Pozdrawiam! ;)
_______________________________________________________
Blake
nie mógł się pozbierać po tym, co dzień wcześniej usłyszał od Jacques’a. Przez
tyle lat sądził, że jego sekret jest dobrze strzeżony; że nikt nie wie o jego
„dysfunkcji”. I nagle okazało się, że Lily wiedziała. I musiała wiedzieć od
dawna, bo ostatnimi czasy mężczyzna rzadko odwiedzał rodzinne strony. A
najbardziej zaskakujące było to, że najwyraźniej nie wpłynęło to w żaden sposób
na jej stosunek do niego. Wciąż był jej ukochanym, starszym braciszkiem. Ale
czy na pewno było to tak zaskakujące? Przecież Jacques’a też polubiła, a od
początku wiedziała o jego homoseksualizmie.
Nie
czuł się najlepiej przede wszystkim psychicznie, więc tego dnia odpuścił sobie
bieganie. Przez dłuższy czas nie opuszczał pokoju, chyba po raz pierwszy
obawiając się konfrontacji z młodszym chłopakiem. A gdy w końcu wyszedł,
natknął się na niego zaraz przy wyjściu. Ten bąknął coś o tym, że idzie na
spacer i tyle go widział. Nie zdążył nawet zapytać, czy na pewno jego kostka jest
w na tyle dobrym stanie, by móc spacerować po górach. Zresztą… może to i
lepiej? Przynajmniej nie będzie pomiędzy nimi tego nieznośnego milczenia
pełnego niewypowiedzianych słów i tajemnic. Tak, lepiej, że jeden postanowił
zejść z oczu drugiemu.
Dopiero
po wyjściu nastolatka, Blake przypomniał sobie, że mieli jechać na zakupy.
Westchnął, wyciągnął z podręcznej torby notes i spróbował zrobić listę niezbędnych
rzeczy. Z roztargnieniem zaglądał do szafek i lodówki, starając się ogarnąć,
czego brakuje. Co prawda mógł zadzwonić do Jacques’a i poprosić go o pomoc,
ale… Nie, nie potrafił z nim rozmawiać. Jeszcze nie. Zresztą, chłopak też
najwyraźniej nie był skory do rozmowy, skoro uciekł.
W
markecie spędził niemal godzinę, krążąc między półkami i ładując przeróżne
rzeczy do wózka. Pamiętał, że dzieciak wspominał coś o papierze toaletowym,
zanim on sięgnął po jego telefon i doprowadził do kłótni (tak, przyznawał się
do tego, to była jego wina, choć Jacques mógł zareagować mniej nerwowo), więc
przynajmniej tego był pewien. Pewny był również piwa, które zakupił (kilkanaście
butelek), czując, że bez alkoholu nie będzie w stanie przetrwać tego dnia.
Wciąż po głowie krążyła mu myśl, żeby zadzwonić do siostry, ale irracjonalny
strach, którego nie potrafił zrozumieć, nie pozwalał mu na ten krok.
Gdy
wrócił do domku i wyciągnął zakupy z bagażnika, było południe. Prawie czterdzieści
stopni w cieniu, a dzieciak nadal nie wrócił. Rozpakował wszystko, usiadł przy
stole i spojrzał na swój telefon. Nie, nie zadzwoni. Nie zrobi tego. Na pewno.
***
Co
miał zrobić Jacques po tym, jak obudził się w nocy i uświadomił sobie, że miał
sen erotyczny z narzeczonym swojej matki w roli głównej? Poza tym, że nie
zmrużył już oka, wstał wcześnie, ogarnął się i spróbował po cichu wymknąć się z
domku. Oczywiście musiał mieć pecha, bo przy samym wyjściu wpadł prosto na
mężczyznę. Bąknął coś ze zmieszaniem i wybiegł stamtąd, jakby coś go goniło.
Był przerażony!
Nigdy
nie myślał o nim w ten sposób. Oczywiście dostrzegał jego fizyczne cechy, raz
nawet pomyślał, że mógłby go przelecieć, gdy zobaczył go w garniturze i wciąż
pamiętał, jak z ciekawością spoglądał na jego członka, ale… Ale przecież to nie
świadczyło o tym, że na niego leciał! Dlaczego więc teraz mu się to przyśniło?
Dlaczego nie potrafił tego zignorować, wciąż rozpamiętując różne obrazy, które
pojawiły się w jego głowie? I jak miał spojrzeć matce w oczy, gdy wrócą do
domu?
To
była wina książki. Na pewno. Za bardzo na niego wpłynęła; za bardzo przywiązał
się do głównego bohatera, którego niepotrzebnie utożsamiał z Blake’em. Jasne, dostrzegał
wiele nawiązań do jego dzieciństwa, a także do zaburzenia tożsamości, bo trudno
było nie dostrzec homofobicznego nastawienia mężczyzny, choć ten sam był przecież
biseksualny. Ale to nie powinno w żaden sposób wpływać na Jacques’a. A jednak
było inaczej.
Z
kostką nie było tak źle, ale szatyn przypuszczał, że dłuższy spacer może nie być
dla niej najlepszy. Ruszył jednak jednym ze szlaków turystycznych, mając w
zamiarze zniknąć na cały dzień, żeby nie musieć konfrontować się z mężczyzną.
Nie był na to gotowy. Czuł, że spaliłby się ze wstydu, gdyby tylko spojrzał mu
w oczy. Poza tym nadal był na niego zły o zaglądanie do jego telefonu, choć ta
złość była niczym w porównaniu ze wstydem, który odczuwał. Jak koszmarnie czuł
się sam ze sobą, gdy podczas porannego prysznica musiał zmywać z siebie dowody
swoich wybujałych fantazji!
Idąc
przed siebie jedynie z dużą butelką wody i kremem z filtrem, który przezornie
wrzucił do plecaka, całkowicie zapomniał o ogromnych temperaturach, które były
normą w tym okresie w Kolorado. Dlatego koło godziny dziesiątej czuł już ostre
promienie słońca na swojej skórze i pot cieknący mu po skroni. Do tego kostka
dała o sobie znać, bo zamiast o nią dbać, postanowił nadwyrężyć ją długim
spacerem.
W
końcu ściągnął koszulkę i schował ją do plecaka, ciesząc się, że przynajmniej
nie zapomniał o czapce z daszkiem, która chociaż w minimalnym stopniu chroniła
jego twarz. Był na tyle daleko od domku, że nie było sensu teraz wracać, a
dalsza droga też nie wchodziła w grę, choć wiedział, że gdyby jeszcze trochę
przeszedł, to niedługo znalazłby się przy jeziorze. Znał w końcu te góry
całkiem nieźle. Postanowił jednak nigdzie się nie ruszać i usiadł pod jednym z
drzew, kryjąc się w jego cieniu. Był mokry od potu, skóra nieprzyjemnie mu się
zaczerwieniła, a na dodatek jego żołądek dawał o sobie znać, bo nawet przez
chwilę nie pomyślał o kanapkach na drogę.
–
Pieprzony Blake – burknął pod nosem, po raz kolejny o wszystko obwiniając
mężczyznę. Gdyby nie pojawił się w ich życiu, Jacques nigdy nie musiałby tu
przyjeżdżać, prawdopodobnie nigdy nie przeczytałby żadnej jego książki i na
pewno nie myślałby o nim w ten sposób. A raczej śnił, bo przecież nie myślał
tak o nim. Nigdy.
Miał
ochotę zadzwonić do przyjaciela i opowiedzieć mu o wszystkim, ale był pewien,
że Nick nie zareagowałby w sposób, który by mu się spodobał. W końcu od dawna
powtarzał, że Blake jest „ciachem”, zupełnie jakby sam na niego leciał, a nawet
nie był biseksualny. I pewnie wspomniałby, że od początku był pewien, iż tak to
się skończy. Jacques by się obraził, rozłączył i nie rozmawiał z nim przez
kilka godzin, udając obrażonego. Tak, był w stanie sobie wyobrazić, jak
potoczyłaby się ich rozmowa.
Otarł
pot z czoła i dokładnie w tej samej chwili zadzwonił jego telefon. Wyciągnął go
z kieszeni, zasłonił, żeby móc zobaczyć kto dzwoni, a następnie nerwowo
przełknął ślinę. Blake. Odebrać, czy nie odebrać?
–
Po co dzwonisz? – Starał się brzmieć na niewzruszonego, gdy w końcu postanowił
wcisnąć zieloną słuchawkę, choć gardło miał ściśnięte tak bardzo, jakby ktoś
złapał je i próbował zmiażdżyć.
–
Jacq! – Usłyszał i wydawało mu się, że mężczyzna brzmi na zaniepokojonego. –
Powiedz, że nie siedzisz teraz na zewnątrz.
–
A gdzie mam siedzieć? – prychnął, rozglądając się po okolicy. Szlak znajdował
się na niezbyt stromym zboczu, choć chłopak nie nazwałby go delikatnym. Nie był
to zalesiony teren, a raczej całkiem pusta przestrzeń, gdzie drzewa występowały
sporadycznie. Dopiero powyżej jeziora można było ujrzeć lasy mieszane. Na
szlaku trawa była pożółkła od słońca. Zresztą, cała okolica wydawała się wysuszona,
pozbawiona życia – żaden turysta nie ośmielił się na wycieczkę w takim upale.
Oczywiście poza Jacques’em, który żałował teraz, że tak bezmyślnie podjął
decyzję o opuszczeniu chatki.
–
Chcesz dostać udaru?!
Zmarszczył
nos, niezadowolony.
–
Nie – burknął. – Nie wiedziałem, że będzie tak gorąco. – dodał, nie bez
irytacji. Nie lubił przyznawać się do błędów, w szczególności przed tym
konkretnym facetem.
–
Dobra. Nieważne. – Usłyszał. – Wiem, że jesteś na mnie wściekły, ale siedzenie
na zewnątrz przy takiej pogodzie jest samobójstwem. Wracaj.
–
Nie mogę.
–
Mam cię przeprosić? Dobra, przepraszam. Nie powinienem dotykać twojego
telefonu. Zadowolony? Teraz wracaj do domku.
W
innej sytuacji prawdopodobnie uśmiechnąłby się tryumfalnie, bo przecież Blake
nieczęsto przepraszał, a już z pewnością nie jego, ale… Było mu wstyd. I nie
wiedzieć czemu, po jego słowach zrobiło mu się jeszcze gorzej.
–
Nie mogę. – powtórzył. – Kostka mnie boli. Nie dam rady dojść do domu.
Przez
chwilę nie słyszał nic. Dopiero po jakichś trzydziestu sekundach usłyszał
poruszenie po drugiej stronie i przekleństwo.
–
Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie.
–
Zielony szlak, niedaleko jeziora, ale tu nie można wjeżdżać samochodem.
–
Dobra, czekaj tam na mnie.
Nim
Jacques zdążył odpowiedzieć, usłyszał piknięcie i połączenie zostało przerwane.
Westchnął, wmawiając sobie, że wcale nie czuje zdenerwowania na myśl o tym, że
Blake po niego przyjdzie. Bał się konfrontacji, ale… nie mógł tu zostać. Już
teraz kręciło mu się w głowie, nie wspominając o zaczerwienionej skórze, na
której niedawno rozsmarował kolejną warstwę kremu. Ten jednak zdawał się
poddawać pod silnym działaniem promieni słonecznych. Pieprzone Kolorado.
Nie
minęły dwie minuty, gdy jego telefon ponownie się rozdzwonił. Jacques, pewien,
że to mężczyzna, odebrał bez patrzenia na wyświetlacz.
–
Czego znowu chcesz? – burknął. Chyba jego jedyną bronią przed umarciem ze
wstydu było chamstwo i tę taktykę stosował równie często, co uciekanie w
niedogodnych dla siebie momentach.
–
Miło witasz matkę, Jacques.
–
Och. – Otworzył szerzej oczy. – W-wybacz. Myślałem, że ktoś inny dzwoni. –
Przełknął głośno ślinę, a przed oczami pojawił się obraz obciągającego mu
Blake’a. Twarz mu zapłonęła i nie było to spowodowane silnym działaniem słońca.
–
Co u was słychać? Dzwoniłam do Blake’a, ale nie odbierał. Coś się stało?
–
Um… Poszedłem w góry i okazało się, że jest trochę za gorąco na spacerowanie?
–
Jak bardzo za gorąco? – Dopytała i pod pozorem spokoju chłopak wyczuł, że
kobieta jest zmartwiona.
–
Jakieś… czterdzieści stopni?
–
Zwariowałeś?! – krzyknęła. – A Blake? Pozwolił ci wyjść? – Westchnęła. – Ile wy
macie lat?
Jacques
zacisnął usta. Miała rację. Oczywiście, że miała, ale nadal nie lubił, gdy ktoś
zwracał mu uwagę na błędy, które popełniał.
–
Blake spał, gdy wychodziłem. – Drobne kłamstwo nikomu nie zaszkodzi, a on nie
chciał wciągać w to mężczyzny. I tak czuł się wyjątkowo źle, rozmawiając z
matką, a gdyby jeszcze ta zaczęła narzekać na swojego faceta… – Ale jedzie już
po mnie i pewnie dlatego nie odebrał.
–
Masz już tyle lat, a czasem zachowujesz się jak małe dziecko… – Ponownie
westchnęła. – Dobrze. Zadzwoń do mnie, jak już będziecie w kwaterze. Chcę mieć
pewność, że wszystko w porządku.
–
Mhm, ok.
–
Ach, i naprawdę cieszę się, że zaczęliście się ze sobą dogadywać. Od razu
wiedziałam, że w końcu go polubisz.
Nastolatek
pokiwał bezwiednie głową, dopiero po chwili orientując się, że kobieta nie może
go zobaczyć. Jego serce biło przy tym znacznie szybciej niż zwykle.
–
Tak, mamo – wydusił. – Miałaś rację.
***
Nie
wiedział, ile czasu minęło, ale w pewnym momencie do jego uszu dotarł dźwięk
silnika samochodu. Uniósł głowę, wstał i rozejrzał się. Wątpił, by ktoś poza
Blake’em zdecydował się na przejażdżkę autem po szlaku dla turystów. Dlatego
założył plecak i zbliżył się do piaszczystej drogi, żeby mężczyzna go zauważył.
Gdy
ujrzał znajomy samochód z wypożyczalni, odetchnął z ulgą. Pot spływał po jego
ciele, a skóra w niektórych miejscach paliła i Jacques domyślał się, że
najbliższa noc nie będzie dla niego przyjemna.
Blake
zatrzymał się, wzbijając w powietrze piach i kurz, który osiadł na chłopaku,
przyklejając się do jego mokrego ciała. Szatyn przełknął ślinę i sięgnął do
drzwi od strony pasażera. Otworzył je, mrucząc krótkie powitanie i wsiadł do
środka. Od razu też poczuł klimatyzowane powietrze, które było jak
błogosławieństwo.
–
Czy ciebie popierdoliło? – Mężczyzna obrócił się w jego stronę, opierając
łokieć na kierownicy i najwyraźniej nie zamierzając w tym momencie wracać.
Jacques musiał z zaskoczeniem przyznać, że nie wyglądał przy tym na wściekłego,
a raczej zmartwionego, co tylko spotęgowało w nim to dziwne uczucie, które
pojawiło się, gdy tylko przebudził się w nocy, rozgrzany i podniecony.
–
Ja…
–
Wiem, że byłeś na mnie wściekły, ale spacer po górach przy takiej temperaturze?!
Nie mogłeś iść po południu?!
–
Ja…
–
Katherine dzwoniła. Co miałem jej powiedzieć? Nie odebrałem i na pewno…
–
Możesz się na chwilę zamknąć?! – burknął, przerywając mu. Rozumiał go i w duchu
przyznawał mu rację, ale nie chciał po raz kolejny tego słuchać. Gdyby jego
twarz nie była czerwona od słońca, z pewnością zaczerwieniłby się teraz ze
wstydu. – Rozmawiałem z mamą. Powiedziałem jej, że nie widziałeś, jak wychodzę.
A nie odebrałeś, bo postanowiłeś po mnie przyjechać, żebym nie spłonął na tym
słońcu.
Mężczyzna
kiwnął głową, wyraźnie zaskoczony. Z pewnością nie spodziewał się, że chłopak
dla niego skłamie. Cóż, nie on jeden.
–
Dobrze się czujesz? – zapytał, zamiast odpalić auto i ruszyć w drogę powrotną.
Naprawdę się martwił i nawet jeśli czuł wstyd z powodu tego, że dzieciak znał
jego sekret, to nie mógł nie zadzwonić. Oczywiście chodziło o to, że Kath
zabiłaby go, gdyby coś stało się jej synowi. Jego zmartwienie nie wynikało z
faktu, iż zaczął lubić Jacques’a. Przecież nie zaczął.
–
Mhm – mruknął w odpowiedzi, opierając skroń o boczną szybę. – To było głupie,
wiem. – Westchnął. – Możesz oszczędzić mi komentarzy.
Blake
wywrócił oczami, w końcu odwracając głowę i patrząc przez szybę na szlak
ciągnący się przed nimi. Przekręcił kluczyk w stacyjce.
–
Nigdy w życiu.
***
–
Pomogę ci. – Widząc, jak nieporadnie chłopak próbuje opuścić samochód, podszedł
do niego, zabrał jego plecak, który zarzucił sobie na lewe ramię i objął go w
pasie. Pozwolił mu zawisnąć na sobie, od razu dostrzegając osłabienie szatyna.
I kostkę, na której ten znów nie mógł stanąć bez krzywienia się z bólu. Chciał
jakoś skomentować jego stan, ale darował sobie. W końcu już zrobił mu wykład, a
Katherine zapewne nieraz o tym wspomni, denerwując się na swojego syna.
Tymczasem
Jacques pomimo nagłego zawrotu głowy i bólu w nodze, czuł również ogromny
dyskomfort spowodowany bliskością mężczyzny. Nie miał jednak siły, by
protestować, więc pozwolił mu poprowadzić się do chatki, starając się nie myśleć
o swoim głupim śnie i przyspieszonym biciu serca. Wiedział dobrze, że to
zaczynało być absurdalne, ale nie był w stanie wytłumaczyć swoich reakcji.
Pierwszy raz od dawna czuł się zagubiony.
Gdy
weszli do środka, Blake na prośbę chłopaka, poprowadził go do łazienki i tam
też zostawił, choć nie bez wahania. Jacques zapewnił go jednak, że sobie
poradzi, więc mężczyzna wrócił na zewnątrz, by zamknąć samochód. Pomachał przy
tym Nate’owi, którego dostrzegł na jego „podwórku”, ale nie podszedł do niego,
żeby zagadać, bo musiał zająć się drugim nastolatkiem. Dopiero gdy znalazł się
w domku, przypomniał sobie, że umówił się z blondynem na wspólne bieganie. Aż
dziw, że ten nie wpadł do niego, by zapytać, czemu nie przyszedł. Obiecał
sobie, że później z nim porozmawia.
Podczas
gdy Blake przeszedł do kuchni, aby przygotować kanapki, Jacques wziął długi,
letni prysznic, który przyjemnie ochłodził jego rozgrzaną skórę. Wciąż kręciło
mu się w głowie, ale nie na tyle, by nie był w stanie ustać w kabinie. Większy
problem sprawiała mu kostka, która spuchła i wyglądała znacznie gorzej, niż na
początku, gdy chłopak źle stanął. Miał nadzieję, że okłady pomogą, bo nie
wyobrażał sobie, by mieli teraz szukać jakiegoś szpitala. Poza tym nie chciał
wylądować w gipsie tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Opuścił
kabinę, wytarł się pobieżnie i dopiero po chwili zorientował, że nie miał ze
sobą żadnych rzeczy. Westchnął, owinął ręcznik wokół bioder i opuścił
pomieszczenie. Na szczęście do swojego pokoju nie miał daleko, bo znajdował się
on naprzeciwko, więc po zaledwie kilku minutach był już w salonie z maścią w
dłoni i grymasem bólu na twarzy. Usiadł na kanapie, wyprostował nogę i spojrzał
z niezadowoleniem na kostkę. To on doprowadził ją do takiego stanu, popełnił
spory błąd i świadomość tego była naprawdę irytująca. I dlaczego to cholerstwo
musiało tak boleć?
–
Uch, to nie wygląda dobrze. – Usłyszał, a gdy odwrócił się, ujrzał mężczyznę stojącego
w progu. W jednej dłoni trzymał talerz z kanapkami, a w drugiej szklankę soku.
– Może ktoś powinien to obejrzeć?
–
Nie. – Pokręcił głową, pospiesznie zaprzeczając. Nie chciał żadnych wycieczek
do szpitala. – Wszystko w porządku. Muszę tylko odpocząć.
Blake
zawahał się, niezbyt przekonany, ale ostatecznie skapitulował. Odstawił
przyniesione rzeczy na stół i spojrzał krytycznie na kostkę nastolatka.
–
Jeśli do jutra opuchlizna choć trochę nie zejdzie, zabieram cię na pogotowie. –
oświadczył, po czym opuścił salon. Przeszedł do swojego pokoju, z którego zaraz
wrócił, niosąc nowo zakupioną maść, podobno znacznie lepszą. Przezorny zawsze
ubezpieczony, czy jakoś tak. – Posmaruj.
Jacques
uniósł brew. Nie spodziewał się, że mężczyzna będzie tak miły po ich
wczorajszej… kłótni.
–
Kupiłeś kolejną maść – stwierdził, zupełnie niepotrzebnie. – I zrobiłeś
kanapki. Jeszcze chwila i pomyślę, że nie ja jestem tym, który mógł dostać
udaru.
–
Bardzo zabawne – prychnął, wywracając oczami.
Gdy
pięć minut później kostka chłopaka była posmarowana i ułożona na kanapie,
mężczyzna podał mu kanapki, samemu zajmując miejsce w rogu sofy. Wahał się,
chcąc zacząć niewygodny dla siebie temat, ale w chwili, gdy miał otworzyć usta,
Jacques drgnął gwałtownie, jakby ktoś poraził go prądem.
–
Cholera! – wykrzyknął, omal nie rozlewając soku marchwiowego, który z pewnością
nie byłby łatwy do sprania.
–
Co się stało? – Blake spojrzał na niego z niepokojem. – Źle się czujesz?
–
Co? Nie. – Teatralnie uderzył dłonią w czoło. – Miałem zadzwonić do mamy.
Pewnie się martwi i mnie zabije, gdy wrócimy.
Brunet
wzruszył ramionami, a na jego ustach zadrgał, tak dobrze znany Jacques’owi,
uśmieszek.
–
Cóż, żadna strata – skomentował.
Chłopak
z trudem, bo z trudem, ale szturchnął go w ramię, uśmiechając się pod nosem i
nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie przekomarza się z mężczyzną,
którego tak bardzo nie lubił.
Wyciągnął
telefon z tylnej kieszeni, co wymagało od niego nieco gimnastyki, a następnie
wybrał numer rodzicielki. Rozmowa trwała jakieś dziesięć minut. Zapewnił mamę,
że z nim wszystko w porządku, obiecał, że będzie informował ją o wszystkim i
przeprosił za to, że ją zdenerwował. Tęsknił za nią, oczywiście. Na razie
jednak cieszył się, że dzieli ich tyle kilometrów – wciąż nie wiedział, jak
spojrzy jej w twarz bez zażenowania.
Gdy
Jacques rozmawiał z Kath, Blake przejrzał ze znużeniem jeden z portali
społecznościowych. Jego myśli dalekie były jednak od wiadomości znajdujących
się na Twitterze. Znacznie bardziej skupiał się na rozmyślaniu o tym, jak
zacząć rozmowę z szatynem na temat, który był dla niego niezwykle… krępujący.
Chłopak
odłożył w końcu telefon i odchylił głowę na oparcie kanapy, wzdychając.
Mężczyzna spojrzał na niego, układając dłonie na udach. Wyglądał na zdenerwowanego.
–
Więc… – zaczął i odchrząknął nerwowo. – Wiedziałeś o mnie? – Czuł się trochę
tak, jakby cofnął się do swoich młodzieńczych lat i znów był tylko
nastolatkiem, który żyjąc w niezwykle pobożnej rodzinie, odkrył w sobie pociąg
do mężczyzn i był tym przerażony. Lata niepewności i ukrywania przed bliskimi
swojej prawdziwej natury sprawiło, że reagował teraz bardzo nerwowo.
Jacques
kiwnął głową, przypatrując się drgającym dłoniom i spiętej twarzy mężczyzny.
Mógł w tym momencie wyśmiać go, uderzyć w jego czuły punkt, bo Blake odkrył się
przed nim, ale nie zrobił tego. W zamian uśmiechnął się delikatnie, jakby
zapomniał o wszystkich komentarzach, które brunet kierował pod jego adresem, i
chciał mu dodać otuchy.
–
Kiedy ci powiedziała? – Oczywiście miał na myśli swoją młodszą siostrę, która z
niejasnych dla niego powodów postanowiła wyjawić jego największy sekret synowi
jego narzeczonej. Blake nawet nie wiedział, czy jest na nią zły z tego powodu.
Wciąż był skołowany i nie ułożył sobie wszystkiego w głowie.
–
Jak wpadli z wizytą – odparł, uśmiechając się pod nosem. Wciąż pamiętał rodzinę
mężczyzny i ich nagłe odwiedziny. Tak naprawdę nie minęło wiele czasu od ich
wyjazdu, nim zostali wysłani przez jego matkę w góry, więc wciąż mógł dokładnie
przywołać w pamięci te trzy zwariowane dni. – Nie wiem, jak do tego doszło.
Chyba nazwałem cię dupkiem, ona zaprotestowała i od słowa do słowa… – Wzruszył
ramionami, nie wspominając, że Lily stwierdziła, iż jej brat nie pasuje do
Katherine. On też tak uważał i mówił o tym głośno, od kiedy brunet wprowadził
się do nich, więc nie było sensu teraz tego powtarzać.
Przez
chwilę siedzieli w ciszy. Blake starał się poukładać sobie wszystko, a Jacques
próbował nie analizować, dlaczego jest dla niego taki miły, skoro wciąż
powinien się wściekać o wczorajszą akcję. A jednak – nie potrafił.
–
Nie wykorzystałeś tego. – Mężczyzna spojrzał na niego, a intensywność tego
spojrzenia kazała chłopakowi odwrócić wzrok. – Wiedziałeś i nie wykorzystałeś
tego. Dlaczego?
–
Po prostu. – Wzruszył ramionami. – Poznałem twoją rodzinę i w pewien sposób
rozumiem potrzebę dyskrecji. – Uśmiechnął się pod nosem. – Chyba jestem też w
stanie zrozumieć, dlaczego jesteś dla mnie takim chujem.
Blake
roześmiał się, choć w tym śmiechu niewiele było z rozbawienia.
–
Nie chcę, żeby Katherine wiedziała – powiedział, zamiast odpowiedzieć na cichy
zarzut chłopaka. Fakt, ocenił go już na pierwszym spotkaniu przez pryzmat jego
orientacji, ale nie chciał o tym teraz rozmawiać. I tak czuł się dziwnie,
mówiąc z kimś o swoim biseksualizmie, gdy przez ostatnie dwadzieścia lat nie
powiedział o tym nikomu ani słowa.
Jacques
kiwnął głową, nieco zawiedziony. Liczył na to, że mężczyzna pociągnie
rozpoczęty przez niego temat, ale najwyraźniej nie chciał tego robić. Nie mógł
go jednak do tego zmusić. Blake nawet nie miał powodu, by mówić mu o tak
osobistych kwestiach.
–
W porządku. – Zawahał się. – Nie powinienem reagować wczoraj tak gwałtownie.
Chciałeś tylko odpłacić mi za mój głupi żart… – Podrapał się po głowie, czując
zażenowanie. Nigdy nie potrafił przyznawać się do błędów, a teraz jednak zrobił
to i to jeszcze przy mężczyźnie, którego do niedawna tak bardzo nie znosił.
–
Ale nie powinienem dotykać twojego telefonu, wybacz. – Brunet uśmiechnął się
oszczędnie do chłopaka, zaskoczony jego „przeprosinami”, o ile tak mógł to
nazwać. To nie było w stylu Jacques’a, którego znał.
–
Cóż, jesteśmy kwita. – Poruszył się i wyciągnął przed siebie pusty talerz wraz
ze szklanką po soku. – Mógłbyś to zanieść do kuchni?
–
Mhm, jasne. – Blake wziął od niego naczynia, czując ulgę. Nadal był nieco
rozstrojony, ale było mu dobrze z myślą, że jest ktoś, kto wie o nim i nie
ocenia go z tego powodu. I co najdziwniejsze, jedną z tych dwóch osób był syn jego
narzeczonej. To była absurdalna sytuacja. – Chcesz piwo?
–
Rozpijanie młodzieży? – Uniósł brew, uśmiechając się pod nosem.
Mężczyzna
wywrócił oczami, nie odpowiadając. Chwilę później wrócił z kuchni, niosąc dwie
butelki ciemnego, regionalnego piwa. Okazało się dobre i mocne, co w dużym
stopniu wpłynęło na dalszy przebieg tego popołudnia.
***
–
Mam coś dla ciebie! – Blake poderwał się z kanapy, omal się przy tym nie
wywracając, gdy potknął się o własne nogi. Jacques roześmiał się głośno, nie
szczędząc komentarzy dotyczących jego niezdarności. Obaj byli już podchmieleni,
przy czym chłopak trochę bardziej.
–
Co takiego? – zapytał, nie kryjąc ciekawości. Jego brązowe oczy błyszczały
intensywnie, a na policzkach widniał delikatny rumieniec, który miał niewiele
wspólnego z jego dłuższym pobytem na słońcu. Zresztą, minęło już kilka godzin i
czuł się lepiej.
Mężczyzna
wrócił po chwili, niosąc prosty techniczny blok A3. Położył go na kolanach
chłopaka, szczerząc się, jakby zrobił właśnie coś niesamowitego.
–
Chciałeś rysować, więc proszę.
Jacques
spojrzał najpierw na blok, później na zadowolonego z siebie Blake’a i nie mógł
powstrzymać chichotu, który chwilę później przerodził się w prawdziwy, szczery
śmiech.
–
D-dzięki – wydusił, wciąż chichocząc jak panienka na pierwszej randce.
Mężczyzna
nie przyjął jednak dobrze jego reakcji. Naburmuszył się, zakładając ramiona na
piersi. Usiadł przy tym na kanapę, tuż obok niego, omal nie rozlewając piwa,
które postawił na podłodze. Była to któraś z kolei butelka, uściślając.
–
No co? – burknął.
–
Nic. – Jacques pokręcił głową, uśmiechając się szeroko. – Zwykle rysuje w
specjalnym szkicowniku, a nie na zwykłym bloku. – Wzruszył ramionami. – Ale w
porządku. Z braku innych możliwości, może być nawet ten.
–
To dlaczego nie wziąłeś szkicownika? – Mężczyzna zainteresował się tym, patrząc
na niego intensywnym, przeszywającym wzrokiem. Jego reakcje były żywe,
spontaniczne i… miłe. Angażował się w rozmowę, słuchał z zainteresowaniem i
była to chyba ich pierwsza rozmowa, w trakcie której Jacques uznał, że zupełnie
nie zna Blake’a.
Wziął
spory łyk piwa, zanim odpowiedział.
–
Ostatnimi czasy nie idzie mi najlepiej – przyznał. – Nie stworzyłem nic dobrego
praktycznie od kwietnia. Nie widziałem sensu w zabieraniu szkicownika, ale
najwyraźniej wdziałem sens w zabieraniu przyborów, bo bezmyślnie je
zapakowałem. – Prychnął, kręcąc głową nad własną głupotą.
Dobrze
im się rozmawiało. Alkohol rozluźnił ich na tyle, że szatyn opowiedział
mężczyźnie o swoich odczuciach względem jego książki. Ba! Całkowicie porzucił
wstyd i mówił otwarcie o swoich spostrzeżeniach, a Blake, zamiast reagować
zażenowaniem, czy ucinaniem tematu, potwierdzał jego przypuszczenia. Okazało
się, że obaj mają podobny gust, jeśli chodzi o literaturę i kino. Kto by
pomyślał, że kilka mocnych piw może tak zbliżyć dwójkę ludzi, która rzekomo się
nie znosi…
–
Muszę do łazienki – oznajmił nagle, przerywając mu wpół zdania. Odstawił prawie
pustą butelkę na podłogę i z trudem wstał, ściągając z kanapy swoją opuchniętą
kostkę. Kulejąc, ruszył w stronę łazienki, a jeśli przytrzymywał się przy tym
ściany, to wcale nie dlatego, że zaczynało kręcić mu się w głowie. Nie był
pijany, a jedynie nieco wstawiony. Nic wielkiego.
Pięć
minut później pojawił się w salonie, który okazał się pusty. Zmarszczył brwi,
ale szybko dostrzegł plecy mężczyzny w kuchni. Nie wiedzieć czemu, zamiast
usiąść na kanapie, przeszedł powoli przez salon (niemal nie czuł bólu,
naprawdę) i oparł się o framugę.
–
Co robisz? – zapytał, mrużąc oczy. Jeśli przez chwilę obraz zafalował mu przed
oczami, to z pewnością nie była to wina wypitego alkoholu.
–
Pomyślałem, że coś przegryziemy… – Blake wzruszył ramionami i zerknął na niego
przez ramię.
–
O, pomogę ci! – Jacques uśmiechnął się szeroko i kulejąc, zbliżył się do
mężczyzny. Kuchnia była najmniejszym pomieszczeniem w domku i nie było w niej
zbyt wiele miejsca, więc gdy chciał stanąć obok przy blacie, znalazł się
naprawdę blisko mężczyzny. Akurat w tym momencie zakręciło mu się w głowie i
byłby się przewrócił, gdyby brunet go nie przytrzymał.
–
W porządku?
Chłopak
pokiwał głową, uśmiechając się szeroko i nieco… pijacko. Jego oczy błyszczały, gdy
spoglądał na twarz Blake’a. Był przystojny, fakt. I miał ładne oczy. Musiał
przyznać swojej matce, że jednak miała całkiem niezły gust. I jeszcze te
interesujące usta… Czy on coś mówił? Chyba tak, ale Jacques już nie słyszał, bo
bezmyślnie wychylił się do przodu i zwyczajnie go pocałował.
To
było krótkie. Zaledwie zetknięcie się warg. Ale w obu przypadkach wywołało
piorunujące wrażenie.
Chłopak
otworzył szeroko oczy, wciąż nieco skołowany. Zresztą, nie mniej niż Blake,
który wyglądał na zszokowanego. Nim jednak nastolatek zdążył zareagować, ten
puścił go i po prostu wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Jacques czknął,
dotykając dłońmi swoich rozgrzanych policzków. Chyba naprawdę zwariował…