Opowiadanie nie będzie długie i mam nadzieję, że Wam się spodoba :D
Ach, i jak już pewnie zauważyliście, trochę zmieniło się na tym blogu. Co o tym myślicie? Czekam na Wasze reakcje.
Trzymajcie się!
_________________________________________________________________________
Wbiegł do budynku, całkowicie ignorując wzburzone
okrzyki personelu i mijanych pacjentów. Gdy dowiedział się, że jego brat miał
wypadek samochodowy, nie zastanawiał się ani przez chwilę i przybył do szpitala
jak najszybciej. Ich matka miała roztrzęsiony głos, gdy rozmawiali przez
telefon i mężczyzna miał nadzieję, że była to tylko jedna z typowych dla niej histerii.
Bał się dopuścić do siebie myśl, że Jackowi mogło stać się coś poważnego.
Bardzo kochał brata i zawsze był niezwykle opiekuńczy względem niego, co
sprawiało, że serce stawało na samą myśl, że mogło stać mu się coś złego.
Biegł przed siebie, na
oślep, w amoku. Wpadł na kogoś, zresztą nie po raz pierwszy tego dnia, ale tym
razem do jego uszu, zamiast kilku przekleństw, dotarł głośny jęk bólu.
Zatrzymał się gwałtownie, jakby został nagle wyrwany z transu. Miał nadzieję,
że nikogo nie uszkodził. Jeszcze tego mu brakowało.
Odwrócił się i wzdrygnął
lekko, gdy ujrzał drobną postać, która próbowała podnieść się z podłogi.
Delikatnie złapał ją pod pachami i pomógł wstać, przełykając nadmiar śliny,
która pojawiła się po kontakcie jego dłoni z dziwną skórą osoby, którą
niechcący staranował. Bąknął ciche ''przepraszam'', starając się nie patrzeć na
wyblakłą, niebieską chustkę, która zsunęła się nieco z głowy postaci, ukazując
niewielki kłębek czarnych, mocno przerzedzonych włosów. Chłopak, bo
zdecydowanie postać ta była przedstawicielem płci męskiej, posłał mu w podzięce
lekki uśmiech, co tylko uwydatniło jego wystające kości policzkowe. Nie wydawał
się zły z powodu upadku, choć całe jego ciało wyglądało tak krucho, jakby każdy
dotyk mógł zrobić mu krzywdę. Mimo to jego oczy błyszczały całkiem radośnie, a
ich niespotykana barwa uderzała intensywnością. Mężczyzna mógł przyznać, że
były to oczy bardzo ładne i niezwykle interesująca pod względem koloru, ale co
z tego? Skóra chłopaka była szaroniebieska i cienka jak kartka papieru. Nogi
drżały mu tak bardzo, jakby nie miał siły już stać. Chustka odsłaniała
pozostałości włosów i... nie potrafił już na to patrzeć. Zwyczajnie odwrócił
się i odszedł, nie martwiąc się tym, czy dzieciak poradzi sobie z dojściem do
celu swojej szpitalnej podróży. To nie był jego problem.
Petera przerażali chorzy.
Ich wątłe ciała, oczy pełne niezrozumiałej nadziei i wszechobecny smród
śmierci, który roztaczał się wokół nich. Jakby ich ciała jeszcze za życia
zaczynały się rozkładać...
Wzdrygnął się i
przyspieszył kroku. Przez chwilę zapomniał nawet o własnym bracie.
***
Ogromny kamień spadł mu z
serca, gdy dowiedział się, że Jackowi nic poważnego się nie stało. Prawie nic,
ściślej ujmując. Noga mężczyzny była złamana, całkiem niefortunnie, ponieważ
włożenie jej w gips nie wchodziło w grę. Kość musiała zostać złożona chirurgicznie,
więc Jacka czekał długi pobyt w szpitalu, a następnie trudna i długotrwała rehabilitacja.
Mimo to poza złamaną nogą i kilkoma stłuczeniami, z jego bratem było wszystko w
porządku.
Peter cieszył się tym,
choć wciąż nie potrafił zapomnieć o chorym chłopaku z korytarza, który
najwyraźniej nie miał tyle szczęścia co Jack. Trochę go to dekoncentrowało.
Starał się wyrzucić z głowy obraz nieznajomego, gdy tulił do siebie matkę,
która ze łzami w oczach przepraszała go za wcześniejszy atak histerii.
Mężczyzna uśmiechał się tylko i potakiwał, powtarzając, że się nie gniewa.
Przez lata zdążył się już przyzwyczaić do histerycznych ataków matki. Były
upierdliwe, ale do zniesienia, a Peter nigdy nie narzekał, wiedząc, że musi być
wsparciem dla rodziny. Gdy ojciec ich zostawił, uciekając z sekretarką na drugi
koniec świata, miał szesnaście lat. Szybko wydoroślał i zaopiekował się młodszym
bratem, podczas gdy matka ciężko pracowała na ich utrzymanie. Nie było łatwo,
czasami miał dość wszystkiego i wszystkich, ale dał radę. Oni dali. Nie
wyobrażał sobie życia bez nich.
Gdy kobieta w końcu się
uspokoiła, dał jej kluczyki od swojego samochodu, a sam wszedł ponownie do
sali, na której został umieszczony jego brat. Jedno łóżko pod ścianą było
zajęte przez jakiegoś podstarzałego mężczyznę, ale nie poświęcił mu nawet
chwili uwagi. Od razu spojrzał na Jacka leżącego na łóżku. Uśmiechnął się do
niego i usiadł na taborecie.
– Jak tam?
– Boli... – mruknął Jack,
lekko się przy tym krzywiąc. – I nudzi mi się.
– Na twoje własne
życzenie.
– Nieprawda. – Młodszy
mężczyzna zrobił minę w stylu kopniętego szczeniaczka. – To ona nie umiała
jeździć.
Peter wywrócił oczyma.
Domyślał się, że jego brat od razu zwali całą winę na drugą uczestniczkę
wypadku, ale on był świadomy kiepskich umiejętności Jacka i wiedział, że ten w
równym, a może nawet większym, stopniu przyczynił się do swojego obecnego
stanu. Według niego mężczyzna w ogóle nie powinien prowadzić samochodu.
Egzaminator, u którego udało mu się zdobyć prawo jazdy, musiał być skończonym
idiotą.
– Przywieźć ci coś?
– Hmm? Laptopa i jabłka,
jeśli możesz.
– Spoko. – Uśmiechnął się
i wstał. – Skoro żyjesz i najwyraźniej jesteś w niezłym nastroju, to odwiozę
mamę, żeby trochę odpoczęła, bo bardzo ją wystraszyłeś. Nie zrób niczego
głupiego. – Ruszył do wyjścia. – Do jutra.
– Mhm, wiem. – Jack
przynajmniej starał się wyglądać, jakby miał wyrzuty sumienia z powodu
rodzicielki. On też wiedział, jaka była ich matka. – Na razie.
***
– Od razu do domu, czy
chcesz zrobić jeszcze jakieś zakupy?
– Nie... Nie mam na to
siły. Jedźmy do domu.
– Dobrze. – Peter kiwnął
głową i skręcił w prawo. Jechali ulicami Nowego Jorku, kierując się na północny
zachód. Słońce powoli już zachodziło, mieniąc się czerwienią i złotem, a jego
myśli podążyły w stronę ostatniego tłumaczenia, które powinien jeszcze dziś skończyć.
W końcu mógł myśleć o czymś innym niż wypadek brata i okropne, szpitalne korytarze.
Było to orzeźwiające, nawet jeśli w zamian za to w jego głowie pojawiła się od
razu praca.
Piętnaście minut później
dojechali na niewielkie osiedle i zatrzymali się przed białym, jednopiętrowym
domem z granatowym dachem i małymi oknami. Trawnik był równo przystrzyżony, a w
ogrodzie rosły kolorowe kwiaty.
– Wejdziesz? – Kobieta
spojrzała na niego piwnymi, tak podobnymi do jego własnych, oczyma. Miała
pofalowane włosy w kolorze ciemnego blondu, twarz naznaczoną delikatnymi zmarszczkami
i szczupłe ciało.
– Nie... – mruknął i
pokręcił głową, patrząc na nią przepraszająco. – Muszę jeszcze skończyć
ostatnie zlecenie. Jeszcze dzisiaj zadzwonię i sprawdzę, jak się czujesz,
dobrze? Na razie, mamo.
Pocałował kobietę w
policzek i poczekał, aż ta wejdzie do domu. Dopiero gdy drzwi się za nią zamknęły,
odpalił silnik i ruszył w stronę swojego mieszkania. Widział po minie
rodzicielki, że ta nie była zadowolona i nie chciała zostać sama, ale on
naprawdę musiał dokończyć zlecenie. Goniły go terminy, a przez wiadomość o
wypadku brata, na chwilę wszystko, co wiązało się z pracą, uleciało mu z głowy.
A teraz przypomniał sobie, że powinien jak najszybciej zabrać się do ostatnich
fragmentów tłumaczonego tekstu, jeśli chce mieć pieniądze na jedzenie i czynsz.
Musiał ustalić jakieś priorytety.
***
Przekręcił klucz w zamku i
pchnął drzwi, wchodząc do środka. Wynajmował mieszkanie w podrzędnym bloku
znajdującym się na obrzeżach miasta, ale nie narzekał. Czynsz był stosunkowo
niski, a jego praca nie wymagała częstego ruszania się z domu dalej niż po
bułki do osiedlowego sklepu, więc nie tracił pieniędzy na paliwo.
Ściągnął buty i od razu
ruszył do łazienki, chcąc zmyć z siebie zapach szpitala. Nie znosił
wszystkiego, co kojarzyło mu się z tym okropnym miejscem. Jak na zawołanie w
jego głowie pojawił się obraz chłopaka, którego dzisiaj przypadkowo potrącił.
Westchnął niczym cierpiętnik i pomasował skronie. Wciąż pamiętał dotyk jego
lepkiej, chłodnej skóry. Nie chciał o tym myśleć.
Pomieszczenie, w którym
się znalazł, było małe tak jak całe mieszkanie. Prysznic, muszla klozetowa,
niewielkie lustro tuż nad umywalką. I pralka, ledwo wciśnięta w jeden z kątów.
Nie było tam nawet szafki, bo zabrakło miejsca. Mimo wszystko Peter lubił swoją
łazienkę, która była utrzymana w jasnych, pastelowych barwach. Czuł się w niej
komfortowo. Nie potrzebował żadnych udogodnień.
Zrzucił ciuchy i wszedł
pod prysznic, od razu odkręcając gorącą wodę. Lubił, kiedy jego skóra była
czerwona od zbyt wysokiej temperatury. Wiedział, że niektórym mogłoby wydawać
się to dziwne, ale jemu było przyjemnie. Odchylił głowę, pozwalając gorącemu strumieniowi
na spłynięcie po twarzy. Wyciągnął rękę i wymacał szampon, który już po chwili
pienił się na jego włosach, roznosząc po kabinie zapach jabłek. Miał obsesję na
punkcie tych owoców. Zresztą, jego brat również. To było rodzinne uzależnienie.
Namydlił ciało, z
zadowoleniem spoglądając w dół na całkiem niezły zarys mięśni. Nie było go stać
na siłownię, ale bez tego też potrafił zadbać o siebie i codziennie wieczorem
wykonywał serię ćwiczeń, a w każdą sobotę biegał. Nie był może jakimś przystojniakiem,
ale kobiety potrafiły dostrzec urok w jego ciągle rozczochranych, brązowych
włosach, lekkim zaroście i piwnych oczach. Schlebiało mu to zainteresowanie,
które w jakiś sposób wywoływał. Wśród kobiet i... zdarzało się, że wśród
mężczyzn również. Nigdy nie był zdecydowanym człowiekiem i najwidoczniej w
kwestii orientacji seksualnej też tak było, ponieważ nie potrafił wybrać. Lubił
kobiety, czasami nie potrafił sobie odmówić męskiego tyłka. Zbyt wielka pokusa.
Oczywiście jego orientacja – potocznie nazywana biseksualizmem stworzonym dla
takich niezdecydowanych sierot jak on – była jego wielką tajemnicą. Nie
chodziło wcale o to, że wstydził się tego, iż od czasu do czasu lubi przelecieć
jakiegoś faceta. Nie, on po prostu bał się, że w jakiś sposób zawiedzie swoją
rodzinę. Tak naprawdę nie znał ich zdania na temat osób homoseksualnych i bał
się, że mógłby zostać odrzucony. Rodzina była dla niego wszystkim, co miał. Nie
potrafiłby żyć ze świadomością, że się nim brzydzą. Nie oni.
Wyszedł spod prysznica, pobieżnie
wytarł ciało i zarzucił na nie puchaty, biały szlafrok. Zawiązał go niedbale i
na bosaka przeszedł do salonu, który służył mu jednocześnie za biuro i
sypialnię. Mieszanie naprawdę było niewielkie, ale przynajmniej wynajmował je
za swoje pieniądze. To było najważniejsze.
Usiadł przy biurku i
wyciągnął jedno ze swoich piór. Zanim włączy laptopa i zabierze się za
tłumaczenie tekstu z języka francuskiego na angielski, najpierw przejrzy wersję
drukowaną i zrobi dziesiątki notatek na marginesach. Może pochłaniało to więcej
czasu, ale sprawiało, że był bardziej uważny i tekst zyskiwał na jakości. Taka
była jego praca. Nie przynosiła kokosów, ale starczało mu na utrzymanie. Na
razie nie potrzebował więcej.
Za oknem zapadła noc,
zegar już dawno wybił północ, a Peter wciąż pracował, zapominając o reszcie
świata i telefonie, który miał wykonać do rozhisteryzowanej, wciąż bojącej się
o swoje młodsze dziecko, matki.
***
W szpitalu na drugim
końcu miasta znudzony brat Petera próbował zasnąć na niewygodnym łóżku. W tym
samym czasie na oddziale onkologicznym pacjent z niebieską chustą na głowie śnił
o piwnych, głębokich oczach, w których widział jedynie strach. Po raz pierwszy
od dawna nie był to zły sen.
O, nowe opowiadanie! :D
OdpowiedzUsuńPo tym pierwszym rozdziale kompletnie nie wiem czego się spodziewać ale zapowiada się ciekawie. Ile mniej więcej rozdziałów planujesz?
Faktycznie, to dopiero początek (i to dosyć krótki, przyznaję), więc w sumie trudno jeszcze o jakieś konkretne wrażenia :P
UsuńHm, trudne pytanie. Nie więcej niż 10, ale nie wiem, jak dalej rozwinie mi się fabuła ;)
Pozdrawiam!
Zapowiada się fajnie, ale chyba będzie nerwowo, co?
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy nerwowo, ale na pewno nie będzie to lekki tekst ;>
UsuńPozdrawiam!
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały początek, a czy Peter nie śni też o pewnym chłopcu w niebieskiej chuście...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia