czwartek, 9 maja 2019

Pęknięcia - Rozdział 32

Kochani, wracam! Gdy usiadłam do pisania tego rozdziału, zaczęłam zastanawiać się nad dalszymi wydarzeniami i doszłam do wniosku, że zostało jakieś 4-5 rozdziałów do końca tego opowiadania. Tak, też byłam zaskoczona tym odkryciem xDD Dlatego mam nadzieję, że zostaniecie tutaj ze mną do końca i będziecie dzielić się swoimi uwagami i przewidywaniami odnośnie zakończenia :D
Oczywiście jak zwykle dziękuję za komentarze - przyjemnie jest czytać o Waszych odczuciach i czuć, że jednak to, co robię, jest dla kogoś ważne. Trzymajcie się!
_________________________________________________________________

– Co? – Całkowicie zdumiony ton Blake’a w połączeniu z jego zaskoczonym wyrazem twarzy zrobił spore wrażenie na nastolatku, który nie spodziewał się tak emocjonalnej reakcji ze strony mężczyzny. Odczuł dzięki niej jakiś rodzaj przyjemności, po raz kolejny uświadamiając sobie przy tym beznadziejność sytuacji. Wciąż mu nie przeszło; wciąż pragnął jego atencji. I przez to stawał się zły na samego siebie.
– Nie dostałem się – powtórzył i raz jeszcze spojrzał na treść dokumentu, który trzymał w dłoniach.
– Ale to niemożliwe. – Blake pokręcił głową i wyciągnął dłoń, jakby chciał zabrać mu kartkę. – Daj, na pewno coś źle przeczytałeś…
Jacques w ostatniej chwili cofnął się, by mężczyzna nie mógł dosięgnąć dokumentu.
– Dobrze przeczytałem – odburknął zirytowanym tonem. – Po prostu się nie dostałem. Daj mi spokój.
– Jacq…
– Nawet nie zaczynaj. Idę do siebie.
Nie miał siły na kolejną konfrontację z narzeczonym matki. Nie teraz, gdy był roztrzęsiony po tym, co przeczytał (nawet jeśli spodziewał się tego od dawna i w ogóle nie był tym zaskoczony) i po tym, jak zareagował na emocjonalny ton Blake’a. To nie powinno już tak na niego działać, a jednak wciąż działało. I było nie fair zarówno wobec jego matki, jak i Aarona. Może właśnie dlatego – znów przytłoczony negatywnymi emocjami – uciekł do swojego pokoju, nie reagując na nawoływania dobiegające z parteru.
Gdy znalazł się w swojej sypialni, raz jeszcze zerknął na kartkę trzymaną w dłoni i westchnął. Teraz pozostawało mu czekać na list z Nowego Jorku. I na powrót mamy, która prawdopodobnie będzie w jeszcze większym szoku niż Blake. Wiedział, że będzie musiał jakoś ją uspokoić i przygotować na wieści o prawdopodobnej przeprowadzce do innego miasta. Wiedział też, że Katherine nie będzie zadowolona. Od początku planowali, że będzie studiował w rodzinnym mieście, by byli blisko siebie. Ale czy wciąż tak naprawdę mieli tak dobre kontakty, jak przed pojawieniem się Blake’a i tym, co zaczęło się między nimi dziać? Chyba nie.
Nie wiedział, czy miał siłę na to wszystko. Był tak rozbity listem, który otrzymał, reakcją mężczyzny i spodziewanym płaczem ze strony matki, że najchętniej już teraz zadzwoniłby do Aarona i kazał mu spakować kilka rzeczy, by jak najszybciej wyjechali z tego przeklętego miasta. Bo choć wciąż pozostawał nieprzekonany w pełni do tego wyjazdu, to jednak teraz chciał po prostu uciec. Tylko że nie było to możliwe. Musiał przygotować się psychicznie na powrót matki, a później jakoś przebrnąć przez rozmowę z nią i prawdopodobny szloch z jej strony. Za wiele przeszedł w tym domu, by akurat z tym sobie nie poradzić.

***

Pukanie do drzwi oderwało go od książki, którą próbował czytać, choć w ogóle nie potrafił skupić się na jej treści. Myślami wciąż krążył wokół swoich studiów, podjętych w związku z nimi decyzji i Katherine, która na pewno będzie go wspierać, ale jednocześnie prawdopodobnie będzie rozczarowana. Marnym pocieszeniem było to, że wkrótce wyjdzie za Blake’a, więc nie będzie czuła się samotna, gdy on wyjedzie do Nowego Jorku. Gdyby znała prawdę o swoim narzeczonym, zapewne pękłoby jej serce. I Jacques sam już nie wiedział, czy gdyby dowiedziała się o wszystkim, to byłoby to lepsze od tego, co się działo obecnie. Nic już nie wiedział. Był całkowicie skołowany całą tą sytuacją, swoimi emocjami i nie potrafił już racjonalnie ocenić, które działania są dobre, a które złe.
– Proszę – powiedział głośno i zamknął z westchnieniem książkę. Właściwie nie pamiętał nawet, co przeczytał.
Gdy do pokoju wszedł Blake, Jacques uniósł się do siadu, trochę zaskoczony widokiem mężczyzny. Spodziewał się swojej matki.
– Katherine mnie po ciebie przysłała.
– Zgaduję, że już jej powiedziałeś.
Blake nawet nie próbował udawać, że jest mu głupio z tego powodu. Jacques sądził, że nawet by to do niego nie pasowało.
– Wolałbyś sam jej powiedzieć?
Wzruszył ramionami i wstał. Właściwie nieważne było, kto jej powiedział. Gdyby on to zrobił, reakcja zapewne byłaby taka sama.
Gdy zeszli do salonu, Blake wyciągnął z tylnej kieszeni spodni paczkę papierosów i wskazał palcem na taras, wykazując się w tym momencie zaskakującą jak na niego taktownością. Jacques był niemal pod wrażeniem jego zachowania.
– Pójdę zapalić, a wy porozmawiajcie – oznajmił im, a później faktycznie wyszedł na taras i nic nie wskazywało na to, by zamierzał podsłuchiwać. Zresztą, po co miałby to robić, skoro później i tak wszystkiego się dowie?
– Blake ci powiedział – mruknął, bo właściwie nie wiedział nawet, jak zacząć.
Opadł na jeden z foteli, przyglądając się matce, która siedziała na kanapie. Jej twarz nie wskazywała na to, by płakała, ale w oczach lśniły łzy. Wyglądała na bardzo przejętą.
– Tak mi przykro, Jacques. Nawet nie chcę myśleć, jak się musiałeś poczuć, gdy przeczytałeś list. – Wychyliła się do niego i położyła mu dłoń na kolanie. – Może się pomylili, skarbie. A jeśli nie, to zawsze możemy spróbować się odwoływać i…
– Nie, mamo. – Pokręcił głową. – To nie ma sensu.
– Ale to było twoje marzenie…
– Aplikowałem też do Nowego Jorku – wyznał, przerywając jej. Nie chciał słuchać o tym, jak to marzył o studiach w Chicago. Wciąż czuł ból na samą myśl o tym, że nie miał szansy, by to marzenie zrealizować.
Katherine spojrzała na niego z zaskoczeniem i przez chwilę chyba nie była w stanie niczego z siebie wydusić.
– Do Nowego Jorku? – powtórzyła w końcu, a głos zadrżał jej przy tym niebezpiecznie, jakby miała się rozpłakać. – Dlaczego nic nie powiedziałeś?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Zrobiłem to spontanicznie, nie myśląc nawet o tym, że faktycznie mógłbym tam studiować. – Kolejny raz karmił ją kłamstwami, ale już nawet nie potrafił czuć takich wyrzutów sumienia, jak na początku. – To miała być tylko asekuracja… Nie przypuszczałem, że mógłbym się tu nie dostać.
– Dostałeś już list z tamtej uczelni…?
Pokręcił głową i zmarszczył brwi, bo przez twarz rodzicielki przemknął cień ulgi.
– Nowy Jork jest tak daleko, Jacques…
– To tylko dwie godziny samolotem, mamo.
– Ale miałeś zostać w Chicago…
– Ale się nie dostałem! – Nie chciał odpowiadać tak ostro, ale miał wrażenie, że Katherine stara się go nakłonić do pozostania w mieście, nawet jeśli wiedziała, że nie mógł tutaj studiować. – Chcesz, żebym stracił cały rok?
– Nie, oczywiście, że nie! – Kobieta gwałtownie pokręciła głową. – Masz rację, to było bardzo egoistyczne. Po prostu… nie chcę, żebyś wyjeżdżał. Nie chcę zostać sama.
– Jeszcze nie wyjeżdżam, mamo. – Westchnął. – Nawet nie wiem, czy się dostanę. I przecież nie zostaniesz sama. Niedługo… będziesz miała męża. – Z trudem skończył ostatnie zdanie. Wciąż nie potrafił myśleć o Blake’u jak o przyszłym ojczymie. Wątpił, by kiedykolwiek udało mu się to zaakceptować. Szczególnie po tym, co się między nimi wydarzyło.
– Wiem, kochanie, po prostu… – Uśmiechnęła się ze smutkiem, a po prawym policzku spłynęła jej łza. – Będę tęsknić za tobą. Bardzo.
Jacques przełknął ślinę i przesiadł się na kanapę, by objąć matkę ramieniem.
– Ja też.
Gdy Blake wrócił po jakimś czasie do salonu, zastał ich właśnie tak – przytulonych do siebie i płaczących. Poczuł się trochę niezręcznie, bo nigdy wcześniej nie był świadkiem podobnej sceny. Mimo to przysiadł na fotelu i zapatrzył się na nich. Był ciekaw, co wynikło z ich rozmowy.
– Jacques aplikował do Nowego Jorku – poinformowała go Katherine, ocierając mokre policzki.
– Co? – Blake spojrzał na nastolatka z zaskoczeniem. – Dlaczego nic nie mówiłeś?
– Bo sądziłem, że się tutaj dostanę? – Jacques wzruszył ramionami, kolejny raz kłamiąc. – Zresztą, nie wiadomo, czy z tamtą uczelnią się uda...
– Uda się. – Od razu poczuł na sobie wzrok rodzicielki. – Jestem pewna, że tam nie popełnią tak głupiego błędu. Jesteś wspaniałym artystą, skarbie.
Uśmiechnął się krzywo i kiwnął głową.
– Chcę pobyć trochę sam, dobrze? – Wyplątał się z ramion matki i wstał. – Po prostu… muszę to przemyśleć. Też nie byłem na to przygotowany. Zejdę na kolację.
Uciekł stamtąd, zbyt roztrzęsiony, by móc dłużej przebywać w towarzystwie rozgoryczonej matki. Rozumiał, skąd brał się jej żal, ale sam nie miał siły, by ją pocieszać. Nie teraz, gdy sam stracił szansę na spełnienie swoich marzeń.
Podskoczył, gdy poczuł palce zaciskające się na jego ramieniu. Obrócił się i stanął twarzą w twarz z brunetem. Zamrugał zaskoczony i wyszarpnął rękę z jego uścisku.
– Czego chcesz?
– Chcesz zostawić Katherine samą?
– Z tobą. – Uśmiechnął się gorzko. – Niedługo ślub, zapomniałeś?
– Tak, ale… – Blake sapnął i nerwowym ruchem przeczesał włosy. – Ona nie poradzi sobie bez ciebie.
Jacques zacisnął zęby, zirytowany. Od dawna miał wyrzuty sumienia, które z różnych powodów tylko wzrastały, a mężczyzna teraz dodatkowo je wzmagał. I było to o tyle drażniące, że sam zdawał się niczego nie odczuwać, jakby już dawno zapomniał o tym, co zrobili Katherine.
– Nie poradzi sobie, mając za męża takiego kłamliwego fiuta – syknął w odpowiedzi i zanim Blake zdążył jakoś zareagować, obrócił się na pięcie i zniknął w swoim pokoju. Cały aż drżał od negatywnych emocji, którym ostatecznie dał ujście w kilku łzach spływających po jego gorących policzkach.
Dusił się w tym domu. Ostatnio wydawało mu się, że jest już trochę lepiej; że potrafi nawet wytrzymać, będąc w tym samym pomieszczeniu co Blake, ale teraz uświadomił sobie, że wszystko to było jedynie złudzeniem. Musiał uciec z tego domu, z życia matki i jej narzeczonego. I coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że podjął dobrą decyzję, nawet jeśli była ona bolesna dla nich wszystkich.

***

Blake zaklął pod nosem i potarł zarośnięty policzek dłonią. Nie spodziewał się takich rewelacji ze strony Jacques’a. Cały ten dzień był jedną wielką niespodzianką. I wcale nie było to przyjemne.
Obiecał sobie, że wyzna Katherine prawdę. Był świadom tego, jak to się skończy. Wątpił, by kobieta mogła mu wybaczyć po takim świństwie, jakie jej zrobił; jakie obaj jej zrobili. Sam zresztą nie był pewien, czy chciałby jej przebaczenia. Może i tak, o ile nie wiązałoby się to z dalszym byciem razem. Nie potrafił już funkcjonować w tej relacji i czuł, że im dłużej pozwala swojej narzeczonej myśleć o ślubie i ich szczęśliwej przyszłości, tym bardziej ją oszukuje i rani. Dlatego chciał to jak najszybciej skończyć, nawet jeśli miał w sobie opory, których nawet nie potrafił wyjaśnić. Ale jak miał to zrobić, gdy Jacques zamierzał wyjechać do Nowego Jorku?
Naprawdę nie chciał zostawiać Katherine samej. Może nie kochał jej w taki sposób, w jaki by tego oczekiwała (długo dochodził do tego wniosku, ale ostatecznie po wielu miesiącach w końcu mu się udało), ale zależało mu na niej. Nie chciał jej ciągle ranić. Ale wiedział, że dokładanie do wyprowadzki syna wiadomości o zdradzie, mogłoby ją wykończyć psychicznie. Jak teraz miał jej wyznać prawdę? Jacques nieświadomie pokrzyżował jego plany i znów wywołał burzę w jego umyśle. Robił to, odkąd Blake pojawił się w tym domu i nawet po tylu miesiącach wspólnego mieszkania, ciągle działał na niego tak samo. Mężczyzna już dawno temu zrozumiał, że gdyby nie poznał tego krnąbrnego nastolatka, jego życie byłoby znacznie łatwiejsze.
– Jak się czujesz? – zapytał, gdy wrócił do salonu i zastał Katherine w tym samym miejscu, zapłakaną.
– A jak mogę się czuć? – Spojrzała na niego ze smutkiem i wskazała miejsce obok siebie.
Niechętnie usiadł obok niej i objął ją ramieniem.
– Wiesz, że musi wyjechać. To jego szansa. – Brzmiał racjonalnie, kiedy to mówił, nawet jeśli sam był zirytowany nagłą informacją o wyjeździe Jacques’a, która pokrzyżowała mu plany.
– Wiem. Po prostu… nigdy nie myślałam, że będę musiała się z nim pożegnać. Zawsze byliśmy razem, wiesz? I choć ostatnio nasze kontakty nie są najlepsze, to jednak…
Blake pogładził ją uspokajająco po plecach, choć nie czuł się komfortowo w tej sytuacji. Z pewnością nie był odpowiednią osobą do pocieszania Katherine.
– On ma już osiemnaście lat, Kath – stwierdził cicho. – Prawie dziewiętnaście. Musisz pozwolić mu się usamodzielnić. Zresztą, tak jak powiedział, to tylko dwie godziny lotu. Pewnie będzie tak często cię odwiedzał, że nawet nie zauważysz jego nieobecności.
– Nas. – Kobieta poprawiła go, uśmiechając się do niego czule, przez łzy. – Będziemy musieli jakoś przyzwyczaić się do życia we dwoje w tym wielkim domu, co?
Blake spiął się, uśmiechając się bez krzty szczerości.
– Tak – potaknął. – Będziemy musieli.

***

– Czy tobie całkowicie odbiło?
Jacques uniósł się do siadu i spojrzał z zaskoczeniem na przyjaciela, który trzymał w dłoniach jego list z uczelni. Nie mógł wysiedzieć w domu, więc następnego dnia z samego rana udał się do Nicka, doskonale wiedząc, że ten i tak nie będzie miał żadnych planów na pierwszy dzień weekendu, a już na pewno nie o poranku.
– Nie?                      
– Nie? – Nick powtórzył po nim, patrząc na niego jak na idiotę. – A mi się wydaje, że ci odbiło. Naprawdę chcesz to zaprzepaścić? – Potrząsnął kartką. – I wyjechać do Nowego Jorku?
– Nawet nie wiem, czy się tam dostanę. – Wzruszył ramionami, choć obaj tak naprawdę byli przekonani, że nie będzie miał z tym żadnego problemu. – I tak, właśnie tak chcę zrobić.
– Masz coś z głową – stwierdził ostatecznie Nick i opadł na krzesło obrotowe przy swoim biurku, jakby nagle stracił wszystkie siły. – Mieliśmy razem studiować w tym mieście, Jacques. Mieliśmy wspólnie przeżywać ten okres…
– To są tylko dwie godziny lotu. – Wywrócił oczami. – Gadasz jak moja matka.
– Ale najpierw trzeba znaleźć czas na ten lot.
– Przesadzasz. – Teraz Jacques też się zirytował. – Kto powiedział, że całe życie mamy spędzić w tym samym mieście? Zresztą, jest tyle różnych form komunikacji, że nasza znajomość na tym nie ucierpi. Poza tym sam masz dziewczynę w innym stanie, do cholery!
– Ale to jest zupełnie inna sytuacja!
– Myślisz? – Parsknął cicho, po czym zapadła między nimi cisza. Jacques nie spodziewał się, że Nick tak zareaguje na jego decyzję. Liczył na więcej wsparcia.
– A co z Aaronem? – zapytał po chwili ciemnowłosy chłopak.
– Co z nim?
– Pasuje mu związek na odległość?
– Nikt nie powiedział, że wciąż będziemy razem, gdy wyjadę. – Wzruszył niedbale ramionami, choć poczuł delikatne wyrzuty sumienia, przypomniawszy sobie wczorajszą rozmowę ze swoim chłopakiem.
– Auć. – Nick pokręcił głową, patrząc na niego ze zdumieniem. – Nie traktujesz tego poważnie, co?
– Traktuję. – Zmarszczył brwi, niezadowolony z tej uwagi. – Zresztą, nie powiedziałem mu.
– Jego też okłamałeś?!
– A co, miałem mu powiedzieć, że nie mogę studiować w Chicago, bo przebywanie w pobliżu faceta matki, z którym się przespałem, to dla mnie za dużo?! Myślisz, że byłoby to lepsze od kłamstwa, że się nie dostałem?!
Cisza, która między nimi zapadła, była przytłaczająca i niezręczna, co rzadko im się zdarzało.
– Wciąż ci nie przeszło – stwierdził cicho Nick, wyraźnie kapitulując. Złożył jego list i położył go na biurku, tym samym kończąc ich niewielką sprzeczkę.
– Spostrzegawczy jesteś – rzucił wojowniczym tonem, ale widząc minę przyjaciela, również odpuścił. – Wczoraj utwierdziłem się w przekonaniu, że pozostanie w tym mieście to dla mnie za dużo. Oni niedługo wezmą ślub, Nick. Nic tego nie zatrzyma. A ja już teraz za bardzo duszę się w tym domu. – Westchnął i opadł z powrotem na łóżku. – Nowy Jork naprawdę nie jest tak daleko. Nawet zaproszę cię do siebie… – obiecał z nikłym uśmiechem – z raz.
– Dupek.
Uśmiech Jacques'a znacząco się powiększył.
– I tak mnie kochasz.