niedziela, 15 lipca 2018

Kopiejka lub złotówka

Zainspirowana wyczynami naszej reprezentacji na mundialu, napisałam taki oto krótki tekst. Z przymrużeniem oka - odpowiedź na pytanie, które wszyscy sobie zadają, czyli "dlaczego". A dziś już finał i trzymam mocno kciuki za Francję <3
Bardzo dziękuję też za wszystkie komentarze i zapraszam na stronę na Facebooku.
Pozdrawiam!
_____________________________________________________________________


 Opuszczając biuro, w którym przyszło mu pracować, nie spodziewał się, że kilkadziesiąt minut później to właśnie on – rozczarowany życiem trzydziestoletni księgowy – znajdzie się w nieznanym sobie świecie. Zanim to jednak nastąpiło, musiał znosić kibiców z różnych krajów, którzy rozwrzeszczani i zazwyczaj pijani błąkali się po ulicach miasta. Sam nigdy nie interesował się piłką nożną, nie potrafił zrozumieć fenomenu tego sportu, a zmęczenie pracą powodowało, że ci wszyscy wymalowani, roześmiani kibice stawali się idealnym sprawdzianem dla jego samokontroli. 
Tego dnia było wyjątkowo upalnie i Janek czuł, że kołnierzyk przykleił mu się do karku, a po plecach spływały już strużki potu. To wcale nie poprawiało jego parszywego nastroju, gdy wracał do sklepu, żeby kupić pieczywo, o którym zapomniał. Przeklinał przy tym w myślach swoje szczęście, gdy znów trafił na rozśpiewaną grupę. Choć dostrzegł biało-czerwone barwy swoich rodaków, wcale się nie uśmiechnął, a nawet skrzywił, wyczuwając doskonale mu znany zapach piwa. Naprawdę miał już dość pijaków na ulicach i tego cholernego mundialu, który nigdy nie powinien odbyć się w Rosji. 
Gdy minął grupę pomalowanych mężczyzn, coś mignęło na chodniku przed nim. Uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając monetę, od której odbijały się promienie słońca. Nie wiedział, czy była to kopiejka, czy może jakaś złotówka, która wypadła przechodzącym przed chwilą Polakom, ale i tak postanowił pochylić się, żeby ją podnieść, bo podobno znalezione monety zawsze przynoszą szczęście. A przynajmniej tak mu powtarzano w dzieciństwie. Schylił się więc, podnosząc błyszczącą monetę, i właśnie wtedy ktoś wpadł na niego od tyłu, przez co Janek wylądował na kolanach, boleśnie je przy tym obijając. Rzucił „kurwą” pod nosem, nim zobaczył przed sobą wyciągniętą dłoń. Chwycił ją i pozwolił się podnieść, dopiero po chwili dostrzegając twarz mężczyzny, który najpierw go przewrócił, a później postanowił mu pomóc. 
- Lewandowski? 
Nawet on nie był takim ignorantem, by nie kojarzyć tego piłkarza, choć jego zainteresowanie piłką nożną było bliskie zeru. Nie słyszeć jednak o Lewandowskim, to prawie jak nie słyszeć o Messim, czy Ronaldo. Tym bardziej był w szoku, rozpoznając słynnego Polaka w osobie, która na niego wpadła. Zanim jednak zdążył powiedzieć coś jeszcze, podziękować za pomoc, a może poprosić o autograf (przecież nie miało znaczenia, że nawet nie lubił tego sportu), jego wzrok przykuł dziwny blask. Zamrugał, patrząc na podniesioną przez siebie monetę, która wcale nie była kopiejką, czy złotówką. Tak naprawdę nie potrafił powiedzieć, co trzymał w dłoni. 
- Co do cholery…? 
Spojrzał jeszcze raz na tę znaną z reklam twarz, nim poczuł, jak kręci mu się w głowie, a wszystko spowijała ciemność. 

***

Janek obudził się z bólem głowy. Przekręcił się na lewy bok, zrobił cierpiętniczą minę i po kilkudziesięciu sekundach otworzył oczy. Promienie słońca od razu zaatakowały jego źrenice, przez co wydał z siebie niezadowolony dźwięk i przykrył twarz ramieniem. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, że w jego sypialni nigdy nie było tak słonecznie. 
Usiadł gwałtownie, rozglądając się po nieznanym sobie pomieszczeniu. Łóżko, pościel, ogromna szafa z lustrem, szklany stolik… Nie zajęło mu dużo czasu zrozumienie, że najprawdopodobniej znajduje się w hotelu. Tylko zupełnie nie potrafił sobie przypomnieć, co on w nim robił. 
Pamiętał, że dzień wcześniej wyszedł z pracy, wstąpił po drodze do sklepu spożywczego, ale zapomniał kupić chleb, więc wrócił, a później… Czarna dziura. Jakby ktoś wyrwał mu kawałek wspomnień. 
Ukrył twarz w dłoniach, usilnie starając się coś sobie przypomnieć, ale bez skutku. W jednej chwili znajdował się w drodze do sklepu, a w drugiej budził się w łóżku, w nie najtańszym, z tego co zdążył zauważyć, hotelu. A przecież nawet nie było go stać na takie noclegi, bo jeszcze nie dostał wypłaty za ostatni miesiąc. 
Rozejrzał się bezradnie po pomieszczeniu, szukając swojego telefonu, ale nigdzie go nie widział. Zaklął pod nosem, odrzucił kołdrę i już był jedną nogą za łóżkiem, gdy nagle coś go powstrzymało. Zamrugał, gapiąc się bezmyślnie na nogi, które… nie były jego. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek je depilował, a nawet jeśli zrobiłby to w czasie którego nie potrafił sobie przypomnieć, to nadal nic by się nie zgadzało. Janek nigdy nie był szczególnie umięśnionym mężczyzną, a już na pewno nie miał mięśni, które wskazywały na codzienne treningi. 
Wyciągnął przed siebie dłonie, dopiero teraz zauważając, że tutaj też nic się nie zgadzało. Dłonie były trochę większe, z dłuższymi, nieco krzywymi palcami. I z pewnością były bardziej opalone niż jego blada, cienka skóra. Kręcąc chaotycznie głową, jakby chciał obudzić się z koszmaru, wygrzebał się spod kołdry i wciąż lekko otumaniony widokiem opalenizny oraz mięśni, których przecież nigdy nie miał, stanął przed lustrem. Jedno szybkie spojrzenie na swoje odbicie i z jego gardła wyrwał się głośny okrzyk. Zachwiał się przy tym i byłby upadł, ale w ostatniej chwili złapał równowagę, szaleńczo machając przy tym ramionami. Zrobiło mu się słabo. 
Drzwi znajdujące się po lewej stronie otworzyły się gwałtownie, a do pokoju wbiegł wysoki, czarnowłosy mężczyzna. 
- Robert?! Wszystko w porządku?! 
Janek otworzył usta i zaraz je zamknął, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Kiwnął powoli głową, gapiąc się bezmyślnie na nieznajomego. 
- Na pewno? – dopytywał brunet, patrząc na niego z niepokojem. – Krzyczałeś… 
- T-tak… - wykrztusił w końcu, zaskoczony brzmieniem swojego głosu. – Po prostu… Eee… Pająk. 
- Pająk? – Nieznajomy patrzył teraz na niego jak na idiotę. 
- Tak. – Janek pokiwał entuzjastycznie głową. – Ale już po problemie. Zabiłem go. 
- A-aha. – Ciemnowłosy mężczyzna uśmiechnął się wymuszenie, wciąż gapiąc się na niego, jakby zobaczył kosmitę. – Dobrze się czujesz? 
- Tak. – Janek znów kiwnął głową, wyginając wargi w sztucznym uśmiechu. – Czuję się doskonale. 
- To… dobrze. – Nieznajomy wskazał kciukiem na drzwi. – Niedługo śniadanie. Zejdziesz ze mną i z Grosikiem? 
- Eee, jasne. Daj mi dziesięć minut. 
Uśmiech spłynął z twarzy mężczyzny, gdy tylko został sam. Odetchnął głęboko, wciąż czując się tak, jakby został uderzony jakimś mocnym przedmiotem w głowę. To przecież musiał być sen, a on powinien zaraz obudzić się we własnym łóżku, z własnym, przeciętnym, bladym ciałem. Ludzie nie zamieniali się ot tak w innych ludzi. A już na pewno nie w znanych na całym świecie sportowców. 
Spojrzał raz jeszcze w lustro. Z drugiej strony mrugał do niego nie kto inny jak sam Robert Lewandowski. 

*** 

- Jak się masz, kapitanie?! 
Janek poczuł tak silne uderzenie w plecy, że aż go zarzuciło do przodu. Nie wywrócił się jednak, ku własnej radości, a jedynie potknął. Odchrząknął, spoglądając na chłopaka, który szczerzył się do niego radośnie. Odpowiedział niepewnym uśmiechem na błysk jego lśniących zębów, udając, że go rozpoznaje. Domyślał się, że to musiał być jeden z zawodników polskiej reprezentacji, ale on nie znał nikogo poza Lewandowskim. 
- Świetnie! 
- Wygramy dziś, nie?! 
Janek pokiwał entuzjastycznie głową, choć na samą myśl o zbliżającym się meczu robił się chory. Samo przyzwyczajenie się do innego ciała, nieznane miejsce, obcy ludzie… A do tego polska reprezentacja grała dziś swój pierwszy mecz z Senegalem. A on był kapitanem, a raczej znajdował się w ciele kapitana. I co najgorsze, wciąż nie mógł się obudzić. 

***

Trening był okropny. Wszyscy patrzyli na niego, jakby widzieli go po raz pierwszy (i trochę tak było), a on czuł, że z każdą chwilą robi z siebie coraz większego idiotę. Próbował się dostosować, bo przecież nie mógł tak po prostu odmówić i nie grać, ale jego ostatni kontakt z piłką nożną miał chyba miejsce jeszcze w szkole, a to było naprawdę dawno temu. Nic nie rozumiał, nie wiedział, co się dzieje wokół niego i wciąż był zdezorientowany tym, co się wydarzyło. Za sukces uważał to, że jeszcze nie zwariował. Albo zwariował i właśnie znajdował się w szpitalu psychiatrycznym, a to było jedno z urojeń jego szalonego umysłu. Nie wiedział. 
- Robert, mogę cię prosić?! 
Janek spojrzał na trenera drużyny – Adama Nawałkę, jak się dowiedział – a następnie na innych zawodników. Niektórzy z nich wciąż patrzyli na niego ze zdumieniem, w szczególności ci najmłodsi. Nie dziwił im się. Dla nich był Robertem Lewandowskim, który zapomniał, jak kopać piłkę. Żaden z nich nie wiedział, że był tylko Jankiem, który chciał jedynie wrócić do swojego szarego, przeciętnego życia. 
Podbiegł do trenera, próbując wyglądać na wyluzowanego, ale po minie mężczyzny wiedział już, że mu się nie udało. 
- Dobrze się czujesz? – Z głosu trenera można było wychwycić zaniepokojenie i nie było w tym nic zaskakującego, skoro jego najlepszy zawodnik zachowywał się bardzo dziwnie w tak ważnym dniu dla reprezentacji. – Nie wyglądasz najlepiej… 
- Tak. – Janek nie liczył już, ile razy odpowiadał dziś na to pytanie i ile razy kłamał. – To tylko lekki stres. 
Starszy mężczyzna pokiwał głową, choć jego niewyraźna mina wiele mówiła o tym, co  tak naprawdę myśli. 
- Rozumiem. Każdy się stresuje. Ale jesteś kapitanem, tak? Musisz dawać przykład. 
„Ale ja nie chcę dawać przykładu” – pomyślał z irytacją. – „Chcę odzyskać swoje ciało, wrócić do domu i już nigdy więcej nie mieć nic wspólnego z piłką nożną”
- Postaram się, trenerze. 
Chyba żaden z nich w to nie uwierzył.

***

Choć ostatni gwizdek zabrzmiał już jakiś czas temu, to Janek wciąż stał na murawie, gapiąc się bezmyślnie pod nogi. Wiedział, że nie był w stanie nic zrobić; że nie mógł grać tak, jak od niego odczekiwano, bo po prostu nie umiał, ale i tak był zawiedziony. Czuł, że rozczarował całą drużynę i kibiców. Od samego początku był jednak pewien, że tak to się skończy. Nie miał złudzeń. 
Cały mecz był dla niego koszmarnym przeżyciem i nigdy nie chciał już tego powtarzać. Zupełnie nie wiedział, co robić, gdzie stać, jak podawać. Miotał się po boisku, próbując obserwować piłkę i robić COKOLWIEK. Niestety, bez większych rezultatów. 
Gdy w końcu uniósł głowę i rozejrzał się po boisku, doszedł do interesującego wniosku. Choć nie znał się na piłce nożnej i w życiu widział może ze dwa mecze w całości, to w trakcie gry odniósł wrażenie, że większość zawodników zupełnie nie wie, co powinna robić. I teraz, stojąc na środku murawy i patrząc na te smutne, zdezorientowane twarze, pomyślał, że może nie tylko on miał takiego pecha; może nie tylko on trafił na dziwną monetę, która przeniosła go w ciało sławnego piłkarza. I to tłumaczyłoby wszystko.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Pęknięcia - Rozdział 24


Niektórzy z Was pewnie wiedzą z fejsa, że wczorajszy dzień nie był dla mnie radosny, bo Hiszpania pożegnała się z mundialem. Zmobilizowałam się jednak i pisałam do 3 w nocy, ale okazało się, że rozdział nieoczekiwanie mi się rozrósł i wyszło aż 9 stron. Mam nadzieję, że to 9 dobrych stron :P 
Pewnie niektórzy z Was zauważyli też, że jakiś czas temu pojawił się na blogu link do PayPal. Jest to nic więcej jak dobrowolna darowizna, dlatego, jeśli ktoś z Was lubi "Pęknięcia" oraz nie ma dość ciągłego czekana na kolejne rozdziały i chciałby mnie wspomóc kilkoma groszami, to będę wdzięczna. 

Koniec informacji ode mnie. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Trzymajcie się ciepło! :D 
____________________________________________________________________

- Przyznaję, należało mi się. 
Jacques położył dłoń na piekącym policzku, nie spodziewając się aż takiej siły po Mary, choć już w chwili, w której otrzymał od niej wiadomość z prośbą o spotkanie przed lekcjami, domyślał się, czym może się to skończyć. I naprawdę uważał, że zasłużył. Zachował się jak prawdziwy dupek, a teraz chciał to naprawić. 
- Pocałowałeś go na moich oczach! 
- Wiem! – Uniósł dłonie w geście poddania, patrząc na jej rozzłoszczoną twarz. Sam na jej miejscu też by się pewnie wściekał. – I przepraszam. Nicka też już przeprosiłem. To się więcej nie powtórzy. 
- Oczywiście, że nie! – Mary założyła ramiona na piersi, jakby bała się, że znów może nie wytrzymać i uderzyć przyjaciela swojego chłopaka. – Masz go zostawić w spokoju. 
Jacques odetchnął głębiej, przesunął językiem po dolnej wardze i uśmiechnął się wyrozumiale. 
- Co? 
- Słyszałeś. Nie chcę, żebyś się z nim widywał. 
- Nie możesz mi tego zabronić. 
- Nie zamierzam też wierzyć ci na słowo, bo wiem, że w każdej chwili możesz się na niego rzucić, tak jak zrobiłeś to w klubie. – Uniosła dłoń, gdy szatyn chciał zaprotestować. – Nie przerywaj mi. Nie ufam ci, nie wierzę, że to był tylko wyskok i po prostu chcę, żebyś się od niego odpieprzył. 
Jacques parsknął nerwowym śmiechem, nie dowierzając, że Mary może być tak głupia, by myśleć, że ma jakikolwiek wpływ na jego relację z Nickiem. 
- Naprawdę sądzisz, że wystarczy kilka twoich słów, żebym zostawił swojego najlepszego przyjaciela? – Pokręcił głową. – Jesteś głupsza, niż myślałem. 
- Posłuchaj… 
- Nie, to ty posłuchaj – przerwał jej. – Znamy się z Nickiem od dzieciństwa i żadna panna z rozhuśtanym kucykiem na głowie nie stanie pomiędzy nami! – Zrobił krok w przód, patrząc jej prosto w oczy. – To ty powinnaś w końcu się od niego odpieprzyć i przestać się rządzić, bo choć sprawiasz wrażenie miłej i grzecznej, to tak naprawdę jesteś prawdziwą suką! 
- Jacques! 
Szatyn odwrócił się, a mina od razu mu zrzedła, gdy ujrzał swojego przyjaciela, który właśnie do nich podszedł i wcale nie wydawał się przy tym zadowolony z ich spotkania. 
- Nick… 
- Nie masz żadnego prawa, żeby obrażać moją dziewczynę! 
- A ona nie może zakazywać mi kontaktów z tobą! – warknął, wskazując na Mary, na której twarzy widniał pełen zadowolenia uśmieszek. Jacques był pewien, że ta widziała, iż jej chłopak się do nich zbliża i właśnie dlatego go sprowokowała. Naprawdę coraz bardziej jej nie znosił. 
- Co? – Nick zmarszczył brwi, ale zaraz pokręcił głową, znów zwracając się do Jacques’a. – Nieważne. Nie będziesz się wyżywał na Mary, która nic ci nie zrobiła. 
- Wyżywał się? – szatyn powtórzył jak echo, kładąc dłonie na biodrach. 
- Tak! – krzyknął brunet, unosząc ręce w jakimś dziwnym, niekontrolowanym ruchu. – Stąd też ten cholerny pocałunek! Jesteś sfrustrowany, bo Blake cię nie chce, i odreagowujesz to na nas, a ja się na to nie zgadzam! – Prychnął. – A może po prostu jesteś zazdrosny, że mi wychodzi, a tobie nie? 
Jacques otworzył buzię i zamknął ją, nie wiedząc, co powiedzieć. Poczuł ucisk w klatce piersiowej na samo wspomnienie imienia mężczyzny, nie spodziewając się takich słów po swoim najlepszym przyjacielu. Przecież ten musiał wiedzieć, że to go zaboli. I zabolało bardziej, niż przypuszczał. 
- Blake…? – Głos Mary był pełen zdziwienia. – Twój ojczym? 
Szatyn nie spojrzał nawet na dziewczynę, patrząc natomiast prosto w oczy brunetowi, który właśnie podzielił się jego największym sekretem ze swoją dziewczyną, zupełnie nie zważając na jego uczucia. 
- Nieważne. – Tylko tyle był w stanie wydusić Jacques, tak naprawdę nie nawiązując tym do niczego, nim po prostu zarzucił torbę na ramię i nie zważywszy na parę, którą za sobą zostawił, ruszył w stronę głównego wejścia do szkoły. 
Nikt za nim nie podążył, ani nawet nie krzyknął, co było dla niego wystarczającą odpowiedzią. Został sam. 

***

Nie poprawił algebry i wcale nie wydawał się zaskoczony, gdy na jego teście znalazło się kolejne „F”, bo ostatnio nie przejmował się za bardzo szkołą. Zresztą, nawet gdyby spędził godziny, siedząc nad podręcznikiem i zadaniami, wiedział, że bez pomocy nie uda mu się tego zrozumieć. A najlepszym nauczycielem algebry był Nick. 
Nie rozmawiali ze sobą od dwóch tygodni. Nie dzwonili do siebie, nie pisali, na korytarzach udawali, że się nie widzą, a na stołówce siadali przy stolikach znajdujących się w różnych częściach pomieszczenia. Największe plotkary w szkole aż czerwieniały z wysiłku, rozpowiadając wszem wobec, że przyczyną rozpadu ich relacji był ten nieszczęsny pocałunek, którego Jacques żałował już w chwili, w której został odepchnięty przez bruneta. W swoim życiu żałował bardziej tylko pocałunków z Blakiem. I przynajmniej w kwestii tego ostatniego nic się nie wydarzyło – Mary nie rozpowiedziała swoim przyjaciółkom o jego zadurzeniu w narzeczonym matki i mógł zawdzięczać to albo jej głupocie, albo Nickowi. Gdyby z nim rozmawiał, z pewnością by mu podziękował. 
Jego życie w przeciągu ostatniego miesiąca stało się bardzo samotne. Nie miał komu się zwierzać, bo stracił jedynego bliskiego przyjaciela. Unikał ich wspólnych znajomych, żeby przypadkiem nie wpaść na niego i jego okropną dziewczynę. Gdy wracał do domu, od razu zamykał się w pokoju lub pracowni, rzadko dołączając do wspólnych posiłków. Starał się nie przebywać z Blakiem w tym samym pomieszczeniu, bo wciąż był zbyt zawstydzony i upokorzony tym, co się między nimi wydarzyło, by móc patrzeć na niego całkiem zwyczajnie, jakby wszystko było w porządku. Mamy też unikał, nie potrafiąc udawać grzecznego, miłego syna, kiedy czuł się jak największy kłamca na świecie. Wciąż przebywał sam ze sobą i swoimi myślami, które próbował przerzucić na płótno, ale efekt za każdym razem był marny. Już dawno przestał sobie radzić ze swoimi uczuciami, a dodatkowo przytłoczony nagłą samotnością, znalazł się na skraju swojej psychiki. I właśnie dlatego zaczął wybierać się na samotne wycieczki do jedynego klubu, w którym nie musiał martwić się swoim wiekiem. 
Pierwszy pocałunek z nieznajomym mężczyzną nie był obcym uczuciem i Jacques nie potrzebował wiele, by zacząć czerpać z tego jak najwięcej. Szybko odnalazł się w tych krótkich, ulotnych relacjach, traktując je jako jedyną odskocznię od nieprzyjemnych myśli i niechcianych uczuć. Zanim się obejrzał, całkowicie się w tym pogrążył i stracił kontrolę nad swoim zachowaniem, wciąż zmieniając partnerów i nie martwiąc się zupełnie niczym. Nigdy nie protestował, gdy ktoś zaciągał go do toalety lub na tyły klubu, gdzie znajdowały się pomieszczenia dla tych najbardziej niecierpliwych. Nie pamiętał już, kiedy komuś odmówił i z każdym kolejnym dniem czuł się z tym coraz lepiej. 

***

Z zewnątrz wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Może nie był to powrót do tego, co działo się w tym domu, gdy on i Jacques wrócili z wakacji, bo wciąż ze sobą nie rozmawiali, ale z pewnością można było uznać, że wszystko wydawało się takie, jak przed ich wyjazdem. A przynajmniej takie sprawiali wrażenie, bo tak naprawdę każde z ich trójki wiedziało, że nic nie jest w porządku. 
Relacja Blake’a z Katherine dosyć szybko uległa poprawie, bo kobieta nie potrafiła długo się na niego gniewać. On próbował wynagrodzić jej wszystkie swoje głupie myśli i nieszczęsny pocałunek z jej synem, więc starał się, jak tylko mógł, by sprawiać wrażenie najlepszego narzeczonego na świecie. W efekcie nie zajęło mu dużo czasu uzyskanie jej wybaczenia, więc znów mogli być dobrą, kochającą się parą, która za kilka miesięcy zamierzała się pobrać. I oczywiście mogliby nią być, gdyby nie Jacques, który wciąż był obecny w ich życiu i miał na nich ogromny wpływ, choć na każdego w innym stopniu. 
Katherine była zaniepokojona tym, co się działo z jej synem i Blake doskonale o tym wiedział. Zresztą, sam też zaczął się niepokoić, choć chował to uczucie głęboko w sobie. Widział, że z nastolatkiem było coś nie tak i widział też, że wszystko zaczęło się od jego powrotu, gdy naskoczył na chłopaka, mówiąc o parę słów za dużo. Od tej pory praktycznie się nie widywali i mężczyzna nawet nie miał okazji, by Jacques’a przeprosić, bo ten skwapliwie go unikał. Prawie w ogóle nie jadali już wspólnie posiłków, co bardzo wpływało na kobietę, która nie potrafiła zrozumieć, czemu jej syn postanowił się od niej odsunąć. Wszystkimi swoimi wątpliwościami dzieliła się z Blakiem, który bardzo chciał pomóc jej wszystko zrozumieć, bo udręka, widoczna na jej twarzy, była nie do zniesienia, ale nie mógł. Pozostało mu jedynie pocieszać ją i słuchać o tym, jak to ktoś ze szkoły zadzwonił do niej, by poinformować, że Jacques zaczął mieć problemy z nauką, a była to przecież jego ostatnia klasa. Poza tym Nick już nie pojawiał się w ich domu, co niepokoiło Katherine chyba nawet bardziej, niż to, że jej dziecko olewało szkołę. 
Za pierwszym razem, gdy wpadł na szatyna, wychodząc z łazienki, i wyczuł od niego silną woń alkoholu, nie powiedział ani słowa, od razu wchodząc do sypialni i nawet na niego przy tym nie patrząc. Kolejnym razem też się nie odezwał, zachowując swoje obserwacje dla siebie, a nie był wcale ślepy i głupi. Wiedział, że Jacques nie radził sobie z całą sytuacją i szukał rozwiązania w alkoholu i, jak mężczyzna przypuszczał, również w innych rozrywkach. Wolał jednak o tym nie myśleć, bo samo wyobrażenie (na wyobraźnię nigdy nie mógł narzekać, niestety) chłopaka w obskurnej toalecie z jakimś nieznajomym, wywoływało w nim złość. Było to absurdalne uczucie, bo nie miał żadnego prawa, by denerwować się na chłopaka i robić mu wyrzuty, skoro był tylko narzeczonym jego matki i ten mógł robić, co chciał i z kim chciał. A jednak ta trująca, drażniąca złość zagnieździła się w nim, powiększając się za każdym razem, gdy dostrzegał przemykającego się do swojego pokoju nastolatka. 
Tego wieczora Blake siedział na kanapie, ze znużeniem zmieniając kanały w telewizorze, i tak naprawdę nie robił absolutnie nic. Miał na sobie porwane na kolanach jeansy i rozciągnięty podkoszulek, czyli coś, czego Jacques na pewno nigdy by nie zaaprobował. Mężczyzna starał się jednak nie myśleć o dzieciaku Kath (z marnym skutkiem) i zamiast tego bezmyślnie gapił się w kolorowy ekran, nie mając żadnego pomysłu na jakieś bardziej produktywne zajęcie. Jego narzeczona spędzała dzisiaj babski wieczór ze swoimi koleżankami i Blake był przekonany, że ta wróci dopiero nad ranem. Sam również mógł zadzwonić do jakichś kumpli i umówić się chociażby na piwo, ale był na to zbyt leniwy. Zamiast tego spędzał wieczór na kanapie, co jakiś czas zerkając na zegarek i udając przy tym, że wcale nie czekał na powrót Jacques’a. 
Nie wiedział, czego oczekiwać po powrocie chłopaka (w szczególności, że ten mógł znajdować się w nie najlepszym stanie), ale chciał wykorzystać nieobecność Katherine, by w końcu z nim porozmawiać i jakoś nim potrząsnąć. Sytuacja, w której znaleźli się całą trójką, nie mogła trwać wiecznie, bo była wykańczająca zarówno dla matki, jak i dla syna. A on, Blake, znajdował się gdzieś pomiędzy, chcąc uszczęśliwić oboje, a tak naprawdę raniąc uczucia wszystkich. 
Nie pierwszy raz wyrzucał sobie, że wszystko jest jego winą i to on doprowadził do takiej, a nie innej sytuacji. Mógł szukać wymówek, zarzucać szatynowi, że ten próbuje go uwieść, ale z ich dwójki to on był dorosły i to on powinien kontrolować sytuację. Myślał o tym wielokrotnie i już dawno doszedł do wniosku, że to on powinien spróbować jakoś to naprawić. Oczywiście nie było to najłatwiejsze zadanie i tak naprawdę nie widział żadnego wyjścia z tej sytuacji, ale mógł przynajmniej spróbować pomóc Jacques’owi wyrwać się z tego otępienia, w które ten najwyraźniej popadł. 
Z tych nieprzyjemnych myśli, które kotłowały się w jego głowie już od dawna, wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Mężczyzna drgnął i poderwał się z kanapy, szybko przechodząc do przedpokoju, żeby chłopak nie zdążył uciec mu na górę. Na szczęście ten jeszcze go nie zauważył, z trudem ściągając z siebie kurtkę. Wyglądał na lekko zamroczonego, co z pewnością było spowodowane alkoholem. Gdy jednak Blake zerknął na swój zegarek, spostrzegł, że było dopiero wpół do pierwszej, a to zaskakująco wcześnie jak na ostatnie powroty Jacques’a. 
- Co tak wcześnie? Nikt nie chciał cię przelecieć? – Nie tak miał zacząć tę rozmowę, ale znów poczuł złość na widok rozkojarzonego chłopaka i nieprzyzwoicie ciasnych spodni, które ten postanowił włożyć, a które dla mężczyzny były zdecydowanie zbyt „babskie”. 
Jacques zamarł z jedną ręką na wieszaku, dopiero po chwili spoglądając prosto w niebieskie oczy Blake’a. 
- Nie twój interes – burknął w odpowiedzi, schylając się, żeby rozwiązać sznurówki. Nie szło mu najlepiej. 
Brunet odetchnął głębiej, tylko na chwilę zatrzymując wzrok na pośladkach chłopaka, nim znów się odezwał. 
- Mój, bo niedługo twoja matka wpadnie w depresję przez twoje gówniarskie zachowanie. 
Zanim Jacques wrócił, Blake wszystko sobie ułożył i miał plan na tę rozmowę. Chciał zacząć spokojnie, przeprosić, a później spróbować jakoś dotrzeć do dzieciaka, żeby ten zrozumiał, że nie może szukać pocieszenia w gejowskich klubach. Ale oczywiście nic z tego nie wyszło, bo wystarczyło, że znaleźli się w tym samym pomieszczeniu, a mężczyzna już czuł, jak górę brała nad nim złość. Ten chłopak zawsze tak na niego działał – wyprowadzał go z równowagi samą swoją obecnością i obaj doskonale wiedzieli, dlaczego tak się działo. Był sfrustrowany. 
Jacques parsknął, w końcu ściągając pierwszego buta, którego odrzucił niedbale na bok. Na chwilę się wyprostował, bo zakręciło mu się w głowie, więc w końcu mógł spojrzeć na bruneta. Ze złością musiał przyznać, że nawet teraz, w tych okropnych, powyciąganych ciuchach, Blake prezentował się wyjątkowo dobrze. To nie było fair, jak stwierdził w myślach. 
- Dostanie depresji przez moje zachowanie? – Uniósł brew. – A co z tobą, huh? Twoje zachowanie jest okej? – Nie czekając na odpowiedź, znów się pochylił i sięgnął do drugiego buta. 
Blake spróbował zachować spokój. Nie było to łatwe zadanie, ale widział, że Jacques jest wstawiony, a on w końcu powinien być dojrzalszy. Dlatego zdobył się na wyważoną, pozbawioną złości odpowiedź.
- Nie jest i powinniśmy w końcu o tym porozmawiać. To nie jest najlepszy moment, bo jesteś trochę pijany, ale od dawna próbuję ci powiedzieć, że moje wcześniejsze słowa… 
- Och, odpieprz się w końcu i daj mi spokój! – Szatyn odrzucił ze złością but i spojrzał na mężczyznę, a jego jasne oczy wyrażały tylko i wyłącznie irytację. 
Mężczyzna zacisnął wargi tak mocno, że pojawiły się na nich blade ślady, nim zrobił krok w przód, zbliżając się do chłopaka. 
- Nie mów tak do mnie – ostrzegł, trochę przy tym chrypiąc, jakby właśnie wypalił paczkę papierosów. 
- Jak? – Jacques prychnął, również robiąc krok w przód. Spojrzał jednak przy tym na schody, które znajdowały się za brunetem. Chciał już znaleźć się w swoim pokoju. – Mam nie kazać ci się odpieprzyć? 
- Przestań mnie prowokować, ty cholerny… 
- Bo co mi zrobisz…? 
Nawet nie zauważyli, kiedy zaczęli się do siebie zbliżać, dopóki nie stali tak blisko, że mogli wyczuć swoje oddechy. Żaden z nich nie był też w stanie powiedzieć, kto zrobił pierwszy ruch, ale jedno było pewne – jeszcze chwilę temu patrzyli na siebie z niechęcią, by teraz wypełnić tę pustą przestrzeń pomiędzy sobą i przywrzeć do siebie spragnionymi wargami. 
Z gardła Jacques’a wydostał się zduszony dźwięk, gdy język Blake’a utorował sobie drogę pomiędzy jego ustami. Nie było w tym żadnej finezji, delikatności, ale silne zderzenie, któremu chłopak szybko się poddał, pozwalając się zdominować. Zarzucił ramiona na kark mężczyzny, przyciągając go jeszcze bliżej, aż ich biodra zderzyły się ze sobą, a on mógł tylko zamruczeć z aprobatą. W głowie miał przy tym kompletną pustkę, jakby jego ciało całkowicie przejęło nad nim kontrolę. Nie potrafił odepchnąć bruneta i nawet nie chciał. Przecież wyobrażał to sobie wiele razy, a to, co czuł teraz, było zdecydowanie lepsze od wyobrażeń. 
Blake też przestał myśleć. Oderwał się od ust chłopaka, ale nie spojrzał na jego twarz, zamiast tego zsuwając się wargami na jego szyję i całując ją łapczywie. Był spragniony tego ciała, które trzymał teraz w swoich dłoniach i nie było chyba nic, co mogłoby go w tym momencie zatrzymać. Pchnął chłopaka na ścianę, omal go przy tym nie wywracając, gdy ten potknął się o swój but. Zdołał jednak złapać równowagę, opierając się całym ciężarem ciała na mężczyźnie, co ten skwitował uśmieszkiem. Wsunął dłonie pod koszulkę szatyna i jednym ruchem ściągnął ją z niego, a jeśli słyszał przy tym dźwięk rwącego się materiału, to wcale się tym nie przejął. Zamiast tego przywarł ustami do klatki piersiowej Jacques’a, najpierw zostawiając na niej mokre pocałunki, nim wysunął język i przesunął nim przez długość mostka. Był przy tym zupełnie nieświadom swoich bioder, które pchały do przodu, szukając tarcia. 
Nastolatek odchylił głowę, wydając z siebie mrukliwe dźwięki, gdy usta mężczyzny sunęły po jego ciele. Oparł się plecami o ścianę i wsunął dłonie pod podkoszulek bruneta, również chcąc dotknąć jego gorącej skóry. Czuł podniecenie przepływające w jego ciele i to pragnienie, by dostać wszystko, co Blake może mu dać. Właśnie dlatego niecierpliwie dotykał jego mięśni brzucha i pleców, chcąc poczuć jak najwięcej. 
Mężczyzna przesunął ostatni raz językiem po twardym sutku chłopaka, nim odsunął się i w końcu spojrzał w jasne, błyszczące oczy. Mógł teraz to przerwać, bo wciąż nie było na to za późno, wciąż nie posunęli się za daleko, ale zamiast tego zdjął podkoszulek i uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy wzrok szatyna od razu spoczął na jego nagim torsie. Blake położył dłoń na wybrzuszeniu w swoich spodniach i bezwstydnie je pomasował, przyglądając się przy tym rumieńcom na twarzy nastolatka. 
- Odwróć się. 
Jacques zadrżał, słysząc głęboki, lekko zachrypnięty głos mężczyzny i bez zająknięcia wykonał polecenie. Oparł się dłońmi o ścianę, lekko się przy tym wypinając. W jego ruchach próżno było szukać wstydu, czy jakiegokolwiek wahania, co mogło być spowodowane alkoholem, albo dużą pewnością siebie. Szatyn jednak wcale nie czuł się zamroczony przez alkohol – wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że jego umysł jest jasny i czysty. Rejestrował każdy ruch mężczyzny, wyczuwał każdy dotyk, ale przy tym nawet przez chwilę nie pomyślał, by to przerwać. 
Nastolatek od razu poczuł na swoich pośladkach silne dłonie, które, co zauważył z żalem, szybko przesunęły się na jego brzuch. Do jego pleców przycisnęła się klatka piersiowa mężczyzny, o którą od razu się oparł, zarzucając jedno ramię na kark bruneta. Odchylił głowę i odszukał wargami usta Blake’a, przez chwilę całując się z nim niedbale. Miał wrażenie, że ich ruchy stały się powolniejsze, ale wciąż można było wyczuć tę niecierpliwość i pragnienie kumulowane od miesięcy, które między nimi przepływało. 
Wydał z siebie przeciągłe westchnienie i odchylił głowę na ramię mężczyzny, gdy poczuł dłoń na swoim pulsującym członku, wciąż okrytym warstwami bielizny i spodni. Już sam ten dotyk, choć niezbyt silny, podziałał na niego zdecydowanie mocniej, niż powinien. W międzyczasie poczuł zęby Blake’a przesuwające się po jego prawym uchu, a zaraz za nimi podążył gorący, niecierpliwy język. 
- Rozepnij spodnie, a później oprzyj się dłońmi o ścianę. 
To był tylko szept, ale Jacques przygryzł wargę i kiwnął głową, z zapałem wykonując polecenie. Miał wrażenie, że całe jego ciało jest maksymalnie naprężone, wyczekujące na każdy, nawet najdrobniejszy ruch mężczyzny. Jego oddech przyspieszył, gdy wyczuł poruszenie za sobą i obrócił lekko głowę, by ujrzeć bruneta, który właśnie za nim przyklęknął. Nastolatek przełknął ślinę, gapiąc się na Blake’a, którego spojrzenie mogłoby roztapiać lody. 
Ten pociągnął za spodnie chłopaka i nie bez trudu zsunął je do kolan wraz z bielizną, klnąc przy tym w myślach na opinający materiał, który był jak druga skóra. Gdy jednak spojrzał na blade pośladki przed sobą, wszystkie markotne myśli uleciały mu z głowy. Oblizał suche wargi i położył dłonie na tym solidnym tyłku, który znajdował się na wprost jego twarzy. Wiele razy jego wzrok uciekał w te rejony, gdy Jacques odwracał się lub pochylał, a teraz w końcu mógł przyjrzeć mu się z bliska. Na razie nie robił nic więcej poza ugniataniem tego chętnego ciała i syceniem oczu niezwykłym widokiem. W końcu jednak przysunął się jeszcze bliżej nastolatka, wciąż znajdując się na kolanach, i przycisnął wargi do dolnej części jego pleców, zaraz nad pośladkami. Sięgnął przy tym dłonią do przodu, bez wahania obejmując członek chłopaka, choć uczucie było dziwne, bo nie robił tego od lat. Pomasował go delikatnie, bardziej łaskocząc, niż naprawdę pieszcząc, nim zaczął się podnosić, przesuwając językiem po jego plecach. Czuł, jak szatyn drżał z potrzeby, i bardzo go to satysfakcjonowało. 
Jacques miał wrażenie, że jeszcze trochę tych powolnych tortur i oszaleje. Sądził, że wszystko będzie szybsze, bardziej gwałtowne, ale mężczyzna wcale się nie spieszył. Natomiast on wszystkimi zmysłami chłonął Blake’a – czuł jego każdy dotyk, słyszał jego szybki oddech, tonął w jego silnym, odurzającym zapachu, wciąż czuł jego smak na języku i co rusz spoglądał za siebie, by widzieć jego przystojną twarz. Wszystko skupiało się tylko wokół tego silnego, irytującego mężczyzny. 
Brunet podrażnił ostatni raz penisa chłopaka i uniósł dłoń, dotykając dwoma palcami jego gorących warg. Nawet nie musiał go instruować, bo ten od razu objął je ustami, ssąc z zapałem, jakby to nie były tylko jego palce. Mężczyzna przymknął oczy, oddychając głęboko, i oparł czoło na karku nastolatka. Drugą dłonią sięgnął do swoich spodni i rozpiął je, bez problemu zsuwając je wraz z bielizną do połowy ud. Zaraz też otarł się swoim sztywnym członkiem o pośladki chłopaka, a ten od razu wypiął się mocniej i silniej zaczął ssać. Oczywiście Blake po raz kolejny zauważył, że żaden nastolatek w tym wieku nie powinien być tak bezwstydny, a to tylko potęgowało jego złość i zaborczość, którą nagle zaczął odczuwać względem Jacques’a. 
- Starczy – wychrypiał. 
Wyciągnął palce spomiędzy ust chłopaka i sięgnął nimi do jego tyłka. Drugą dłonią odsunął jego lewy pośladek i aż odetchnął głębiej, widząc tę maleńką dziurkę, w której zaraz zamierzał się znaleźć. Docisnął do niej opuszek i już po chwili jego palec znajdował się w gorącym wnętrzu, bez problemu przechodząc przez ciasny krąg mięśni. Blake wydał z siebie zduszony odgłos, przylegając do szatyna całym ciałem. 
- Ilu tam było ostatnio, co? – Przycisnął wargi do szyi szatyna i zaczął ssać w tym miejscu, pozostawiając po sobie czerwony ślad. – Ilu? 
Jacques nie odpowiedział, zamiast tego jęcząc głośno, gdy drugi palec znalazł się w jego wnętrzu i od razu zaczął się poruszać, szukając tego jednego, magicznego punktu. Całe jego ciało napięło się, a on wcisnął się jeszcze bardziej w mężczyznę, jakby chciał się z nim stopić, gdy ten w końcu trafił w jego prostatę. 
- T-tutaj… - wymamrotał, samemu próbując się poruszać, żeby móc poczuć jeszcze więcej, ale było to trudne, bo Blake jednym ramieniem przyciskał go do swojej piersi, nie pozwalając mu na żaden ruch. 
Nastolatek miał wrażenie, że wystarczy jeszcze kilka ruchów tych sprawnych palców, by doszedł, bo jego członek był czerwony, mokry od własnych soków i szatyn potrzebował całej swojej samokontroli, by go nie dotknąć. Był na skraju i myślał tylko o tym, że chce już poczuć w sobie Blake’a i poddać mu się całkowicie. 
- W tylnej k-kieszeni… W portfelu… Proszę. – Tylko tyle był w stanie wydusić, drżąc na całym ciele. Palce mężczyzny wciąż pocierały jego prostatę, ale to jednocześnie było zbyt dużo i zbyt mało. 
Blake uśmiechnął się po tej prośbie, choć sam również chciał przejść dalej. Jego penis domagał się uwagi, ale brunet skwapliwie go ignorował, na razie zajmując się nastolatkiem i sycąc się jego chętnym, młodym ciałem. Odsunął się od chłopaka, kucnął i zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Nie zajęło mu wiele czasu odnalezienie portfela, a w nim paczuszki z prezerwatywą. Wstał, rozerwał opakowanie zębami i szybko nasunął zabezpieczenie na swojego członka. 
Złapał Jacques’a za brodę i przyciągnął go do siebie, całując mocno. Uśmiechnął się przy tym z zadowoleniem, a następnie puścił go i rozsunął jego pośladki, zaczynając się w niego wsuwać. Cały czas patrzył przy tym na jego wejście, które przyjmowało w siebie więcej i więcej. 
- P-poczekaj… - Nastolatek oddychał szybko, czując się maksymalnie otworzonym. Wszystkie jego myśli były skoncentrowane na tym, co dzieje się w jego tyłku, a na razie nie było to najprzyjemniejsze uczucie na świecie. Tarcie było silne, bo nie mieli przy sobie lubrykantu, a penis mężczyzny, choć nie najdłuższy, był całkiem gruby. – Musisz dać mi… chwilę. 
Blake pogładził chłopaka po plecach, dając mu tyle czasu, ile ten potrzebował, choć każdy jego mięsień był napięty, a potrzeba, żeby się ruszyć, była ogromna. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł to cudowne zaciskanie, ale tęsknił za tym uczuciem i tęsknił za seksem z mężczyzną. Teraz nie potrafił nawet powiedzieć, dlaczego odmawiał sobie tego od lat, skoro było to tak niesamowicie przyjemne. 
- Mogę? 
- Tak… 
Na początku jego ruchy były dosyć płytkie, pozwalające im obu przyzwyczaić się do tego uczucia, ale kiedy złapali wspólny rytm, pchnął chłopaka na ścianę i zaczął w niego wchodzić silnymi, mocnymi ruchami. Złapał jego biodra w silnym uścisku i przestał zaprzątać sobie głowę jakąkolwiek delikatnością. Zresztą, po napiętym ciele nastolatka i dźwiękach, które z siebie wydawał, ten również musiał być zadowolony z jego poczynań. Ich ciała wydawały klaszczący dźwięk, uderzając o siebie nawzajem i trwało to całą wieczność, gdy poruszali się we wspólnym rytmie, myśląc tylko o tym, jak bardzo było to przyjemne. 
Jacques nie wytrzymał długo. Te silne, mocne ruchy, ten członek, który wciąż uderzał w jego prostatę i sama świadomość, że właśnie całkowicie poddał się Blake’owi, który nie tylko zawładnął jego sercem, ale również ciałem… Nigdy nie miał zbyt dużej samokontroli, więc w końcu sięgnął do swojego spragnionego penisa i z westchnieniem ulgi zaczął sobie obciągać. Nie trwało to długo, gdy zacisnął się na mężczyźnie, jęcząc przy tym bezwstydnie, a sperma rozlała się w jego dłoni. 
- Kurwa… 
Blake zaklął, nie spodziewając się tego nagłego uścisku, gdy mięśnie chłopaka na chwilę zamieniły się w żywe kleszcze. Pospiesznym ruchem odgarnął mokre włosy z czoła i pochylił się nad chłopakiem, przyciskając usta do jego ramienia. Nie była to pierwsza malinka, którą po sobie zostawił na jego ciele tej nocy, ale tym razem dotknął zębami jego skóry i zacisnął je na niej, gdy jego biodra szaleńczo rwały do przodu, pragnąc spełnienia. Zostawił ślady zębów na skórze szatyna, co zauważył dopiero po chwili, oddychając szybko, gdy prezerwatywa napełniła się już jego nasieniem. 
- Cholera… - wymamrotał, bo nie było chyba innego słowa, które mogłoby podsumować to, co właśnie się pomiędzy nimi wydarzyło. 
Wysunął się z ciała Jacques’a i ze zmarszczonymi brwiami ściągnął z siebie prezerwatywę, zawiązując ją u podstawy. Nie wiedział, jak teraz powinien się zachować, bo całe napięcie w końcu z niego zeszło, a on powoli zaczynał uświadamiać sobie, co zrobili. Zanim jednak jego umysł do reszty ogarnęła panika, nastolatek obrócił się, patrząc na niego tak błyszczącymi z radości oczami, że serce mu zmiękło. Na ustach chłopaka błąkał się zadowolony, trochę nieobecny uśmiech, więc Blake po prostu wychylił się i pocałował go powoli, bez pośpiechu, na razie nie myśląc o konsekwencjach. Pozwolił Jacques’owi, by ten oparł się całym ciężarem ciała na nim, i trzymał go tak w ramionach, wciąż ciesząc się dotykiem jego gorącej, jędrnej skóry. Wciąż była noc, wciąż mieli czas, nie musieli się spieszyć.