
– Pracowałeś w warsztacie?
– Ta... Byłem w tym całkiem niezły. – Wyszczerzył się.
– No. I szybką jazdę...  – Wyraźnie się  rozmarzył, a jego złote oczy błysnęły radośnie.
Peter nie mógł się nie uśmiechnąć.   
– Masz prawko?
– Nie – mruknął, a jego uśmiech trochę przygasł. – Wcześniej nie było mnie na nie stać, a teraz jest już raczej niepotrzebne.
– Jasne, rozumiem. – Odwrócił wzrok. – Mogę cię o coś spytać?
Chłopak wywrócił oczami i zaśmiał się.
– Śmiało!
– Co z twoją rodziną?
– Ach, to! – Machnął dłonią, jakby naprawdę się tym nie przejmował. – Nie mam rodziny. Wychowałem się w domu dziecka.
Peter rozchylił usta, choć nawet nie wiedział, co powiedzieć. Spoglądał w szoku na chłopaka, który mówił o swoim pobycie w domu dziecka z takim spokojem, jakby to było nic. A przecież nie było! On nie wytrzymałby bez rodziny. Była dla niego najważniejsza.
Przełknął ślinę, nagle świadom jednej rzeczy.
– Czyli... od początku twojego pobytu tutaj nikt cię nie odwiedzał?
Tym razem to Nick wyglądał na zmieszanego i wydawało się, że przez chwilę to on nie wie, co odpowiedzieć.
– Na początku przychodziła jedna z opiekunek z bidula, ale... – odwrócił wzrok – przestała.
Wydawał się tym zażenowany, choć Peter nie rozumiał dlaczego. Przecież to nie on powinien się wstydzić.
– Głupia baba – burknął pod nosem, ale chłopak musiał to usłyszeć, bo spojrzał na niego i uśmiechnął się  szeroko. Odpowiedział tym samym.
Drzwi otworzyły się nagle, przerywając dziwną nić porozumienia, jak się między nimi wytworzyła. Do środka wszedł około czterdziestoletni mężczyzna w kitlu. Na jego twarzy widniał delikatny uśmiech, który szybko zamienił się w zdziwienie na widok Petera.
– Och, Nick. Nie wiedziałem, że masz gościa.
– No. Mam. – Chłopak wyszczerzył się, a jego oczy błyszczały szczęściem i dumą, jakby samo to, że ktoś go odwiedził, było dla niego ogromnym osiągnięciem.
Peter pomyślał, że chyba jeszcze nikt nie cieszył się z jego towarzystwa tak, jak ten szczeniak.
Lekarz zrobił strapioną minę. Wyglądało na to, że nie chce im przeszkadzać.
– Wybaczcie, ale będę musiał zabrać Nicka na badania.
– O nie. To dzisiaj. – Ten jęknął i wydął dolną wargę. – Zapomniałem.
Starszy z mężczyzn posłał Nickowi przepraszający uśmiech. Tymczasem Peter wstał, rozumiejąc, że jego pobyt w tej sali na ten moment dobiegł końca.
– Na razie, Nick. – Machnął do niego dłonią.
– Tak, na razie.
Nastolatek nie wyglądał na zadowolonego, ale mężczyzna postanowił tego nie roztrząsać. Skinął jeszcze głową lekarzowi i ruszył w stronę wyjścia. Po raz kolejny jednak zatrzymał go głos chłopaka:
– Hej, Peter.
– Co? – Odwrócił się.
Nick spuścił wzrok, patrząc na swoje delikatne dłonie.
– Przyjdziesz jeszcze... kiedyś?
Uśmiechnął się.
– Pomyślę o tym. – I wiedział, że naprawdę tak zrobi. Może szczeniak bywał czasem irytujący, ale było w nim coś, co go fascynowało. Nie chciał kończyć tej znajomości.


5 komentarzy:

  1. No i już jestem zdenerwowana:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę doczekać się nowego rozdziału
    Życzę weny w poprawianiu Akira

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada sie ciekawie . Zreszta jakze inaczej? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Już Nie mogę się doczekać Nowego rozdzialu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    biedny Nick, jak samotny jest... że takie odwiedziny wielką radość wywołująu niego... Peter ty masz rodzinę, a jakbyś ich nie miał to co... musiałbyś z tym jakoś żyć...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń