niedziela, 18 grudnia 2016

Pęknięcia - Rozdział 10

Wiem, że długo musieliście czekać, ale w końcu udało mi się skończyć ten rozdział. Mam nadzieję, że nie wyszedł najgorzej (cicha nadzieja), bo był pisany w wielkich trudach i mękach.
Przy okazji chciałabym podziękować za te cudowne komentarze pełne wsparcia. Były bardzo motywujące ;D
Ach, no i taka oto reklama sklepu -> book-self Znajdziecie tutaj opowiadania LGBT znanych, internetowych twórców. Mój tekst zapewne nigdy się tu nie pojawi, bo wątpię, żeby ktoś chciał kupować te wypociny, ale są tam już opowiadania Shikat Tales, które sama bardzo lubię :P
Pozdrawiam!
__________________________________________________________________

Blake przeciągnął się i wstał, żeby rozprostować kości. Położył książkę na leżaku i odetchnął gorącym, górskim powietrzem. Na początku trudno było mu się skupić na czytaniu, bo wciąż myślał o tym, co powiedział mu Jacques. Jeśli naprawdę Nate był gejem, to on zupełnie tego nie wyczuł. Nigdy nie był w tym dobry. Zresztą, to nie tak, że kiedykolwiek tego potrzebował. Jego epizody z mężczyznami były bardzo krótkie, a od ostatniego razu minęło kilka lat. Czuł, że zwyczajnie wyrósł z tego. 
Nate nie był stereotypowym gejem, nie epatował tak swoją seksualnością jak Jacques, który ubierał się w te cholernie ciasne spodnie i długie, dziergane sweterki. Był wysportowany, pełen entuzjazmu i Blake’owi wyglądał na takiego, co to nie jedną laskę już obrócił. Cóż, najwyraźniej pozory mylą. 
Nie mógł powiedzieć, że czuje się z tym komfortowo. W Chicago było gorąco, ale w tym roku pogoda w Kolorado była absolutnie okropna. Był zmuszony do ciągłego chodzenia bez koszulek i o ile po pewnym czasie przyzwyczaił się do paradowania tak przed synem Kath (przynajmniej miał pewność, że ten nigdy na niego nie spojrzy w ten sposób), to chodzenie tak w pobliżu drugiego geja… Nie, nie mógł powiedzieć, że czuje się z tym dobrze. Oczywiście nigdy nie przyznałby tego głośno, ale coś ściskało go w środku na samą myśl, że jakiś mężczyzna/chłopak mógłby znów patrzeć na niego w ten sposób. To nie było przyjemne uczucie. 
Westchnął, przerywając nieprzyjemne myśli. I tak uważał, że ten wyjazd nie był tak zły, jak zapowiadał się na początku. Minęły już cztery dni, a oni wciąż się nie pozabijali. Ba, nawet się nie pokłócili (chyba, że liczyć dzisiejszą wymianę zdań przed i po śniadaniu). Musiał przyznać, że pomysł jego narzeczonej był całkiem niezły, choć oczywiście wciąż nie był zadowolony z tego, że musi tu siedzieć. Wolałby spędzać czas w Chicago, zamiast kisić się w drewnianym domku w innym stanie. I nawet piękne widoki nie były dla niego wystarczającym wynagrodzeniem.
Wyciągnął telefon z kieszeni i zerknął na wyświetlacz. Aż uniósł brwi, gdy zrozumiał, że już pora obiadowa. Od razu pomyślał o tym, co chłopak mógł dziś przygotować. Pamiętał, że kupowali wołowinę, a on z pewnością nie pogardziłby jakimś dużym, soczystym stekiem. Pełen optymizmu, wszedł do chatki i z rozczarowaniem stwierdził, że nie czuje żadnych wspaniałych zapachów. Tak naprawdę, nie czuł niczego. Wkroczył do pustego salonu, a następnie maleńkiej, równie pustej kuchni. Czysty blat i zero wyciągniętych garnków wskazywało na to, iż Jacques wcale nie zamierzał dziś gotować. Ale co w takim razie robił przez te kilka godzin? 
Ze zmarszczonymi brwiami i dziwną niepewnością, Blake stanął przy drzwiach od jego pokoju i zapukał. Gdy nikt mu nie odpowiedział, złapał za klamkę i pchnął, ale te okazały się zamknięte. Teraz już nieco zaniepokojony (gdyby szczeniakowi coś się stało, z pewnością Kath by go zabiła), krzyknął: 
– Jacq?! Otwórz! 
Musiał chwilę poczekać na reakcję, nim usłyszał jakieś poruszenie w pokoju, a następnie zamek zgrzytnął i jego oczom ukazał się osiemnastolatek. Miał potargane włosy, zarumienione policzki i Blake odniósł nieprzyjemne wrażenie, że przyszedł w bardzo nieodpowiednim momencie. 
– Czego chcesz?
Jego zamglone oczy spojrzały na niego z niezrozumieniem, a mężczyzna natychmiast poczuł się niekomfortowo. Jeśli chłopak robił to, co myślał, że robił… 
– Co z obiadem? 
Jacques zamrugał, jakby musiał dojść do siebie, i dopiero po chwili odpowiedział, a jego spojrzenie stało się bardziej wyraźne. Wyglądał wręcz na zirytowanego, jakby Blake przerwał mu w czymś ważnym. 
– Przygotowałem śniadanie – burknął. – Więc obiad sam sobie zrób. – Najwyraźniej chciał zamknąć drzwi, ale mężczyzna złapał za nie, dostrzegając swojego laptopa na jego łóżku. Myślał, że ten już go oddał. 
– Tylko nie mów, że oglądałeś na nim pornosy… – wymamrotał, wpychając się na siłę do pokoju. Myśl, że dzieciak mógłby oglądać gejowskie porno na jego laptopie i sobie do tego trzepać… Nie, wolał o tym nie myśleć. 
Jacques skrzyżował ramiona na piersi i z kpiącym uśmiechem na ustach oparł się o ścianę. 
– A co? – prychnął. – Później za bardzo by kusiło? 
Zaraz jednak odepchnął się od ściany i w dwóch krokach podszedł do łóżka, na którym leżał laptop. Blake najwyraźniej postanowił zaryzykować i sprawdzić, czym zajmował się chłopak, bo już zaczął się pochylać, żeby zobaczyć ekran, gdy szatyn zamknął urządzenie. 
– Nie twój interes – burknął. – Zaraz ci go przyniosę. 
Mężczyzna zmrużył oczy, zaciekawiony. Gdyby Jacques oglądał pornosy, z pewnością nie miałby problemu z pochwaleniem się tym. Może pisał z jakimś chłopakiem? W końcu Blake niewiele o nim wiedział, więc mógł nie być świadom tego, że nastolatek ma kogoś. 
– Jasne. – Zacisnął wargi. – Tylko się pospiesz. Potrzebuję go. – Wyszedł z pokoju niezbyt zadowolony. Był głodny, niepotrzebnie narobił sobie ochoty na steki, a na dodatek był ciekaw, co Jacques przed nim ukrywa. A tego, że ukrywa, był pewien. 
Pięć minut później chłopak pojawił się w jego sypialni, oczywiście wciąż utykając na jedną nogę, w zaskakująco szybkim tempie odłożył jego laptopa na szafkę i wyszedł. Żadnego „dziękuję” Blake nie usłyszał, ale też się go nie spodziewał. Nadal uważał, że Katherine za bardzo rozpuściła dzieciaka. 
Zmarszczył brwi, uruchamiając urządzenie. I aż sapnął, a jego niebieskie oczy rozwarły się szerzej, gdy dostrzegł tapetę, której z pewnością wcześniej tam nie było. Zacisnął zęby, wpatrując się w zdjęcie dwóch mężczyzn w jednoznacznej pozycji. Jeden z nich – starszy, z ciemnymi włosami – pochylał się nad zdecydowanie młodszym blondynem, a jego członek znajdował się pomiędzy pośladkami chłopaka. Czy to miała być aluzja do jego i Nate’a? 
– Głupi gówniarz! – warknął, włączając Chrome. Historia przeglądarki okazała się jednak pusta, a on po raz kolejny przeklął Jacques’a i jego infantylne zachowanie. Jeśli naprawdę sądził, że mężczyzna jakoś na to zareaguje, to Blake zamierzał go rozczarować. Obiecał sobie, że nie wspomni o tym ani słowem i odegra się w swoim czasie. W końcu nie mógł pozostawić tego bez absolutnie żadnej reakcji, czyż nie? 
Westchnął, wchodząc w plik ze standardowymi tapetami. Zdjęcie słoneczników z pewnością było lepsze od dwójki nagich, kochających się mężczyzn… 

***

Przeczytał ostatnie zdanie i aż odetchnął głębiej. Odrzucił telefon na bok, samemu leżąc na łóżku z jednym ramieniem pod głową. Właśnie skończył czytać powieść Blake’a i sam nie wiedział, co o tym myśleć. Odnalazł Joe Hilla w Google. Okazało się, że mężczyzna zadebiutował kilka lat wcześniej powieścią fantastyczną. Nie ograniczał się jednak gatunkami i jego kolejna powieść (ta, którą przeczytał Jacques) była o życiu i demonach człowieka. To właśnie ta książka przyniosła mu sławę i z tego, co wyczytał, fani byli trochę zawiedzeni, gdy jego kolejne utwory okazały się kryminałami. Podobno bardzo dobrymi, ale to wciąż nie było to samo. 
Nie miał pojęcia, jak mógł go przegapić. Pewnie nieraz w księgarni widział jego książki i omijał je, nie zwróciwszy nań żadnej uwagi. Od początku sądził, że mężczyzna jest jakimś podrzędnym, mało znanym pisarzyną, któremu jedynie wydaje się, że coś potrafi. Jak bardzo się mylił… 
Ta powieść opowiadała historię człowieka niezrozumianego przez innych, niepotrafiącego odnaleźć się w społeczeństwie. Była pełna bólu, tajemnic i… Szatyn odnalazł w niej tyle kontekstów biograficznych, że czuł się tym przytłoczony. Ale przecież znał rodzinę Blake’a, potrafił sobie wyobrazić, jak mogło wyglądać jego dzieciństwo… 
– Cholera – sapnął, z trudem podnosząc się z łóżka. Spędził na nim niemal cały dzień, bez żadnego jedzenia, z jedynie szklanką wody, która teraz stała pusta na szafce nocnej. Wziął ją i utykając, podreptał do wyjścia z pokoju. Powinien posmarować kostkę maścią, ale najpierw zamierzał coś przegryźć, bo jego żołądek, zupełnie jakby wybudził się z jakiegoś letargu, zaczął głośno protestować. 
Blake’a znalazł w salonie. Zatrzymał się, nagle dziwnie niepewny, i oparł o framugę. Ten siedział na kanapie, z szeroko rozstawionymi nogami, w jednej dłoni trzymając pilota, i z wyraźnym znużeniem przerzucał kanały. Nieświadomy jego obecności, położył dłoń na przedzie swoich luźnych spodenek i podrapał się. 
Jacques skrzywił się, odwracając wzrok. I to miał być ten wrażliwy człowiek, który napisał tak wspaniałą powieść? Odchrząknął, wchodząc do środka. 
– Co robisz? – zapytał, jakby nie obserwował go przez dłuższą chwilę. 
Mężczyzna spojrzał na niego bez wyrazu.
– Coś się stało, że postanowiłeś zaszczycić mnie swoją obecnością? – Uniósł brew, odpowiadając pytaniem na pytanie. Nie wydawał się zirytowany, jak spodziewał się Jacques, a jedynie znużony. Najwyraźniej zmiana tapety, przed którą szatyn nie mógł się powstrzymać, nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. 
Ignorując jego pytanie, przeszedł obok kanapy i wszedł do kuchni. Zaraz też zajrzał do lodówki, żeby zorientować się, co może przygotować. 
– Robię hamburgery! – krzyknął, zerkając przez ramię. – Też chcesz? 
Brunet zacisnął usta, walcząc ze sobą w myślach. Z jednej strony czuł się urażony i nie chciał nic od tego krnąbrnego dzieciaka, ale z drugiej… Wizja soczystych, domowych hamburgerów przygotowana przez świetnego kucharza… Oblizał wargi. 
– Chcę! – odkrzyknął, poddając się. Jego silna wola kończyła się z chwilą, gdy ktoś proponował mu dobre jedzenie. Jacques nie był nawet świadom, jak silną broń dzierży w swoich delikatnych dłoniach. 

***

Blake otarł dłonią tłuste wargi i przegryzł ostatni kęs. Czuł się pełny i szczęśliwy, gdy poklepał się po brzuchu, żeby okazać swoje zadowolenie. Widział przy tym rozbawione spojrzenie Jacques’a, gdy ten kończył swoją porcję. Nie przejął się tym jednak, mieszając herbatę, którą przedtem posłodził. Zawsze miał słabość do dobrej kuchni, bo jego matka nie była mistrzynią w gotowaniu, a cały okres studiów wspominał jako ciągłe jedzenie mrożonek i niezdrowych fast foodów. Wciąż miał w pamięci, jak Kath upiekła dla niego ciasto z jabłkami. Było wspaniałe, a on już wtedy wiedział, że nie zamierza jej tak łatwo wypuścić z rąk. I nagle okazało się, że jej syn był jeszcze lepszym kucharzem… Był naprawdę okropny, myśląc, że mógłby nawet go polubić, gdyby częściej dla niego gotował. 
– Umiesz piec ciasta? – wypalił, zupełnie nie zastanawiając się nad swoimi słowami. 
Szatyn spojrzał na niego nieco podejrzliwie, mrużąc swoje brązowe oczy. 
– Zależy jakie… – odpowiedział po chwili, nie kryjąc zawahania w swoim głosie. Jeśli Blake myślał, że zostanie kurą domową i przez czas ich pobytu tutaj, będzie stał ciągle przy garach, to zdecydowanie się pomylił. I chłopak zamierzał go w tym uświadomić, jeśli ten zaraz wypali z jakimś idiotycznym tekstem. 
– Eee… Takie z jabłkami? 
Jacques prychnął i wstał, żeby zebrać talerze. 
– Znajdź sobie innego frajera – wyburczał, wychodząc z naczyniami z salonu. W kuchni włożył je do zlewu i zaraz też zabrał się za zmywanie. Wiedział, że starszy mężczyzna i tak tego nie zrobi, a on nie lubił mieć brudno w miejscu, w którym przygotowywał posiłek. Pytanie Blake’a oczywiście go zaskoczyło, ale czuł, że powinien się już przyzwyczaić do jego dziwnych zachowań.  Nie miał zamiaru robić żadnego ciasta, chyba że samemu najdzie go ochota na coś słodkiego i domowego. Ale nie teraz, gdy mężczyzna tego pragnął. Jeszcze by pomyślał, że Jacques zrobił coś specjalnie dla niego… 

***

Zerknął w bok. Westchnął. Spróbował skupić się na odpisywaniu na wiadomość swojemu agentowi, ale jego wzrok wciąż uciekał w stronę kanapy, na której leżał porzucony telefon Jacques’a. Wiedział, że nie powinien, ale tak bardzo go kusiło! Przecież sam się prosił, zostawiając tutaj swojego smartfona… 
Podrapał się po policzku. Wstał, spojrzał szybko na wejście do salonu, choć przecież doskonale słyszał odgłosy lecącej wody pod prysznicem, i podszedł do kanapy. Sięgnął dłonią po telefon, wciąż się wahając. Czy powinien to zrobić? Nie byłoby to do końca fair względem szatyna, ale z drugiej strony ten zrobił mu bardzo głupi żart, z pewnością nie zdając sobie sprawy z tego, co widok takiej tapety mógł wywołać u mężczyzny. Blake teraz chciał się jedynie odegrać i zrobić mu podobnego psikusa. Czy było w tym coś złego? 
Zamknął na chwilę oczy, policzył do pięciu i odblokował telefon. A przynajmniej starał się, bo zaraz na wyświetlaczu pojawiła się prośba o hasło. Brunet zaśmiał się w duchu, czując się wyjątkowo głupio w tym momencie. Wszystkie nowoczesne telefony posiadały tę funkcję, zresztą bardzo przydatną dla nastolatków, którzy chcieli ukryć swoje większe i mniejsze grzeszki. Jacques najwyraźniej nie był wyjątkiem. 
Znów się zawahał. To hasło mogło być znakiem, by odłożył telefon na kanapę i dał sobie spokój. Chłopak mógł w końcu zareagować w dwojaki sposób – roześmiać się i potraktować to jako odpłatę za wcześniejszą zmianę tapety na laptopie mężczyzny lub wściec się na niego i zrobić mu awanturę. Blake skłaniał się bardziej ku tej drugiej reakcji, ale nie przeszkodziło mu to w próbie wpisania pierwszego lepszego hasła, które przyszło mu do głowy. Zaczął od imienia swojej narzeczonej, później od daty urodzin Jacques’a (zupełnie nie wiedział, dlaczego o nich pamiętał), a następnie imienia jego najlepszego przyjaciela…
Wciąż słyszał wodę pod prysznicem, ale przypuszczał, że szatyn niedługo stamtąd wyjdzie. W końcu i tak siedział tam dłużej, niż zwykle.
Hasłem mogło być wszystko. Nazwa ulubionego kompozytora, malarza, przypadkowy ciąg cyfr… Z delikatnym uśmiechem rozbawienia, domyślając się już, że Jacques po raz kolejny okazał się sprytniejszy od niego, wpisał coś, co dość często słyszał z jego ust: „Blake jest dupkiem”. I jakież było jego zdziwienie, gdy hasło zostało przyjęte, a on nagle miał dostęp do całej zawartości jego telefonu.
Roześmiał się. Nie był w stanie powstrzymać szczerego, głośnego rozbawienia, choć wiedział, że powinien być cicho. 
– Naprawdę mnie nie lubisz, co? – Prychnął, zupełnie nie przejmując się tym, że mówi sam do siebie. Z obecnym na ustach uśmiechem, przyjrzał się w końcu temu, co wyświetliło się w chwili odblokowania. Jacques najwyraźniej nie lubił wychodzić z aplikacji, z których korzystał, ufając swojemu hasłu. Blake nie czuł się zaskoczony, że wyświetlił mu się akurat PDF jakiejś książki, bo nieraz widział, jak chłopak czyta. To była chyba jedna z niewielu cech, które w nim pochwalał, i prawdopodobnie ich jedyne wspólne zainteresowanie. Zamiast jednak zabrać się za zmienianie tapety, co miał zrobić od początku, z ciekawości zaczął czytać fragment książki. 
Wystarczyły dwa zdania, by oczy mężczyzny zrobiły się wielkie jak centówki. Zamrugał, oblizał suche wargi i sapnął. Mógł się mylić, oczywiście, ale jeśli tak nie było, to wszystko wskazywało na to, że właśnie tym był zajęty Jacques przez cały dzień. Czytał jego książkę. Cholera. Nie wiedzieć czemu, bardzo to na niego wpłynęło. Tak, że nawet nie zorientował się, iż od dawna nie słychać szumu wody. Dopiero dźwięk otwieranych drzwi wyrwał go z dziwnego letargu, w który popadł. Zablokował pospiesznie smartfona, rzucił go na kanapę i wręcz pobiegł do kuchni, w której zaczął się głośno krzątać, udając, że przygotowuje herbatę. 
– Tu jesteś. – Wkrótce usłyszał głos szatyna, który wszedł do salonu. Zerknął przez ramię i dostrzegł, jak ten bierze swój telefon z kanapy. Teraz miał pewność, że jego słowa nie były skierowane do niego, a do smartfona dzieciaka. Wrócił więc do szukania w szafce torebek z herbatą, udając, że wcale nie czuje się dziwnie rozedrgany ze świadomością, iż Jacques czytał jego książkę. 
– Robię herbatę! – krzyknął. – Też chcesz?! 
Chwilę później nastolatek pojawił się przy jego boku, mając na sobie jedynie bokserki. 
– Nie, naleję sobie soku. – Wyjął szklankę i wyciągnął z lodówki sok marchwiowy. – Trzeba będzie zrobić zakupy. Poza tym kupiłbym jakiś blok. Od rana mam ochotę coś narysować. 
Blake wzruszył ramionami. 
– W porządku. Możemy razem pojechać. Wiesz, że trochę tego nie ogarniam. 
– Trochę – powtórzył, uśmiechając się z rozbawieniem. Był dzisiaj w dobrym humorze i zdawał się patrzeć na mężczyznę nieco cieplejszym wzrokiem. Oczywiście miał świadomość, iż było to spowodowane przeczytaną przez niego książką. Ale ta powieść… Czuł się natchniony i naprawdę miał ochotę malować. Niestety, w tym miejscu było to zupełnie niemożliwe.
Gdy szatyn opuścił kuchnię, Blake odetchnął głęboko, nagle mając świadomość tego, iż Jacques nie jest głupim nastolatkiem, który nie zrozumie drugiego dna jego książki. Znał go na tyle dobrze, by odkryć, iż główny bohater w wielu momentach jest bardzo podobny do niego samego. Może właśnie dlatego czuł się tak bardzo zmieszany?
Wrócił do salonu, postawił kubek z gorącą herbatą na stole i ponownie zaczął czytać email od swojego agenta. Niestety, jego wzrok zupełnie bezwiednie przesunął się na nastolatka, który rozłożył się na kanapie, trzymając w dłoni telefon. Czy teraz też czytał? Co myślał? 
– Jak twoja kostka? – zapytał mimochodem, zwracając na siebie jego uwagę. 
– Mogło być gorzej. – Jacques wzruszył ramionami. – Ta maść bardzo pomaga. 
– Mhm. – Zabębnił palcami w blat stołu. Był niespokojny, jakby nie mógł wysiedzieć na miejscu, co z pewnością w końcu zwróciło uwagę chłopaka, który przyglądał mu się zmrużonymi oczyma. 
– Coś się stało? 
– Od kiedy jesteś moim fanem? 
Zadali pytania jednocześnie. Blake wyglądał przy tym na obojętnego, choć w środku czuł coś zupełnie innego, a Jacques… On przez chwilę wyglądał na skonfundowanego, jakby nie zrozumiał pytania. Dopiero po kilku sekundach przeniósł wzrok na swojego smartfona i zamrugał. 
– Ty chuju… – wydusił i nagle poderwał się z kanapy, zaciskając dłonie w pięści. Mężczyzna również wstał, nieco asekuracyjnie robiąc krok w tył. 
– Jacq… 
– Grzebałeś w moim telefonie?! – Szatyn wyglądał na wściekłego. Jego policzki w zaskakująco szybkim tempie nabrały koloru, a oczy ciskały pioruny. Jeśli przez jakąś krótką chwilę myślał, że Blake nie jest w sumie aż tak bardzo zły i mógłby się z nim dogadać, to teraz wszystkie ciepłe uczucia względem niego wyparowały. – Czego tam szukałeś, co?! Nie wiesz, co znaczy „prywatność”?! 
– Hej, spokojnie. Ja tylko… – Zacisnął na chwilę wargi. – Gdybyś nie zmienił tapety na moim laptopie, wcale nie… 
– Sugerujesz, że to moja wina?! – Prychnął, nakręcając się jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że za jednym razem wyrzuca z siebie złość na to, że jest tutaj z Blake’em; że ten po raz kolejny naruszył jego prywatność; że napisał tak wspaniałą powieść, choć jest fiutem. I na dodatek kostka po raz kolejny dała o sobie znać, gdy z nadmiaru emocji przeniósł na nią ciężar ciała, zapominając o urazie. – Kurwa! 
– Nic nie sugeruję! – warknął w końcu, samemu nie wytrzymując. Ten dzieciak tak bardzo działał mu na nerwy! Przez ostatnie kilka dni było spokojnie, ale wiedział, że kolejna kłótnia jest tylko kwestią czasu. I wcale nie czuł się winny. Chciał się tylko odpłacić gówniarzowi, a ten wcale nie musiał reagować tak agresywnie. – Gdybyś nie zmienił mojej tapety na to pedalskie zdjęcie… Z czego się śmiejesz? 
– Ty hipokryto! – Parsknął, nie mogąc powstrzymać napadu śmiechu. I nawet jeśli brzmiał nieco histerycznie, to nie przyznałby tego głośno. – Sam pieprzyłeś facetów, a teraz udajesz, że cię to brzydzi. Żałosne. 
Blake zamarł. Jego niebieskie oczy rozwarły się szerzej, a usta rozchyliły, jakby chciał coś powiedzieć, choć spomiędzy warg nie wydobył się żaden dźwięk. Był w szoku. 
– C-co? – wydusił. 
Jacques zmarszczył brwi, patrząc na niego niemal z odrazą, na co mężczyzna odwrócił wzrok. Skąd on…? 
– Twoja siostra mi powiedziała. – Oblizał wargi i zawahał się, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Zrezygnował jednak, zgarnął swój telefon z kanapy i posłał brunetowi groźne spojrzenie. – Dotknij jeszcze raz jakiejś mojej rzeczy, a pożałujesz. – Powiedziawszy to, odwrócił się i kuśtykając, opuścił salon. 
Blake opadł na krzesło, omal się przy tym nie wywracając. Lily wiedziała? 

***

Sen był realistyczny. Bardzo. Jacques prawie czuł ślad dotyku na swojej skórze, gdy przebudził się gwałtownie, oddychając szybciej niż zwykle. Był zlany potem, rozgrzany i podniecony. I najgorsze było to, że pamiętał, dlaczego. 
Odrzucił koc, uniósł się na przedramionach i spojrzał na swoje wypchane bokserki. 
– Ja pierdole! – jęknął, opadając z powrotem na poduszkę i zakrywając oczy ramieniem. – Tylko nie to… 
Wizja czarnej, znajomej czupryny i ust, zwykle wygiętych w kpiącym uśmieszku, obrabiających jego członka, prześladowała go przez resztę nocy.

25 komentarzy:

  1. Była pierwsza w nocy i stwierdziłam, że zobaczę co na bloggerze może nowy rozdział pęknięć i co widzę ...nowy rozdziałXD nie myślę o opowiadaniu za każdym razem kiedy na niego wchodzę. To przeznaczenie tylko szkoda, że jutro to pewnie nie zadziała XDD
    Cudowny początek i koniec.
    Czekam na więcej i życzę pomysłów.
    Pozdrawiam.
    (Proszę o wyrozumiałość jest 29 po 1)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, ciekawość doprowadza mnie do skrajności. Co dalej. Wiem że pisałaś że ciężko było ale czekam z niecierpliwością na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh cudownie, że pojawił się nowy rozdział. Już nie mogę doczekać się następnego. Uf kończyc w takim momencie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mocne, już myślałam że rzucą się na siebie i będą całować do nieprzytomności, łał !!!
    Masz talent wprowadzać takie napięcie, cały czas zastanawiam się w jaki sposób zaprowadzisz ich do łóżka - dobrze się to nie skończy.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o coś pomiędzy nimi, to faktycznie jest to bardzo trudne. Ich relacja jest niezwykle złożona, dlatego staram się to jakoś stopniować, żeby nie zaliczyć jakiejś wtopy pod względem psychologicznym.
      Bardzo dziękuję za komentarz ;)

      Usuń
  5. No to Blake się trochę odsłonił przypadkiem :) Te ich kłótnie są naprawdę zabawne, Jacq sam jest złośliwym małpiszonem a tak okropnie się oburza gdy dostaje odwet 😆 Ciekawe jak teraz będzie się zachowywał Blake gdy już wyszło na jaw że nie jest tak bardzo hetero 😉
    Super rozdział :) Pięknie dziękuję i pozdrawiam serdecznie :) I Wesołych Świąt życzę 😚

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blake jest w szoku, nadal nie rozumie, jak to się stało, że Jacq zna jego sekret, więc z pewnością nie będzie dążył do konfrontacji. I tak samo z Jacqesem, który śnił, o czym śnił, a do tego Blake dowiedział się, że czytał jego książkę. Zresztą, w następnym rozdziale sama się przekonasz :D
      Ja Tobie również życzę Wesołych Świąt i dziękuję za komentarz ;>
      Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Uwielbiam te ich kłótnie xd i nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału... Najlepiej to wgl jakby było juz cale opowiadanie xd Pozdrawiam i weny życzę ! A rozdział cudny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak jest mi miło, gdy widzę tu kogoś nowego :D
      Też bym chciała, żeby już było całe opowiadanie, które mogłabym sukcesywnie dodawać. Niestety, nie ma tak dobrze xD
      Dziękuję za komentarz ;>
      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Też lubię, jak się kłócą i droczą, ale widać, że powoli oswajają się ze sobą.
    W ogóle, to jest bardzo kontrowersyjny wątek, bo zwykle brzydzą mnie takie rzeczy (nastoletni synek uwodzi faceta MATKI), ale u ciebie kocham charaktery postaci, są takie prawdziwe, ciekawe, nie są płytkie, ładnie je rozwijasz, więc nawet zaczynam ich rozumieć :) no i opisy emocji, zachowań, motywy i inne ważne sprawy - to jest tak ładnie opisane, że chce się więcej. Nawet mogę ich shipować! :) Bo polubiłam zarówno Jacqa, jak i Blake'a. Fajnie, że jednak sięgnął po jego książkę, może trochę się otworzą i przestaną tak nie lubić :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest tak miły komentarz, że aż się zarumieniłam i nie wiem, co odpisać... Ja wręcz przeciwnie - uwielbiam historie, w których jest duża różnica wieku xD Ale cieszę się, że jednak Ci się podoba, bo moja przyjaciółka też nie lubi i nadal jej nie przekonałam :P
      Dziękuję za komentarz ;>

      Usuń
  8. Będę pisać długo, bo chcę "ogarnąć za jednym zamachem" wszystkie trzy rozdziały, pod którymi mnie nie było. Jak zwykle, w punktach.
    0. Nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, czy jednak problem jest bardziej po twojej stronie. Może to ja wychowałam się na starej, zapomnianej już blogosferze i ogromny, wręcz przesadzony szacunek do Czytelnika jest dla mnie tak oczywisty, że nie wyobrażam już sobie innej opcji. Może to ja jestem niepostępowa, czy coś. Więc póki co, pozwolisz, że założę sobie nieco naiwnie, że nieinformowanie mnie o nowych rozdziałach, gdy się na to zgodziłaś jest spowodowane nieumiejętnością zorganizowania sobie pamięci zewnętrznej przy braku pamięci wewnętrznej. Chyba łatwiej mi tak będzie myśleć dopóki nie będę miała dowodów, że jest inaczej.

    Szczegóły mi pewnie pouciekały w trakcie czytania, ale skupię się na 3 punkach, które utkwiły mi w pamięci. Punkt 2 i 3 są do siebie podobne, więc pewnie się skleją w jeden duży. Nie przedłużając:
    1. Jeśli ktoś jest niedokładny, woli się powoływać na licentia poetica zamiast fakty, to ok, można podać zmyślone nazwisko lewego obrońcy reprezentacji Luksemburga w 1995 roku. Można nawet wymyślić sobie jakieś "nieznane" dzieło da Vinciego. Ale NIE MOŻNA podawać bez sprawdzenia wiadomości, które mogą zaważyć na czyimś zdrowiu, czy życiu, jeśli nie ma się pewności, czy są prawdziwe, a Czytelnik może je uznać za prawdziwe i zapamiętać. O czym mówię? O tym przeklętym skręceniu/stłuczeniu kostki, o którym przypominasz sobie tylko wtedy, gdy ładnie brzmi, a które znika, gdy chwilowo fabuła wymaga wyjazdu na zakupy, czy stania przy garach. Po pierwsze, po zwykłym obmacaniu nawet większość lekarzy nie byłaby w stanie stwierdzić, czy noga była skręcona, zwichnięta, stłuczona, czy nawet lekko złamana czasami. Jeśli Jacques źle stanął, to największe jest prawdopodobieństwo właśnie tego pierwszego, ale mniejsza o to, bo w zasadzie przy niegroźnych przypadkach różnica jest głównie w przyczynie i ma takie same lub bardzo podobne skutki. Problemy z całym tym wątkiem (zresztą wątek sam w sobie naprawdę fajny i dobrze poprowadzony tylko dodaje postaci prawdopodobieństwa, pokazuje, że bohaterowie nie są fizycznie "teflonowi") są dopiero potem. Nie wiem, skąd wzięłaś te bzdury, ale ta magiczna maść, której nazwy bałaś się napisać (wystarczyło użyć formułki "maść dla sportowców", "maść na stłuczenia", czy użyć nazwy chemicznej któregoś z używanych zazwyczaj środka) absolutnie nie ma nic wspólnego z urazem jako takim i nie może mieć żadnych skutków poza ewentualnym przeciwbólowym. Do czego się jej używa? Do cofnięcia opuchlizny, o której nie napisałaś ani słowa, a więc Czytelnik ma prawo zakładać, że jej nie było. Nie napisałaś również słowa o tym, co faktycznie należy w takim przypadku zrobić - czyli unieruchomić poszkodowany staw. W przypadku kostki i niegroźnego urazu jest to opaska uciskowa (według mnie gorsza opcja) lub bandaż elastyczny z przykrytą gazem częścią poszkodowaną i ewentualnym środkiem leczniczym. Ani słowa o tym. A już na pewno poszkodowany nie będzie latał i skakał po całym domu i długo stał na tej nodze. Nie wiem, jak ty, ale ja nie wyobrażam sobie pracować z nożem i/lub przy ogniu w kuchni bez absolutnie stabilnej postawy, a nie "na bociana", bo nie mogę ustać na nodze. I piszę to jako osoba z ustawicznie obtłuczonymi stopami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. 2-3. Kreujesz Jacquesa na wielkiego malarza artystę. Wątek fajny, malarz-pisarz zawsze znajdą tematy do rozmowy i chętnie razem przejdą się do muzeum sztuki współczesnej, na wystawę barokowych zegarów, pokaz laserowy i w inne takie miejsca. Nie pisałaś, jak chłopak siedział w pokoju i malował - ok, w końcu nie opisujesz jego życia minuty po minucie, a dwadzieścia godzin z pędzelkiem na haju od zapachu terpentyny i świeżego akrylu nie jest zbyt fascynujące w opisie. Wiem z autopsji, proces twórczy obrazu/rysunku nie jest tak ciekawy, jak się postronnym wydaje, tylko polega na dłuugiej, nudnej robocie rzemieślniczej. ALE protestuję głośno i wyraźnie przeciwko używaniu kolejnego już pomysłu tylko wtedy, jak ci to pasuje i wywalaniu go wszędzie indziej. Każdy rysownik czy malarz pierwsze, o czym pomyśli podczas pakowania się na choćby i weekendowy wyjazd w góry, to który wziąć szkicownik i czy podstawowy piórnik ołówków i kredek (czy czym mu tam wygodniej robić szkice) wystarczy. A na wyjazd na 2, czy 3 tygodnie to już wpakuje połowę posiadanego ekwipunku i dopiero potem będzie liczył, ile par majtek potrzebuje. Jeśli Jacques w ogóle nie pomyślał, żeby wpakować choćby i tę pierwszą opcję do walizki, to cała kreacja na artystę sypie się u podstaw. Może cię to zdziwi, ale jeśli ktoś obcuje z papierem, płótnem, czy czymkolwiek przez dłuższy czas, to ma to dla niego znaczenie, czy ma "jakiś blok", czy "papier B4 o gramaturze 220g/m2 do akwareli firmy Canson". Nie mówię, że nie potrafi nic narysować na bloku szkolnym, ale jednak jeśli tylko jest taka możliwość, to wybierze swoją ulubioną opcję, a nie byle co. A nie widzę powodu, by nie mógł mieć wyboru.
      To samo tyczy się Blake'a, według twojej kreacji wielkiego pisarza. Podobno św. Tomasz całe życie spędził przy biurku i tylko wycinali mu w stoliku coraz większą dziurę na brzuch, żeby się nie odrywał od pisania, ale on był filozofem, a nie pisarzem "okołoobyczajowym". Nie jestem w stanie sobie wyobrazić dobrego pisarza, który miałby możliwość spotkać się z nowymi ludźmi, zobaczyć nowe rzeczy, pozbierać tyyyyle nowych danych i pomysłów, a wolałby siedzieć przed telewizorem i pierdzieć w fotel. Podobno są tam już pół tygodnia, a pan pisarz-oh-jaki-wspaniały zwiedził jedynie spożywczaka i aptekę. I mam dziwne wrażenie, że nigdzie dalej nie pojedzie. Już pomijam fakt, że jeśli ktoś podobno pisze tak dobrze o psychice człowieka, to nie ma takiej szarganej możliwości, żeby nie potrafił wyczuwać dobrze nastroju, intencji, itp. Psychologia tylko teoretyczna nie istnieje.

      3, czyli 4. No i mi się jeszcze jedno przypomniało. Szczegół, ale jednak. Wystarczy pogrzebać w wywiadach z pisarzami by wiedzieć, że proces tworzenia dla pieniędzy i pod znanym nazwiskiem nie wygląda tak, że wpadasz na pomysł "a, napisze sobie teraz jakiś dramat", tylko najpierw tworzysz szkic tego, co masz zamiar napisać i idziesz do wydawcy/agenta z pytaniem, czy zgodzi się ci to wydać. Dopiero potem możesz się zabierać za pracę. Oczywiście mówię tu o człowieku znanym już i poczytnym, którego praca idzie potem w dziesiątki tysięcy egzemplarzy.

      Tak, narzekam. Ale w dobrej wierze. Mam jakąś taką dziwną wiarę w ludzi, że jak są świadomi, co robią źle, to starają się to potem robić dobrze. Może wiarę oderwaną od rzeczywistości zastanej, ale jakoś nie chce mi się jej zmieniać w stosunku do ogółu.

      Usuń
    2. Co poza tym?
      1. Podoba mi się Nate, Nathaniel, czy jak mu tam w końcu jest. Jak zwykle ciut niespójny osobowościowo, ale i tak go lubię z jakiegoś powodu. Nie wiem, dlaczego, ale dla mnie ma potencjał do bycia niezłym elementem komicznym.
      2. Nie wiem, czy robisz to świadomie i czy świadomie w tą stronę, co ci wychodzi, ale wstawianie hasła "Blake jest głupi i śmierdzi mu z paszczy" było niezłym pomysłem. Oczywiście, nie, żeby pokazać, że go po prostu nie lubi, bo wtedy taki zabieg pokazywałby nie niechęć, a obsesję podpadającą już pod zaproszenie do hotelu bez klamek, ale takie wyparcie, że facet mu się podoba. Coś na zasadzie stania w zimie na przystanku i powtarzania sobie "Nie jest mi zimno, świeci słonce" po to, żeby zakląć rzeczywistość i przekonać własny umysł, jak powinien uważać. Jeśli tak jest, to duży plus ode mnie.
      3. Kolejna rzecz, która nie wiem, czy była do końca świadoma, ale mi się podobała. Czyli - pseudonim. Bardzo często wiadomo, jakie prawdziwe dane kryją się pod pseudonimem. Częściej, niż myślisz. Jeśli nie w chwili pierwszego wydania, to dość szybko i tak wyjdą przecieki do internetu, itp. W końcu zawsze jakiś pan Franek z księgowości zobaczy w telewizorze tego słynnego Brajana von Hohenschlaufen i powie, że to przecież Zygmuś z nawęglania jest, a dalej już poleci samo. Jeśli przez tak długi czas autor, który był na różnych galach, spotkaniach, itp. (a raczej był, skoro jest taki popularny) potrafił zachować swoje dane prywatne dla siebie, to znaczy, że musiał się o to bardzo starać. Bał się, że rodzina usłyszy jego prawdziwe imię? Może jakiś kochanek z przeszłości go ściga? Mam nadzieję, że kiedyś się wreszcie dowiem.
      4. Cieszę się, że nie ma tu cudownej miłości od pierwszego uderzenia się o miedzianą miednicę. Próbujesz czasami przyspieszyć nieco nad wyrost, ale jednak zawsze działa autosprowadzenie się do porządku. Mam wrażenie, że powieść, w której w drugim rozdziale nie ma już wyra jest coraz rzadsza. Niestety.

      Aha, na koniec - miło by było, gdybyś weszła na mojego bloga i skomentowała. Nie chcę tutaj mówić, że piszę swoje komentarze tylko dlatego, że liczę na handel, ale jednak mogłabyś docenić, że ciągle tu wracam i piszę trochę więcej niż "fajny post, czekam na więcej xDxD<3" lub w ogóle nic.

      Usuń
    3. W związku z odpisywanie Ci - pisałam już pod Twoim ostatnim komentarzem, że nie mogę Cię powiadamiać, bo to jest zwyczajnie niekomfortowe dla mnie. Mam pamięć osiemdziesięciolatka, zapominam, co robiłam 5 min. wcześniej, więc nic dziwnego, że nie pamiętam o tym. Poza tym trochę nie widzę w tym sensu i to nie ma nic wspólnego z szacunkiem, czy jego brakiem.

      Wątek z kostką był wzorowany na mnie, gdy stłukłam sobie kostkę, mama ją zbadała, stwierdziła, że jest stłuczona i smarowałam ją sobie maścią uśmierzająca ból i zarazem znoszącą (brak odpowiedniego słowa na ten moment, sorry) opuchliznę. Faktycznie mogłam więcej napisać o tej kostce i to mój błąd, ale nie widzę sensu jeszcze większego zagłębiania się w medyczne szczegóły. I choć mnie kostka bolała, to starałam się normalnie funkcjonować, bo stłuczenie nie jest jakieś straszne, a Jacq trochę dramatyzuje.

      Znów masz rację, popełniłam błąd, jeśli chodzi o artystyczną duszę Jacquesa. Nie wyjaśniłam wcześniej, dlaczego nie zabrał ze sobą szkicownika, a powinnam to zrobić. Wiem, że dla prawdziwych malarzy znaczenie mają wszystkie przybory, których używają, ale raczej na tym zadupiu nie znajdą plastyka, więc postanowił zadowolić się zwykłym blokiem. Ale fakt, powinnam to wcześniej ogarnąć i muszę to wyjaśnić.
      Jeśli chodzi o Blake'a, to tutaj się nie zgodzę, bo zauważ, że jego pierwsza powieść była o życiu i psychice człowieka. Dalej poszedł już w kryminały, jakaś fantastyka po drodze i do tego nie jest mu potrzebne zwiedzanie Gór Skalistych, a już na początku wspominał, że ma gdzieś zwiedzanie, bo go to zupełnie nie interesuje i zależy mu jedynie na przetrwaniu tego wyjazdu. Każdy człowiek ma inną wrażliwość, a jego zdecydowanie nie jest związana z przyrodą.
      A co do tego wydawania... Przecież nigdzie nie napisałam, że Blake nie miał zgody od wydawcy itd. Nie wydaje mi się, bym musiała wspominać o takich szczegółach. Chciał - napisał. Ale po co zagłębiać się w te sprawy związane z wydawaniem książek i opisywać, jak to Blake najpierw chciał, później gadał z agentem, później z wydawcą, a jak dostał zgodę, to napisał? Moim zdaniem jest to zupełnie niepotrzebne.

      Co do Twojego bloga - jak już Ci wcześniej pisałam, nie jest to zupełnie mój klimat i się w nim nie odnajduje, wybacz.

      Bardzo dziękuję za ten rozbudowany komentarz i za zwrócenie uwagi na te dwa istotne szczegóły, bo faktycznie w tym temacie zawaliłam. Nawet o tym nie pomyślałam, tak szczerze. Ech, zdarza się.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    4. I o tym właśnie pisałam. Zaczynałam poruszać się w blogosferze kilkanaście lat temu i wtedy oczywiste było, że jeśli Czytelnik cię o coś prosi, to to robisz. Potrafiłyśmy pisać 2-3 razy w tygodniu i za każdym razem obskakiwać kilkanaście innych blogów, żeby powiadomić o nowym poście i przy okazji sprawdzić, czy nie ma nic nowego. A jeśli któryś Czytelnik nie miał swojego bloga? Nie było problemu, zostawały nam maile i gadu-gadu (były to czasy prefejsbukowe, potem pojawiła się jeszcze nk). Jak nie pamiętałaś wszystkich adresów, to na biurku w widocznym miejscu była lista chwały z wszystkimi namiarami do analogowej subskrybcji. Jak już pisałam, dla mnie to jest standard, z którego nie chcę schodzić i do którego chce zachęcić innych. Piszesz dla siebie, ale publikujesz dla Czytelnika.
      Nie chodzi mi o zagłębianie się w szczegóły, ale skoro już rozdmuchujesz temat tej apteki, to naprawdę nie jestem sobie w stanie wyobrazić aptekarki, zwłaszcza w Stanach, która wiedząc, do czego ta maść nie zapyta o bandaż. Biorąc się za pisanie, musisz znać takie rzeczy. I nie, nie wymaga to skończonej medycyny, google "stłuczenie kostki" nie gryzie. A co do histeryzowania, to najwięcej "histerii" zrobił narrator TRZECIOOSOBOWY, a nie dialogi. Sama się wepchałaś w wyeksponowanie tematu, więc trzeba brać odpowiedzialność za słowo, zwłaszcza w tak drażliwych danych. Nie wiem, może to znowu moje "stare" nawyki, które teraz są z niewiadomego powodu uznawane za fanaberię, a nie podstawową konieczność - pisząc o czymś musisz wiedzieć, co się dzieje. Bez względu na to, czy w tekście końcowym widać ingerencję tej wiedzy w zdarzenia. Jak bohaterka drugoplanowa zachodzi w ciążę, to ty już czytasz o wychowywaniu dziecka jakby to tobie ono miało się urodzić. Twój główny jest fizykiem? Nie zabierasz się za pisanie bez encyklopedii. Może zrzędzę, "bo to przecież tylko blog", ale trochę odpowiedzialności i poczucia obowiązku podawania informacji prawdziwych. Nie ważne, jak tekst jest wydawany. To potem nie znika. Pisałaś coś kiedyś o maturze - ja do matury nie powtarzałam ani zdania. Naprawdę. Wystarczyło mi, że gdzieś kiedyś do jakiegoś dawno zapomnianego bloga szukałam informacji o holenderskich malarzach renesansu, florze południowoamerykańskiej, opisywałam, jak starszy kolega tłumaczył koleżance funkcje trygonometryczne, itp. Te informacje nie znikają z głowy. Zarówno pisarzowi, jak i bardzo często Czytelnikowi.
      Wystarczyło nie dotykać wątku. Albo od razu napisać, że szedł na werandę ze szkicownikiem i tyle. Przecież nikt go nie śledził przy pakowaniu, mógł cały czas mieć swojego Cansona do szkiców (wiem, że czepiłam się tej marki, ale wybitnie mi pasują papiery tej firmy).

      Usuń
    5. W takim razie chcesz mi wmówić, że kiedyś był wielkim psychologiem i nagle tego zapomniał? Umiejętność wyczuwania ludzkiej "rei" albo jest w człowieku, albo nie i nic tego nie zmieni. Jak już pisałam wcześniej - nigdy nie wiesz, gdzie ci się przydadzą informacje. Skoro pisze kryminały, to musi mieć umiejętność bardzo plastycznego opisu. A do tego trzeba znać wiele istniejących lokacji, żeby potrafić sobie wyobrazić inne. Nie wiem, ile piszesz, ale znam naprawdę wielu wybitnych pisarzy, którzy napisali swoje największe dzieło zainspirowani jaką starowinką sprzedającą jabłka na targu, gdy zaczęli się zastanawiać nad historią tej kobiety. Albo spotkali kogoś ciekawego. Albo zafascynował ich jakiś widok. A już zwłaszcza, gdy piszesz coś, co jest tu i teraz - musisz wiedzieć, jak rozmawiają ludzi, żeby potrafić wiernie odtworzyć specyfikę ich zachowania. Zwłaszcza w momencie, gdy piszesz, szukasz tych "natychów" wszelkimi możliwymi sposobami. Pisarzem się nie bywa tylko, gdy się usiądzie przed klawiaturą, tylko się nim jest i wtedy, jak leżysz w łóżku i rozmyślasz, jak poprowadzić narrację w najbliższym rozdziale lub jak chodzisz po starym zamku, żeby zebrać informacje na temat życia ludzi w czasach, o których piszesz. No, chyba że Blake ma nie być pisarzem dobrym, tylko popularnym. Wtedy ok, wystarczy dobry brand w mediach i tyle. Ale sądząc po tych wszystkich zachwytach, to chyba jednak nie o to ci chodzi. Jeśli miałaś zamiar poprowadzić wątek tak, żeby Blake nastawił się jedynie na "survive this f*cking 2 weeks", to zdecydowanie tego nie widać. Z perspektywy Czytelnika widzę gościa, który po prostu pojechał na wakacje i nieźle się na nich bawi przed telewizorkiem. Coś jak Gienek spod siódemki. No i próbę ominięcia wszelkimi sposobami przymusu opisywania okolicy, której się zupełnie nie zna, a risercz gryzie i ma wielkie zęby.
      Po pierwsze - nie musisz pisać, jak z nimi rozmawiał, ALE nie pisz, że "a wuj, napiszę se opowiadania, bo wróbel z długim nosem dwa razy zaćwierkał o północy". Nie lepiej by brzmiało "jak to miło, że Jackson przekonał Turnera i mogę odetchnąć od dłuższych powieści i napisać jakąś antologię"? Roboty tyle samo, a przynajmniej ktoś, kto zna się choć trochę w temacie nie ma tego poczucia odklejenia rzeczywistości zastanej od rzeczywistości faktycznej. Po drugie, kolejny raz piszę - nie musisz o tym się rozpisywać, ale musisz o tym wiedzieć. Inaczej jest tylko to poczucie, że talent talentem, ale aż uszy bolą od jazgotu, bo każdy instrument gra inną melodię.
      Ot i wracamy do tematu z początku - wychowanie blogowe. Ale może odpuszczę sobie tym razem, bo sama uczę, żeby nie handlować komentarzami.
      I właśnie dlatego tyle razy ci mówiłam o edytorze, beta testerze, czy jak tam chcesz sobie nazywać fuchę "czytacza przed Czytelnikami". Im więcej osób myśli na jeden temat, tym prędzej ktoś coś wymyśli. Jak na turnieju szachowym z dwudziestoma "trenerami".

      Usuń
    6. Przyznałam, że popełniłam błąd w tych dwóch kwestiach i nawet o tym nie pomyślałam podczas pisania (o kostce i przyborach Jacquesa). Ale trzeba to dodatkowo roztrząsać?
      Udowodniłaś mi już, że nie znam się na tym. W porządku. I może faktycznie pisaniem powinny zając się osoby, które są w stanie spędzać kilka godzin na researchu i czerpać z tego przyjemność. Ja tak nie potrafię. Nie unikam opisywania okolicy i poruszania innych tematów. Nie planuje tego, co piszę. Nie robię charakterystyki postaci. Piszę to, co pojawia mi się w głowie. I najwyraźniej robię to źle.

      Usuń
    7. Jak już pisałam - inteligentny człowiek się nie obraża, tylko wyciąga wnioski. Uważam cię za osobę inteligentną, chyba że twierdzisz, że powinnam zmienić to przekonanie. I nie, nie roztrząsam. Podjęłaś dyskusję na dany temat to ją kontynuuję. Nie widzę w tym nic dziwnego. Zwłaszcza, że mi nie chodzi o te dwa konkretne przypadki, tylko o ogólne nastawienie. Trochę mi przypominasz polityka "Dobra, tym razem mnie przyłapaliście, mea culpa", ale i tak za chwilę robi dokładnie to samo, bo nie widzi problemów w sposobie myślenia. "Pomyliłam się, to się pomyliłam, na wuj drążyć temat."
      Wpisanie w google odpowiedniego hasła i przejrzenie kilku stron to nie kilka godzin tylko kwadrans... Poza tym, to dokładnie tak, jak z nauką. Najpierw za dzieciaka siedzisz po kilka godzin po to, żeby potem tylko sięgać do odpowiedniej książki. Jak piszesz referat na jakieś zajęcia, to też lecisz rozkład promieniotwórczy z głowy, bez choćby żadnych danych liczbowych? Bo to jest dokładnie to samo. Ja wiem, że porównywanie się do "wielkich pisarzy" zawsze wzburza oburzenie, że "ja tu tylko bloga piszę, a nie epopeję narodową", ale do czegoś trzeba dążyć. Paolini na potrzeby Brinsingra uczył się kuć miecz, Paver spędziła kilka miesięcy wśród wilków, żeby uwiarygodnić swojego Wilka. Oboje pisali fantastykę, więc mogli zrzucić różnice na to, że świat inny i tam się robi inaczej. Wystarczy wziąć dowolnie wybraną powieść i prawie na sto procent będą tam "Podziękowania" z całą listą edytorów, specjalistów od wypychania dziobaków, śpiewu łemkowskiego i fizyki atomowej. Nikt nie zna się na wszystkim, więc trzeba mieć możliwość dowiedzenia się tego, czego się nie wie i sprawdzenia tego, czego jest się prawie pewnym. A internet teraz jest na wyciągnięcie ręki.
      Powiem tak - zdecydowanie widać, że nie masz planów. I nie mówię o fabule, bo najlepsze akcje są takie od czapy, gdy nawet autor jest zdziwiony tym, co tam się dzieje. Ale jak Czytelnik ma uwierzyć w jakiegoś bohatera, polubić go, zaciekawić się nim, gdy nawet autor do końca nie wie, o kim pisze. Nie mówię o tworzeniu tomów charakterystyki zanim zacznie się pisać. Może się mylę, ale wydaje mi się, że gdybyś stanęła przed zadaniem "..... idzie do sklepu po bułki i przy kasie zauważa, że nie ma portfela." to nie jesteś w stanie nawet o połowie postaci powiedzieć, co by zrobiły.
      A co do tego, że piszesz, co ci się wymyśli i nie chcesz tego stracić na szukaniu informacji - a nie możesz najpierw tego napisać, a potem sprawdzić na spokojnie, czy to ma sens i ewentualnie zrobić drobne poprawki? Też nie zawsze chce mi się o północy czytać po rosyjsku fascynującą lekturę o historii tatuaży w starożytnych Chinach, ale potem mam dzień wolny, gdzie wiem, że nie jestem w stanie napisać nawet jednego zdania z zachowaniem sensu.
      A co do "nie potrafię", to nigdy nie jest za późno na naukę. Wierz mi lub nie, ale na studiach bez nawyku sprawdzania informacji, grzebania po bibliotekach, itp. nie da się przeżyć. I trzeba samemu wiedzieć, co i kiedy trzeba szukać. Już nie wspominając o pracy i dalszym życiu. To dokładnie tak, jak z pisaniem - nikt nie patrzy, czy ty przez kilka godzin grzebiesz, żeby znaleźć chociaż namiary na bibliografię, czy znasz to od dziecka. Liczy się tylko efekt. Albo masz daną informację i potrafisz ją wykorzystać, albo nie. Jeśli nie potrafisz ogarnąć czegoś przy pisaniu, to i w innych sytuacjach tego nie ogarniesz. A chyba lepiej uczyć się w momencie, gdy jeszcze nie ma kary za błędy, prawda?

      Usuń
    8. "Trochę mi przypominasz polityka "Dobra, tym razem mnie przyłapaliście, mea culpa", ale i tak za chwilę robi dokładnie to samo, bo nie widzi problemów w sposobie myślenia. "Pomyliłam się, to się pomyliłam, na wuj drążyć temat."" - bo nie rozumiem, po co drążyć temat. Pomyliłam się i przyznałam Ci rację. Nie pomyślałam o tych sprawach i tyle. Nie wiem, jak mam nie powtarzać tego typu błędów, skoro wynikały z tego, że po prostu nie wpadło mi to do głowy.
      I nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz. Nie obrażam się. Po prostu przez kolejny miesiąc nawet nie spojrzę na Worda, bo będę ciągle myśleć o Twoich komentarzach i o tym, że się do tego nie nadaje. Może pisaniem powinny zajmować się takie osoby jak Ty, które zwracają uwagę na wszystkie szczegóły. Ja taka nie jestem i może dlatego się do tego nie nadaje. Sprawdzam tekst dziesięć razy przed dodaniem, a mimo to nie wpadłam na ten szkicownik. I czuje się z tym źle.

      Usuń
    9. Wypadło ci z głowy sprawdzanie prawdziwości informacji? Radziłabym jednak panować nad tym. Jak mówię, przy pisaniu można się nauczyć naprawdę wielu mechanizmów potrzebnych w życiu realnym. Rzetelność, szczegółowość, logiczne i spójne myślenie, wyobraźnia przestrzenna, kreatywne rozwiązywanie problemów. Może nie uwierzysz, ale czasami podanie swojej twórczość w CV podnosi szanse na dostanie pracy. Czasami jest nawet obowiązek prowadzenia dziennika, pisania powieści, malowania, czy innego kreatywnego działania.
      Nie oczekuję od ciebie niczego i nie widzę powodu, dla którego miałabym to robić. Naprawdę, po prostu prowadzę luźną rozmowę, nic więcej. Nie widzę też powodu, dla którego miałabyś "nie siadać przed Worda przez miesiąc". Pisałam ci przecież, że masz dobry styl, tak? Że są dobre pomysły, inteligencja narracji, zrównoważenie wątków i wiele, wiele innych. Wszystko, co wymieniłam na minus, to kwestie techniczne. A nad tymi nie idzie zapanować inaczej niż przez ciągłe kontrolowanie ich, dokształcanie się i pomoc z zewnątrz. Jeśli ci to pomoże, to sobie zrób na biurku karteczkę "MOJE BŁĘDY" i jak ci ktoś pisze, że np. ciągle piszesz "tą" zamiast "tę" to piszesz to na karteczce. A potem przy sprawdzaniu po kolei jedziesz punkty z listy. Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi, bo na trzy długie rozdziały znalazłam "aż trzy" duże błędy. Myślisz, że to dużo pisząc samej bez żadnego sprawdzenia z zewnątrz i doświadczenia edytorskiego? To nie chcesz widzieć moich starych tekstów (ergo, wszystkie latają po internetach i nie mam ochoty się za nie wstydzić, mimo że są infantylne i sensu na oczy nie widziały). Uczymy się cały czas.
      A jesteś rysownikiem lub malarzem? Jeśli tak, to jest to co najmniej dziwne, bo to chyba podstawowy odruch bezwarunkowy. Jeśli nie, to zupełnie mnie to nie dziwi, bo nie masz "psychiki rysownika" i tyle. Coś tak jak nie-fizyk po zobaczeniu w cyrku ciekłego azotu powie "wow, magia", a nie"ciekawe, w jakiej temperaturze go skraplali, że się tak rozprysnął". Nikt nie zajmuje się wszystkim. I właśnie po to można pogadać z kimś, kto "siedzi" w działce, o której piszemy.
      A tak na koniec, to nie widzę powodu, by załamywać się krytyką. Albo jest ona konstruktywna (wtedy wiadomo, nad czym pracować albo przynajmniej co przedyskutować, czyli jesteś na plus), albo jest ona zwykłym hejtem, a wtedy olej chama jednego, bo i tak nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Nikt nie urodził się z wiedzą, więc trzeba zaczynać od pasji i uczyć się ciągle na nowo.

      Usuń
  9. Czekam tak bardzo ... ��

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    wspaniały rozdział, o tak Jaq podobała się ta książka, ech Blacke to nie było dobre posunięcie, można było to inaczej rozegrać, on zapytał o ten laptop, a ty nie... znów popsuły się ich relacje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej,
    wspaniały rozdział, o tak, o tak Jaquesse spodobała się ta książka, ech Blake, Blake nie było to dobre posunięcie... zupełnie inaczej można było to rozegrać, Jaq zapytał o ten laptop, a ty nie... no i znów popsuły się ich relacje... :(
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej,
    fantastycznie, ha Jaquesse spodobała się ta książka Blake'a ;) to nie było zbytnio dobre posunięcie Blake... całkowicie inaczej można było to rozegrać, Jaq zapytał o ten laptop, a ty nie... i znów popsuły się ich relacje... :( a było już tak dobrze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń