Poprawianie starego tekstu jest znacznie trudniejsze, niż pisanie nowego. Kolejne wyzwanie :D
____________________________________________________________
– Masz?
Peter uśmiechnął się,
patrząc na Jacka leżącego na łóżku. Ten wyglądał na znudzonego, co nie było
niczym dziwnym przy jego żywiołowym usposobieniu. Zawsze wszędzie pędził;
wszędzie musiało być go pełno. Pobyt w szpitalu był więc dla niego najlepszą karą za
nieostrożną jazdę.
Wywrócił oczami i wyciągnął jabłko z
reklamówki, które następnie rzucił bratu, a ten – wykazując się refleksem –
złapał je bez problemu.
Od razu wgryzł się w nie zachłannie, posyłając mu radosne spojrzenie. Szpitalne
jedzenie musiało już wywrzeć na nim spore wrażenie, skoro tak bardzo cieszył
się z przywiezionego mu owocu.
Przysiadł na stołku, a zakupy
ułożył na szafce. Wszystko w tym miejscu było dla niego odpychające. Czuł się tak,
jakby przebywał w jakimś niezwykle brudnym pomieszczeniu, choć doskonale
wiedział, że każdy przedmiot znajdujący się w sali był sterylny.
– Na razie możesz wsunąć
pod łóżko, a jak będziesz wychodził, to wyciągnij go z pokrowca i połóż na
stołku. – Westchnął teatralnie. – Nie ma tu za wiele miejsca, jak widzisz…
Kiwnął głową i bez słowa
spełnił prośbę brata. Nie mógł się z nim nie zgodzić. Ten szpital w niczym nie
przypominał szpitala pokazywanego w serialu o genialnym lekarzu.
– Jak noga?
– Boli – mruknął jękliwie.
– To nie dali ci nic
przeciwbólowego?
– Dali, ale wciąż boli...
– Zrobił minę obrażonego dziecka. – Ta pielęgniarka mnie nie lubi.
– Pewnie do niej
zarywałeś, co?
– Nie! Znaczy... –
Podrapał się po głowie. – Może trochę...
Peter prychnął i spojrzał
na niego z politowaniem. Jack nigdy nie potrafił się zachować. Wystarczyło, że
zobaczył atrakcyjną kobietę, a całkowicie tracił głowę. Podryw był dla niego
niemalże tak samo naturalny, jak oddychanie.
– Na jej miejscu nic bym
ci nie podał.
– Dzięki – sarknął i
skrzywił się lekko, ale zaraz na jego twarzy pojawił się wesoły uśmieszek. – Ja
ją jeszcze do siebie przekonam.
– Jasne.
– Uda mi się. Zobaczysz!
– Odwrócił wzrok. – Poza tym czuję, że ona jest... wyjątkowa.
Ramiona opadły mu z
bezsilności, bo podobne słowa słyszał w przeszłości przynajmniej raz na trzy tygodnie.
W końcu nie wytrzymał i zaśmiał się serdecznie. Jack był cholernym kobieciarzem
i wątpił, by
zmieniło się to pod wpływem pielęgniarki, która dała mu kilka tabletek przeciwbólowych.
Uśmiechnął się jednak i z delikatnym politowaniem w głosie powiedział:
– Tak, oczywiście.
***
Godzinę później opuścił
salę brata i zerknąwszy na zegarek, postanowił pojechać jeszcze na zakupy.
Kierował się w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić to okropne
miejsce, gdy dotarł do niego odgłos duszenia się. Nie wiedzieć czemu, zatrzymał
się i zbliżył do uchylonych drzwi. To nie był pierwszy raz, gdy działał bez
zastanowienia. Czasem nagle podejmował decyzje, nie poświęcając myśleniu o nich
ani chwili. Tym razem było dokładnie tak samo.
Zajrzał przez szczelinę i
ujrzał tego samego chłopaka, na którego wpadł dzień wcześniej, gdy spieszył się
do brata. Nastolatek nie wyglądał najlepiej. Siedząc na łóżku szpitalnym, z ustami
zakrytymi chusteczką, która – jak ze zgrozą zauważył Peter – była przesiąknięta
krwią, wyglądał niezwykle krucho.
Młody
pacjent, zupełnie jakby wyczuł czyjąś obecność, uniósł wzrok i jego złote oczy natrafiły
na sylwetkę mężczyzny. Ten zmieszał się nieco i wyciągnął rękę, bezmyślnie wskazując na coś za sobą.
Nawet nie zauważył, kiedy pchnął drzwi i prawie wszedł do sali szpitalnej.
– Ja... – Chrząknął. –
Wezwać może pielęgniarkę?
Chłopak zmarszczył brwi,
wyraźnie skonsternowany jego pytaniem, więc wskazał na zakrwawioną chusteczkę, którą ten wciąż trzymał blisko ust.
Na twarzy nastolatka od razu pojawiło się zrozumienie. Wytarł się pobieżnie, a następnie
zmiął wspomnianą chusteczkę i rzucił do kosza stojącego w rogu pomieszczenia.
– Za trzy! – zaśmiał się, trafiając do
celu. – Nie trzeba. To normalne.
Peter przełknął ślinę,
myśląc o tym, jak mało normalne to było, ale nie skomentował jego słów, kiwając
jedynie głową. Zapadła cisza. Patrzył gdzieś w bok, nie będąc pewnym, co teraz
zrobić. Powinien wyjść? Wyczuwał na sobie wzrok chłopaka, przez co miał ochotę zaszurać nogami z zakłopotania,
ale udało mu się powstrzymać ten odruch.
– Wejdziesz?
Drgnął, słysząc głos
nastolatka i poruszył się, teraz już całkowicie znajdując
się w środku. Miał wrażenie, że jego ciało działało bez udziału mózgu.
– Długo... – odchrząknął
– już tu jesteś?
– Będzie już jakieś...
osiem miesięcy.
– Och. Sporo.
Peter wsadził dłonie do
kieszeni spodni, z konsternacją odkrywając, że chłopak się uśmiecha. Dlaczego
to robił? On nie widział w jego sytuacji żadnych powodów do radości. Gdyby sam
spędził osiem miesięcy na łóżku szpitalnym, z pewnością pogrążyłby się w
depresji.
– Taa... Już niedługo.
Zmarszczył brwi. Nastolatek
nie wyglądał na kogoś, kto wkrótce mógłby opuścić szpital.
– Dlaczego...?
Zdrowiejesz?
Tym razem chłopak zaśmiał
się, choć trudno w tym było doszukiwać radości.
– Nie. – Spojrzał w bok.
– Niedługo umrę.
Mężczyzna rozchylił usta,
patrząc w szoku na chłopaka. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Co prawda nie była to jego sprawa i
nie powinien interesować się losem nastolatka, ale poczuł w sobie coś na
kształt... współczucia. Patrząc na chłopka, widział, mimo choroby, naprawdę
młodą osobę, która z pewnością nie zasłużyła na taki los. To było
niesprawiedliwe.
– Ile masz lat? – zapytał
cicho, przełykając gulę w gardle, która od chwili jego wejścia do sali, coraz bardziej rosła.
– Dziewiętnaście. –
Chłopak ułożył się wygodniej na łóżku i wskazał na stołek znajdujący tuż obok.
– Usiądziesz?
Zawahał się. Czuł jakiś
wewnętrzny opór przed ucieczką, ale jednocześnie nie chciał zostać
dłużej i znaleźć się bliżej chorego.
Nastolatek spojrzał na
mężczyznę, jakby odgadł jego myśli.
– Wiesz... – Uśmiechnął
się trochę kpiąco, co wprowadziło Petera w jeszcze większą konsternację. – Możesz
usiąść tuż obok. To
nie sprawi, że się zarazisz.
Poczerwieniał gwałtownie,
nie tylko zawstydzony swoją reakcją, ale też zły na szczeniaka, który zauważył
jego wahanie. Przecież nie był głupi i wiedział, że się nie zarazi. Ale wspomnienia z
dzieciństwa były bezlitosne i im bliżej chorego się znajdował, tym więcej oznak
choroby dostrzegał i więcej sobie przypominał.
– Więc... na co jesteś
chory? – zapytał, choć nie silił się na szczególnie uprzejmy ton.
– Nie zaczyna się zdania od "więc". –
Nastolatek wyszczerzył się bezczelnie, a w jego policzkach znów
ukazały się dołeczki, które bardziej przerażały,
niż urzekały.
Peter przymknął na chwilę
oczy, trochę już zirytowany zachowaniem chłopaka, który po raz kolejny wytknął
mu potknięcie, a on bardzo nie lubił, gdy ktoś zwracał mu uwagę. Mimo to nie
wyszedł, choć już wtedy czuł, że powinien to zrobić.
– To jakaś tajemnica?
– Nie. – Wzruszył
ramionami. – To rak trzustki.
Zmarszczył brwi, bo
niewiele mu to mówiło.
– Współczuję – wymamrotał.
Chłopak pokręcił głową, patrząc
na niego nieodgadnionym wzrokiem.
– Wcale nie – powiedział
cicho.
– Hmm...?
– Wcale mi nie
współczujesz. Tak naprawdę masz to w dupie.
Wstrzymał oddech, zapatrując
się na chorego. Próbował być miły, a ten zachowywał
się po prostu bezczelnie. Zmierzył wzrokiem jego drobną sylwetkę, chcąc mu powiedzieć, że tak naprawdę w
głębokim poważaniu ma, co się z nim stanie, ale nie mógł. Słowa same nie
chciały przejść mu przez gardło, więc wzruszył jedynie ramionami i wykrztusił:
– Może.
Chore osoby zawsze miały
na niego duży wpływ i wywoływały w nim mieszane uczucia. Z jednej strony nie
chciał znajdować się w ich pobliżu, bo nieprzyjemne wspomnienia z dzieciństwa
wciąż do niego wracały, ale z drugiej strony współczuł im, gdy myślał, że
mógłby znaleźć się na ich miejscu. A ten szczeniak, który spędził prawie rok w
szpitalu, był zdecydowanie za młody, by umierać.
Uderzył dłońmi w uda, wywołując drgnięcie u chłopaka i wstał energicznie. Miał dość jak na jeden dzień. Uśmiechnął się nieco sztucznie i
powiedział:
– Na pewno niedługo wpadnie twoja
rodzinka, więc ja będę się już zbierał...
– Och, nie wpadnie. Tego
jestem pewien.
Uniósł jedną brew.
– Wiesz, może jesteś
trochę irytujący, ale na pewno ktoś zechce cię odwiedzić.
Chłopak uśmiechnął się,
patrząc na niego z niepokojącym błyskiem w oku.
– Przynajmniej nie jestem
nieczułym dupkiem.
– Ej, ja tu staram się
być miły! – Skrzywił się. – A ty zachowujesz się jak gówniarz.
– Ta... Pewnie niewiele
młodszy od ciebie. – Kolejny bezczelny uśmiech.
– Co nie zmienia faktu,
iż jestem starszy – mruknął. – To ja... idę. Na razie. – Machnął dłonią i
ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał go jednak głos chłopaka.
– Jak ci na imię?
Spojrzał na niego przez
lewe ramię.
– Peter.
– Ładnie. – Uśmiechnął
się. – W
takim razie żegnaj Peter.
Wyszedł, czując w gardle
gulę wielkości kamienia. Wejście tam było błędem. Dużym błędem.
***
Przetarł twarz i z
niechęcią spojrzał na spory plik kartek leżących na jego biurku. Naprawdę nie
miał ochoty zabierać się za ich tłumaczenie, ale nie zostało mu dużo czasu i
jeśli chciał skończyć pracę w terminie, musiał zrobić to jak najszybciej. Z ociąganiem
podszedł do biurka i opadł na krzesło,
piorunując wzrokiem leżący przed sobą stos. Wyciągnął starego laptopa i włączył
go z nieskrywaną niechęcią. Wolał tłumaczyć, używając pióra, ale na taką
ekstrawagancję nie miał już czasu i musiał rozpocząć pracę na komputerze. Ze
znudzeniem oparł głowę o blat biurka i niewidzącym wzrokiem spojrzał na ekran
urządzenia. Jego myśli wciąż powracały do chorego dzieciaka, którego spotkał w
szpitalu. Chłopak był trochę denerwujący i uśmiechał się idiotycznie, gdy mówił
o swoim losie, ale w jego oczach Peter dostrzegł coś więcej poza bólem i
złością na swój przesądzony los. Nastolatek wydawał się niemalże radosny, a
przy tym sarkastyczny i zabawny…
Westchnął. Nie powinien o
nim myśleć. Przecież już więcej się zobaczą. On już nigdy nie zatrzyma się na
piętrze, na którym znajdowała się sala, w której nocował chory, a
chłopak wkrótce... umrze. Drgnął, nagle czując się bardzo dziwnie ze świadomością, że
jeszcze kilka godzin temu rozmawiał z osobą, która za parę tygodni lub może
nawet dni będzie martwa.
– Kurwa! – syknął,
otwierając przeglądarkę internetową. – Niech cię szlag...!
***
Następnego dnia nie
pojawił się w szpitalu, chcąc odpocząć od tego miejsca. Jego brat miał tego dnia operację i Peter umówił się z
nim, że wpadnie nazajutrz, gdy będzie już po wszystkim. Wiedział, że siedzenie
tam, gdy Jack będzie wyczerpany po operacji i prawdopodobnie prześpi
całą jego wizytę, nie miałoby większego sensu.
Spędził więc większość dnia na tłumaczeniu książki, później obejrzał dwa
odcinki ulubionego serialu i pojechał do matki. Przez cały dzień miał jednak
mętlik w głowie, gdyż nie potrafił zapomnieć o chorym nastolatku, którego
spotkanie wpłynęło na niego mocniej, niż by sobie tego życzył.
Przez myśl przeszło mu, że mógłby z nim raz jeszcze porozmawiać. Chociażby po to, by zagłuszyć to dziwne uczucie w środku, którego nie
potrafił nazwać. Przecież nie mógł czuć się winny z powodu jakiegoś
chorego nastolatka. Nic nie zrobił. To nie była jego wina.
***
Zawahał się, niepewnie spoglądając
na drzwi. Znów tu był. Na tym piętrze. Coś go tu przyciągało, choć miał opory
przed wejściem. Bał się tego, co może zastać w środku, ale jednocześnie był
zbyt zaciekawiony, żeby odpuścić.
Westchnął i wyciągnął dłoń, decydując się w
końcu na wejście, ale nie zdążył nawet musnąć klamki, gdy drzwi otworzyły się,
a on został nimi uderzony. Skrzywił się, czując ból w ręce.
– Och, przepraszam! –
Pielęgniarka w średnim wieku spojrzała na niego uważnie i zmrużyła oczy. – Pan
do Nicka?
Nick
– pomyślał i skinął głową na potwierdzenie. – Więc tak ma na imię ten szczeniak.
– Dziwne... – mruknęła,
wciąż mierząc go podejrzliwym wzrokiem. – Nigdy tu nikogo nie widziałam.
– A... rodzina? –
zapytał, znów zaskoczony.
Kobieta jeszcze bardziej
zmrużyła oczy, przez co te wyglądały jak wąskie szparki i pokręciła głową.
– Przecież on nie ma
rodziny. Nie wiedział pan?
– Tak, tak, oczywiście.
Musiało mi się coś pomieszać. – Zaśmiał się trochę sztucznie i przesunął
bardziej w bok. – Mogę?
– Tak, proszę. – Ostatni
raz zmierzyła go wzrokiem. – Tylko nie za długo. Nick potrzebuje odpoczynku.
Kiwnął głową i wszedł do
środka. Chłopak na początku nie zareagował, zapewne myśląc, że pielęgniarka
znów weszła do sali. Leżał na łóżku z rękoma ułożonymi płasko wzdłuż tułowia.
Jego oczy były zamknięte, a chustka, którą nosił, znajdowała się na szafce. Peter skrzywił się, czując niesmak na widok niemalże
łysej czaszki, ale postanowił tego nie komentować. Zmusił się nawet do podejścia bliżej i zajęcia
niskiego stołka.
– Nick! – Szturchnął jego
ramię, nie będąc pewnym, czy ten przypadkiem nie śpi.
Chłopak drgnął i otworzył
gwałtownie oczy, spoglądając na niego nerwowo. Przez chwilę mężczyzna mógł
dostrzec niezrozumienie na jego twarzy, a później... niedowierzanie.
– Peter? – W jego głosie
pobrzmiewało zaskoczenie, jakby nie wierzył, że mężczyzna znów mógłby go
odwiedzić. Cóż... jeszcze do niedawna on też w to nie wierzył.
Nick uśmiechnął się i spróbował podciągnąć się wyżej,
stękając przy tym z wysiłku. Jego oczy błyszczały radośnie, gdy
spoglądał na Petera. Odwrócił na chwilę głowę, ziewając, a wtedy jego wzrok padł na chustkę leżącą na
szafce. Złapał ją gwałtownie i pospiesznie zarzucił na głowę.
– Przepraszam –
wymamrotał, spoglądając na niego niepewnie. Jego policzki gwałtownie nabrały koloru,
co sprawiło, że wyglądał... żywiej.
Peter uśmiechnął się i
był to prawdziwie szczery uśmiech.
– Nic się nie stało. – Najwidoczniej
chłopak wstydził się tego, jak wyglądał i mężczyzna miał przez to mieszane
uczucia. Znowu.
– Um... Nie spodziewałem
się ciebie tutaj... – Nick wciąż patrzył na Petera, jakby nie rozumiał, dlaczego
ten postanowił go odwiedzić, ale w kącikach jego ust błąkał się delikatny uśmiech.
Nikt go nie odwiedzał. To była miła odmiana.
Szatyn wzruszył
ramionami.
– Przechodziłem akurat
obok i pomyślałem, że wpadnę. – Zmieszał się nieco, gdy ujrzał powątpiewającą
minę szczeniaka.
– Jasne! – Nastolatek prychnął
i wyszczerzył się bezczelnie, a Peter po raz kolejny zastanowił się, co
skłoniło go do przyjścia tutaj.
Zapadła cisza. Nie
wiedział, jak zacząć rozmowę, więc gapił się bezmyślnie w swoje dłonie, które
ułożył na kolanach. Czuł na sobie wzrok chłopaka, co tylko go stresowało. W
końcu przełknął ślinę i uniósł głowę, spoglądając na jego wychudzoną postać.
Nie przyszedł, żeby milczeć.
– Jak to się stało, że
trafiłeś do szpitala?
– Ech. – Chłopak
uśmiechnął się krzywo, choć jego spojrzenie wyraźnie
wskazywał o, że nie chce o tym mówić. –
Zemdlałem w warsztacie. Szef tak się przeraził, że od razu zadzwonił po
karetkę. Potem były badania, wykrycie choroby i nim się spostrzegłem, zamieszkałem w tej
sali.
– Pracowałeś w
warsztacie?
– Ta... Byłem w tym całkiem
niezły. – Wyszczerzył się.
–
No. I szybką jazdę... – Wyraźnie się rozmarzył, a jego złote oczy
błysnęły radośnie.
Peter nie mógł się nie uśmiechnąć.
– Masz prawko?
– Nie – mruknął, a jego
uśmiech trochę przygasł. – Wcześniej nie było mnie na nie stać, a teraz jest
już raczej niepotrzebne.
– Jasne, rozumiem. – Odwrócił
wzrok. – Mogę cię o coś spytać?
Chłopak wywrócił oczami i
zaśmiał się.
– Śmiało!
– Co z twoją rodziną?
– Ach, to! – Machnął
dłonią, jakby naprawdę się tym nie przejmował. – Nie mam rodziny. Wychowałem
się w domu dziecka.
Peter rozchylił usta, choć nawet nie wiedział, co
powiedzieć. Spoglądał w szoku na chłopaka, który mówił o swoim pobycie w domu
dziecka z takim spokojem, jakby to było nic. A przecież nie było! On nie
wytrzymałby bez rodziny. Była dla niego najważniejsza.
Przełknął ślinę, nagle
świadom jednej rzeczy.
– Czyli... od początku
twojego pobytu tutaj nikt cię nie odwiedzał?
Tym razem to Nick
wyglądał na zmieszanego i wydawało się, że przez chwilę to on nie wie, co
odpowiedzieć.
– Na początku
przychodziła jedna z opiekunek z bidula, ale... – odwrócił wzrok – przestała.
Wydawał się tym
zażenowany, choć Peter nie rozumiał dlaczego. Przecież to nie on powinien się
wstydzić.
– Głupia baba – burknął
pod nosem, ale chłopak musiał to usłyszeć, bo spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko. Odpowiedział tym samym.
Drzwi otworzyły się nagle, przerywając dziwną nić
porozumienia, jak się między nimi wytworzyła. Do środka
wszedł około czterdziestoletni mężczyzna w kitlu. Na jego twarzy widniał
delikatny uśmiech, który szybko zamienił się w zdziwienie na widok Petera.
– Och, Nick. Nie
wiedziałem, że masz gościa.
– No. Mam. – Chłopak
wyszczerzył się, a jego oczy błyszczały szczęściem i dumą, jakby samo to, że
ktoś go odwiedził, było dla niego ogromnym osiągnięciem.
Peter pomyślał, że chyba
jeszcze nikt nie cieszył się z jego towarzystwa tak, jak ten szczeniak.
Lekarz zrobił strapioną
minę. Wyglądało na to, że nie chce im przeszkadzać.
– Wybaczcie, ale będę
musiał zabrać Nicka na badania.
– O nie. To dzisiaj. –
Ten jęknął i wydął dolną wargę. – Zapomniałem.
Starszy z mężczyzn posłał
Nickowi przepraszający uśmiech. Tymczasem Peter wstał, rozumiejąc, że jego
pobyt w tej sali na ten moment dobiegł końca.
– Na razie, Nick. –
Machnął do niego dłonią.
– Tak, na razie.
Nastolatek nie wyglądał
na zadowolonego, ale mężczyzna postanowił tego nie roztrząsać. Skinął jeszcze
głową lekarzowi i ruszył w stronę wyjścia. Po raz kolejny jednak zatrzymał go
głos chłopaka:
– Hej, Peter.
– Co? – Odwrócił się.
Nick spuścił wzrok,
patrząc na swoje delikatne dłonie.
– Przyjdziesz jeszcze...
kiedyś?
Uśmiechnął się.
– Pomyślę
o tym. – I wiedział, że naprawdę tak zrobi. Może szczeniak bywał czasem
irytujący, ale było w nim coś, co go fascynowało. Nie chciał kończyć tej
znajomości.
No i już jestem zdenerwowana:-)
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się nowego rozdziału
OdpowiedzUsuńŻyczę weny w poprawianiu Akira
Zapowiada sie ciekawie . Zreszta jakze inaczej? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJuż Nie mogę się doczekać Nowego rozdzialu.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńbiedny Nick, jak samotny jest... że takie odwiedziny wielką radość wywołująu niego... Peter ty masz rodzinę, a jakbyś ich nie miał to co... musiałbyś z tym jakoś żyć...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia