wtorek, 17 stycznia 2017

Pęknięcia - Rozdział 11

W końcu udało mi się skończyć! Żeby nie przedłużać - dziękuję, że czekacie i jesteście wyrozumiali. To wiele dla mnie znaczy.
Pozdrawiam! ;) 
_______________________________________________________

Blake nie mógł się pozbierać po tym, co dzień wcześniej usłyszał od Jacques’a. Przez tyle lat sądził, że jego sekret jest dobrze strzeżony; że nikt nie wie o jego „dysfunkcji”. I nagle okazało się, że Lily wiedziała. I musiała wiedzieć od dawna, bo ostatnimi czasy mężczyzna rzadko odwiedzał rodzinne strony. A najbardziej zaskakujące było to, że najwyraźniej nie wpłynęło to w żaden sposób na jej stosunek do niego. Wciąż był jej ukochanym, starszym braciszkiem. Ale czy na pewno było to tak zaskakujące? Przecież Jacques’a też polubiła, a od początku wiedziała o jego homoseksualizmie.
Nie czuł się najlepiej przede wszystkim psychicznie, więc tego dnia odpuścił sobie bieganie. Przez dłuższy czas nie opuszczał pokoju, chyba po raz pierwszy obawiając się konfrontacji z młodszym chłopakiem. A gdy w końcu wyszedł, natknął się na niego zaraz przy wyjściu. Ten bąknął coś o tym, że idzie na spacer i tyle go widział. Nie zdążył nawet zapytać, czy na pewno jego kostka jest w na tyle dobrym stanie, by móc spacerować po górach. Zresztą… może to i lepiej? Przynajmniej nie będzie pomiędzy nimi tego nieznośnego milczenia pełnego niewypowiedzianych słów i tajemnic. Tak, lepiej, że jeden postanowił zejść z oczu drugiemu.
Dopiero po wyjściu nastolatka, Blake przypomniał sobie, że mieli jechać na zakupy. Westchnął, wyciągnął z podręcznej torby notes i spróbował zrobić listę niezbędnych rzeczy. Z roztargnieniem zaglądał do szafek i lodówki, starając się ogarnąć, czego brakuje. Co prawda mógł zadzwonić do Jacques’a i poprosić go o pomoc, ale… Nie, nie potrafił z nim rozmawiać. Jeszcze nie. Zresztą, chłopak też najwyraźniej nie był skory do rozmowy, skoro uciekł.
W markecie spędził niemal godzinę, krążąc między półkami i ładując przeróżne rzeczy do wózka. Pamiętał, że dzieciak wspominał coś o papierze toaletowym, zanim on sięgnął po jego telefon i doprowadził do kłótni (tak, przyznawał się do tego, to była jego wina, choć Jacques mógł zareagować mniej nerwowo), więc przynajmniej tego był pewien. Pewny był również piwa, które zakupił (kilkanaście butelek), czując, że bez alkoholu nie będzie w stanie przetrwać tego dnia. Wciąż po głowie krążyła mu myśl, żeby zadzwonić do siostry, ale irracjonalny strach, którego nie potrafił zrozumieć, nie pozwalał mu na ten krok.
Gdy wrócił do domku i wyciągnął zakupy z bagażnika, było południe. Prawie czterdzieści stopni w cieniu, a dzieciak nadal nie wrócił. Rozpakował wszystko, usiadł przy stole i spojrzał na swój telefon. Nie, nie zadzwoni. Nie zrobi tego. Na pewno.

***

Co miał zrobić Jacques po tym, jak obudził się w nocy i uświadomił sobie, że miał sen erotyczny z narzeczonym swojej matki w roli głównej? Poza tym, że nie zmrużył już oka, wstał wcześnie, ogarnął się i spróbował po cichu wymknąć się z domku. Oczywiście musiał mieć pecha, bo przy samym wyjściu wpadł prosto na mężczyznę. Bąknął coś ze zmieszaniem i wybiegł stamtąd, jakby coś go goniło. Był przerażony!
Nigdy nie myślał o nim w ten sposób. Oczywiście dostrzegał jego fizyczne cechy, raz nawet pomyślał, że mógłby go przelecieć, gdy zobaczył go w garniturze i wciąż pamiętał, jak z ciekawością spoglądał na jego członka, ale… Ale przecież to nie świadczyło o tym, że na niego leciał! Dlaczego więc teraz mu się to przyśniło? Dlaczego nie potrafił tego zignorować, wciąż rozpamiętując różne obrazy, które pojawiły się w jego głowie? I jak miał spojrzeć matce w oczy, gdy wrócą do domu?
To była wina książki. Na pewno. Za bardzo na niego wpłynęła; za bardzo przywiązał się do głównego bohatera, którego niepotrzebnie utożsamiał z Blake’em. Jasne, dostrzegał wiele nawiązań do jego dzieciństwa, a także do zaburzenia tożsamości, bo trudno było nie dostrzec homofobicznego nastawienia mężczyzny, choć ten sam był przecież biseksualny. Ale to nie powinno w żaden sposób wpływać na Jacques’a. A jednak było inaczej.
Z kostką nie było tak źle, ale szatyn przypuszczał, że dłuższy spacer może nie być dla niej najlepszy. Ruszył jednak jednym ze szlaków turystycznych, mając w zamiarze zniknąć na cały dzień, żeby nie musieć konfrontować się z mężczyzną. Nie był na to gotowy. Czuł, że spaliłby się ze wstydu, gdyby tylko spojrzał mu w oczy. Poza tym nadal był na niego zły o zaglądanie do jego telefonu, choć ta złość była niczym w porównaniu ze wstydem, który odczuwał. Jak koszmarnie czuł się sam ze sobą, gdy podczas porannego prysznica musiał zmywać z siebie dowody swoich wybujałych fantazji!
Idąc przed siebie jedynie z dużą butelką wody i kremem z filtrem, który przezornie wrzucił do plecaka, całkowicie zapomniał o ogromnych temperaturach, które były normą w tym okresie w Kolorado. Dlatego koło godziny dziesiątej czuł już ostre promienie słońca na swojej skórze i pot cieknący mu po skroni. Do tego kostka dała o sobie znać, bo zamiast o nią dbać, postanowił nadwyrężyć ją długim spacerem.
W końcu ściągnął koszulkę i schował ją do plecaka, ciesząc się, że przynajmniej nie zapomniał o czapce z daszkiem, która chociaż w minimalnym stopniu chroniła jego twarz. Był na tyle daleko od domku, że nie było sensu teraz wracać, a dalsza droga też nie wchodziła w grę, choć wiedział, że gdyby jeszcze trochę przeszedł, to niedługo znalazłby się przy jeziorze. Znał w końcu te góry całkiem nieźle. Postanowił jednak nigdzie się nie ruszać i usiadł pod jednym z drzew, kryjąc się w jego cieniu. Był mokry od potu, skóra nieprzyjemnie mu się zaczerwieniła, a na dodatek jego żołądek dawał o sobie znać, bo nawet przez chwilę nie pomyślał o kanapkach na drogę.
– Pieprzony Blake – burknął pod nosem, po raz kolejny o wszystko obwiniając mężczyznę. Gdyby nie pojawił się w ich życiu, Jacques nigdy nie musiałby tu przyjeżdżać, prawdopodobnie nigdy nie przeczytałby żadnej jego książki i na pewno nie myślałby o nim w ten sposób. A raczej śnił, bo przecież nie myślał tak o nim. Nigdy.
Miał ochotę zadzwonić do przyjaciela i opowiedzieć mu o wszystkim, ale był pewien, że Nick nie zareagowałby w sposób, który by mu się spodobał. W końcu od dawna powtarzał, że Blake jest „ciachem”, zupełnie jakby sam na niego leciał, a nawet nie był biseksualny. I pewnie wspomniałby, że od początku był pewien, iż tak to się skończy. Jacques by się obraził, rozłączył i nie rozmawiał z nim przez kilka godzin, udając obrażonego. Tak, był w stanie sobie wyobrazić, jak potoczyłaby się ich rozmowa.
Otarł pot z czoła i dokładnie w tej samej chwili zadzwonił jego telefon. Wyciągnął go z kieszeni, zasłonił, żeby móc zobaczyć kto dzwoni, a następnie nerwowo przełknął ślinę. Blake. Odebrać, czy nie odebrać?
– Po co dzwonisz? – Starał się brzmieć na niewzruszonego, gdy w końcu postanowił wcisnąć zieloną słuchawkę, choć gardło miał ściśnięte tak bardzo, jakby ktoś złapał je i próbował zmiażdżyć.
– Jacq! – Usłyszał i wydawało mu się, że mężczyzna brzmi na zaniepokojonego. – Powiedz, że nie siedzisz teraz na zewnątrz.
– A gdzie mam siedzieć? – prychnął, rozglądając się po okolicy. Szlak znajdował się na niezbyt stromym zboczu, choć chłopak nie nazwałby go delikatnym. Nie był to zalesiony teren, a raczej całkiem pusta przestrzeń, gdzie drzewa występowały sporadycznie. Dopiero powyżej jeziora można było ujrzeć lasy mieszane. Na szlaku trawa była pożółkła od słońca. Zresztą, cała okolica wydawała się wysuszona, pozbawiona życia – żaden turysta nie ośmielił się na wycieczkę w takim upale. Oczywiście poza Jacques’em, który żałował teraz, że tak bezmyślnie podjął decyzję o opuszczeniu chatki.
– Chcesz dostać udaru?!
Zmarszczył nos, niezadowolony.
– Nie – burknął. – Nie wiedziałem, że będzie tak gorąco. – dodał, nie bez irytacji. Nie lubił przyznawać się do błędów, w szczególności przed tym konkretnym facetem.
– Dobra. Nieważne. – Usłyszał. – Wiem, że jesteś na mnie wściekły, ale siedzenie na zewnątrz przy takiej pogodzie jest samobójstwem. Wracaj.
– Nie mogę.
– Mam cię przeprosić? Dobra, przepraszam. Nie powinienem dotykać twojego telefonu. Zadowolony? Teraz wracaj do domku.
W innej sytuacji prawdopodobnie uśmiechnąłby się tryumfalnie, bo przecież Blake nieczęsto przepraszał, a już z pewnością nie jego, ale… Było mu wstyd. I nie wiedzieć czemu, po jego słowach zrobiło mu się jeszcze gorzej.
– Nie mogę. – powtórzył. – Kostka mnie boli. Nie dam rady dojść do domu.
Przez chwilę nie słyszał nic. Dopiero po jakichś trzydziestu sekundach usłyszał poruszenie po drugiej stronie i przekleństwo.
– Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie.
– Zielony szlak, niedaleko jeziora, ale tu nie można wjeżdżać samochodem.
– Dobra, czekaj tam na mnie.
Nim Jacques zdążył odpowiedzieć, usłyszał piknięcie i połączenie zostało przerwane. Westchnął, wmawiając sobie, że wcale nie czuje zdenerwowania na myśl o tym, że Blake po niego przyjdzie. Bał się konfrontacji, ale… nie mógł tu zostać. Już teraz kręciło mu się w głowie, nie wspominając o zaczerwienionej skórze, na której niedawno rozsmarował kolejną warstwę kremu. Ten jednak zdawał się poddawać pod silnym działaniem promieni słonecznych. Pieprzone Kolorado.
Nie minęły dwie minuty, gdy jego telefon ponownie się rozdzwonił. Jacques, pewien, że to mężczyzna, odebrał bez patrzenia na wyświetlacz.
– Czego znowu chcesz? – burknął. Chyba jego jedyną bronią przed umarciem ze wstydu było chamstwo i tę taktykę stosował równie często, co uciekanie w niedogodnych dla siebie momentach.
– Miło witasz matkę, Jacques.
– Och. – Otworzył szerzej oczy. – W-wybacz. Myślałem, że ktoś inny dzwoni. – Przełknął głośno ślinę, a przed oczami pojawił się obraz obciągającego mu Blake’a. Twarz mu zapłonęła i nie było to spowodowane silnym działaniem słońca.
– Co u was słychać? Dzwoniłam do Blake’a, ale nie odbierał. Coś się stało?
– Um… Poszedłem w góry i okazało się, że jest trochę za gorąco na spacerowanie?
– Jak bardzo za gorąco? – Dopytała i pod pozorem spokoju chłopak wyczuł, że kobieta jest zmartwiona.
– Jakieś… czterdzieści stopni?
– Zwariowałeś?! – krzyknęła. – A Blake? Pozwolił ci wyjść? – Westchnęła. – Ile wy macie lat?
Jacques zacisnął usta. Miała rację. Oczywiście, że miała, ale nadal nie lubił, gdy ktoś zwracał mu uwagę na błędy, które popełniał.
– Blake spał, gdy wychodziłem. – Drobne kłamstwo nikomu nie zaszkodzi, a on nie chciał wciągać w to mężczyzny. I tak czuł się wyjątkowo źle, rozmawiając z matką, a gdyby jeszcze ta zaczęła narzekać na swojego faceta… – Ale jedzie już po mnie i pewnie dlatego nie odebrał.
– Masz już tyle lat, a czasem zachowujesz się jak małe dziecko… – Ponownie westchnęła. – Dobrze. Zadzwoń do mnie, jak już będziecie w kwaterze. Chcę mieć pewność, że wszystko w porządku.
– Mhm, ok.
– Ach, i naprawdę cieszę się, że zaczęliście się ze sobą dogadywać. Od razu wiedziałam, że w końcu go polubisz.
Nastolatek pokiwał bezwiednie głową, dopiero po chwili orientując się, że kobieta nie może go zobaczyć. Jego serce biło przy tym znacznie szybciej niż zwykle.
– Tak, mamo – wydusił. – Miałaś rację.

***

Nie wiedział, ile czasu minęło, ale w pewnym momencie do jego uszu dotarł dźwięk silnika samochodu. Uniósł głowę, wstał i rozejrzał się. Wątpił, by ktoś poza Blake’em zdecydował się na przejażdżkę autem po szlaku dla turystów. Dlatego założył plecak i zbliżył się do piaszczystej drogi, żeby mężczyzna go zauważył.
Gdy ujrzał znajomy samochód z wypożyczalni, odetchnął z ulgą. Pot spływał po jego ciele, a skóra w niektórych miejscach paliła i Jacques domyślał się, że najbliższa noc nie będzie dla niego przyjemna.
Blake zatrzymał się, wzbijając w powietrze piach i kurz, który osiadł na chłopaku, przyklejając się do jego mokrego ciała. Szatyn przełknął ślinę i sięgnął do drzwi od strony pasażera. Otworzył je, mrucząc krótkie powitanie i wsiadł do środka. Od razu też poczuł klimatyzowane powietrze, które było jak błogosławieństwo.
– Czy ciebie popierdoliło? – Mężczyzna obrócił się w jego stronę, opierając łokieć na kierownicy i najwyraźniej nie zamierzając w tym momencie wracać. Jacques musiał z zaskoczeniem przyznać, że nie wyglądał przy tym na wściekłego, a raczej zmartwionego, co tylko spotęgowało w nim to dziwne uczucie, które pojawiło się, gdy tylko przebudził się w nocy, rozgrzany i podniecony.
– Ja…
– Wiem, że byłeś na mnie wściekły, ale spacer po górach przy takiej temperaturze?! Nie mogłeś iść po południu?!
– Ja…
– Katherine dzwoniła. Co miałem jej powiedzieć? Nie odebrałem i na pewno…
– Możesz się na chwilę zamknąć?! – burknął, przerywając mu. Rozumiał go i w duchu przyznawał mu rację, ale nie chciał po raz kolejny tego słuchać. Gdyby jego twarz nie była czerwona od słońca, z pewnością zaczerwieniłby się teraz ze wstydu. – Rozmawiałem z mamą. Powiedziałem jej, że nie widziałeś, jak wychodzę. A nie odebrałeś, bo postanowiłeś po mnie przyjechać, żebym nie spłonął na tym słońcu.
Mężczyzna kiwnął głową, wyraźnie zaskoczony. Z pewnością nie spodziewał się, że chłopak dla niego skłamie. Cóż, nie on jeden.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, zamiast odpalić auto i ruszyć w drogę powrotną. Naprawdę się martwił i nawet jeśli czuł wstyd z powodu tego, że dzieciak znał jego sekret, to nie mógł nie zadzwonić. Oczywiście chodziło o to, że Kath zabiłaby go, gdyby coś stało się jej synowi. Jego zmartwienie nie wynikało z faktu, iż zaczął lubić Jacques’a. Przecież nie zaczął.
– Mhm – mruknął w odpowiedzi, opierając skroń o boczną szybę. – To było głupie, wiem. – Westchnął. – Możesz oszczędzić mi komentarzy.
Blake wywrócił oczami, w końcu odwracając głowę i patrząc przez szybę na szlak ciągnący się przed nimi. Przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Nigdy w życiu.

***

– Pomogę ci. – Widząc, jak nieporadnie chłopak próbuje opuścić samochód, podszedł do niego, zabrał jego plecak, który zarzucił sobie na lewe ramię i objął go w pasie. Pozwolił mu zawisnąć na sobie, od razu dostrzegając osłabienie szatyna. I kostkę, na której ten znów nie mógł stanąć bez krzywienia się z bólu. Chciał jakoś skomentować jego stan, ale darował sobie. W końcu już zrobił mu wykład, a Katherine zapewne nieraz o tym wspomni, denerwując się na swojego syna.
Tymczasem Jacques pomimo nagłego zawrotu głowy i bólu w nodze, czuł również ogromny dyskomfort spowodowany bliskością mężczyzny. Nie miał jednak siły, by protestować, więc pozwolił mu poprowadzić się do chatki, starając się nie myśleć o swoim głupim śnie i przyspieszonym biciu serca. Wiedział dobrze, że to zaczynało być absurdalne, ale nie był w stanie wytłumaczyć swoich reakcji. Pierwszy raz od dawna czuł się zagubiony.
Gdy weszli do środka, Blake na prośbę chłopaka, poprowadził go do łazienki i tam też zostawił, choć nie bez wahania. Jacques zapewnił go jednak, że sobie poradzi, więc mężczyzna wrócił na zewnątrz, by zamknąć samochód. Pomachał przy tym Nate’owi, którego dostrzegł na jego „podwórku”, ale nie podszedł do niego, żeby zagadać, bo musiał zająć się drugim nastolatkiem. Dopiero gdy znalazł się w domku, przypomniał sobie, że umówił się z blondynem na wspólne bieganie. Aż dziw, że ten nie wpadł do niego, by zapytać, czemu nie przyszedł. Obiecał sobie, że później z nim porozmawia.
Podczas gdy Blake przeszedł do kuchni, aby przygotować kanapki, Jacques wziął długi, letni prysznic, który przyjemnie ochłodził jego rozgrzaną skórę. Wciąż kręciło mu się w głowie, ale nie na tyle, by nie był w stanie ustać w kabinie. Większy problem sprawiała mu kostka, która spuchła i wyglądała znacznie gorzej, niż na początku, gdy chłopak źle stanął. Miał nadzieję, że okłady pomogą, bo nie wyobrażał sobie, by mieli teraz szukać jakiegoś szpitala. Poza tym nie chciał wylądować w gipsie tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Opuścił kabinę, wytarł się pobieżnie i dopiero po chwili zorientował, że nie miał ze sobą żadnych rzeczy. Westchnął, owinął ręcznik wokół bioder i opuścił pomieszczenie. Na szczęście do swojego pokoju nie miał daleko, bo znajdował się on naprzeciwko, więc po zaledwie kilku minutach był już w salonie z maścią w dłoni i grymasem bólu na twarzy. Usiadł na kanapie, wyprostował nogę i spojrzał z niezadowoleniem na kostkę. To on doprowadził ją do takiego stanu, popełnił spory błąd i świadomość tego była naprawdę irytująca. I dlaczego to cholerstwo musiało tak boleć?
– Uch, to nie wygląda dobrze. – Usłyszał, a gdy odwrócił się, ujrzał mężczyznę stojącego w progu. W jednej dłoni trzymał talerz z kanapkami, a w drugiej szklankę soku. – Może ktoś powinien to obejrzeć?
– Nie. – Pokręcił głową, pospiesznie zaprzeczając. Nie chciał żadnych wycieczek do szpitala. – Wszystko w porządku. Muszę tylko odpocząć.
Blake zawahał się, niezbyt przekonany, ale ostatecznie skapitulował. Odstawił przyniesione rzeczy na stół i spojrzał krytycznie na kostkę nastolatka.
– Jeśli do jutra opuchlizna choć trochę nie zejdzie, zabieram cię na pogotowie. – oświadczył, po czym opuścił salon. Przeszedł do swojego pokoju, z którego zaraz wrócił, niosąc nowo zakupioną maść, podobno znacznie lepszą. Przezorny zawsze ubezpieczony, czy jakoś tak. – Posmaruj.
Jacques uniósł brew. Nie spodziewał się, że mężczyzna będzie tak miły po ich wczorajszej… kłótni.
– Kupiłeś kolejną maść – stwierdził, zupełnie niepotrzebnie. – I zrobiłeś kanapki. Jeszcze chwila i pomyślę, że nie ja jestem tym, który mógł dostać udaru.
– Bardzo zabawne – prychnął, wywracając oczami.
Gdy pięć minut później kostka chłopaka była posmarowana i ułożona na kanapie, mężczyzna podał mu kanapki, samemu zajmując miejsce w rogu sofy. Wahał się, chcąc zacząć niewygodny dla siebie temat, ale w chwili, gdy miał otworzyć usta, Jacques drgnął gwałtownie, jakby ktoś poraził go prądem.
– Cholera! – wykrzyknął, omal nie rozlewając soku marchwiowego, który z pewnością nie byłby łatwy do sprania.
– Co się stało? – Blake spojrzał na niego z niepokojem. – Źle się czujesz?
– Co? Nie. – Teatralnie uderzył dłonią w czoło. – Miałem zadzwonić do mamy. Pewnie się martwi i mnie zabije, gdy wrócimy.
Brunet wzruszył ramionami, a na jego ustach zadrgał, tak dobrze znany Jacques’owi, uśmieszek.
– Cóż, żadna strata – skomentował.
Chłopak z trudem, bo z trudem, ale szturchnął go w ramię, uśmiechając się pod nosem i nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie przekomarza się z mężczyzną, którego tak bardzo nie lubił.
Wyciągnął telefon z tylnej kieszeni, co wymagało od niego nieco gimnastyki, a następnie wybrał numer rodzicielki. Rozmowa trwała jakieś dziesięć minut. Zapewnił mamę, że z nim wszystko w porządku, obiecał, że będzie informował ją o wszystkim i przeprosił za to, że ją zdenerwował. Tęsknił za nią, oczywiście. Na razie jednak cieszył się, że dzieli ich tyle kilometrów – wciąż nie wiedział, jak spojrzy jej w twarz bez zażenowania.
Gdy Jacques rozmawiał z Kath, Blake przejrzał ze znużeniem jeden z portali społecznościowych. Jego myśli dalekie były jednak od wiadomości znajdujących się na Twitterze. Znacznie bardziej skupiał się na rozmyślaniu o tym, jak zacząć rozmowę z szatynem na temat, który był dla niego niezwykle… krępujący.
Chłopak odłożył w końcu telefon i odchylił głowę na oparcie kanapy, wzdychając. Mężczyzna spojrzał na niego, układając dłonie na udach. Wyglądał na zdenerwowanego.
– Więc… – zaczął i odchrząknął nerwowo. – Wiedziałeś o mnie? – Czuł się trochę tak, jakby cofnął się do swoich młodzieńczych lat i znów był tylko nastolatkiem, który żyjąc w niezwykle pobożnej rodzinie, odkrył w sobie pociąg do mężczyzn i był tym przerażony. Lata niepewności i ukrywania przed bliskimi swojej prawdziwej natury sprawiło, że reagował teraz bardzo nerwowo.
Jacques kiwnął głową, przypatrując się drgającym dłoniom i spiętej twarzy mężczyzny. Mógł w tym momencie wyśmiać go, uderzyć w jego czuły punkt, bo Blake odkrył się przed nim, ale nie zrobił tego. W zamian uśmiechnął się delikatnie, jakby zapomniał o wszystkich komentarzach, które brunet kierował pod jego adresem, i chciał mu dodać otuchy.
– Kiedy ci powiedziała? – Oczywiście miał na myśli swoją młodszą siostrę, która z niejasnych dla niego powodów postanowiła wyjawić jego największy sekret synowi jego narzeczonej. Blake nawet nie wiedział, czy jest na nią zły z tego powodu. Wciąż był skołowany i nie ułożył sobie wszystkiego w głowie.
– Jak wpadli z wizytą – odparł, uśmiechając się pod nosem. Wciąż pamiętał rodzinę mężczyzny i ich nagłe odwiedziny. Tak naprawdę nie minęło wiele czasu od ich wyjazdu, nim zostali wysłani przez jego matkę w góry, więc wciąż mógł dokładnie przywołać w pamięci te trzy zwariowane dni. – Nie wiem, jak do tego doszło. Chyba nazwałem cię dupkiem, ona zaprotestowała i od słowa do słowa… – Wzruszył ramionami, nie wspominając, że Lily stwierdziła, iż jej brat nie pasuje do Katherine. On też tak uważał i mówił o tym głośno, od kiedy brunet wprowadził się do nich, więc nie było sensu teraz tego powtarzać.
Przez chwilę siedzieli w ciszy. Blake starał się poukładać sobie wszystko, a Jacques próbował nie analizować, dlaczego jest dla niego taki miły, skoro wciąż powinien się wściekać o wczorajszą akcję. A jednak – nie potrafił.
– Nie wykorzystałeś tego. – Mężczyzna spojrzał na niego, a intensywność tego spojrzenia kazała chłopakowi odwrócić wzrok. – Wiedziałeś i nie wykorzystałeś tego. Dlaczego?
– Po prostu. – Wzruszył ramionami. – Poznałem twoją rodzinę i w pewien sposób rozumiem potrzebę dyskrecji. – Uśmiechnął się pod nosem. – Chyba jestem też w stanie zrozumieć, dlaczego jesteś dla mnie takim chujem.
Blake roześmiał się, choć w tym śmiechu niewiele było z rozbawienia.
– Nie chcę, żeby Katherine wiedziała – powiedział, zamiast odpowiedzieć na cichy zarzut chłopaka. Fakt, ocenił go już na pierwszym spotkaniu przez pryzmat jego orientacji, ale nie chciał o tym teraz rozmawiać. I tak czuł się dziwnie, mówiąc z kimś o swoim biseksualizmie, gdy przez ostatnie dwadzieścia lat nie powiedział o tym nikomu ani słowa.
Jacques kiwnął głową, nieco zawiedziony. Liczył na to, że mężczyzna pociągnie rozpoczęty przez niego temat, ale najwyraźniej nie chciał tego robić. Nie mógł go jednak do tego zmusić. Blake nawet nie miał powodu, by mówić mu o tak osobistych kwestiach.
– W porządku. – Zawahał się. – Nie powinienem reagować wczoraj tak gwałtownie. Chciałeś tylko odpłacić mi za mój głupi żart… – Podrapał się po głowie, czując zażenowanie. Nigdy nie potrafił przyznawać się do błędów, a teraz jednak zrobił to i to jeszcze przy mężczyźnie, którego do niedawna tak bardzo nie znosił.
– Ale nie powinienem dotykać twojego telefonu, wybacz. – Brunet uśmiechnął się oszczędnie do chłopaka, zaskoczony jego „przeprosinami”, o ile tak mógł to nazwać. To nie było w stylu Jacques’a, którego znał.
– Cóż, jesteśmy kwita. – Poruszył się i wyciągnął przed siebie pusty talerz wraz ze szklanką po soku. – Mógłbyś to zanieść do kuchni?
– Mhm, jasne. – Blake wziął od niego naczynia, czując ulgę. Nadal był nieco rozstrojony, ale było mu dobrze z myślą, że jest ktoś, kto wie o nim i nie ocenia go z tego powodu. I co najdziwniejsze, jedną z tych dwóch osób był syn jego narzeczonej. To była absurdalna sytuacja. – Chcesz piwo?
– Rozpijanie młodzieży? – Uniósł brew, uśmiechając się pod nosem.
Mężczyzna wywrócił oczami, nie odpowiadając. Chwilę później wrócił z kuchni, niosąc dwie butelki ciemnego, regionalnego piwa. Okazało się dobre i mocne, co w dużym stopniu wpłynęło na dalszy przebieg tego popołudnia.

***

– Mam coś dla ciebie! – Blake poderwał się z kanapy, omal się przy tym nie wywracając, gdy potknął się o własne nogi. Jacques roześmiał się głośno, nie szczędząc komentarzy dotyczących jego niezdarności. Obaj byli już podchmieleni, przy czym chłopak trochę bardziej.
– Co takiego? – zapytał, nie kryjąc ciekawości. Jego brązowe oczy błyszczały intensywnie, a na policzkach widniał delikatny rumieniec, który miał niewiele wspólnego z jego dłuższym pobytem na słońcu. Zresztą, minęło już kilka godzin i czuł się lepiej.
Mężczyzna wrócił po chwili, niosąc prosty techniczny blok A3. Położył go na kolanach chłopaka, szczerząc się, jakby zrobił właśnie coś niesamowitego.
– Chciałeś rysować, więc proszę.
Jacques spojrzał najpierw na blok, później na zadowolonego z siebie Blake’a i nie mógł powstrzymać chichotu, który chwilę później przerodził się w prawdziwy, szczery śmiech.
– D-dzięki – wydusił, wciąż chichocząc jak panienka na pierwszej randce.
Mężczyzna nie przyjął jednak dobrze jego reakcji. Naburmuszył się, zakładając ramiona na piersi. Usiadł przy tym na kanapę, tuż obok niego, omal nie rozlewając piwa, które postawił na podłodze. Była to któraś z kolei butelka, uściślając.
– No co? – burknął.
– Nic. – Jacques pokręcił głową, uśmiechając się szeroko. – Zwykle rysuje w specjalnym szkicowniku, a nie na zwykłym bloku. – Wzruszył ramionami. – Ale w porządku. Z braku innych możliwości, może być nawet ten.
– To dlaczego nie wziąłeś szkicownika? – Mężczyzna zainteresował się tym, patrząc na niego intensywnym, przeszywającym wzrokiem. Jego reakcje były żywe, spontaniczne i… miłe. Angażował się w rozmowę, słuchał z zainteresowaniem i była to chyba ich pierwsza rozmowa, w trakcie której Jacques uznał, że zupełnie nie zna Blake’a.
Wziął spory łyk piwa, zanim odpowiedział.
– Ostatnimi czasy nie idzie mi najlepiej – przyznał. – Nie stworzyłem nic dobrego praktycznie od kwietnia. Nie widziałem sensu w zabieraniu szkicownika, ale najwyraźniej wdziałem sens w zabieraniu przyborów, bo bezmyślnie je zapakowałem. – Prychnął, kręcąc głową nad własną głupotą.
Dobrze im się rozmawiało. Alkohol rozluźnił ich na tyle, że szatyn opowiedział mężczyźnie o swoich odczuciach względem jego książki. Ba! Całkowicie porzucił wstyd i mówił otwarcie o swoich spostrzeżeniach, a Blake, zamiast reagować zażenowaniem, czy ucinaniem tematu, potwierdzał jego przypuszczenia. Okazało się, że obaj mają podobny gust, jeśli chodzi o literaturę i kino. Kto by pomyślał, że kilka mocnych piw może tak zbliżyć dwójkę ludzi, która rzekomo się nie znosi…
– Muszę do łazienki – oznajmił nagle, przerywając mu wpół zdania. Odstawił prawie pustą butelkę na podłogę i z trudem wstał, ściągając z kanapy swoją opuchniętą kostkę. Kulejąc, ruszył w stronę łazienki, a jeśli przytrzymywał się przy tym ściany, to wcale nie dlatego, że zaczynało kręcić mu się w głowie. Nie był pijany, a jedynie nieco wstawiony. Nic wielkiego.
Pięć minut później pojawił się w salonie, który okazał się pusty. Zmarszczył brwi, ale szybko dostrzegł plecy mężczyzny w kuchni. Nie wiedzieć czemu, zamiast usiąść na kanapie, przeszedł powoli przez salon (niemal nie czuł bólu, naprawdę) i oparł się o framugę.
– Co robisz? – zapytał, mrużąc oczy. Jeśli przez chwilę obraz zafalował mu przed oczami, to z pewnością nie była to wina wypitego alkoholu.
– Pomyślałem, że coś przegryziemy… – Blake wzruszył ramionami i zerknął na niego przez ramię.
– O, pomogę ci! – Jacques uśmiechnął się szeroko i kulejąc, zbliżył się do mężczyzny. Kuchnia była najmniejszym pomieszczeniem w domku i nie było w niej zbyt wiele miejsca, więc gdy chciał stanąć obok przy blacie, znalazł się naprawdę blisko mężczyzny. Akurat w tym momencie zakręciło mu się w głowie i byłby się przewrócił, gdyby brunet go nie przytrzymał.
– W porządku?
Chłopak pokiwał głową, uśmiechając się szeroko i nieco… pijacko. Jego oczy błyszczały, gdy spoglądał na twarz Blake’a. Był przystojny, fakt. I miał ładne oczy. Musiał przyznać swojej matce, że jednak miała całkiem niezły gust. I jeszcze te interesujące usta… Czy on coś mówił? Chyba tak, ale Jacques już nie słyszał, bo bezmyślnie wychylił się do przodu i zwyczajnie go pocałował.
To było krótkie. Zaledwie zetknięcie się warg. Ale w obu przypadkach wywołało piorunujące wrażenie.
Chłopak otworzył szeroko oczy, wciąż nieco skołowany. Zresztą, nie mniej niż Blake, który wyglądał na zszokowanego. Nim jednak nastolatek zdążył zareagować, ten puścił go i po prostu wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Jacques czknął, dotykając dłońmi swoich rozgrzanych policzków. Chyba naprawdę zwariował…

wtorek, 10 stycznia 2017

Informacja

Znów kiepskie wieści, wybaczcie :( Kolejny rozdział jak na razie ma cztery strony i idzie mi chyba jeszcze gorzej niż ostatnio. Brak weny, później choroba i jeszcze ta koszmarna pogoda, która doprowadza mnie do depresji... Po prostu nic mi nie pomaga. Nie wiem, kiedy pojawi się rozdział. Mam nadzieję, że będzie to bliżej, niż dalej. Ach, i liczę na to, że jednak wytrzymacie jeszcze trochę. Proszę.
Przy okazji chciałam podziękować za wszystkie komentarze <3
Pozdrawiam!