Dziękuję za wszystkie komentarze :D Mam nadzieje, że będzie ich jeszcze więcej (nawet tych negatywnych).
Pozdrawiam!
__________________________________________________________________
- Co z tobą?
Siedzieli w pokoju Nicka, gdzie mieli uczyć się do
najbliższego testu z matematyki. Choć głównie to Nick miał pomagać Jacquesowi,
który miał problem z niektórymi zagadnieniami.
- A co ma być? – Spojrzał bez większego
zainteresowania na swojego przyjaciela, wyciągając z plecaka zeszyt.
- Nie wiem! – Nick jęknął z irytacją, łapiąc rękoma
swoje włosy, jakby zaraz miał je wyrwać. – Jesteś jakiś dziwny, od kiedy
wróciłeś z wycieczki z tym przystojniakiem. I naprawdę staram się zrozumieć, co
się zmieniło, ale nie potrafię.
- Ta? Nie zauważyłem.
Minął miesiąc, od kiedy wrócili z Kolorado. Miesiąc
pełen wspólnych posiłków, wieczorów spędzanych na oglądaniu filmów i
dyskutowaniu o książkach. Ich relacja nie uległa pogorszeniu, a nawet się
wzmocniła. Matka Jacquesa nie mogła się nadziwić, widząc ich razem, jak
rozmawiają i śmieją się z własnych żartów. Jeszcze trochę i będą mogli nazywać
się przyjaciółmi…
Minął miesiąc, w którego trakcie szatyn całkowicie
poświęcił się nauce i malowaniu. Po powrocie ze szkoły spędzał kilka godzin w
swojej pracowni, a wychodził z niej tylko wtedy, gdy Blake wołał go na kolacje.
Zawsze pachniał wtedy terpentyną, a na jego palcach znajdowały się ślady farb –
od akwareli po akryle. Jego nagły zapał do pracy nie wynikał z nagłego
pobudzenia artystycznego, czy poczucia obowiązku (w przypadku szkoły, którą
kończył w tym roku), ale z chęci skupienia swojej uwagi na czymś, co pozwoli mu
odciągnąć myśli od mężczyzny, z którym mieszkał. Było to jednak z góry skazane
na porażkę, skoro nie potrafił powstrzymać się przed spędzaniem z nim czasu i
nie potrafił już wrócić do tego, co było pomiędzy nimi (a raczej czego nie
było), zanim nie wyjechali do Kolorado.
- Nie kpij sobie, Jacques. Gdybyśmy nie mieli razem
zajęć, to w ogóle bym cię nie widywał.
Spuścił głowę, nie potrafiąc patrzeć dłużej na
przyjaciela. Nick miał rację – nie zachowywał się fair i unikał go, nie
tłumacząc nawet dlaczego. Ale bał się, że jeśli będzie spędzał dużo czasu z
przyjacielem, to w końcu powie mu o tym, co działo się w górach i przyzna się
do swoich uczuć. Dlatego wolał udawać, że nie ma czasu i przekładał ich
spotkania, aż w końcu musiał się z nim spotkać, bo potrzebował pomocy.
Zachowywał się jak ostatnia świnia. Jaki był z niego przyjaciel?
- Masz rację. – Westchnął. – Jestem chujem.
- To nic nowego. – Brunet wyszczerzył się do niego. –
Ale to nie dlatego się o ciebie martwię. Co się dzieje?
- Nic. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Chyba
zacząłem na poważnie do wszystkiego podchodzić… Wiesz, w tym roku kończymy
szkołę, chcę się dostać na studia…
- Czy to ma związek z Blakem? – przyjaciel przerwał
mu, najwyraźniej zupełnie niezainteresowany jego tłumaczeniem. Nie był głupi.
Obaj doskonale się znali i Nick z pewnością nie wierzył w jego kłamstwa.
Jacques czuł się okropnie z tym, że go okłamywał. Nie
chciał tego robić. Ale z drugiej strony nie wyobrażał sobie powiedzenia mu
prawdy. Miał powiedzieć mu, że zakochał się w narzeczonym matki; że go
pocałował? Na samą myśl o tym czuł, jak nieprzyjemnie ściskało go w żołądku.
Miał wrażenie, że szybciej zwymiotuje, niż z siebie to wydusi.
- Niby dlaczego? – Prychnął, nieco za bardzo skupiając
się na otworzeniu zeszytu na odpowiedniej stronie, tj. z ostatnią pracą domową.
- Mam ci przypomnieć, jak tydzień temu przyszedłem do
ciebie, żeby wyciągnąć cię na imprezę do Betty?
Każdy na jego miejscu by się zarumienił. Jacques
jednak dzielnie się trzymał, wciąż wyglądając na niewzruszonego, choć na to
wspomnienie zalała go fala zażenowania. Doskonale pamiętał, jak Nick,
wpuszczony przez jego matkę, wszedł do salonu i przyłapał szatyna na jednym z
tych momentów, gdy ten po prostu wgapiał się w nieświadomego Blake’a, chłonąc
każde jego słowa. Tak naprawdę od powrotu do domu jego fascynacja tylko
pogłębiła się i bezskutecznie starał się jej pozbyć. Jak na razie miał na swoim
koncie jedynie porażki.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Mógłbyś choć na chwilę przestać być…
- Mogę pożyczyć? – przerwał przyjacielowi w połowie
zdania, bo kiedy ten zagapił się na niego, zapewne zastanawiając się nad tym,
jak do niego dotrzeć, on wstał i podszedł do półki z książkami bruneta. I
oczywiście pierwsze nazwisko, jakie ujrzał, to pseudonim Blake’a. Zupełnie
jakby cały wszechświat nastawił się przeciwko niemu.
Nick zamrugał, wyraźnie wybity ze swojego wojowniczego
rytmu.
- Jesteś, kurwa, niemożliwy. – Parsknął w końcu i ku
uciesze szatyna, poddał się. – Ta, bierz. Kupiłem ostatnio na jakiejś promocji
i jeszcze nie zdążyłem przeczytać.
- Dzięki. – Wyszczerzył się do niego i schował książkę
do plecaka. – To co, bierzemy się za tę matmę?
- Ta. – Brunet westchnął, zapewne mając go już dosyć.
– Tylko poczekaj, przyniosę coś do żarcia, bo na głodnego z tobą nie wytrzymam.
– Zatrzymał się przy drzwiach i pogroził mu palcem, jakby Jacques był małym,
krnąbrnym dzieckiem. – I nie myśl sobie, że to koniec. Jeszcze wrócimy do tej
rozmowy.
Pokiwał głową, nawet
jeśli przyjaciel nie mógł już tego zobaczyć. Wiedział, że tak będzie. Nick
nigdy nie odpuszczał tak łatwo.
***
Zmęczeni lotem i dziwnie
przygnębieni wizją powrotu do Chicago, niewiele ze sobą rozmawiali. Wymienili
kilka zdawkowych uwag, a gdy w końcu znaleźli się w samochodzie mężczyzny,
większość drogi przebyli w ciszy. Już na podjeździe ujrzeli matkę Jacquesa,
która z wyraźnym przejęciem wyglądała ich przyjazdu. Cała promieniała
szczęściem i szatyn od razu poczuł, że nie może na to patrzeć. Wyrzuty sumienia
były przytłaczające. Robiło mu się od tego niedobrze.
- Też dobrze cię widzieć
– wydusił, gdy od razu po opuszczeniu samochodu został mocno przytulony. Objął
ją niezgrabnie, jak mu się to nigdy wcześniej nie zdarzało, i z trudem
przetrwał te kilkanaście sekund. Jak miał na nią patrzeć, gdy wciąż pamiętał,
jak pocałował Blake’a? Gdy wiedział już (choć wciąż były to jedynie
przypuszczenia), co do niego poczuł?
Tego dnia najgorszy był
jednak widok mężczyzny, witającego się z Katherine. Przyciągnął ją do siebie i
pocałował mocno, aż ta zarumieniła się jak nastolatka, a Jacques mógł tylko
stać z boku i patrzeć na to, czując się wyjątkowo żałośnie. Wymówił się tym, że
jest zmęczony po podróży i uciekł stamtąd do swojego pokoju, z którego już nie
wyszedł do następnego poranka. Tamtego dnia był załamany, przerażony całą
sytuacją i z przyjemnością wróciłby do tego małego, prywatnego domku w
Kolorado. Nie wiedział, jak przetrwa w tym domu, będąc świadkiem podobnych
scen.
A jednak wytrwał. Udawał,
że wcale nie bolały go te intymne momenty pomiędzy jego matką i Blakem,
Odwracał wzrok, zaciskał zęby, albo pod byle pretekstem opuszczał
pomieszczenie. Ale w takich chwilach jak ta, gdy znajdował się w swojej pracowni,
ponure myśli przytłaczały go, a wspomnienia dobijały. Nie powinien tego robić,
nie powinien się tym zadręczać, ale nie miał na to wpływu. Nick miał rację –
coś niedobrego się z nim działo, a on nie potrafił sobie z tym poradzić.
Westchnął i spojrzał na ciemne płótno. Przyszedł tu,
żeby dokończyć obraz, ale zamiast wziąć się za mieszanie farb, usiadł na stołku
i się zamyślił. I próbował sobie wmówić, że wcale nie było to spowodowane
widokiem swojej matki, która z miną absolutnego zauroczenia wgapiała się w
profil Blake’a, siedząc mu na kolanach. Oboje byli równie beznadziejni pod tym
względem.
- Pieprzony Sherwood – burknął pod nosem, marszcząc
brwi. Miał wrażenie, że gdyby ten nie pojawił się w ich życiu, wszystko byłoby
łatwiejsze. Wtedy przynajmniej nie czułby się jak ostatnia świnia, rozmawiając
z rodzicielką. Zawsze mieli dobry kontakt, co zapewne było spowodowane tym, że
mieli tylko siebie, a on nie miał przed nią zbyt wielu sekretów. Ale to, co
teraz ukrywał…
Musiał wziąć się w garść. Z roztargnieniem rozejrzał
się po pracowni, szukając palety, której ostatnio używał, a która leżała na
szafce obok. Znów zaklął, denerwując się na swoją nieporadność i gapowatość.
Nie było to do niego podobne.
Pomieszczenie było duże. Mama bez żalu oddała mu jeden
z najlepszych pokoi, żeby nie musiał gnieździć się w czymś mniejszym, za co był
jej bardzo wdzięczny. Nie szczędziła też pieniędzy, kupując mu wiele drogich
przyborów, dlatego stało tam pięć sztalug – trzy duże i dwie mniejsze. Gotowe
obrazy piętrzyły się pod ścianami, na szafkach, niektóre leżały na podłodze…
Były tam prace Jacquesa nawet sprzed czterech lat, do których wciąż miał duży
sentyment, choć teraz obiektywnie mógł stwierdzić, że miały wiele mankamentów.
Lubił jednak do nich wracać i na nie patrzeć, bo były dowodem na to, jak bardzo
się rozwinął przez te lata. A wiedział, że miał talent i nie zamierzał, udając
skromność, temu zaprzeczać.
Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że w tym chaosie,
który panował w pracowni (na szafkach walały się różnego rodzaju pędzle, do
połowy wyciśnięte tubki z farbami, nieumyte palety, a nawet glina), nie sposób
się odnaleźć, ale Jacques doskonale wiedział, gdzie wszystko się znajduje, bo
to było miejsce, w którym czuł się najlepiej. A przynajmniej do niedawna
wiedział, bo ostatnio miał problem ze skupieniem się na tyle, by zapamiętać, co
gdzie odłożył.
Gdy w końcu wycisnął odpowiednie farby i, nieco
trzęsącą się dłonią, zaczął je mieszać, po raz kolejny spojrzał na swój obraz.
Każdy kolejny był coraz bardziej przygnębiający i Jacques już sam nie wiedział,
co o nich myśleć. Były dobre. Wiedział to. Ale czy chciał je pokazać na
wystawie, którą miał mieć za miesiąc w pobliskiej galerii? Nie był tego pewien.
Centralnym punktem była
postać, a raczej jej zarys – bardzo nierówny i niepokojący. Od razu przyciągał
wzrok, bo na tle granatu i czerni wyróżniał się różnymi odcieniami szarości.
Biło od niej mroczne światło, które wchłaniało otoczenie, pozostawiając jedynie
nicość. Całość nie była jeszcze ukończona i wymagała wielu poprawek, ale już
teraz czuł dumę, patrząc na swoje dzieło. Choć czuł też niepokój – nie mógł
oderwać wzroku od niewyraźnej postaci, która w jakimś stopniu mogła być
wyobrażeniem Blake’a i tego, jak na niego działał. Sama ta myśl mroziła mu krew
w żyłach. Jeśli mężczyzna tak bardzo wgryzł mu się pod skórę, to jak miał się
od niego uwolnić?
***
Rozsiadł się wygodnie, układając nogi na stole, i
wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni spodni. Leniwym ruchem odpalił jednego i
zaciągnął się, spoglądając na ogród, który rozpościerał się przed nim, idealnie
widoczny z tarasu. Katherine sama o niego dbała, pielęgnując swoje ulubione
rośliny w wolnych chwilach. Blake, przyglądając się kolorowym płatkom,
bynajmniej nie myślał o kwiatach.
Jego największym zmartwieniem był Jacques. Od powrotu
do Chicago ich relacje były lepsze niż kiedykolwiek, o czym Katherine z
radością przypominała mu każdego dnia. A jednak wiedział, że w tym wszystkim
było coś niezdrowego; coś, co wykraczało poza relacje ojczym i pasierb (choć
nawet jeszcze tym nie byli). Udawał, że nie wyczuwał na sobie zbyt długich
spojrzeń chłopaka i nie widział jego czerwonych z zażenowania policzków.
Równocześnie sam starał się ukryć swoje małe grzeszki, jak gapienie się na
tyłek dzieciaka, co zdarzało mu się coraz częściej.
Wypuścił kłąb dymu, mrużąc oczy na promienie słońca,
które wyjrzało zza chmur i postanowiło go oślepić. Miał oczywiście sporo pracy,
jak to przy wydawaniu książki bywa, i musiał skupić się na zredagowaniu oraz
usunięciu kilku obszernych, zbędnych fragmentów. Nigdy nie była to
najprzyjemniejsza część w tworzeniu, ale w tym momencie pozwoliła mu oderwać
myśli od tego, co działo się w tym domu. Cała sytuacja, w której się znaleźli,
była absurdalna i miał wrażenie, że Jacques doskonale o tym wiedział. Wątpił,
by jego codzienne zamykanie się w pracowni nie miało z tym nic wspólnego.
Lubił tego gówniarza. Naprawdę darzył go sympatią,
choć jeszcze kilka miesięcy temu najchętniej sprałby mu tyłek, żeby czegoś go
nauczyć. Choć możliwe, że wciąż chciałby to zrobić… Co zaskakujące, rozumieli
się na wielu płaszczyznach. Nie chodziło tylko o sekrety, które ich połączyły,
ale o wspólne zainteresowania. Mieli podobny gust oraz zaskakująco podobne
poglądy na świat, który ich otaczał. I tylko Kath nie wydawała się tym zdumiona
(przynajmniej nie w takim stopniu jak oni obaj), bo doskonale ich znała i
czuła, że się zrozumieją.
Miał wyrzuty sumienia. Starał się nie patrzeć na
chłopaka w sposób, który sugerowałby, że ten interesuje go bardziej, niż by
wypadało. Próbował nawet się od niego odseparować, ale to też okazało się zbyt
trudne, bo zwyczajnie lubił spędzać z nim czas. I dlatego za każdym razem, gdy
jego narzeczona mówiła mu, że jest fantastyczny, i że bardzo go kocha, robiło
mu się niedobrze. Wiedział, że jego zainteresowanie Jacquesem było podszyte
sympatią, którą go zaczął darzyć, oraz tym, że chłopak sam go zachęcał – na
wakacjach przecież pocałował go i znów pozwolił mu poczuć ten specyficzny
pociąg do drugiego mężczyzny. I za to Blake wciąż go nienawidził.
Wiedział, że musi coś
zrobić i wydawało mu się, że to, co wymyślił, miało sens. Jeśli skupi się
całkowicie na swojej narzeczonej, może zapomni o Jacquesie? Albo ten przestanie
na niego patrzeć w TEN sposób? To mogłoby mu pomóc. Dlatego długo rozmawiał z
Katherine i postanowił przyspieszyć coś, co wydawało mu się nieuchronne. W
końcu do tego dążył od początku ich związku, więc powinien czuć się zadowolony,
nawet jeśli entuzjazm kobiety nie do końca mu się udzielił. A teraz mieli tylko
powiadomić o swoim postanowieniu jej syna. I mężczyzna czuł, że nie będzie to
łatwa rozmowa.
***
Odłożył pędzel, gdy tylko usłyszał krzyk Blake’a.
Obrzucił wzrokiem farby, które walały się na podłodze i paletę, którą odłożył
na szafkę, a następnie ostatni raz spojrzał na swój obraz, przełykając ślinę.
Naprawdę starał się nie myśleć o tym, kto był dla niego inspiracją.
Ściągnął fartuch, który zawsze zakładał do pracy,
powiesił go na jednej ze sztalug i wyciągnął z kieszeni telefon, który wyłączał
przed każdym wejściem do pracowni. Od razu zauważył wiadomość od Nicka, ale
zignorował ją, po raz kolejny czując ukłucie winy. Naprawdę powinien mu
powiedzieć, dlaczego tak się zachowuje, ale sama myśl napawała go przerażeniem.
Westchnąwszy, opuścił pomieszczenie i wstąpił jeszcze
do łazienki, żeby się wysikać i dokładnie umyć dłonie, na których widniały
ślady ciemnych farb, a następnie zszedł do jadalni.
- Jak idą przygotowania do wystawy? – Jego mama
uśmiechnęła się do niego z czułością, niosąc dużą miskę z sałatką.
- Dobrze. Kończę właśnie ostatni obraz, choć wciąż nie
wiem, czy zdecyduje się umieścić go jako jeden z elementów wystawy.
- Dlaczego?
- Nie jestem pewien, czy pasuje do reszty. – Ponownie
poczuł winę gryzącą go od środka i nie było to spowodowane jedynie tym
niewielkim kłamstwem. Od czasu powrotu do Chicago ciągle miał wyrzuty sumienia,
gdy znajdował się w pobliżu matki, przez co zachowywał się w jej towarzystwie
nieco nerwowo. Z pewnością było to coś, na co zwróciła uwagę, ale jak na razie
nie poruszała tego tematu, za co był jej wdzięczny. – Co dzisiaj jemy?
- Krewetki.
Uśmiechnął się i, po raz pierwszy od wejścia do
pomieszczenia, zerknął na bruneta, który siedział po drugiej stronie stołu i
obserwował wszystko w ciszy. Wydawał się dziwnie spięty i był wyjątkowo
małomówny, jak na siebie, co zaniepokoiło Jacquesa. W końcu Blake niecieszący
się z krewetek, to niemal nie Blake.
Dziwnie się złożyło, że obaj lubili to samo. Gdy
szatyn dowiedział się, że mężczyzna szczególnie lubuje się w owocach morza
(poza soczystymi stekami, oczywiście), był zdumiony. W końcu kłóciło się to z
jego wyobrażeniem nieokrzesanego, gburowatego dupka, który nie potrafił o siebie
zadbać, nawet jeśli miał spore predyspozycje, by prezentować się dobrze. Teraz
jednak, gdy znał już go trochę, nic go nie dziwiło. Oprócz cichego zachowania
bruneta przy stole, co nie zdarzało się… nigdy.
- Stało się coś? – mruknął od niechcenia, gdy jego
matka wyszła ponownie do kuchni.
- Nie. – Blake pokręcił głową i uśmiechnął się, choć
wypadło to wyjątkowo sztucznie. – Boli mnie tylko głowa. To wszystko.
Jacques pokiwał głową, choć zrobił to bez większego
przekonania. Wydawało mu się, że po tym, jak spędził dość długi czas na
ukradkowym przyglądaniu się mężczyźnie, był w stanie stwierdzić, kiedy ten
kłamał. A teraz z pewnością nie był szczery.
- Jak idą poprawki? Aż tak źle?
- Średnio. Nie jest przyjemnie usuwać fragmenty swojej
pracy. Pewnie to rozumiesz.
Znów pokiwał głową, mając wrażenie, że ich rozmowa nie
może być jeszcze bardziej drętwa. Zwykle zachowywali się dość luźno w swoim
towarzystwie (o ile on nie miał wyjątkowo parszywego nastroju, gdy przyłapywał
się na niestosownym zachowaniu), więc takie suche wymienianie się informacjami
było dla Jacquesa dziwne i trochę przykre, choć do tego ostatniego nigdy by się
nie przyznał.
Zanim zdążył odpowiedzieć cokolwiek, choć nie był do
końca pewien, co powinien powiedzieć, jego matka pojawiła się w jadalni, niosąc
ze sobą półmisek pełen panierowanych krewetek. Nie jadł od lunchu w szkole,
więc teraz jego żołądek zareagował radośnie na ten widok i zapach.
Nałożył sobie trochę krewetek, sałatkę i pieczone
ziemniaki, zupełnie nie zwracając uwagi na ciszę, która zapanowała przy stole,
choć to też nie było normalne. Dopiero gdy brunet odchrząknął, Jacq oderwał
wzrok od swojego talerza, podświadomie wyczuwając, że coś jest nie tak, i
spojrzał najpierw na Blake’a, a później na Katherine.
- Co jest?
Trzymał widelec w dłoni, który zamierzał wbić w jedną
z krewetek, gdy mężczyzna postanowił oznajmić mu radosną nowinę.
- Ustaliliśmy wstępną datę ślubu.
Widelec z brzdękiem uderzył o talerz.
- S-słucham? – wykrztusił, wytrzeszczając oczy.
Nie był na to przygotowany. Sądził, że dobrze jest im
w narzeczeństwie i ani jego matce, ani Blake’owi nie spieszy się ze zmianą tego
stanu. Przecież nigdy nie słyszał, żeby o tym rozmawiali!
- Sądziłam, że się ucieszysz. – Katherine nie brzmiała
na zawiedzioną, ale chłopak zbyt dobrze ją znał – wiedział, że nie tego po nim
oczekiwała i nie była zadowolona. Z pewnością przemknęło jej przez myśl, że
Jacques nie chciał jej szczęścia.
- Oczywiście, że się c-cieszę. – Zdobył się na nikły
uśmiech, choć jego wzrok co chwila przeskakiwał z twarzy kobiety na twarzy
Blake’a. To dlatego był taki cichy i spięty? – Kiedy się odbędzie?
- Na początku lipca. Jeszcze nie wiemy dokładnie,
kiedy.
- Zaraz po zakończeniu szkoły…
- Czy to nie najlepszy termin?
- Tak, pewnie tak. – Spojrzał niemrawo na swój talerz.
Zjadł tylko część tego, co sobie nałożył, ale nagle stracił apetyty. –
Dziękuję.
Niemal od razu wyczuł na sobie zdumione spojrzenie
matki.
- Prawie nic nie zjadłeś!
- Nie jestem głodny – mruknął, wstając. – Byłem z
Nickiem w Subwayu po zajęciach. Rano zjem, jak coś zostanie.
- Ale mógłbyś z nami jeszcze zostać i…
- Przypomniałem sobie, że do jutra muszę skończyć
czytać lekturę – skłamał i uciekł stamtąd, unikając wzroku obojga.
Gdy tylko odstawił talerz do zlewu (przedtem zjadł
jednak te dwie krewetki, nie potrafiąc ich wyrzucić), wbiegł na górę do swojego
pokoju i opadł na łóżko z mocno bijącym sercem. Już widział, jak w przyszłym
roku będzie siedział w pierwszym rzędzie w urzędzie (a jeśli Blake weźmie go na
świadka?!) i patrzył, jak ta dwójka bierze oficjalnie ślub. Samo wyobrażenie
było tak cholernie bolesne!
Gdyby nigdy nie zauważył, że brunet jest
inteligentnym, całkiem zabawnym mężczyzną z ładnym ciałem i uroczym uśmiechem,
zapewne byłby zadowolony, że jego rodzicielka znalazła w końcu kogoś, kto ją
uszczęśliwia. Ale teraz to za bardzo bolało. Może był egoistą, ale nie chciał
patrzeć na ich szczęście, gdy sam reagował na widok Blake’a przyspieszonym
biciem serca.
Ale czy nie wyczuwał czasem na sobie spojrzenia
mężczyzny? Przecież nie był ślepy i niekiedy odnosił wrażenie, że był równie
często obserwowany przez Blake'a, jak Blake przez niego. A może po prostu
wmawiał to sobie, żeby wytłumaczyć jakoś swoje zachowanie i przestać odczuwać
wyrzuty sumienia?
- Kurwa! – zaklął, uderzając pięścią w materac. Zaraz
po tym zamrugał, z zaskoczeniem stwierdzając, że czuje wilgoć w kącikach oczu.
Czy naprawdę było aż tak źle?
Sięgnął dłonią po telefon, który leżał na szafce
nocnej, i wcisnął szybkie wybieranie.
- Nick? Mógłbym do ciebie przyjechać? Chciałbym…
pogadać.