sobota, 29 lipca 2017

Pęknięcia - Rozdział 17

Hejka, kochani! Znów jestem spóźniona i nie mam usprawiedliwienia, choć muszę przyznać, że ostatnio mam wiele spraw na głowie, które nie pomagają mi w pisaniu. Ta mała aktywność z Waszej strony w postaci niewielkiej ilości komentarzy też nie pomaga. Ale staram się i walczę sama ze sobą.
Dziękuję za wszystkie komentarze :D Mam nadzieje, że będzie ich jeszcze więcej (nawet tych negatywnych).
Pozdrawiam!
__________________________________________________________________

 - Co z tobą?
Siedzieli w pokoju Nicka, gdzie mieli uczyć się do najbliższego testu z matematyki. Choć głównie to Nick miał pomagać Jacquesowi, który miał problem z niektórymi zagadnieniami.
- A co ma być? – Spojrzał bez większego zainteresowania na swojego przyjaciela, wyciągając z plecaka zeszyt.
- Nie wiem! – Nick jęknął z irytacją, łapiąc rękoma swoje włosy, jakby zaraz miał je wyrwać. – Jesteś jakiś dziwny, od kiedy wróciłeś z wycieczki z tym przystojniakiem. I naprawdę staram się zrozumieć, co się zmieniło, ale nie potrafię.
- Ta? Nie zauważyłem.
Minął miesiąc, od kiedy wrócili z Kolorado. Miesiąc pełen wspólnych posiłków, wieczorów spędzanych na oglądaniu filmów i dyskutowaniu o książkach. Ich relacja nie uległa pogorszeniu, a nawet się wzmocniła. Matka Jacquesa nie mogła się nadziwić, widząc ich razem, jak rozmawiają i śmieją się z własnych żartów. Jeszcze trochę i będą mogli nazywać się przyjaciółmi…
Minął miesiąc, w którego trakcie szatyn całkowicie poświęcił się nauce i malowaniu. Po powrocie ze szkoły spędzał kilka godzin w swojej pracowni, a wychodził z niej tylko wtedy, gdy Blake wołał go na kolacje. Zawsze pachniał wtedy terpentyną, a na jego palcach znajdowały się ślady farb – od akwareli po akryle. Jego nagły zapał do pracy nie wynikał z nagłego pobudzenia artystycznego, czy poczucia obowiązku (w przypadku szkoły, którą kończył w tym roku), ale z chęci skupienia swojej uwagi na czymś, co pozwoli mu odciągnąć myśli od mężczyzny, z którym mieszkał. Było to jednak z góry skazane na porażkę, skoro nie potrafił powstrzymać się przed spędzaniem z nim czasu i nie potrafił już wrócić do tego, co było pomiędzy nimi (a raczej czego nie było), zanim nie wyjechali do Kolorado.
- Nie kpij sobie, Jacques. Gdybyśmy nie mieli razem zajęć, to w ogóle bym cię nie widywał.
Spuścił głowę, nie potrafiąc patrzeć dłużej na przyjaciela. Nick miał rację – nie zachowywał się fair i unikał go, nie tłumacząc nawet dlaczego. Ale bał się, że jeśli będzie spędzał dużo czasu z przyjacielem, to w końcu powie mu o tym, co działo się w górach i przyzna się do swoich uczuć. Dlatego wolał udawać, że nie ma czasu i przekładał ich spotkania, aż w końcu musiał się z nim spotkać, bo potrzebował pomocy. Zachowywał się jak ostatnia świnia. Jaki był z niego przyjaciel?
- Masz rację. – Westchnął. – Jestem chujem.
- To nic nowego. – Brunet wyszczerzył się do niego. – Ale to nie dlatego się o ciebie martwię. Co się dzieje?
- Nic. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Chyba zacząłem na poważnie do wszystkiego podchodzić… Wiesz, w tym roku kończymy szkołę, chcę się dostać na studia…
- Czy to ma związek z Blakem? – przyjaciel przerwał mu, najwyraźniej zupełnie niezainteresowany jego tłumaczeniem. Nie był głupi. Obaj doskonale się znali i Nick z pewnością nie wierzył w jego kłamstwa.
Jacques czuł się okropnie z tym, że go okłamywał. Nie chciał tego robić. Ale z drugiej strony nie wyobrażał sobie powiedzenia mu prawdy. Miał powiedzieć mu, że zakochał się w narzeczonym matki; że go pocałował? Na samą myśl o tym czuł, jak nieprzyjemnie ściskało go w żołądku. Miał wrażenie, że szybciej zwymiotuje, niż z siebie to wydusi.
- Niby dlaczego? – Prychnął, nieco za bardzo skupiając się na otworzeniu zeszytu na odpowiedniej stronie, tj. z ostatnią pracą domową.
- Mam ci przypomnieć, jak tydzień temu przyszedłem do ciebie, żeby wyciągnąć cię na imprezę do Betty?
Każdy na jego miejscu by się zarumienił. Jacques jednak dzielnie się trzymał, wciąż wyglądając na niewzruszonego, choć na to wspomnienie zalała go fala zażenowania. Doskonale pamiętał, jak Nick, wpuszczony przez jego matkę, wszedł do salonu i przyłapał szatyna na jednym z tych momentów, gdy ten po prostu wgapiał się w nieświadomego Blake’a, chłonąc każde jego słowa. Tak naprawdę od powrotu do domu jego fascynacja tylko pogłębiła się i bezskutecznie starał się jej pozbyć. Jak na razie miał na swoim koncie jedynie porażki.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Mógłbyś choć na chwilę przestać być…
- Mogę pożyczyć? – przerwał przyjacielowi w połowie zdania, bo kiedy ten zagapił się na niego, zapewne zastanawiając się nad tym, jak do niego dotrzeć, on wstał i podszedł do półki z książkami bruneta. I oczywiście pierwsze nazwisko, jakie ujrzał, to pseudonim Blake’a. Zupełnie jakby cały wszechświat nastawił się przeciwko niemu.
Nick zamrugał, wyraźnie wybity ze swojego wojowniczego rytmu.
- Jesteś, kurwa, niemożliwy. – Parsknął w końcu i ku uciesze szatyna, poddał się. – Ta, bierz. Kupiłem ostatnio na jakiejś promocji i jeszcze nie zdążyłem przeczytać.
- Dzięki. – Wyszczerzył się do niego i schował książkę do plecaka. – To co, bierzemy się za tę matmę?
- Ta. – Brunet westchnął, zapewne mając go już dosyć. – Tylko poczekaj, przyniosę coś do żarcia, bo na głodnego z tobą nie wytrzymam. – Zatrzymał się przy drzwiach i pogroził mu palcem, jakby Jacques był małym, krnąbrnym dzieckiem. – I nie myśl sobie, że to koniec. Jeszcze wrócimy do tej rozmowy.
Pokiwał głową, nawet jeśli przyjaciel nie mógł już tego zobaczyć. Wiedział, że tak będzie. Nick nigdy nie odpuszczał tak łatwo.


***

Zmęczeni lotem i dziwnie przygnębieni wizją powrotu do Chicago, niewiele ze sobą rozmawiali. Wymienili kilka zdawkowych uwag, a gdy w końcu znaleźli się w samochodzie mężczyzny, większość drogi przebyli w ciszy. Już na podjeździe ujrzeli matkę Jacquesa, która z wyraźnym przejęciem wyglądała ich przyjazdu. Cała promieniała szczęściem i szatyn od razu poczuł, że nie może na to patrzeć. Wyrzuty sumienia były przytłaczające. Robiło mu się od tego niedobrze.
- Też dobrze cię widzieć – wydusił, gdy od razu po opuszczeniu samochodu został mocno przytulony. Objął ją niezgrabnie, jak mu się to nigdy wcześniej nie zdarzało, i z trudem przetrwał te kilkanaście sekund. Jak miał na nią patrzeć, gdy wciąż pamiętał, jak pocałował Blake’a? Gdy wiedział już (choć wciąż były to jedynie przypuszczenia), co do niego poczuł?
Tego dnia najgorszy był jednak widok mężczyzny, witającego się z Katherine. Przyciągnął ją do siebie i pocałował mocno, aż ta zarumieniła się jak nastolatka, a Jacques mógł tylko stać z boku i patrzeć na to, czując się wyjątkowo żałośnie. Wymówił się tym, że jest zmęczony po podróży i uciekł stamtąd do swojego pokoju, z którego już nie wyszedł do następnego poranka. Tamtego dnia był załamany, przerażony całą sytuacją i z przyjemnością wróciłby do tego małego, prywatnego domku w Kolorado. Nie wiedział, jak przetrwa w tym domu, będąc świadkiem podobnych scen.

A jednak wytrwał. Udawał, że wcale nie bolały go te intymne momenty pomiędzy jego matką i Blakem, Odwracał wzrok, zaciskał zęby, albo pod byle pretekstem opuszczał pomieszczenie. Ale w takich chwilach jak ta, gdy znajdował się w swojej pracowni, ponure myśli przytłaczały go, a wspomnienia dobijały. Nie powinien tego robić, nie powinien się tym zadręczać, ale nie miał na to wpływu. Nick miał rację – coś niedobrego się z nim działo, a on nie potrafił sobie z tym poradzić.
Westchnął i spojrzał na ciemne płótno. Przyszedł tu, żeby dokończyć obraz, ale zamiast wziąć się za mieszanie farb, usiadł na stołku i się zamyślił. I próbował sobie wmówić, że wcale nie było to spowodowane widokiem swojej matki, która z miną absolutnego zauroczenia wgapiała się w profil Blake’a, siedząc mu na kolanach. Oboje byli równie beznadziejni pod tym względem.
- Pieprzony Sherwood – burknął pod nosem, marszcząc brwi. Miał wrażenie, że gdyby ten nie pojawił się w ich życiu, wszystko byłoby łatwiejsze. Wtedy przynajmniej nie czułby się jak ostatnia świnia, rozmawiając z rodzicielką. Zawsze mieli dobry kontakt, co zapewne było spowodowane tym, że mieli tylko siebie, a on nie miał przed nią zbyt wielu sekretów. Ale to, co teraz ukrywał…
Musiał wziąć się w garść. Z roztargnieniem rozejrzał się po pracowni, szukając palety, której ostatnio używał, a która leżała na szafce obok. Znów zaklął, denerwując się na swoją nieporadność i gapowatość. Nie było to do niego podobne.
Pomieszczenie było duże. Mama bez żalu oddała mu jeden z najlepszych pokoi, żeby nie musiał gnieździć się w czymś mniejszym, za co był jej bardzo wdzięczny. Nie szczędziła też pieniędzy, kupując mu wiele drogich przyborów, dlatego stało tam pięć sztalug – trzy duże i dwie mniejsze. Gotowe obrazy piętrzyły się pod ścianami, na szafkach, niektóre leżały na podłodze… Były tam prace Jacquesa nawet sprzed czterech lat, do których wciąż miał duży sentyment, choć teraz obiektywnie mógł stwierdzić, że miały wiele mankamentów. Lubił jednak do nich wracać i na nie patrzeć, bo były dowodem na to, jak bardzo się rozwinął przez te lata. A wiedział, że miał talent i nie zamierzał, udając skromność, temu zaprzeczać.
Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że w tym chaosie, który panował w pracowni (na szafkach walały się różnego rodzaju pędzle, do połowy wyciśnięte tubki z farbami, nieumyte palety, a nawet glina), nie sposób się odnaleźć, ale Jacques doskonale wiedział, gdzie wszystko się znajduje, bo to było miejsce, w którym czuł się najlepiej. A przynajmniej do niedawna wiedział, bo ostatnio miał problem ze skupieniem się na tyle, by zapamiętać, co gdzie odłożył.
Gdy w końcu wycisnął odpowiednie farby i, nieco trzęsącą się dłonią, zaczął je mieszać, po raz kolejny spojrzał na swój obraz. Każdy kolejny był coraz bardziej przygnębiający i Jacques już sam nie wiedział, co o nich myśleć. Były dobre. Wiedział to. Ale czy chciał je pokazać na wystawie, którą miał mieć za miesiąc w pobliskiej galerii? Nie był tego pewien.
Centralnym punktem była postać, a raczej jej zarys – bardzo nierówny i niepokojący. Od razu przyciągał wzrok, bo na tle granatu i czerni wyróżniał się różnymi odcieniami szarości. Biło od niej mroczne światło, które wchłaniało otoczenie, pozostawiając jedynie nicość. Całość nie była jeszcze ukończona i wymagała wielu poprawek, ale już teraz czuł dumę, patrząc na swoje dzieło. Choć czuł też niepokój – nie mógł oderwać wzroku od niewyraźnej postaci, która w jakimś stopniu mogła być wyobrażeniem Blake’a i tego, jak na niego działał. Sama ta myśl mroziła mu krew w żyłach. Jeśli mężczyzna tak bardzo wgryzł mu się pod skórę, to jak miał się od niego uwolnić?

***

Rozsiadł się wygodnie, układając nogi na stole, i wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni spodni. Leniwym ruchem odpalił jednego i zaciągnął się, spoglądając na ogród, który rozpościerał się przed nim, idealnie widoczny z tarasu. Katherine sama o niego dbała, pielęgnując swoje ulubione rośliny w wolnych chwilach. Blake, przyglądając się kolorowym płatkom, bynajmniej nie myślał o kwiatach.
Jego największym zmartwieniem był Jacques. Od powrotu do Chicago ich relacje były lepsze niż kiedykolwiek, o czym Katherine z radością przypominała mu każdego dnia. A jednak wiedział, że w tym wszystkim było coś niezdrowego; coś, co wykraczało poza relacje ojczym i pasierb (choć nawet jeszcze tym nie byli). Udawał, że nie wyczuwał na sobie zbyt długich spojrzeń chłopaka i nie widział jego czerwonych z zażenowania policzków. Równocześnie sam starał się ukryć swoje małe grzeszki, jak gapienie się na tyłek dzieciaka, co zdarzało mu się coraz częściej.
Wypuścił kłąb dymu, mrużąc oczy na promienie słońca, które wyjrzało zza chmur i postanowiło go oślepić. Miał oczywiście sporo pracy, jak to przy wydawaniu książki bywa, i musiał skupić się na zredagowaniu oraz usunięciu kilku obszernych, zbędnych fragmentów. Nigdy nie była to najprzyjemniejsza część w tworzeniu, ale w tym momencie pozwoliła mu oderwać myśli od tego, co działo się w tym domu. Cała sytuacja, w której się znaleźli, była absurdalna i miał wrażenie, że Jacques doskonale o tym wiedział. Wątpił, by jego codzienne zamykanie się w pracowni nie miało z tym nic wspólnego.
Lubił tego gówniarza. Naprawdę darzył go sympatią, choć jeszcze kilka miesięcy temu najchętniej sprałby mu tyłek, żeby czegoś go nauczyć. Choć możliwe, że wciąż chciałby to zrobić… Co zaskakujące, rozumieli się na wielu płaszczyznach. Nie chodziło tylko o sekrety, które ich połączyły, ale o wspólne zainteresowania. Mieli podobny gust oraz zaskakująco podobne poglądy na świat, który ich otaczał. I tylko Kath nie wydawała się tym zdumiona (przynajmniej nie w takim stopniu jak oni obaj), bo doskonale ich znała i czuła, że się zrozumieją.
Miał wyrzuty sumienia. Starał się nie patrzeć na chłopaka w sposób, który sugerowałby, że ten interesuje go bardziej, niż by wypadało. Próbował nawet się od niego odseparować, ale to też okazało się zbyt trudne, bo zwyczajnie lubił spędzać z nim czas. I dlatego za każdym razem, gdy jego narzeczona mówiła mu, że jest fantastyczny, i że bardzo go kocha, robiło mu się niedobrze. Wiedział, że jego zainteresowanie Jacquesem było podszyte sympatią, którą go zaczął darzyć, oraz tym, że chłopak sam go zachęcał – na wakacjach przecież pocałował go i znów pozwolił mu poczuć ten specyficzny pociąg do drugiego mężczyzny. I za to Blake wciąż go nienawidził.
Wiedział, że musi coś zrobić i wydawało mu się, że to, co wymyślił, miało sens. Jeśli skupi się całkowicie na swojej narzeczonej, może zapomni o Jacquesie? Albo ten przestanie na niego patrzeć w TEN sposób? To mogłoby mu pomóc. Dlatego długo rozmawiał z Katherine i postanowił przyspieszyć coś, co wydawało mu się nieuchronne. W końcu do tego dążył od początku ich związku, więc powinien czuć się zadowolony, nawet jeśli entuzjazm kobiety nie do końca mu się udzielił. A teraz mieli tylko powiadomić o swoim postanowieniu jej syna. I mężczyzna czuł, że nie będzie to łatwa rozmowa.

***

Odłożył pędzel, gdy tylko usłyszał krzyk Blake’a. Obrzucił wzrokiem farby, które walały się na podłodze i paletę, którą odłożył na szafkę, a następnie ostatni raz spojrzał na swój obraz, przełykając ślinę. Naprawdę starał się nie myśleć o tym, kto był dla niego inspiracją.
Ściągnął fartuch, który zawsze zakładał do pracy, powiesił go na jednej ze sztalug i wyciągnął z kieszeni telefon, który wyłączał przed każdym wejściem do pracowni. Od razu zauważył wiadomość od Nicka, ale zignorował ją, po raz kolejny czując ukłucie winy. Naprawdę powinien mu powiedzieć, dlaczego tak się zachowuje, ale sama myśl napawała go przerażeniem.
Westchnąwszy, opuścił pomieszczenie i wstąpił jeszcze do łazienki, żeby się wysikać i dokładnie umyć dłonie, na których widniały ślady ciemnych farb, a następnie zszedł do jadalni.
- Jak idą przygotowania do wystawy? – Jego mama uśmiechnęła się do niego z czułością, niosąc dużą miskę z sałatką.
- Dobrze. Kończę właśnie ostatni obraz, choć wciąż nie wiem, czy zdecyduje się umieścić go jako jeden z elementów wystawy.
- Dlaczego?
- Nie jestem pewien, czy pasuje do reszty. – Ponownie poczuł winę gryzącą go od środka i nie było to spowodowane jedynie tym niewielkim kłamstwem. Od czasu powrotu do Chicago ciągle miał wyrzuty sumienia, gdy znajdował się w pobliżu matki, przez co zachowywał się w jej towarzystwie nieco nerwowo. Z pewnością było to coś, na co zwróciła uwagę, ale jak na razie nie poruszała tego tematu, za co był jej wdzięczny. – Co dzisiaj jemy?
- Krewetki.
Uśmiechnął się i, po raz pierwszy od wejścia do pomieszczenia, zerknął na bruneta, który siedział po drugiej stronie stołu i obserwował wszystko w ciszy. Wydawał się dziwnie spięty i był wyjątkowo małomówny, jak na siebie, co zaniepokoiło Jacquesa. W końcu Blake niecieszący się z krewetek, to niemal nie Blake.
Dziwnie się złożyło, że obaj lubili to samo. Gdy szatyn dowiedział się, że mężczyzna szczególnie lubuje się w owocach morza (poza soczystymi stekami, oczywiście), był zdumiony. W końcu kłóciło się to z jego wyobrażeniem nieokrzesanego, gburowatego dupka, który nie potrafił o siebie zadbać, nawet jeśli miał spore predyspozycje, by prezentować się dobrze. Teraz jednak, gdy znał już go trochę, nic go nie dziwiło. Oprócz cichego zachowania bruneta przy stole, co nie zdarzało się… nigdy.
- Stało się coś? – mruknął od niechcenia, gdy jego matka wyszła ponownie do kuchni.
- Nie. – Blake pokręcił głową i uśmiechnął się, choć wypadło to wyjątkowo sztucznie. – Boli mnie tylko głowa. To wszystko.
Jacques pokiwał głową, choć zrobił to bez większego przekonania. Wydawało mu się, że po tym, jak spędził dość długi czas na ukradkowym przyglądaniu się mężczyźnie, był w stanie stwierdzić, kiedy ten kłamał. A teraz z pewnością nie był szczery.
- Jak idą poprawki? Aż tak źle?
- Średnio. Nie jest przyjemnie usuwać fragmenty swojej pracy. Pewnie to rozumiesz.
Znów pokiwał głową, mając wrażenie, że ich rozmowa nie może być jeszcze bardziej drętwa. Zwykle zachowywali się dość luźno w swoim towarzystwie (o ile on nie miał wyjątkowo parszywego nastroju, gdy przyłapywał się na niestosownym zachowaniu), więc takie suche wymienianie się informacjami było dla Jacquesa dziwne i trochę przykre, choć do tego ostatniego nigdy by się nie przyznał.
Zanim zdążył odpowiedzieć cokolwiek, choć nie był do końca pewien, co powinien powiedzieć, jego matka pojawiła się w jadalni, niosąc ze sobą półmisek pełen panierowanych krewetek. Nie jadł od lunchu w szkole, więc teraz jego żołądek zareagował radośnie na ten widok i zapach.
Nałożył sobie trochę krewetek, sałatkę i pieczone ziemniaki, zupełnie nie zwracając uwagi na ciszę, która zapanowała przy stole, choć to też nie było normalne. Dopiero gdy brunet odchrząknął, Jacq oderwał wzrok od swojego talerza, podświadomie wyczuwając, że coś jest nie tak, i spojrzał najpierw na Blake’a, a później na Katherine.
- Co jest?
Trzymał widelec w dłoni, który zamierzał wbić w jedną z krewetek, gdy mężczyzna postanowił oznajmić mu radosną nowinę.
- Ustaliliśmy wstępną datę ślubu.
Widelec z brzdękiem uderzył o talerz.
- S-słucham? – wykrztusił, wytrzeszczając oczy.
Nie był na to przygotowany. Sądził, że dobrze jest im w narzeczeństwie i ani jego matce, ani Blake’owi nie spieszy się ze zmianą tego stanu. Przecież nigdy nie słyszał, żeby o tym rozmawiali!
- Sądziłam, że się ucieszysz. – Katherine nie brzmiała na zawiedzioną, ale chłopak zbyt dobrze ją znał – wiedział, że nie tego po nim oczekiwała i nie była zadowolona. Z pewnością przemknęło jej przez myśl, że Jacques nie chciał jej szczęścia.
- Oczywiście, że się c-cieszę. – Zdobył się na nikły uśmiech, choć jego wzrok co chwila przeskakiwał z twarzy kobiety na twarzy Blake’a. To dlatego był taki cichy i spięty? – Kiedy się odbędzie?
- Na początku lipca. Jeszcze nie wiemy dokładnie, kiedy.
- Zaraz po zakończeniu szkoły…
- Czy to nie najlepszy termin?
- Tak, pewnie tak. – Spojrzał niemrawo na swój talerz. Zjadł tylko część tego, co sobie nałożył, ale nagle stracił apetyty. – Dziękuję.
Niemal od razu wyczuł na sobie zdumione spojrzenie matki.
- Prawie nic nie zjadłeś!
- Nie jestem głodny – mruknął, wstając. – Byłem z Nickiem w Subwayu po zajęciach. Rano zjem, jak coś zostanie.
- Ale mógłbyś z nami jeszcze zostać i…
- Przypomniałem sobie, że do jutra muszę skończyć czytać lekturę – skłamał i uciekł stamtąd, unikając wzroku obojga.
Gdy tylko odstawił talerz do zlewu (przedtem zjadł jednak te dwie krewetki, nie potrafiąc ich wyrzucić), wbiegł na górę do swojego pokoju i opadł na łóżko z mocno bijącym sercem. Już widział, jak w przyszłym roku będzie siedział w pierwszym rzędzie w urzędzie (a jeśli Blake weźmie go na świadka?!) i patrzył, jak ta dwójka bierze oficjalnie ślub. Samo wyobrażenie było tak cholernie bolesne!
Gdyby nigdy nie zauważył, że brunet jest inteligentnym, całkiem zabawnym mężczyzną z ładnym ciałem i uroczym uśmiechem, zapewne byłby zadowolony, że jego rodzicielka znalazła w końcu kogoś, kto ją uszczęśliwia. Ale teraz to za bardzo bolało. Może był egoistą, ale nie chciał patrzeć na ich szczęście, gdy sam reagował na widok Blake’a przyspieszonym biciem serca.
Ale czy nie wyczuwał czasem na sobie spojrzenia mężczyzny? Przecież nie był ślepy i niekiedy odnosił wrażenie, że był równie często obserwowany przez Blake'a, jak Blake przez niego. A może po prostu wmawiał to sobie, żeby wytłumaczyć jakoś swoje zachowanie i przestać odczuwać wyrzuty sumienia?
- Kurwa! – zaklął, uderzając pięścią w materac. Zaraz po tym zamrugał, z zaskoczeniem stwierdzając, że czuje wilgoć w kącikach oczu. Czy naprawdę było aż tak źle?
Sięgnął dłonią po telefon, który leżał na szafce nocnej, i wcisnął szybkie wybieranie.
- Nick? Mógłbym do ciebie przyjechać? Chciałbym… pogadać.

niedziela, 9 lipca 2017

Pęknięcia - Rozdział 16

Minęło sporo czasu, a ja nie mam nic na swoje wytłumaczenie. Po prostu siadałam, otwierałam Worda i pisałam tylko kilka zdań, bo nie mogłam się przemóc, żeby coś z siebie wykrzesać. A poza tym opowiadanie trochę wymknęło mi się spod kontroli, musiałam zmienić wszystkie swoje plany z nim związane i pewnie dla niektórych ta historia może być już nudna... Dobra, dość, bo już bredzę.
Dziękuję wszystkim za komentarze, bo naprawdę każdy jest dla mnie bardzo ważny i mi pomaga, nawet jeśli nie widać tego w postaci jakichś wyraźnych rezultatów. Dlatego mam nadzieję, że pod tym rozdziałem pojawi się ich jeszcze więcej (nawet tych krytycznych), bo jak na razie zostawia po sobie ślad tylko nieliczna grupka, a wydaje mi się, że czyta te moje wypociny trochę więcej osób (przynajmniej tak mi pokazują statystyki :P).
Przedłużyłam już wystarczająco, więc zapraszam na rozdział.
Pozdrawiam! :D
____________________________________________________________________

Pozostały trzy dni do wyjazdu, gdy Blake ze zdumieniem odkrył, że zaczął się gapić. A było to w najmniej oczekiwanym momencie i uderzyło w niego z taką mocą, że musiał wyjść, aby zapalić.
Wszystko zaczęło się od tego, że Jacques, dzień po tym, jak zjedli kolację w pobliskim miasteczku (jeszcze długo będą mu się śniły te panierowane, bycze jądra), zaproponował, iż upiecze ciasto. Najwyraźniej obrał sobie za cel wprowadzanie go w stan ciągłego zdumienia, bo nie potrafił inaczej zareagować na tę propozycję. W końcu pamiętał, jak chłopak zarzekał się, że nie jest kurą domową i nie zamierza robić nic, co mogłoby go uszczęśliwić. Najwyraźniej w ciągu tygodnia wszystko uległo zmianie i Blake nie do końca był w stanie to wszystko ogarnąć.
Wylądował w kuchni na krześle, które przyniósł sobie z „salonu”. Nawet nie wiedział, dlaczego to zrobił, bo w międzyczasie mógł zająć się czytaniem drugiej książki, którą ze sobą zabrał. Jakoś wcześniej nie znalazł na to czasu. Mimo to postanowił przyglądać się Jacquesowi, który przemilczał jego obecność w pomieszczeniu, z wprawą zabierając się za przygotowywanie ciasta.
 Rozmawiali o wszystkim – szkole, planach szatyna, wydawnictwie i sprzedaży książek… Znów można było wyczuć tę nić porozumienia pomiędzy nimi, a Blake po raz kolejny nie mógł wyjść ze zdziwienia, że wcześniej nie zauważył, jak inteligentny jest ten chłopak. I jak miły potrafi być, kiedy tylko chce. Rozmowy z nim sprawiały mu prawdziwą przyjemność i ich wcześniejsze kłótnie, których przez ostatnie miesiące było naprawdę wiele, wydały mu się absurdalne. Wystarczył tydzień, żeby zrozumieli, że tak naprawdę mają wiele wspólnych tematów i są w stanie się dogadać. Może faktycznie pomysł Katherine miał sens?
I wtedy stało się TO. Jacq uwinął się ze wszystkim naprawdę bardzo szybko i kiedy pochylił się, żeby otworzyć piekarnik, a następnie wstawić ciasto, jego spodenki obsunęły się, ukazując kawałek opalonej skóry, a Blake po prostu się zagapił. Spojrzał na jego wydatny, choć niewielki tyłek i przemknęło mu przez myśl, że to pociągający widok. I dopiero ta myśl otrzeźwiła go na tyle, by odwrócił wzrok, zanim syn jego narzeczonej zamknął piekarnik i ustawił odpowiednią funkcję.
- Idę zapalić. – Poderwał się z krzesła nieco zbyt nerwowo, by nie zwrócić na siebie uwagi Jacquesa, ale ten tylko kiwnął głową i zabrał się do sprzątania, najwyraźniej niezbyt zainteresowany jego dziwnym zachowaniem. Szybko przeszedł przez pokój, który w założeniu miał być odpowiednikiem salonu, wszedł do swojej sypialni i zgarnął paczkę papierosów z szafki nocnej. Następnie opuścił domek i usiadł na werandzie, bezmyślnie wgapiając się w szczyty gór.
Nie powinien był się na niego gapić. Nie miał do tego prawa. Jacques był zaledwie osiemnastolatkiem. I był synem jego narzeczonej. Blake zupełnie nie rozumiał, co mu strzeliło do głowy. To było absurdalne.
Zaciągnął się mocno dymem, próbując się uspokoić. Czasem zdarzało mu się zerknąć na czyjś tyłek, ale nigdy nie myślał przy tym o czymś szczególnym. Potrafił po prostu docenić ładne pośladki. Problem zaczynał się wtedy, gdy te pośladki były męskie. Czasem czuł się przez to winny, czasem nie (choć zwykle tak). Ale ocenianie tyłka Jacqa było po prostu niewłaściwe na tylu płaszczyznach, że jego wzrok nawet na chwilę nie powinien tam wylądować. A nawet jeśli już tak się stało, to nie powinien rozważać atrakcyjności tego widoku. Bo to mogło skończyć się źle. Był tego pewien.
Coś się działo. Wyczuwał to dziwne napięcie pomiędzy nimi, widział to czasem we wzroku chłopaka… Nie rozumiał tego, ale wątpił, by ta specyficzna atmosfera, która tworzyła się, gdy czasem na siebie patrzyli, zniknęła wraz z ich powrotem do Chicago. Nie potrafił tego nazwać, ale to, co wydarzyło się przed chwilą, nie pomagało. Musiał wziąć się w garść. I wypalić jeszcze jedną fajkę.

***

Ciasto było obłędne. Jabłkowe nadzienie było słodkie, lekko cynamonowe i rozpływało się w ustach. Już sam jego zapach sprawiał, że ślinka ciekła mu z ust, ale gdy w końcu ugryzł kawałek…
Pomruk, który wydobył się z jego gardła, był zbyt niski, żeby zostać uznanym za przyzwoity. Oczywiście nie zwrócił uwagi na dźwięki, jakie z siebie wydawał (dopóki tej uwagi nie zwrócił mu nastolatek), zbyt skupiony na jedzeniu, więc nie zauważył też spojrzeń, które rzucał mu Jacques.
- Powinieneś zacząć piec w domu.
- Powinienem?
Blake zupełnie zignorował sceptyczny głos chłopaka.
- Zdecydowanie. Nie powtarzaj tego swojej matce, dzieciaku, ale nigdy nie jadłem lepszego ciasta.
- To samo mówiłeś o moim gotowaniu. Zaczynam się zastanawiać, czy powinienem ci wierzyć…
Czy mu się wydawało, czy Jacques Bright wyglądał, jakby się zawstydził? Było coś wyjątkowo ujmującego w jego zmieszanym wzroku i palcach, które wykręcał w nerwowym geście.
- To chyba musi o czymś świadczyć, nie? – Wskazał na swój pusty talerzyk. Nie pozostał na nim żaden większy okruszek.
Szatyn wywrócił oczami, prychając, ale uwadze mężczyzny nie umknął delikatny uśmiech, który na chwilę wykrzywił jego wargi.
- Jak wrócę do tego, co robiłem w kuchni, zanim postanowiłeś się do nas wprowadzić… - Urwał na chwilę, najwyraźniej po raz kolejny mając ochotę przypomnieć mu o tym, że nie był mile widzianym gościem w ich rodzinnym domu, choć tym razem wydawało się to brunetowi wymuszone. – To po dwóch miesiącach zrobisz się tłusty i mama cię rzuci. – Nagle pstryknął palcami, jakby go oświeciło. – Cholera! Czemu ja wcześniej na to nie wpadłem?
- Nie jesteś zabawny – Blake stwierdził bezbarwnym głosem, samemu do końca nie wiedząc, czy Jacq w tym momencie żartował, czy może faktycznie nadal przeszkadzała mu jego obecność. – A poza tym przytycie wcale mi nie grozi. Widziałeś te mięśnie?
To był kolejny raz, gdy Blake popełnił błąd przy Jacquesie i w przypływie zupełnego braku myślenia uniósł koszulkę, pokazując mu swój brzuch, jakby ten wcześniej go nie widział, co było niemożliwe przy takich upałach, jakie panowały w tej części kraju. Tak naprawdę zaczął nosić koszulki dopiero po incydencie, o którym obaj nie zamierzali wspominać, więc ten pokaz nie miał sensu, o czym brunet zupełnie w tamtym momencie nie myślał. Dopiero gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi i podniósł wzrok, patrząc na chłopaka, dostrzegł jasne oczy wpatrzone w jego odkryty brzuch i było w tym spojrzeniu coś tak bardzo złego, że szybko opuścił koszulkę i odchrząknął.
- Pójdę po jeszcze kawałek… - wymamrotał, czując się tak, jakby temperatura jego ciała nagle wzrosła o kilka stopni.
Przeszedł pospiesznie do kuchni, a gdy stanął w takim miejscu, że Jacques nie mógł dostrzec go z kanapy, oparł się rękoma o blat i pochylił, myśląc gorączkowo. Przecież mogło mu się tylko wydawać; mógł sobie coś uroić. Wszystko było w porządku. Nic się nie działo. Absolutnie nic.

***

Przesuwał palcami po tych imponujących mięśniach, co rusz zahaczając o pasek ciemnych włosków, który ciągnął się od pępka aż po skraj bielizny. Przytknął wargi do tej gorącej, opalonej skóry, czując ekscytację na samą myśl, że ma możliwość znajdowania się na kolanach przed tym mężczyzną i zaraz będzie mógł ściągnąć z niego ten ostatni skrawek materiału, a następnie dotknąć jego grubego kutasa…
- Och. – Głośne sapnięcie wyrwało się spomiędzy jego warg, gdy chaotycznie poruszał dłonią po swoim penisie, czując, że jest już blisko.
Nie mógł uciec od wizji, która pojawiła się w jego głowie. I nawet już nie próbował. Po prostu poddał się temu, wyobrażając sobie, jak Blake łapie go za włosy i agresywnie przyciąga do siebie, niemal zmuszając go do wzięcia jego członka w usta. Jego penisa widział tylko raz i było to zaledwie krótkie zerknięcie, ale mógł dać ponieść się fantazjom, wyobrażając sobie kępkę czarnych, poskręcanych włosków, w które mógłby wsunąć nos w każdej chwili. Mógł wyobrazić sobie cokolwiek zechciał, masturbując się pod prysznicem, gdzie miał pewność, że obiekt jego fantazji nie usłyszy ani jednego zduszonego jęku i sapnięcia.
Jego umysł był jak czysta karta. Poza fantazjami o tych pełnych wargach, silnych dłoniach i grubym członku, w jego głowie znajdowała się pustka. Nie myślał o tym, jak złe było to, czemu się poddawał. Nie myślał o swojej mamie, która nigdy by mu nie wybaczyła, gdyby dowiedziała się, jakie wizje tworzą się w głowie jej ukochanego syna. Nie myślał też o tym, że po wszystkim znów poczuję tę cholerną gorycz i wściekłość na samego siebie. Podczas tego jednego, krótkiego prysznica mógł choć na chwilę przestać myśleć i poddać się swojemu pragnieniu.
A gdy już doszedł, brudząc swoją dłoń i ścianę prysznica spermą, która i tak została zaraz zmyta przez wodę, odetchnął drżąco i usiadł w brodziku, ukrywając twarz w dłoniach. Był stracony.

***

- Stęskniłam się za wami, kochanie.
- Mamo… - jęknął. – Wiesz, że już niedługo będziemy z powrotem w domu. Jeszcze tylko trzy dni.
- Wiem i już nie mogę się doczekać. Te dwa tygodnie okazały się dla mnie trudniejsze, niż myślałam. Ale cieszę się, że przynajmniej ten wyjazd na coś się przydał. Pogodziliście się!
Jacques niemal fizycznie poczuł się winny po jej słowach. Pogodzili się… Łatwiej by było, gdyby tylko na tym się skończyło. Ale oni się zakumplowali – wciąż ich rozmowy były pełne złośliwości, ale była to złośliwość podszyta żartem. I co najdziwniejsze, rozumieli się. A on wiedział o mężczyźnie rzeczy, o których nie miała pojęcia nawet jego matka. To sprawiało, że ich relacja robiła się intymniejsza, a on trochę za bardzo się w to zaangażował. Może nawet nie tylko trochę…
- Żeby się pogodzić, to najpierw musielibyśmy się pokłócić… - mruknął, tak naprawdę tylko po to, żeby coś powiedzieć. Czuł się zmieszany i było mu wstyd przez to, co jeszcze wczorajszego wieczora wyczyniał pod prysznicem. Jak miał rozmawiać ze swoją rodzicielką, mając świadomość, że fantazjuje o jej narzeczonym?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. – Westchnęła. – Wasze kłótnie sprawiały mi przykrość.
- Wiem, przepraszam.
Nie było to jedyne, za co powinien ją przeprosić.
- Ale teraz już wszystko będzie w porządku – ciągnęła, jakby zupełnie nie zwróciła uwagi na jego słowa. – Po rozstaniu z twoim ojcem ciężko było mi znaleźć mężczyznę, któremu potrafiłabym zaufać, ale Blake jest inny.
Jacques przeklął w myślach, orientując się, że to jeden z tych szczerych momentów, gdy jego matka potrzebuje po prostu powiedzieć mu o wszystkich swoich wątpliwościach i nadziejach. W całym jego życiu było kilka takich momentów i za każdym razem było to dla niego równie krępujące, ale rozumiał, że był jej jedyną rodziną i potrzebowała go. Ale w obecnej sytuacji… Jak miał słuchać o jej nadziejach związanych z Blakem i o jej wielkiej miłości, gdy kilkadziesiąt godzin wcześniej masturbował się, myśląc o tym samym mężczyźnie? Nie mógł tak.
- Wierzę, że stworzymy prawdziwą rodzinę; że będzie dla ciebie dobrym ojcem…
- Mamo, muszę kończyć – przerwał jej, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że było to niegrzeczne. – Piekę kurczaka i muszę go wyciągnąć, a wiesz, że Blake nie ruszy się do tego, dopóki nie poczuje spalenizny…
- Oczywiście, skarbie. – Jeśli poczuła się urażona zachowaniem swojego syna, to nie dała tego po sobie poznać. – Zadzwonię jutro. Kocham cię.
- Też cię kocham. Pa.
Spojrzał na telefon i odrzucił go z westchnieniem. Następnie przeniósł wzrok na rysunek, którym był zajęty, dopóki Katherine nie zadzwoniła. Zajmował się nim przez kilka dni i efekt był zadowalający, choć Jacques nadal uważał, że nie należy do dobrych portrecistów. Udało mu się jednak oddać wyraziste rysy twarzy, roztrzepane włosy i psotny błysk w oku, który sugerował, że portretowana postać jest znacznie młodsza niż w rzeczywistości. Tylko kolor tęczówki nie był tak intensywny, jak czasem widział, gdy patrzył mężczyźnie w oczy. Po prostu nie potrafił oddać węglem tego hipnotyzującego odcienia, który za każdym razem robił na nim tak duże wrażenie…
Odwrócił wzrok. Nie sądził, by zachowanie tego portretu było rozsądne. Już teraz czuł, że jest mało stabilny i nie może ufać swoim emocjom, a trzymanie tego rysunku w pokoju wydawało mu się… dziwne. Pozwalałoby mu gapić się na niego do woli i pogłębiać to dziwne uczucie, które zaczęło w nim kiełkować. Nie chciał i bał się tego, ale zarazem szkoda mu było wyrzucić ten portret. W końcu pracował nad nim kilka dni i uważał go za jeden z lepszych, jakie udało mu się stworzyć. 
Wstał z łóżka i po zastanowieniu wziął kartkę w dłonie. Raz jeszcze spojrzał na przystojną twarz, która ostatnio nawiedzała go w snach, nim opuścił pokój. W końcu jak zły mógł być ten pomysł?

***

A jednak coś się działo. Zostały dwa dni do ich wyjazdu, gdy Jacques zapukał do drzwi jego sypialni i bez zaproszenia wszedł do środka. Blake był właśnie w trakcie przeglądania swojej poczty elektronicznej i nie zdążył nawet zareagować na to pukanie.
- Słyszałeś, jak mówię, że możesz wejść? – Uniósł brew, choć nie wydawał się zły. Obecność chłopaka przestała mu przeszkadzać już dawno temu, ale przecież nie mógł pozostawić tego wtargnięcia bez żadnego komentarza.
- Tak.
 Na tę bezczelną odpowiedź mężczyzna mógł tylko wywrócić oczami. Jacq naprawdę bywał nieznośnym bachorem.
- Chciałeś coś?
- Chciałbym ci coś pokazać.
W końcu spojrzał na niego z zainteresowaniem. Nastolatek wciąż stał bliżej drzwi niż jego łóżka, z dłońmi ukrytymi za plecami. Po raz kolejny sprawiał wrażenie zestresowanego i jakby niezdecydowanego. Wyglądał trochę tak, jakby sam nie wiedział, co robi w tym miejscu.
- No to pokaż – powiedział w końcu, widząc, że Jacq tylko stoi i wgapia się w drewnianą podłogę, jakby było w niej coś interesującego.
- Ostatnio chciałeś się dowiedzieć, nad czym pracuję… Nadal chcesz?
Gdzie się podział ten pewny siebie Jacq? Blake naprawdę nie mógł się nadziwić, jak bardzo nastolatek wydawał się zdenerwowany. A przecież był świadomy swojego talentu i ogromnych umiejętności, więc o co chodziło? Wydawało mu się niemożliwe, żeby to on tak go stresował. Był ostatnią osobą, której zdaniem przejąłby się chłopak.
- Oczywiście, że chcę.
I wtedy Jacques podał mu rysunek, a on po prostu się zagapił. Patrzył na swoją twarz, oddaną z wyjątkowym pietyzmem, i był w szoku. Jeszcze nigdy nikt go nie narysował. A to nie był zwykły rysunek, tylko mini dzieło. Cholera, może miał zbyt duże ego, ale podobał się sam sobie!
- To jest…
- Ta, nie jestem najlepszym portrecistą.
- Żartujesz sobie?! – Uniósł głowę tak szybko, że aż coś mu strzeliło w karku. – To jest niesamowite!
- Pewnie dlatego, że to ty, co? – Jacques najwyraźniej wrócił do bycia sarkastycznym, pewnym siebie dupkiem, bo wywrócił przy tym oczami, po raz kolejny śmiejąc się z niego.
- Dlatego, że masz talent – powiedział szczerze, tym razem darując sobie sarkazm. W końcu wiedział o tym już od jakiegoś czasu i teraz był pewien, że Katherine wcale nie przesadzała, chwaląc swojego syna.
Poklepał miejsce obok siebie na łóżku.
- Siadaj.
- Możesz go zachować, jeśli chcesz. – Jacques zajął wskazane przez niego miejsce, ponownie wyglądając jak osoba, która nie wie, dlaczego znajduje się właśnie w tym miejscu. I znów wydawał się zawstydzony, co było dla niego czymś niepojętym.
- Dzięki – mruknął, bo nie wiedział, co jeszcze może powiedzieć. Ponownie zapatrzył się na swoją twarz, która widniała na kartce. Wyglądał tutaj na bardzo pewnego siebie, co wskazywało na to, że właśnie tak postrzegał go Jacq. Cieszyło go to.
- Ostatnio nie szło mi najlepiej. Nie mogłem skończyć żadnego obrazu… - Blake spojrzał z zainteresowaniem na nastolatka. Ten coś już o tym wspominał podczas ich pijackiego wieczoru. – A ten rysunek… Nagle miałem pomysł i postanowiłem go zrealizować, choć rzadko zabieram się za portrety. Chyba pomógł mi ponownie się otworzyć.
To wyznanie chyba zawstydziło ich obu. W końcu sztuka dla Jacquesa była czymś całkowicie intymnym, o czym świadczyła jego pracownia, która zwykle była zamknięta na klucz, a skoro to właśnie jego portret stał się inspiracją dla chłopaka… Co to właściwie znaczyło? Patrząc na cały ich wyjazd, zachowanie nastolatka, ten incydent w kuchni… Nie, wolał się nad tym nie zastanawiać.
Odchrząknął i w tej samej chwili Jacq podniósł się gwałtownie, trącając udem jego kolano. Obaj na chwilę zamarli, wpatrując się w siebie, i Blake po raz kolejny doszedł do wniosku, że tęczówki szatyna miały niezwykły kolor.
- P-pójdę zrobić kurczaka. – Jacques jako pierwszy wziął się w garść i otrząsnął z tego dziwnego zawieszenia, w które obaj popadli. Odwrócił się i niemal wybiegł z jego sypialni, zanim zdążył mu w ogóle odpowiedzieć.
Już dawno nie był tak zmieszany i niepewny tego, co przed chwilą się wydarzyło. Spojrzał raz jeszcze na portret wykonany przez chłopaka i westchnął. Został przedstawiony jako przystojny, pewny siebie mężczyzna z zalotnym błyskiem w oku. Czy właśnie tak go widział syn Katherine? Kiedy obaj stracili kontrolę nad tą relacją? Nic z tego nie rozumiał.

***

Większość ostatniego dnia ich pobytu spędzili nad jeziorem, bo Blake stwierdził, że potrzebuje kontaktu z naturą, co Jacques oczywiście wyśmiał, przypominając mu jego słowa z dnia ich przyjazdu do tego miejsca. Mimo to poszedł z mężczyzną i nawet skusił się na wejście do wody, choć jego zaufanie do bruneta oscylowało bliżej zera niż jakiejkolwiek innej liczby na skali od zera do dziesięciu. Ten jednak szanował jego upór przed wejściem na głębszą wodę (choć Jacq odnosił wrażenie, że po prostu się z niego śmiał) i w rezultacie spędzili kilka naprawdę przyjemnych godzin na plaży. Tym razem jednak żaden z nich nie poprosił o pomoc w smarowaniu się olejkiem, bo chyba obaj doszli do wniosku, że może się to skończyć dla nich w różnoraki sposób.
Po powrocie do domku wylądowali na kanapie w dużym pokoju, z tym samym piwem, które znajdowało się w lodówce od czasu, gdy Blake je kupił, a oni nie zdążyli wszystkiego wypić przez incydent w kuchni. I choć Jacques miał przez to nieprzyjemne deja vu, usiadł obok mężczyzny i powoli sączył alkohol. Tym razem zamierzał kontrolować jego spożycie, żeby przypadkiem nie posunąć się za daleko w swoich czynach, albo… nie powiedzieć czegoś głupiego. W końcu mężczyzna nie mógł się dowiedzieć, że szatyn notorycznie myślał o nim, gdy się masturbował.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – zapytał, gdy cisza, która zapadła na chwilę pomiędzy nimi, zaczęła się przedłużać. – Wpadłeś na mnie w drzwiach. Pomyślałem wtedy, że wyglądasz jak żebrak.
- Ach. – Blake uśmiechnął się szeroko, jakby to wspomnienie wyjątkowo go rozbawiło. – Najpierw zupełnie nie zwróciłem na ciebie uwagi… - Jacques prychnął z urazą, dając znać mężczyźnie, co o tym sądzi, przez co uśmiech bruneta tylko się poszerzył. – A później zobaczyłem cię obok Kath… Miałeś na sobie ten okropny, pedalski sweter. Wiesz, jak trudno było mi powstrzymać się przed jakimś komentarzem?
- Domyślam się – odpowiedział cierpko, bo usłyszał wystarczająco dużo „komentarzy” mężczyzny, by zapałać do niego prawdziwą niechęcią. Choć i tak było to lepsze od tego, co czuł teraz. – Zresztą, później się już nie krygowałeś, prawda?
- Ty też nie należałeś do najmilszych ludzi, jakich poznałem.
- Raczej nie mogłem, skoro od razu zostałem skatalogowany jako „pedał”.
- Co jest prawdą.
Jacques wzruszył ramionami, biorąc spory łyk piwa, zanim odpowiedział. Może znów zarzuciłby Blake’owi hipokryzję, gdyby już wcześniej nie dostrzegł, że ten ma spory problem z samym sobą.
- Jest. Ale to nie znaczy, że z tego powodu można mnie obrażać.
- W porządku. – Mężczyzna kiwnął głową, wyglądając na niemal skruszonego. – Nie powinien się tak zachowywać. Ale ty też od razu mnie wrzuciłeś do jakiejś kategorii – uznałeś mnie za żebraka przez moje ciuchy!
- Taa… - Uśmiechnął się kątem ust, obrzucając go uważnym wzrokiem. I próbował sobie wmówić, że wcale nie zauważył przy tym, jak dobrze Blake wygląda (znowu). – To się nie zmieniło.
Brunet parsknął śmiechem, wyglądając na szczerze rozbawionego.
- Jesteś nieznośnym bachorem, wiesz? Jak cię poznałem, to nie mogłem uwierzyć, że jesteś synem Katherine. – Westchnął. – Ale chyba teraz już mogę.
- Moja matka też jest nieznośnym bachorem? – Uniósł brew. – Poczekaj, niech tylko jej to powiem. Na pewno szybko wylądujesz w ogrodzie.
- Jacques… - Blake starał się wyglądać groźnie, ale chłopak mógł dostrzec ten uśmiech czający się w kącikach ust. – Uznajmy, że zyskujesz po bliższym poznaniu. – Prychnął. – I dlaczego, do cholery, w ogrodzie?
Szatyn wzruszył ramionami, bo sam też się kiedyś nad tym zastanawiał.
- Nie wiem. Ale ojciec kiedyś spał w namiocie, gdy się pokłócili.
Śmiech mężczyzny był głośny, szczery i wywoływał uśmiech na twarzy chłopaka, który znów się zapatrzył, nie mogąc oderwać wzroku. Faktycznie na ich pierwszym spotkaniu stwierdził, że facet jego matki wygląda żałośnie i niedbale, jakimś cudem całkowicie nie zwróciwszy uwagi na jego przystojną twarz, dobrze zbudowane ciało i bardzo ładne, kobaltowe oczy. I przez jego charakter, o którym jeszcze do niedawna wypowiadał się jak najgorzej, jeszcze przez długi czas nie zwracał na to uwagi. A teraz czuł się tak, jakby ktoś zdjął mu klapki z oczu i… bolało go to. Chyba wolałby pozostać ślepy.
- Ty też – mruknął, a widząc niezrozumienie na twarzy Blake’a, dodał: - Również zyskujesz po bliższym poznaniu. Trochę.

***

- Zabrałeś wszystko?
- Tak.
- Spakowałeś do samochodu?
- Tak.
- Jesteś pewien, że nie zostawiłeś niczego pod łóżkiem? I wyrzuciłeś śmieci?
Jacques omal nie warknął. Stali już na werandzie i zamykali domek na klucz, który mieli zwrócić właścicielowi, ale Blake nagle postanowił zadać mu milion pytań na sekundę.
- Tak! Nie jestem tobą, do cholery! – burknął w końcu, bo miał dość. Od rana był rozdrażniony, nie chcąc przyznać się przed samym sobą, że żałował, iż muszą już wracać. Bał się spotkania z matką i czuł, że porozumienie jego i mężczyzny po powrocie do Chicago może łatwo się rozpaść, a… nie chciał tego.
- Po prostu się upewniam… - Brunet wzruszył ramionami i chłopak dostrzegł, że ten też nieco się ociąga, jakby nie chciał już wracać. Była to miła myśl, która wywołała nieznaczny uśmiech na jego twarzy.
Ramię w ramię przeszli przez tę niewielką część podwórka, która dzieliła ich od samochodu, a następnie równocześnie spojrzeli na mały, niepozorny domek, w którym wydarzyło się zaskakująco dużo w ciągu tych dwóch tygodni. Była to bardzo emocjonalna wycieczka dla nich obu i z pewnością szybko o niej nie zapomną.
- Jedziemy? – Blake uśmiechnął się do niego, marszcząc przy tym nieznacznie nos, na którym miał czarne okulary przeciwsłoneczne. Znów wyglądał dobrze.
Jacques kiwnął głową, przyglądając się mężczyźnie, gdy ten zajmował miejsce kierowcy. Miał wrażenie, jakby coś ciężkiego opadło mu na dno żołądka w chwili, gdy wyjechali na piaszczystą drogę i ruszyli w kierunku miasteczka, żeby jeszcze spotkać się z właścicielem wynajmowanego przez nich domku.

Ten wyjazd miał sprawić, że się pogodzą, przez co Katherine nie będzie musiała się zamartwiać po każdej ich kłótni. I to się udało. Ale gdy Jacques wbił wzrok w krajobraz, który widział przez boczną szybę, mógł myśleć tylko o tym, że zawiódł swoją matkę. Ta oczekiwała po nim, że zaprzyjaźni się z jej narzeczonym. I pewnie nawet przez chwilę nie pomyślała, że zamiast tego, jej syn może się w nim zakochać. Ale czy miał na to jakikolwiek wpływ? I jak miało teraz wyglądać ich wspólne życie we trójkę przez najbliższy rok? Na te pytania, jak i na wiele innych związanych z Blakem, nie znał odpowiedzi.