niedziela, 24 marca 2019

Pęknięcia - Rozdział 30

Trochę przejściowy rozdział, który stoi przede wszystkim relacjami (przynajmniej według mnie). Mam nadzieję, że Was nie rozczaruje.
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze! I trzymajcie kciuki za dalsze części, bo jesteśmy coraz bliżej końca :P
Trzymajcie się!
____________________________________________________________________


Blake zbliżył się do drzwi wejściowych, wciąż drapiąc się po brzuchu. To było leniwe popołudnie, jedno z niewielu, które mógł spędzić w ostatnim czasie w domu. Miał na sobie swoje porwane jeansy i rozciągnięty podkoszulek, a włosów nawet nie przeczesał grzebieniem, więc przypominały siano. Rozsiadł się z laptopem w salonie i powoli zagłębił w pracę. Właśnie wtedy usłyszał dzwonek do drzwi.
Rzadko miewali gości. Blake czasem spotykał się ze swoimi nielicznymi kumplami na piwie, Aiden przestał do nich przychodzić, odkąd usłyszał o zdradzie, a Katherine wolała odwiedzać swoje przyjaciółki, niż je zapraszać, co zapewne wiązało się z niechęcią przygotowywania przekąsek i późniejszego sprzątania. Jacques też nie był szczególnie towarzyski, więc Blake nie miał pojęcia, kogo może zastać po drugiej stronie drzwi. Na listonosza zdecydowanie było za późno.
Uniósł brwi, gdy ujrzał ciemnowłosego, nieznajomego chłopaka. Był pewny, że nigdy wcześniej go nie widział.
– Tak?
– Dzień dobry. Przyszedłem zobaczyć się z Jacques’em. Byliśmy umówieni.
– Ach tak…? – Przesunął wzrokiem po prostych, ale dobrze skrojonych jeansach, eleganckiej koszuli i idealnie ułożonych włosach. Z trudem powstrzymał skrzywienie. – Chyba przyszedłeś za wcześniej, bo Jacq wciąż jest w pracowni. – Otworzył szerzej drzwi. – Wejdź. Pójdę po niego.
Nie dał mu szansy na odpowiedź, od razu kierując się w stronę schodów. Chwilę później już pukał do drzwi pracowni.
– Czego?! – Jacques gwałtownie otworzył drzwi i spojrzał na niego ze złością. Na policzku miał trochę szarej farby, w brudnej dłoni trzymał pędzel i ewidentnie był pochłonięty pracą. Jego złość wywołała jednak uśmiech na twarzy mężczyzny – już dawno nie widział go złoszczącego się na niego z tak banalnego powodu. Była to przyjemna odmiana.
– Twój chłopak przyszedł – poinformował go, nie kryjąc kpiny w głosie.
– Ja nie… - Jacques sapnął, najwyraźniej myślami wciąż będąc przy tworzonym obrazie. Wyglądał przy tym na tyle rozczulająco, że Blake miał ochotę wyciągnąć dłoń i przesunąć nią po zabrudzonym policzku. Na szczęście zdusił tę chęć w zarodku.
– Czeka na dole – dodał. – Mam go wyrzucić? – Ta wizja wydała mu się bardzo pociągająca. Chciałby zobaczyć, jak z nastoletniej buźki nieznajomego znika pewność siebie.
– Nie. Czekaj. – Jacques pokręcił głową i spróbował zebrać myśli, chyba nawet nie zauważając, że była to ich najdłuższa wymiana zdań od wielu tygodni. Nie licząc oczywiście ich ostatniej konfrontacji w kuchni, która nie skończyła się dobrze. – Aaron musiał wcześniej przyjść… – Nie był z tego zadowolony, co odbiło się na jego twarzy. – Powiedz mu, że zejdę za dziesięć minut.
Blake kiwnął głową, choć wolałby kazać mu wyjść. Od razu mu się nie spodobał ten chłopak.
Zamiast ruszyć na dół, wciąż stał naprzeciwko nastolatka i się w niego wpatrywał. A Jacques, zamiast zamknąć drzwi, odpowiadał na to spojrzenie, nawet jeśli z każdą upływającą sekundą stawał się coraz bardziej nerwowy i zakłopotany.
– Chciałeś coś jeszcze? – zapytał w końcu, co wywołało delikatny uśmiech na twarzy mężczyzny.
– Masz coś na nosie – mruknął i dotknął palcem czubka własnego nosa.
– Tutaj? – Jacques bez zastanowienia przyłożył pobrudzony palec do wskazanego miejsca i spojrzał na niego ostro, gdy dotarło do niego, co Blake chciał osiągnąć. – Ugh, odwal się! – Trzasnął tak mocno drzwiami, że chyba tylko jakimś cudem zawiasy to wytrzymały.
Mężczyzna pokręcił głową, a uśmiech na jego twarzy tylko się powiększył. Tęsknił za ich starciami, sprzeczkami i nawet niektórymi kłótniami, które dotyczyły tylko głupot, a nie poważnych sprawach, które im obu spędzały sen z powiek. Chciałby do tego wrócić.
Gdy zszedł do przedpokoju, niemal od razu napotkał zaniepokojone spojrzenie chłopaka, który najwyraźniej doskonale słyszał trzaśnięcie.
– Coś się stało? – zapytał.
– Przyszedłeś za wcześnie, a on nie lubi, gdy mu się przeszkadza. – Wzruszył ramionami. – Nic dziwnego, że się wkurzył.
– Och. – Teraz wydawał się już mniej pewny siebie, co mężczyźnie bardzo się spodobało. – Z tego wszystkiego zapomniałem się przedstawić. Aaron Vedley.
Spojrzał na dłoń chłopaka i chwilę zwlekał, zanim ją uścisnął.
– Blake Sherwood.
– Jacques nie chwalił się, że jego ojcem jest sławny pisarz.
Blake’a jakoś to nie zaskoczyło. Jacq raczej nie miał powodów, by się nim chwalić. Szczególnie w ostatnim czasie.
– Nie jestem jego ojcem.
– Och. – Aaron znów wydawał się stracić trochę animuszu. Zapewne przekalkulował wszystko w głowie, kiedy on znajdował się na górze, i doszedł do wniosku, że powinien zrobić też dobre wrażenie na rodzicach Jacques’a. Blake nie zamierzał mu tego ułatwiać.
– Usiądźmy w salonie – mruknął w końcu i wskazał dłonią wejście do pokoju. – Nie będziemy przecież stać i na niego czekać.
Gdy znaleźli się we wspomnianym pomieszczeniu, opadł na swoje wcześniejsze miejsce na kanapie, ale nie sięgnął ponownie po laptopa. Zamiast tego obserwował chłopaka, który już mniej pewnie przysiadł na jednym z foteli. Nie zaproponował mu nic do picia. Nawet nie udawał, że patrzy na niego przychylnie.
– Mówił, za ile skończy? – zapytał Aaron i uśmiechnął się trochę nerwowo, jakby czuł się niekomfortowo w jego obecności.
– Dołączy do nas za dziesięć minut.
Cisza, która zapadła po jego słowach, mogła wydawać się niekomfortowa, ale Blake’a tylko bawiła. Czerpał niezdrową satysfakcję z tego, jak szybko wpłynął swoim zachowaniem na postawę siedzącego przed nim chłopaka. Mógł udawać pewnego siebie przy Jacques’u, ale przy nim wyraźnie się zestresował. Pewnie chciał, by wszystko było idealne, a tymczasem trafił na nieprzychylnego mu mężczyznę, który ewidentnie dawał mu do zrozumienia, że nie jest mile widziany w tym domu. To musiało być deprymujące.
– Czytałem jedną z pana książek.
– Ach tak…? – Uniósł brew, ale nie wydawał się szczególnie zainteresowany. – Którą?
Szepty.
Blake kiwnął głową. Wciąż uważał, że był to jego najlepszy kryminał. Miał problem z ponownym osiągnięciem podobnego poziomu.
– I jak ci się podobała?
– Była w porządku, ale wciąż nie do końca rozumiem motywacje głównego bohatera. Wydają mi się trochę… naciągane.
Brwi Blake’a podjechały na czoło. Ten chłopak sam kopał sobie grób.
– No cóż, gusta są różne. – Uśmiechnął się kpiąco. – Na przykład Jacques’owi bardzo się podobała. To jedna z jego ulubionych. – Może trochę przesadzał, bo Jacq, choć lubił tę książkę, na pewno nie zaliczyłby jej do ulubionych. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Ważny był cień niepewności, który przemknął przez twarz Aarona. Właśnie tego oczekiwał Blake, który uśmiechnął się szerzej. Nie wróżył im długiego związku.

***

Jacques zszedł do salonu nie po dziesięciu minutach, jak zapowiedział Aaronowi Blake, ale dopiero po dwudziestu pięciu. Nie wydawał się szczególnie zadowolony widokiem chłopaka, a w jego jasnych oczach dostrzec można było cień irytacji.
– Byliśmy umówieni dopiero za pięć minut – poinformował go, zamiast standardowego przywitania, co chyba jednoznacznie wskazywało na jego nastrój.
– Wiem. I przepraszam, że przyszedłem tak wcześnie. – Aaron wstał i spojrzał na Jacques’a z uśmiechem – nerwowym, ale wyrażającym też ulgę, bo siedzenie ze starszym mężczyzną w przytłaczającej ciszy musiało być dla niego mało przyjemnym przeżyciem. – Nie chciałem się spóźnić, więc wybrałem wcześniejszy autobus, ale pomyliłem się w obliczeniach…
– Dobra, nieważne. – Jacques zatrzymał ten potok słów i pokręcił głową, słysząc ciche prychnięcie dobiegające z kanapy. Nawet nie spojrzał w tamtym kierunku, znów powracając do ignorowania Blake’a. – Chodźmy do mojego pokoju.
Obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem na górę z Aaronem depczącym mu po piętach. Otworzył drzwi od swojego pokoju i przepuścił go w drzwiach.
– Rozgość się, a ja jeszcze skoczę po jakieś przekąski… Czego się napijesz?
– Wystarczy woda, dzięki.
– Mhm, zaraz wracam.
Zbiegł po schodach i przeszedł do kuchni, gdzie zajął się przygotowywaniem przekąsek. Mógł wsypać jakieś chrupki do miski i niespecjalnie się wysilać, ale pomimo swojej irytacji wyciągnął składniki z lodówki i zaczął przygotowywać małe kanapeczki. Robił to też z myślą o sobie, bo niewiele jadł od śniadania.
– Już zasłużył na twoje gotowanie?
Spiął się, słysząc znajomy głos, ale nie przerwał krojenia pomidora. Nawet nie zauważył, kiedy Blake wszedł do kuchni.
– Nie twój interes.
– Mi nie chciałeś robić kanapek. Zawsze musiałem się prosić…
– Możesz przestać?! – Jacques rzucił nóż na deskę i odwrócił się gwałtownie. – Po prostu przestań, do cholery. Nie zagaduj mnie, najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj. Myślisz, że nagle zaczniemy normalnie gadać? Po tym wszystkim?
– Ja… - Uśmiech Blake’a niemal natychmiast zniknął. – Nie. Nie myślę tak. Po prostu… Nie brakuje ci naszych rozmów? Tego, jak się dogadywaliśmy?
Jacques spojrzał bezradnie na mężczyznę, a jego ramiona opadły.
– Chyba za dobrze się dogadywaliśmy, skoro skończyło się, jak się skończyło. – Westchnął. – Twoje próby naprawienia tego… czegoś, nie pomogą, Blake. – Pokręcił głową. – Po prostu weź tę pieprzoną kanapkę i idź sobie stąd. – Prychnął cicho, widząc zaskoczenie na jego twarzy. – Przecież widzę, że chcesz. Znam cię…
Przymknął oczy i odczekał chwilę, zanim wrócił do krojenia pomidora. Ręce trochę mu się trzęsły i plasterki nie były tak równe, jakby sobie tego życzył, ale tym razem postanowił to zignorować. Musiał pozbierać myśli, zanim wróci do Aarona i zacznie udawać, że wszystko jest w porządku. Nie było to łatwe zadanie.

***

– Widzę, że już dorwałeś się do moich rzeczy.
– Leżał na biurku i... – Aaron uniósł głowę znad szkicownika Jacques’a i spojrzał na niego, a jego oczy od razu się rozszerzyły. – O cholera, pomóc ci?
– Nie, dam radę. – Szatyn pokręcił głową i postawił tacę z przygotowanymi przekąskami na biurku.
– Nie musiałeś niczego przygotowywać. Teraz aż mi głupio, że niczego nie przyniosłem.
Jacques wywrócił oczami i nie skomentował jego słów. Zamiast tego sięgnął po jedną z kanapeczek i usiadł na krześle.
– Znalazłeś tam coś ciekawego? – Wskazał na swój szkicownik.
– Przeszkadza ci, że spojrzałem…?
– Nie. – Wzruszył ramionami. – Gdyby mi przeszkadzało, pewnie bym go schował. – Prychnął. – To jak?
– Kilka. – Aaron wrócił do przeglądania szkicownika i w końcu zatrzymał się na jednym z rysunków. – Szczególnie ten. – Obrócił go tak, by Jacques mógł dostrzec szkic.
– Ach. – Uśmiechnął się szerzej. – Mogłem się domyślić. Bardzo narcystycznie, przyznaję.
– Mówiłeś, że nie naszkicujesz mnie na szybko.
– Mówiłem, że nie zrobię tego po pijaku. – Uśmiechnął się szerzej. – Na trzeźwo to zupełnie co innego. Jeśli chcesz, możesz go wziąć.
– Serio?
– Jasne, jest twój. A jak będziesz chciał, to zrobię coś więcej poza szybkim szkicem. Tylko od razu zastrzegam, że to wymagam dużej cierpliwości od modela.
Aaron wyszczerzył się i bardzo delikatnie wyrwał kartkę ze szkicownika.
– Jestem bardzo cierpliwym człowiekiem – przyznał i Jacques podejrzewał, że nie było to kłamstwo.
– To dobrze. – Kiwnął głową i wyciągnął talerz z kanapkami w stronę drugiego chłopaka. – Kanapeczkę?
– Chętnie. Usiądziesz obok?
Jacques wywrócił oczami, ale zabrał talerz i opadł na materac tuż obok Aarona.
– Nie mówiłeś, że twój ojczym jest znanym pisarzem.
– Nie aż tak znanym… – burknął i zapatrzył się na kawałek sera. – I nie jest moim ojczymem.
– Ach. – W tym westchnieniu zawarte były chyba wszystkie pytania.
– Jest narzeczonym mojej matki – poinformował. – I nie chcę o tym gadać. Porozmawiajmy o czymś innym. Co chciałbyś robić?
Aaron przesunął wzrokiem po jego ciele w dość jednoznaczny sposób. Niektórych mogłoby to zawstydzić, ale z pewnością nie szatyna.
– Mam kilka pomysłów.
– Ach tak? – Jacques uśmiechnął się kątem warg i uniósł brew. – Seks na trzeciej randce? Jak niegrzecznie. – Parsknął. – Ale na razie poprzestańmy na jakimś filmie, co?
– Liczyłem na to, że najpierw zobaczę twoje obrazy.
– Obrazy, a nie tyłek? – wypalił i zaśmiał się na widok jego miny. – Jeszcze chwila i pomyślę, że jesteś tutaj dla mojej sztuki, a wtedy się obrażę! – Zapewnił. – A co do obrazów, to nie zobaczysz ich, dopóki nie zacznę szykować jakiegoś wernisażu. Taka zasada.
– Jacuqes…
– Nie, nie. – Pokręcił palcem przed jego twarzą. – Bierz te kanapki, a ja poszukam filmu. – Położył talerz na jego kolanach, a sam wychylił się, by wziąć laptopa, który leżał pod łóżkiem. – Na co masz ochotę?
– Jak odpowiem, że na ciebie, to przegnę?
– Uroczy jesteś – zakpił i uruchomił urządzenie. – Potrzebujemy czegoś relaksującego, więc może sensacja… Who Am I widziałeś?

***

– Może powinniśmy zawołać ich na kolację?
Blake uniósł głowę znad telefonu i spojrzał na Katherine, która przyniosła właśnie talerz z aromatycznie pachnącymi pałeczkami z kurczaka w sosie teriyaki. Aż mu się oczy zaświeciły na ten widok.
– Gdyby byli głodni, to sami by tutaj przyszli – stwierdził sucho. W jego mniemaniu ten cały Aaron siedział u nich zdecydowanie za długo, ale oczywiście nie mógł powiedzieć tego Katherine, bo zaraz zaczęłaby dopytywać o powody i go ganić. Dlatego siedział cicho, choć drażniło go samo myślenie o tym, co oni mogą robić w pokoju Jacques’a.
– Może masz rację. – Usiadła obok niego. – Pewnie są zajęci sobą. Nie będziemy im przeszkadzać. – Wyraźnie się zawahała, co Blake mógł dostrzec w jej oczach, zanim kontynuowała. – Myślisz, że to ten chłopak, w którym Jacques jest zadurzony?
Mężczyzna zamarł, przez chwilę nawet nie wiedząc, jak na to zareagować.
– Zadurzony? – powtórzył. – Mówił ci, że się w kimś… zadurzył?
– Gdy byłeś u rodziców – potwierdziła. – Nie mówiłam ci wcześniej, bo wasze kontakty też ostatnio nie są najlepsze, ale teraz… Może jednak udało im się dogadać.
– Co ci mówił? – zapytał, doskonale słysząc, jak trzęsie mu się głos.
– Niewiele. Tylko tyle, że nieszczęśliwie się zakochał i że ten drugi chłopak go nie chce. Biedny chłopiec. Mam nadzieję, że teraz będzie szczęśliwy. Zasługuje na to.
Oczywiście Blake od dawna wiedział o uczuciach Jacques’a, więc ta odpowiedź nie powinna go zaskoczyć, a jednak zaskoczyła. Był przekonany, że dzieciak mówił o nim. Naprawdę był w nim zakochany. I nawet powiedział o tym swojej matce.
Zapatrzył się na kolację, nagle tracąc apetyt. Po raz kolejny uderzyło w niego, jak bardzo skrzywdził tego chłopaka, nawet jeśli nie chciał. A gdy na chwilę zerknął na Katherine, taką uśmiechniętą i cieszącą się z tego, że jej syn znalazł sobie chłopaka, po raz pierwszy dotarło do niego, jak bardzo ją zdradził. Zawsze była dla niego dobra, wyrozumiała, niemalże idealna, a on siedział obok niej i potrafił myśleć tylko o tym, jak zazdrosny jest o tego pieprzonego Aarona, na którego miejscu chciał się znaleźć.
– Nie jesz?
Drgnął, wyrwany ze swoich nieprzyjemnych myśli, i spojrzał na kobietę, która patrzyła na niego wyczekująco.
– Jem, jem. Tylko najpierw pójdę jeszcze do łazienki. Nie musisz na mnie czekać.
Uśmiechnął się do niej słabo i niemal pobiegł do łazienki, wewnętrznie cały rozedrgany. Do tej pory nie brał na poważnie groźby Jacques’a, bo był przekonany, że chłopak nie będzie w stanie wyznać matce prawdy. Ale teraz… Teraz zrozumiał, że sam będzie musiał to zrobić, bo nie był w stanie się z nią ożenić. Nigdy nie będą ze sobą szczęśliwi, chociaż Blake naprawdę chciałby, by było inaczej. Nie mógł jednak zignorować tego, co zrobił. I przede wszystkim nie mógł zignorować swoich uczuć, których nagle stał się świadom bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.  Musiał powiedzieć prawdę. Jak najszybciej.

piątek, 1 marca 2019

Pęknięcia - Rozdział 29

Niezmiennie zapraszam na Facebooka - tutaj
Trzymajcie się! 
_____________________________________________________________________

Lotnisko tuż po Nowym Roku było bardzo zatłoczone. Wśród tłumu powracających do domu podróżnych trudno było znaleźć miejsce na spokojną rozmowę, ale Lily zaciągnęła swojego brata w pobliże łazienek, by w spokoju powiedzieć mu to, czego nie mogła przekazać w domu.
– Musisz się ogarnąć, Blake.
– Nie ma to, jak miłe pożegnanie, siostrzyczko. – Mężczyzna uśmiechnął się z rozbawieniem. – W czym znowu muszę się ogarnąć?
– Dobrze wiesz z czym. Obiecałam tobie i Jacques’owi, że nie będę się wtrącać i nie wtrącałam się przez cały mój pobyt tutaj. Zresztą, nawet nie do końca rozumiem waszą relację. Ale to, co dzieje się w tym domu… To nie jest normalne.
Uśmiech mężczyzny zniknął tak szybko, jak się pojawił. Nie sądził, że Lily zechce poruszyć ten temat w takim miejscu.
– Rozmawiałaś z nim o tym?
– Tylko tyle, co z tobą. – Wzruszyła ramionami. – Nie mam pojęcia, co ty wyprawiasz, ale Katherine chce dziś go zabrać do sklepu z sukniami ślubnymi. Myślisz, że będzie się dobrze bawił?
– Skąd o tym wiesz?
– No nie wiem… Powiedziała mi? – Zakpiła. – Dobra, może jestem sporo młodsza i nie ogarniam tego wszystkiego, dlatego nie powinnam się wtrącać, ale… Blake, zrób coś z tym.
– Dobrze, że przynajmniej wiesz, iż nie powinnaś się wtrącać – syknął, bo irytowała go umoralniająca gadka Lily. Miała tylko szesnaście lat, do cholery! To on był starszy i wiedział, co robi. Choć może to ostatnie nie było do końca prawdą, ale nieważne. – Nie rozumiesz tego, więc to zostaw.
Dziewczyna zmrużyła oczy i założyła dłonie na piersi. Nie chciała się kłócić z bratem przed samym wylotem, w szczególności, że byli obserwowani przez Jacques’a i Nicka, którzy stali z boku, ale drażniło ją zachowanie brata. Według niej zachowywał się bardzo głupio i niedojrzale.
– Jak wkrótce czegoś nie zrobisz, to źle się to skończy, zobaczysz – ostrzegła.
– Wybacz, siostrzyczko, ale jesteś ostatnią osobą, która może mnie w ten sposób pouczać.
– Świetnie. Tylko później nie zdziw się, kiedy powiem „a nie mówiłam?”. – Bez dalszych słów obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę czekających na nią przyjaciół.
Blake odprowadził dziewczynę wzrokiem, klnąc pod nosem. Może Lily miała rację, mówiąc, że sytuacja w ich domu nie należała do najnormalniejszych, ale to nie znaczyło, że miała prawo wtrącać się do jego życia. Sam sobie z tym poradzi i na pewno nie potrzebuje do tego porad szesnastolatki. Już dawno nie zdenerwował się tak przez zachowanie młodszej siostry. I to akurat w dzień jej wyjazdu!
Miał ochotę zapalić, ale zamiast tego przywdział na twarz sztuczny uśmiech i podszedł do nastolatków, prześlizgując się wzrokiem po Jacques’u, jakby ten był powietrzem. Wcześniej próbował nawiązywać z nim kontakt, ale skoro wciąż natrafiał na ścianę w postaci ignorancji, sam również zaczął tak go traktować.
– Jeszcze ze czterdzieści minut sobie tak postoimy. Ktoś ma ochotę na kawę?

***

Powrót do domu okazał się bardziej niezręczny, niż przypuszczali, szczególnie gdy zajechali pod dom Nicka i ten zostawił ich samych. Jacques chciał wysiąść wraz z nim, ale pamiętał, że jego mama chciała z nim porozmawiać, więc został poniekąd zmuszony do siedzenia wraz z Blakiem w tym samym samochodzie przez ciągnące się jak lata minuty.
Mężczyzna podkręcił głośność w radiu i niezręczną ciszę między nimi wypełniła piosenka Nirvany. Jacques nie był znawcą, ale wydawało mu się, że to Lithium. Nie przyznałby się do tego, ale od czasu ich wspólnych wakacji, zaczął przekonywać się do muzyki, którą uwielbiał Blake. Ściągnął trochę utworów na swój telefon, a jego faworytem został zdecydowanie Bob Dylan. Nawet przeczytał na początku roku szkolnego jego autobiografię i pewnie podzieliłby się tym z mężczyzną, gdyby ich relacja się tak nie skomplikowała.
Pół godziny później zatrzymali się na podjeździe ich domu i obaj mogli odetchnąć z ulgą. Napięcie wisiało w powietrzu i gdyby mieli spędzić kolejne pół godziny w tak niewielkiej przestrzeni, z pewnością któryś z nich w końcu by wybuchł.
– Jacques, jedziemy!
Nie zdążyli nawet wejść do domu, gdy naprzeciwko nich wyszła Katherine – ubrana w elegancki płaszcz i kozaki, gotowa do wyjścia.
– Gdzie?
– Mam wolny dzień, więc będziemy szukać sukienki! Szkoda tylko, że Lily nie mogła wybrać się z nami…
– Ale… - Jacques spojrzał niemal żałośnie na swoją rodzicielkę, nim jego wzrok zaledwie na sekundę przesunął się na Blake’a, który – jak się okazało – również na niego spoglądał.
– Masz coś lepszego do roboty? – Kobieta uniosła brew i wyraźnie widać było, że nie jest zadowolona z jego reakcji.
– Obraz… - Wymówka była żałośnie słaba, więc nawet nie skończył zdania. Nie mógł się z tego wykręcić, jeśli nie chciał obrazić swojej matki. Ale patrzenie na nią w licznych sukniach ślubnych… Sama ta myśl go dobijała.
– Możesz skończyć później. – Katherine wywróciła oczami. – Wsiadaj do samochodu. – Zerknęła w końcu na Blake’a, który wciąż stał obok nich, choć sam również nie miał czasu. Był dziś umówiony na wywiad i powinien już się przebierać, jeśli nie chciał się spóźnić. – Kochanie, musisz na chwilę wyjechać, bo zastawiłeś garaż.
– Ach, tak. Jasne. – Mężczyzna pokiwał głową i wrócił do swojego samochodu, pogrążony w myślach. Lily miała rację. Jego narzeczona zamierzała zabrać swojego syna na zakupy, a reakcja Jacques’a była oczywista. Nie spodziewał się niczego innego. Ale czy mógł coś z tym zrobić? Raczej nie.

***

Blake poprawił krawat, przeglądając się w lustrze. Kolejny wywiad wcale go nie cieszył, a ten dzień z pewnością nie był najlepszym dniem na rozmawianie o jego twórczości i powodach, przez które utrzymywał swą tożsamość w tajemnicy. Odpowiadał już kilka razy na te same pytania i za każdym razem było to coraz bardziej denerwujące. A po rozmowie z młodszą siostrą, wcale nie miał ochoty na wywlekanie jego życia prywatnego, nawet jeśli jego odpowiedzi nie zahaczały za bardzo o prawdę.
Myślami wciąż był przy słowach Lily, a także Katherine i Jacques’u, spędzających wspólnie czas na wybieraniu sukni ślubnej dla kobiety. Chyba dla żadnego z nich ten pomysł nie był komfortowy. Wcale nie chciał, by chłopak dodatkowo cierpiał. Inni mogli myśleć, że ta sprawa wcale nie działa na niego tak emocjonalnie, jak na chłopaka, ale on też nie czuł się dobrze z tym, co przeżywał przez niego Jacques. Zresztą, sam też był mocno rozdarty. Nic nie mogło naprawić tego, co już się między nimi zepsuło; nic nie mogło cofnąć czasu i sprawić, by niektóre rzeczy się nie wydarzyły. Musieli jakoś z tym żyć, a on musiał podjąć decyzje, których podjąć wcale nie chciał. Choć nie czuł się dobrze w tym ciągłym zawieszeniu, które odczuwał, to jednak nie czuł się też na siłach, by wykonać kolejny krok i w końcu coś postanowić. Ich wspólna przyszłość malowała mu się w ciemnych kolorach.
Westchnął i spojrzał na zegarek. Już wiedział, że się spóźni. Aiden go zabije. Tylko tego mu dziś brakowało.

***

Jacques tylko jednym uchem słuchał wesołego trajkotania swojej rodzicielki, bo myślami wciąż znajdował się w sklepach, które tego dnia odwiedzili. Spędzili na zakupach pół dnia i wracali do domu, gdy na zewnątrz było już ciemno. Katherine nie mogła się zdecydować, ciągle zmieniała zdanie i chciała odwiedzić jak najwięcej salonów, by wybrać tę najlepszą, najwspanialszą suknię, która będzie pasowała do jej wieku i otaczającej ich scenerii. Jacques chciał jej pomóc, naprawdę, ale widząc szczęście na jej twarzy i coraz to nowsze suknie, które zakładała…
To był koszmarny dzień. Już dawno jego psychika nie została tak bardzo przeczołgana, jak właśnie w tych wszystkich ekskluzywnych salonach, po których jego matka chodziła z ogromnym zapałem. Nie mógł patrzeć na jej radość i myśleć o zbliżającym się ślubie, gdy był świadomy, jakie świństwo jej zrobili. Nawet nie chodziło już o jego bolące, popękane serce, które wciąż wyrywało się do Blake’a. Wyrzuty sumienia po prostu go zabijały i tego dnia osiągnęły apogeum.
W pewnym momencie poczuł się tak źle, siedząc na krześle i czekając, aż jego matka opuści przymierzalnię, że był gotów wyznać jej prawdę, nawet za cenę nienawiści z jej strony. Na szczęście zdążył się uspokoić i kiedy Katherine pokazała mu się w kolejnej kreacji, potrafił nawet ją skomplementować i ani razu nie wspomniał o jej narzeczonym. A jednak jego psychika była w fatalnym stanie i kiedy wszedł w końcu do domu, miał ochotę zamknąć się w swoim pokoju i nie wychodzić z niego przez najbliższy tydzień.
– Dobrze się czujesz? – Matka załapała go za ramię, zanim jeszcze przekroczył całkowicie próg domu.
– Tak. – Wymusił szeroki, sztuczny uśmiech. – Wszystko w porządku. Jestem tylko trochę zmęczony i głodny.
– Zaraz coś przygotuję, tylko zaniosę zakupy do garderoby, dobrze?
Jacques pokręcił głową i odwrócił wzrok. Jego matka była dla niego zbyt dobra.
– Nie musisz. Sam mogę…
– Już wróciliście?
Blake niespodziewanie pojawił się w wejściu do salonu, przerywając mu w połowie zdania. Wciąż miał na sobie garnitur i krawat. Musiał wrócić chwilę przed nimi.
– Chyba raczej dopiero. – Katherine zaśmiała się, zdejmując płaszcz. – Ale zakupy bardzo nam się udały, prawda Jacques?
– Taak.
– Tylko nie myśl, że pokażę ci, co kupiłam. – Kobieta spojrzała radośnie na swojego narzeczonego. – Zaraz wracam.
Katherine zabrała wielkie pudło, które Jacques przyniósł z samochodu i pognała z nim na górę, zostawiając ich samych. Cisza, która zapadła w hallu, była tak niekomfortowa, że szatyn nie mógł już tego wytrzymać. Przepchnął się obok Blake’a i przeszedł do kuchni, by nalać sobie wody. Zaschło mu w ustach.
Dłonie tak mu się trzęsły, gdy wyciągał szklankę z szafki, że miał problem z jej utrzymaniem. Potrzebował chwili, żeby się uspokoić. Widok bruneta tylko pogłębił jego fatalny stan. Każde spojrzenie na tego ciemnowłosego mężczyznę przypominało mu o tym, co zrobili. I najgorsze było to, że Jacques pamiętał, jak bardzo mu się to podobało. Brzydził się sobą.
– Chcę być sam – wydusił, doskonale słysząc ruch za sobą.
– Nie chciałem, żebyś przez to przechodził.
– Nie słyszysz, kiedy mówię, że chcę być sam? – Jacques obrócił się na pięcie i spojrzał ze złością na przystojną twarz Blake’a. Widok mężczyzny w tym eleganckim garniturze, nawet z roztrzepanymi włosami, wywoływał w nim złość. – I ty nie chciałeś? To wszystko twoja wina!
-– Moja? – Brunet zmrużył oczy, od razu się irytując. – Czyli ty jesteś bez winy? Mam ci przypomnieć, kto za mną wodził zakochanym wzrokiem?
Jacques zacisnął zęby, choć poczuł się tak, jakby dostał w twarz. To była prawda, że patrzył na niego jak zakochany szczeniak. Ale mimo to, Blake nie był od niego lepszy. I w porównaniu do niego, nawet nie czuł większych wyrzutów sumienia.
– Ja przynajmniej coś czuję! – syknął i zbliżył się do niego. – A ty?! Żadnych pieprzonych wyrzutów sumienia?! – Pchnął go niespodziewanie w klatkę piersiową. – Jak możesz patrzeć w lustro?!
Teraz cały się już trząsł, a jego oczy lśniły od łez. Chciał popchnąć go jeszcze raz, ale wtedy mężczyzna złapał jego nadgarstki w silnym uścisku i przyciągnął go do siebie, przez co prawie zderzyli się ciałami.
– Możesz myśleć, co chcesz – szepnął Blake, pochylając się nad nim. – Ale bez względu na to, co ci się wydaje, ja też mam uczucia, Jacq. I nie tylko ty czujesz się źle z tym, co zrobiliśmy.
Jacques spuścił wzrok na klatkę piersiową bruneta, czując, jak opuszcza go cała złość. To znów się działo. Wyczuwał między nimi silne napięcie, od którego robiło mu się słabo. Zapach mężczyzny, jego bliskość – to było odurzające.
– Masz jej powiedzieć prawdę – wydusił i w końcu wyszarpnął ręce z uścisku. Serce waliło mu tak mocno w piersi, jakby chciało zaraz z niej wyskoczyć. – Albo ja jej powiem.
Uciekł z kuchni, całkowicie zapominając o wodzie, którą miał wypić. Wbiegł po schodach, po drodze mijając swoją zaskoczoną matkę, i zamknął się w łazience. Musiał się uspokoić. Ten dzień to było dla niego zbyt wiele.
Tymczasem Blake zagapił się na wyjście z kuchni, w którym zniknął Jacques, i przez chwilę stał nieruchomo, aż nagle uderzył dłonią w blat. On też czuł to napięcie między nimi, które nie znikało, nawet jeśli ich relacja była teraz jeszcze gorsza, niż na początku ich znajomości. Ten chłopak wciąż go pociągał, co dodatkowo go irytowało. Poza tym drażniły go te wszystkie oskarżenia ze strony Jacques’a. To, że nie obwieszczał tego światu, nie znaczyło, że nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Na początku faktycznie nie czuł tego za bardzo, ale z czasem dyskomfort, jaki odczuwał w pobliżu narzeczonej (szczególnie gdy obok nich znajdował się jej syn), zaczął rosnąć. I on też widział, że atmosfera w tym domu była okropna. Nikt nie musiał mu tego uświadamiać.
– Blake? – Do kuchni weszła Katherine. – Coś się stało?
Pokręcił głową. Nie miał teraz siły na rozmowę z nią. Nie po tym, co przed chwilą wydarzyło się między nim a jej synem.
Masz jej powiedzieć prawdę albo ja jej powiem.
Co to w ogóle miało znaczyć?
– Za mocno odstawiłem szklankę – odpowiedział w końcu i sięgnął do krawata, by go ściągnąć. – Idę pobiegać.
– Teraz? – Katherine wyglądała na zaskoczoną. Nigdy nie biegał wieczorem. Tylko rano.
– Tak. Wywiad był koszmarny. Muszę odetchnąć.
Wywiad faktycznie był okropny, gorszy nawet, niż przypuszczał. Drażniły go pytania dotyczące jego życia osobistego, powodu posiadania pseudonimu, powodu ujawnienia tożsamości… Aiden ostrzegał go przed tym, ale nie spodziewał się, że będzie to tak nieznośne. A kiedy dołożył do tego poranną rozmowę z Lily, naprawdę czuł się okropnie. W domu zresztą nie było lepiej, co przed chwilą udowodnił mu Jacques, stawiając mu absurdalne – jego zdaniem – ultimatum. Pieprzony gówniarz.
– Jak wrócę, to porozmawiamy. – Podszedł do kobiety i pocałował ją przelotnie w policzek, by następnie udać się do sypialni. Wiedział, że ją rozczarował. Katherine na pewno chciała opowiedzieć mu o zakupach, ale on nie chciał tego słuchać. Widział doskonale, jak zakupy wpłynęły na nastolatka i naprawdę czuł się z tym źle. Nigdy nie chciał stawiać go w podobnej sytuacji. Jacques nie był jednak bez winy. Obaj byli. I obaj musieli jakoś sobie z tym poradzić. Chłopak nie mógł zwalać na niego wszystkiego, bo Blake i tak z trudem sobie z tym radził…

***

– Wybacz spóźnienie.
Jacques spojrzał z zaskoczeniem na Aarona, który stał za nim i trzymał jedną ze słuchawek, którą przed chwilą wyciągnął mu z ucha.
Spojrzał na zegarek.
– Siedem minut. Nie lubię spóźnialskich.
– Obiecuję poprawę. – Aaron uśmiechnął się, prezentując swoje lśniące zęby. – Mogę sprawdzić, czego słuchasz?
Jacques kiwnął głową i uśmiechnął się trochę kpiąco, widząc zaskoczenie na twarzy chłopaka, gdy ten przyłożył słuchawkę do ucha.
– Mhm, muzyka klasyczna. Chyba nie powinienem być zaskoczony. – Kolejny uśmiech. – Przyznaję się jednak, że tego nie znam.
– Może usiądziesz? – Wskazał na fotel, który znajdował się po drugiej stronie stolika. – To koncert fortepianowy c-moll Rachmaninova.
– Wow. Robi wrażenie. Tylko takiej muzyki słuchasz?
– Ostatnio zainteresowałem się też rockiem… - Jacques uśmiechnął się krzywo i wskazał na karty deserów. – Zamówimy coś?
– Jasne. Daj mi tylko chwilę na wybór. Polecasz coś?
– Lody śliwkowe i ciasto jabłkowe to majstersztyk.
Jacques rozejrzał się bez większego zainteresowania po dobrze sobie znanym wnętrzu. Liczne półki z książkami, duże, głębokie fotele i niewielkie stoliki nadawały temu miejscu specyficzny klimat. Do tego cicha muzyka jazzowa płynąca w tle… Bardzo lubił to miejsce.
O tej porze w kawiarni było niemal całkowicie pusto. Dopiero za godzinę pojawią się goście, którzy skończą tego dnia pracę. Mieli więc przynajmniej godzinę z Aaronem na spokojną rozmowę i bliższe poznanie się. Wcale nie zamierzał do niego pisać ani się z nim umawiać, ale popchnęła go do tego Lily i późniejsze zakupy z jego matką, które nie skończyły się dla niego dobrze. Ten przystojny chłopak, który siedział właśnie przed nim, wydawał mu się całkiem interesujący. Nie było w nim niczego, co by go rozdrażniło w trakcie Sylwestra, a spędzili ze sobą naprawdę sporo czasu. To już była połowa sukcesu. A on chyba naprawdę potrzebował kogoś, kto pozwoli mu oderwać myśli od Blake’a i ich toksycznej relacji.
– To, co wybrałeś?
Aaron uniósł głowę znad karty i posłał mu przyjazny uśmiech.
– Lody śliwkowe i late brzmią znakomicie.