czwartek, 18 kwietnia 2019

Pęknięcia - Rozdział 31

Gorąco dziękuję za wszystkie komentarze i obiecuję, że jeszcze dziś na nie odpowiem! 
Przyznaję, że ten rozdział zaliczył tylko pobieżną korektę, więc jeśli dostrzegacie jakieś błędy (szczególnie składniowe), to koniecznie piszcie w komentarzach. 
Niezmiennie też zapraszam na fejsa - tu
Trzymajcie się! 
____________________________________________________________________

– Nick! Halo, Ziemia do Nicka! – Jacques złapał ramię przyjaciela i szarpnął je mało delikatnie, aż napotkał zaskoczony wzrok przyjaciela. – Wołam cię, odkąd wyszedłeś z klasy. Tak cię pochłonęła rozmowa z Lily, że ogłuchłeś?
– Co? Nie, nie gadam teraz z Lily.
– To co robisz, że nie odrywasz wzroku od telefonu? Przed chwilą wszedłbyś na nauczycielkę fizyki… – Wywrócił oczami, widząc, że Nick zupełnie nie reaguje na jego słowa i wciąż wraca spojrzeniem do ekranu telefonu. – No więc?
– Mama mi napisała, że dostałem list z uczelni.
– Co? Jak to? Już?!
– No. Już jest luty, nie? Poza tym daleko wysyłać nie musieli.
– I co? Dostałeś się?
– Nie wiem, bo mama wciąż nie odpisała i… – Przeniósł wzrok na telefon, który zawibrował w jego dłoni, a Jacques od razu zbliżył się do niego, by również móc odczytać wiadomość. – Dostałem się! Aaa, dostałem się!
Nie zdążył nawet zareagować, gdy Nick chwycił go za ramiona i w euforii podniósł go, wrzeszcząc przy tym, jak opętany.
– Ej, stary! Wszystko w porządku? – Eddie, którego Jacques kojarzył tylko dlatego, że chodził on z Nickiem na kółko matematyczne, patrzył na nich z rozbawieniem, ale też niepokojem.
– Jasne! – Brunet, który w końcu wypuścił go ze swoich objęć i pozwolił mu odetchnąć, odwrócił się do kolegi, by wesoło do niego pomachać. – Wszystko jest zajebiście!
– Cieszysz się tak, jakbyś sądził, że się nie dostaniesz. – Jacques wywrócił oczami i rozmasował ramię. – A z twoimi wynikami to było oczywiste. Cholera, prawie mnie zmiażdżyłeś…
– Nigdy nic nie wiadomo, przyjacielu. – Nick, który wciąż nie wyzbył się swojego euforycznego stanu, niemal skakał wokół niego z radości. Jego kudłate włosy bujały się raz w lewo, raz w prawo. – Mogli być lepsi ode mnie. Ale nie byli, ha!
– Jesteś nienormalny – stwierdził ostatecznie i pokręcił głową, bo radość jego przyjaciela była nie tylko rozczulająca, ale też upierdliwa. – Wszyscy się na nas gapią. – Rozejrzał się na boki, dostrzegając w oddali grupę dziewczyn, które wskazywały ich palcami. – Lepiej się uspokój i chodź na stołówkę. Zgłodniałem.
– No wiesz co? – Nick spojrzał na niego z wyraźnie udawanym oburzeniem. – Mógłbyś mi chociaż pogratulować, wiesz?  
– Gratuluję – parsknął i objął go ramieniem za szyję. – Naprawdę gratuluję. Zasłużyłeś.
– Myślisz, że ty też dostałeś już odpowiedź?
Jacques zamrugał, zaskoczony pytaniem.
– Nie – odpowiedział powoli, bo do tej pory nawet o tym nie pomyślał. – Dlaczego miałbym…? Przecież to nie jest ta sama uczelnia, Nick.
– Niby tak, ale skoro z mojej już zaczęli wysyłać, to z twojej też mogą. A daleko nie mają.
Z niepokojem pomyślał o liście, który mógł otrzymać tak naprawdę każdego dnia. Pomyślał też o Blake’u, którego ostatnio częściej nie było w domu, ale jeśli by był i otworzył list przed nim, a na pewno by to zrobił, bo to było zachowanie całkowicie w jego stylu…
– Cholera – wydusił. – Nie pomyślałem o tym.
– Nie chcesz wiedzieć, czy się dostałeś? – Nick najwyraźniej nie potrafił zrozumieć jego reakcji. – Co tak nagle zbladłeś?
– Oni nie wiedzą, że złożyłem papiery do Nowego Jorku – odpowiedział po chwili. – Nie powiedziałem im.
– Jak to…? Zresztą, nieważne. Jakie to ma znaczenie? Powiesz im i tyle. Przecież mogłeś składać, gdzie chciałeś.
Jacques pokręcił głową, szczerze przejęty. W głowie już widział Blake’a, który przekazuje radosną nowinę Katherine; widział, jak mu gratulują i cieszą się z jego sukcesu. Jak miał temu zapobiec? Musiał znaleźć jakieś rozwiązanie, zanim wszystkie jego plany legną w gruzach, a on zostanie w domu z dwójką nowożeńców.
– To bardziej skomplikowane, stary. Nie ogarniesz tego. – Westchnął. – Ale na razie koniec tematu. Muszę coś zjeść i chyba wyczuwam placki…

***

– Kochanie, czemu nie jesz?
Jacques drgnął i spojrzał z zaskoczeniem najpierw na swoją matkę, a później na talerz, gdzie piętrzyło się jedzenie, w którym bardziej grzebał widelcem, niż faktycznie jadł.
– Zjadłem sporo w szkole, wybacz.
– Nie wiedziałem, że w szkołach tak dobrze karmią. – Blake zaśmiał się, wtrącając się do rozmowy, jak to miał w zwyczaju, ale chłopak całkowicie go zignorował.
– Poza tym jestem trochę zamyślony – przyznał. – Nick dostał dziś list z uczelni.
– Och, to już? – Katherine wyglądała na poruszoną. – Jak ten czas szybko leci, prawda?
– Ta, też się zdziwiłem.
– I co? Dostał się? Wydajesz się zmartwiony…
– Oczywiście, że się dostał. – Uśmiechnął się z rozczuleniem. – To geniusz. Nie było innej możliwości.
– To wspaniale! – Kobieta uśmiechnęła się szeroko. Zawsze bardzo lubiła Nicka i Jacques wiedział, że kiedyś nawet liczyła na to, że zostaną parą. Oni jednak byli tylko przyjaciółmi i w końcu musiała się z tym pogodzić. – Czyli chodzi o twój list?
Kiwnął głową i znów zaczął grzebać w jedzeniu.
– Niby wiem, że to nie jest ta sama uczelnia i mogą wysłać go później, ale i tak mnie to stresuje.
– Och, skarbie, nie przejmuj się. – Katherine uśmiechnęła się do niego z czułością. – Jesteś świetny i na pewno się dostaniesz. Gdzie mieliby szukać drugiego tak zdolnego, młodego artysty? Prawda, Blake? – Spojrzała na swojego narzeczonego, jakby ten znał już wyniki i mógł potwierdzić jej słowa. Gdy mężczyzna pokiwał z zapałem głową, z zadowoleniem wróciła wzrokiem do syna, gotowa wspierać go w każdy możliwy sposób.
– Mhm – mruknął niemrawo i wbił wzrok w talerz.
Właśnie takiej reakcji się obawiał.

***

Najbliższe kilka dni minęło Jacques’owi na rozmyślaniu o przyszłej uczelni. Doszedł do wniosku, że nie może nic zrobić w sprawie listu, więc pozostaje mu jedynie czekać, liczyć na ślepy los i wierzyć, że gdy odpowiedź z uczelni w końcu nadejdzie, nikogo nie będzie w domu. A także na to, że list z Nowego Jorku nie zostanie nadesłany wcześniej.
Pomimo tego, iż nie mógł nic zrobić, wciąż o tym myślał i odczuwał coraz większy żal. Przynajmniej trzy razy w ciągu kilku dni przejrzał stronę uczelni w Chicago i wyszukał nazwiska artystów, którzy ją ukończyli. Oczywiście wiedział, że ta w Nowym Jorku wcale nie była gorsza, ale to właśnie o tej w swoim rodzinnym mieście od zawsze marzył. I teraz gdy ciągle uświadamiał sobie, co mógł stracić, było to bardzo przygnębiające. Do tej pory myślenie o studiach było dla niego czymś oddalonym w czasie, co miało się wydarzyć w dalekiej przyszłości, a on był zbyt skupiony na tym, co obecnie dzieje się wokół niego, by się tym zamartwiać. List Nicka wywołał lawinę, której Jacques nie potrafił zatrzymać.
– Ciągle myślisz o tym nieszczęsnym liście? – Aaron stanął za krzesłem, na którym siedział szatyn, i objął go ramionami. – To trochę obsesyjne, wiesz?
– Podobno artyści mają skłonności do obsesyjnych zachowań.
– I podobno nigdy nie mówią o tym głośno.
Jacques wywrócił oczami. Jego randki z Aaronem szybko przerodziły się w związek i czasem zastanawiał się, czy nie wydarzyło się to zbyt szybko. Czuł się przy nim dobrze i lubił go, ale… nie był nawet zakochany. Nie wiedział, czy miało to jakąś przyszłość.
– Po prostu się stresuje. Czy to naprawdę takie dziwne?
– Że się stresujesz? Nie. Ale że ciągle o tym myślisz? Tak.
– Jak mam o tym nie myśleć, skoro się stresuje? – sapnął cicho i odwrócił się, by spojrzeć na niego z irytacją, ale usta drugiego chłopaka szybko przykryły jego wargi i wycisnęły na nich soczystego buziaka.
– Jesteś fantastyczny w tym, co robisz. Który malarz w twoim wieku może się pochwalić wystawą w prawdziwej galerii sztuki?
– Gdyby nie znajomość mamy z właścicielem…
– Jacques, przestań. – Aaron obszedł krzesło i kucnął tuż przed nim. – Gdzie się podziała twoja pewność siebie? Co się dzieje?
– Nic, po prostu…
– Przecież wiesz, że jesteś dobry, tak?
– No tak. To oczywiste.
Aaron uśmiechnął się do niego szeroko i pocałował go w kolano.
– I tego mamy się trzymać. – Wstał i podszedł do wyspy kuchennej, na której znajdował się blender. – Z czym chcesz koktajl?
– Z bananem i mango.
Jacques westchnął. Jego chłopak nie mógł zrozumieć tej sytuacji i jego stanu, bo nie wiedział wszystkiego. A gdyby wiedział, z pewnością nie chciałby być jego chłopakiem. I błędne koło się zamykało.
– Przyjemnie widzieć w kuchni kogoś, kto nie jest mną – stwierdził, przyglądając się Aaronowi, który obierał owoce. – Już myślałem, że gdy zaczniesz chwalić moją kuchnię, to będziesz chciał, żebym jak najczęściej ci gotował. – Zmarszczył nos. – Nie znoszę tego.
– To, że masz talent, nie znaczy od razu, że muszę go wykorzystywać. – Drugi chłopak wzruszył ramionami i wrzucił pokrojonego banana do blendera. – To chyba oczywiste.
– Nie dla wszystkich.
Lubił w Aaronie to, że ten był taki miły i nienarzucający się. Potrafił trzymać dystans, gdy Jacques tego potrzebował, nie wtrącał się w sprawy, którymi nie chciał się z nim dzielić i był nadzwyczaj uprzejmy. Całkowite przeciwieństwo Blake’a. Może dlatego nie potrafił się w nim zakochać?
– Chciałbym, żebyś wybrał się ze mną na weekend do Chain O'Lakes w przyszłym miesiącu.
– Do Chain O'Lakes? – powtórzył, całkowicie zaskoczony. – Po co?
– Żeby pochodzić po lesie, popływać łódką. – Gospodarz wzruszył ramionami. – Pobyć trochę razem.
– Teraz jesteśmy razem – zauważył.
– Ale tam bylibyśmy całkowicie sami. Przez całe dwa dni. Moglibyśmy wyjechać w piątek, zaraz po twoich zajęciach i wrócić wieczorem w niedzielę. Wynajęlibyśmy jakiś domek… Byłoby przyjemnie, nie sądzisz?
– W marcu? – Spojrzał sceptycznie na swojego chłopaka, bo nie miał teraz za bardzo głowy do takich wyjazdów. – Zimno jeszcze jest. Pływanie przy takich temperaturach…
– To na początku kwietnia. – Aaron wzruszył ramionami. – Jeśli wybierzemy termin poza sezonem, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie będziemy mieć wielu sąsiadów i nikt nam nie będzie przeszkadzał. Poza tym musisz się zrelaksować. Ostatnio ciągle chodzisz zestresowany.
Jacques westchnął. Pewnie powinien pozytywniej reagować na propozycje swojego chłopaka, ale jakoś nie potrafił się do tego zmusić. Potrzebował odpoczynku i wyrwania się choć na chwilę z tego miasta, ale nie sądził, by wyjazd z Aaronem mógł przynieść mu upragniony spokój. Dlatego nie krył sceptycznego tonu, gdy w końcu obiecał, że się nad tym zastanowi i wkrótce da mu odpowiedź. Udawał przy tym, że wcale nie widzi lekkiego rozczarowania w jego oczach. Tak było prościej.

***

– Boże, wystraszyłeś mnie!
Jacques wszedł do domu przekonany, że w środku nikogo nie będzie. Rano słyszał, jak Blake rozmawiał przez telefon ze swoim agentem o jakimś wywiadzie, a jego matka nigdy nie wracała tak wcześnie. Dlatego nie spodziewał się, że gdy tylko zdejmie buty i odwróci się, by ruszyć do łazienki znajdującej się na piętrze, wpadnie na ciemnowłosego mężczyznę. Kto by przypuszczał, że ten umie skradać się cicho niczym kot?
– Przynajmniej nie zacząłeś piszczeć jak dziewczynka. Robisz postępy. – Blake zakpił w typowy dla siebie sposób, uśmiechając się do niego głupkowato, zanim spoważniał. – Dostałeś list.
Szatyn potrzebował dłuższej chwili, żeby przyswoić tę informację.
– Jak to? – Serce zabiło mu mocniej ze zdenerwowania, a plecak wysunął się z jego rąk i z łoskotem upadł na posadzkę. – Już? – Przełknął nerwowo ślinę. – Otworzyłeś go?
– Nie. – Blake pokręcił głową i wyciągnął kopertę z tylnej kieszeni swoich spranych spodni. – Sam otwórz. Przy mnie.
– Nie? – Jacques zrobił minę, jakby się przesłyszał. – To… Och.
Wziął list od mężczyzny, wciąż zaskoczony, że ten powstrzymał swoją ciekawość i jednak uszanował jego prawo do jakiejś prywatności, mimo wszystko.
Nie chciał otwierać koperty przy nim, ale czuł, że nie ma innego wyjścia. I czy tylko mu się wydawało, czy Blake wydawał się równie zestresowany?
Drżącymi palcami rozerwał kopertę, wyjął list i zaczął czytać. Jego wzrok w błyskawicznym tempie przebiegł po typowej, grzecznościowej formule, oficjalnym wstępie, aż zatrzymał się na decyzji. Jego serce zabiło mocniej, a powieki na chwilę opadły. Nie spodziewał się niczego innego.
Wziął głęboki wdech i spojrzał na równie przejętego mężczyznę.
– Nie dostałem się.