niedziela, 16 czerwca 2019

Pęknięcia - Rozdział 33

Dziękuję wszystkim za komentarze!
____________________________________________________________

– Nie możesz zrobić sobie teraz przerwy. Zwariowałeś?
– Muszę.
Kawiarnia była niewielka, choć znajdowała się w centrum Chicago. W środku panował gwar spowodowany porą lunchu. Trudno rozmawiało się w takich warunkach, ale to Aiden wskazał ten lokal, bo znajdował się niedaleko siłowni, do której wybierał się po ich spotkaniu. Blake nie oponował. Miejsce spotkania z agentem było teraz dla niego najmniejszym problemem.
– Cholera, Blake, co z tobą? Tłumaczyłem ci wcześniej, jak to działa. Postanowiłeś skończyć pisanie pod pseudonimem, więc musisz teraz wydać książkę, żeby udowodnić, że ty to ty. Poza tym to najlepszy okres na wydanie czegoś! Jest szum wokół ciebie, udzielasz wywiadów, zaczynasz być obecny w mediach społecznościowych – trzeba to wykorzystać!
Widział, jak zdenerwowany jest Aiden. Znał go na tyle dobrze, że nawet jego nerwowe sięgnięcie po filiżankę z kawą i tik oka potrafił poprawie rozpoznać. Nie po raz pierwszy doprowadzał swojego agenta do podobnego stanu.
– Nie mogę. Nie teraz.
– Świetnie. – Czarnoskóry mężczyzna prychnął ze złością i rzucił poirytowane spojrzenie w stronę dwóch siedzących niedaleko młodych Polek, który rozmawiały ze sobą tak głośno, że trudno było skupić się na własnych myślach. – Co jest teraz ważniejszego od twojej pracy?
Blake napił się kawy, zanim odpowiedział.
– Zamierzam powiedzieć Katherine.
W innej sytuacji pewnie poczułby satysfakcję, widząc szok na twarzy Aidena. Teraz czuł tylko znużenie i smutek.
– Chcesz jej powiedzieć? – Mężczyzna wyglądał, jakby się przesłyszał. – Teraz? Gdy wszyscy wiedzą o waszym ślubie?
– Nie zaprosiliśmy jeszcze gości. Nawet sala nie jest zarezerwowana.
– Ale wszyscy wiedzą. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak będziecie musieli to odkręcać… Bo chyba nie liczysz, że ci wybaczy, co?
– Nie. – Westchnął. – Ale, nawet gdyby chciała… Nie chcę z nią dłużej być. Po prostu nie mogę.
– Czyli to nie była jednorazowa akcja? Coś poważniejszego?
Widział i słyszał w tonie Aidena, jak ten łagodnieje. Temat pracy zszedł na razie na drugi plan i Blake miał nadzieję, że już do niego nie wrócą. Liczył na wyrozumiałość swojego agenta.
– Była. – Spuścił wzrok na swoją filiżankę. Wciąż nie czuł się do końca pewnie, mówiąc o tym przyjacielowi. – Po prostu… To bardziej skomplikowane.
Wyczuwał na sobie wzrok Aidena. Wiedział, że ten przygląda mu się z typowym dla siebie, zamyślonym wyrazem twarzy. Z pewnością chciał zrozumieć, co kryło się za jego tajemniczymi słowami. Blake jednak nie zamierzał wyjawiać, z kim zdradził Katherine. To miało już na zawsze pozostać tylko między nimi.
– Więc kiedy chcesz jej powiedzieć? – Usłyszał w końcu, gdy cisza między nimi zaczęła się przedłużać. – Bo wyznanie jej prawdy po tym, jak już kupi sukienkę…
– Już kupiła – wtrącił, wciąż nie podnosząc wzroku. Rzadko można było dostrzec u niego takie wycofanie i niepewność. – Na początku roku.
– Och. No to przejebane.
– Mhm.
– Blake… – Coś w tonie Aidena sprawiło, że w końcu na niego spojrzał. – Powinieneś dostać w mordę za to, jak ją potraktowałeś.
– Wiem.
– I mówię to jako twój przyjaciel. Katherine na to nie zasłużyła.
– Wiem – powtórzył, bo nie wiedział, co jeszcze może dodać. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Tego, co zrobił, nie dało się wybaczyć.
– To dobrze. – Aiden kiwnął głową i wyciągnął rękę, by poklepać go po ramieniu. – Oboje jeszcze kogoś znajdziecie. Wszystko się ułoży.
– Chciałbym – przyznał i skulił się na krześle, jakby jego barki przygniótł właśnie bardzo duży ciężar. – Bardzo bym chciał.

***

Jacques nie był zaskoczony wynikiem rekrutacji. Dwa tygodnie po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi z jego wymarzonej uczelni, przyszedł list z Nowego Jorku. Akurat nie było nikogo w domu, gdy wrócił ze szkoły, ciągnąc za sobą skomlącego Nicka, który został zmuszony do uczenia go matematyki. Dlatego to właśnie oni wyciągnęli kopertę ze skrzynki i tym razem Jacques miał szansę sam powiedzieć o wszystkim mamie i Blake’owi.
– Wciąż możesz zostać w Chicago – zasugerował mu Nick, gdy już znaleźli się u niego w pokoju z dwoma talerzami pełnymi kanapek.
– Ta, i co im powiem? – prychnął, siadając przy biurku. – Że tylko tak sobie żartowałem?
– Zawsze możesz coś wymyślić, stary. – Nick wzruszył ramionami. – Masz jeszcze wybór.
Jacques ponownie prychnął, a jego niewyraźna mina musiała wystarczająco dużo powiedzieć drugiego chłopakowi, skoro ten postanowił zmienić temat.
– Mary mnie zaczepiła dzisiaj w szkole.
– Serio? – Od razu się ożywił. – Po co? – Zmarszczył brwi, bo sama myśl o tej dziewczynie wywoływała w nim irytację. – Chyba nie chce do ciebie wrócić, co?
– Pytała, czy to prawda, że mam nową dziewczynę.
– A ona skąd o tym wie?
Nick wzruszył ramionami.
– To szkoła. W niej wiedzą wszystko. Nic się nie ukryje.
– Coś jednak udało się ukryć… – mruknął, przypominając sobie groźbę Mary. Gdyby zaczęła plotkować o nim i Blake’u, mógłby już nie przychodzić do tej szkoły. To byłby jego koniec. – Nigdy mi nie powiedziałeś, jak to załatwiłeś.
– Po prostu wiedziałem coś, co ona wolałaby zachować tylko dla siebie. Nie opłacało jej się rozpowiadać plotek na twój temat.
Jacques uniósł brwi, bo takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
– Szantaż? To raczej nie w twoim stylu…
– Zjebałem i musiałem to naprawić, tak? – Nick westchnął i wepchnął sobie do ust połowę kanapki. – Nn... w-wracmy do tgo.
Posłał mu zdegustowane spojrzenie, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który wykwitł na jego twarzy.
– To czego teraz od ciebie chciała?
Nick wzruszył ramionami.
– Kto wie? Jeśli zacznie rozpowiadać jakieś plotki na mój temat, to trudno. Nie przejmuję się. – Wytarł dłonie w swoje spodnie, wywołując kolejne zdegustowane spojrzenie u szatyna, i uśmiechnął się szeroko. – Dawaj ten podręcznik. Zobaczymy, jak kiepski jesteś w tych zadaniach.
Jacques w odpowiedzi pokazał mu środkowy palec i z westchnieniem wyciągnął książkę od matematyki z szafki biurka. Czekało go kilka mało przyjemnych godzin wypełnionych śmiechem przyjaciela, który nigdy nie miał dla niego litości. Szczególnie gdy chodziło o korepetycje.

***

– Gratuluję, kochanie. Wiedziałam, że się dostaniesz.
Choć jego matka nie wyglądała na uszczęśliwioną, to Jacques doceniał jej starania. Zawsze starała się robić wszystko, by czuł się jak najlepiej. Nie zasługiwał na nią.
– Na pewno szybko podbijesz nowojorski rynek. – Blake uśmiechnął się do niego ciepło, choć wydawał się nieobecny. Nastolatek, jak można było się spodziewać, nie odpowiedział na ten uśmiech, ani nie skomentował jego słów.
– Jak rozmowa z Aidenem? – Katherine zwróciła się do narzeczonego. – Bardzo naciskał na przyspieszenie pracy nad tekstami?
Jacques przyglądał się zamyślonej twarzy mężczyzny, mechanicznym ruchem wygrzebując groszek ze swojego ryżu. Wspólne posiłki niedługo dobiegną końca i nastolatek nie czuł się komfortowo z tą myślą. Był rozdarty – chciał skończyć z widywaniem Blake’a, ale jednocześnie świadomość tego, że niedługo będą spotykać się tylko sporadycznie, go przygnębiała.
– Nie, właściwie to nie. Obaj doszliśmy do wniosku, że mogę wstrzymać się z wydaniem tej książki.
– Teraz chcesz się wstrzymywać z książką? Kiedy jest tak głośno o tobie? – Nie potrafił tego nie skomentować. – To absurd.
– Kochanie, Jacques ma rację. Nie lepiej wykorzystać ten czas? Aż trudno uwierzyć, że Aiden na to przystał…
Uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z poparcia matki. Nawet ona widziała, jak idiotyczne były ustalenia mężczyzny i jego agenta. On nie widział w tym żadnego sensu. Na miejscu Blake’a nie wychodziłby z gabinetu, zanim nie skończyłby najnowszej książki.
– Nie będę pisał na siłę. Nie mam teraz do tego głowy. – Ich spojrzenia spotkały się i Jacques z trudem powstrzymał się od odwrócenia wzroku. – Ty też malowałbyś na siłę, gdyby cię do tego zmuszali?
– Nie, ale to jest…
– Więc powinieneś zrozumieć. – Mężczyzna odłożył sztućce na talerz i nieoczekiwanie wstał, kończąc posiłek. – Dziękuję za kolację.
Odprowadził go z matką wzrokiem, równie zaskoczony, co ona.
– Ostatnio dziwnie się zachowuje – wyznała, chyba dostrzegając jego zdziwienie. – Nie wiem, co się z nim dzieje. – Wyglądała na zmartwioną. – Może jest chory?
– Może stresuje się ślubem? – zasugerował, choć słowo „ślub” z trudem przeszło mu przez gardło.
– Przecież zostało jeszcze tyle czasu…
Jacques wzruszył ramionami.
– U niego zawsze wszystko musi być inaczej. Jeszcze nie zauważyłaś?
Przez chwilę siedzieli w ciszy, oboje dyskretnie zerkając na puste miejsce przy stole. On też zauważył dziwne zachowanie Blake’a i nawet jeśli nie chciał, to martwił się o niego. Wciąż nie pozbył się tego silnego uczucia w piersi, które pojawiało się, gdy tylko znajdował się w pobliżu mężczyzny.
– Jacques?
– Hm…? – Spojrzał na rodzicielkę trochę nieprzytomnie, wyrwany ze swoich rozmyślań.
– Zjedz groszek.
– Mamo…

***

Na wyjazd z Aaronem zgodził się pod wpływem emocji. Sądził, że potrzebuje wytchnienia od domu po kolejnej sprzeczce ze swoim przyszłym ojczymem, a weekend spędzony na łonie natury wydawał się ku temu świetną okazją. Gdy w piątkowy poranek pakował rzeczy, które miał zabrać ze sobą do szkoły, bo powrotu do domu już nie planował, nie był taki pewny swojej decyzji. Z jednej strony dwie doby spędzone z chłopakiem, którego naprawdę bardzo lubił, wydawały się przyjemną wizją weekendu, ale z drugiej…
Widział, że Aaron mocno zaangażował się w tę relację. On natomiast nie potrafił odpowiedzieć tym samym. Na dodatek wciąż posuwał się do mniejszych lub większych kłamstw, które miały wyjaśniać niektóre jego zachowania. Nie wróżył temu związkowi przyszłości, choć jednocześnie nie chciał i nie potrafił go zakończyć. Jego chłopak stał się dla niego odskocznią od tego, co miał w domu – widoku Blake’a i Katherine, przytulonych i całujących się na kanapie w salonie. Był egoistą i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Torbę z książkami przerzucił przez ramię, a drugą – tę większą – złapał za uszy i zszedł po schodach do holu. W innej sytuacji pewnie matka zawiozłaby go do szkoły, ale w piątki o dziewiątej była już w pracy. Dlatego ten obowiązek spadł na Blake’a, choć Jacques wciąż rozważał, czy nie wybrać autobusu. W końcu to był tylko weekend, nie zabierał aż tak wielu rzeczy.
– Idziesz?! – krzyknął w głąb mieszkania, zastanawiając się, czy to dobry pomysł. Gdyby teraz zdecydował się na autobus, zapewne spóźniłby się na pierwszą lekcję. Ale wizja małej przestrzeni w samochodzie i ich dwóch siedzących blisko siebie, wcale nie była najprzyjemniejsza.
– Już!
Blake zbiegł po schodach jak zwykle nieogolony i z rozczochranymi włosami. Pachniał jednak bardzo intensywnie, bo Jacques wyczuł to już z daleka, i prezentował się lepiej niż zwykle. O tej godzinie rzadko można było go zobaczyć w tak dobrej formie.
– Możemy już iść? – wymamrotał, nie chcąc patrzeć na niego dłużej, niż to konieczne. – Nie chcę się spóźnić.
– Tak, tylko…
Jacques otworzył szerzej oczy, gdy mężczyzna nieoczekiwanie złapał go za ramię. Szybko wyrwał się z jego uścisku i asekuracyjnie zrobił krok w tył.
– Odbiło ci?!
– Poczekaj. – Blake westchnął i uniósł dłonie, jakby chciał pokazać, że jest niegroźny. – Chciałem chwilę… Chciałem tylko o co zapytać.
– To pytaj – burknął, powstrzymując chęć rozmasowania sobie ramienia. Miał wrażenie, jakby jego skóra paliła w miejscu, w którym dotknął jej mężczyzna. Było to idiotyczne i tylko dodatkowo go irytowało.
– Czy ty i ten… Aaron. – Wyraźnie było widać, że z trudem wymówił imię jego chłopaka. – To coś poważnego?
Jacques zamrugał, nie spodziewając się takiego pytania. Rozchylił usta i przez chwilę nie odpowiadał, gapiąc się tylko w te przeklęte, intensywnie niebieskie tęczówki.
– Nie twój interes! – warknął w końcu nieprzyjemnie, choć obaj wiedzieli, że była to zbyt opóźniona reakcja.
– Chciałbym… – Blake zrobił krok w jego kierunku, a on nie poruszył się nawet o milimetr, jakby ktoś nagle przykleił go do podłogi. – Chciałbym, żebyś był szczęśliwy, Jacq.
Nie zareagował. Gapił się bezmyślnie na twarz mężczyzny i nawet gdy ten zbliżył się jeszcze bardziej i pochylił, by go pocałować, nie zrobił nic, co miałoby go powstrzymać.
Pocałunek był delikatny, ale wystarczył, by Jacques poczuł znajome ukłucie w piersi i trochę otrzeźwiał. Zebrał się w sobie i odepchnął z całej siły Blake’a, patrząc na niego z wściekłością.
– Pojebało cię?!
Obaj patrzyli na siebie w przedłużającej się, niekomfortowej ciszy i nastolatek nie potrafił powiedzieć, który z nich zrobił pierwszy krok.
Tym razem pocałunek był mocny, niezgrabny i tak rozpaczliwy, że Jacques poczuł łzy pod powiekami. Zacisnął jedną z dłoni na ciemnych włosach mężczyzny, a drugą ułożył na jego zarośniętym policzku i poddał się całkowicie sprawnym, gorącym ustom.
– Pojadę a-autobusem – wydusił, gdy odsunęli się w końcu od siebie, zdyszani, z zaczerwienionymi policzkami. Wyczuwał też wilgoć w okolicach oczu, ale już nawet nie odczuwał wstydu. Czuł się… pusty.
Blake nie odpowiedział, a jedynie kiwnął głową i zrobił dwa kroki w tył. Jacques czuł na sobie jego wzrok, gdy roztrzęsioną ręką podnosił torbę i wychodził z domu. Nie mógł uwierzyć, że znów tak łatwo dał się ponieść emocjom. Nie mógł uwierzyć, że jego serce znów waliło tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Teraz był już pewien, że wyjazd z Aaronem był błędem.

***

Blake dużo czasu spędził na tarasie, paląc papierosa za papierosem. Myślał o tym, co wydarzyło się między nim a Jacques’em. Gdy tylko przypominał sobie uczucia, które mu towarzyszyły, gdy znów go całował… To było pożegnanie. Chłopak nie mógł o tym wiedzieć, ale właśnie tym miał być ten pocałunek. I zabolał, bo tylko potwierdzał to, co Blake wiedział od dawna – zakochał się w tym szczeniaku i nic nie mógł na to poradzić. Długo próbował się przed tym bronić, ale na próżno. A teraz musiał to zakończyć, zanim sprawy przybiorą jeszcze gorszy obrót.
Długo stał i gapił się na ogród pielęgnowany przez Katherine, a gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, drgnął, ale nie ruszył się, by wyjść kobiecie naprzeciw. Wciąż zbierał się w sobie; wciąż rozważał wszystkie możliwości. Nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Nie po tym, co wydarzyło się rano. Po ich ostatnim teście, który obaj oblali.
– Tu jesteś.
Gdy obrócił się, ujrzał Katherine w wejściu na taras. Miała na sobie grafitową sukienkę z cienkim paskiem, który podkreślał jej idealną talię. Wyglądała na zmęczoną, ale mimo to prezentowała się wspaniale. Nie chciał tego niszczyć, ale nie mógł się znów wycofać. Lepszego momentu na pewno nie będzie.
– Musimy porozmawiać. – Jego głos zabrzmiał na tyle poważnie, że pewnie tylko dlatego kobieta nie podeszła do niego i nie pocałowała go na powitanie, jak to miała w zwyczaju.
– Coś się stało? – Od razu spojrzała na niego czujniej, choć uśmiech jeszcze nie do końca zniknął z jej twarzy. – Coś z Jacques’em?
– Nie – odpowiedział, choć to właśnie jej syn był najważniejszym powodem. – Wejdźmy do środka.
Nie usiadł obok niej na kanapie. Zamiast tego zajął jeden z foteli, celowo stwarzając między nimi dystans.
– Kath, to co teraz powiem… Musisz mnie wysłuchać, dobrze?
– Ale… – Dopiero teraz na jej twarzy pojawiło się zaniepokojenie. – Co się…
– Daj mi powiedzieć – uciął. – Nie sądziłem, że kiedyś będę musiał to zrobić, ale… Nie możemy się pobrać.
– S-słucham…?
– Nie możemy się pobrać – powtórzył z naciskiem – bo nie zasługuję na ciebie, Kath. Czas spędzony z tobą był niesamowity, bo jesteś cudowną osobą, ale ja… To nie byłoby dobre dla nas obojga.
– Co? – Patrzyła na niego, jakby zobaczyła ducha, a łzy w kącikach jej oczu powiedziały mu wystarczająco. – Nie możesz… Nie mówisz poważnie. Wiem, że możesz się denerwować tym ślubem, ale…
Blake przymknął oczy, ramiona mu opadły. Nie chciał tego mówić, ale Katherine nie pozostawiała mu wyboru.
Spojrzał na nią z bólem i wstydem tak wyraźnym, że widząc jego twarz, zamilkła.
– Zdradziłem cię – wyznał cicho. – Przepraszam.