czwartek, 14 lutego 2019

Niepisane zasady świętowania

Wiem, że oczekujecie rozdziału, ale naprawdę ciężko się go pisze. Chciałabym czerpać z tego taką frajdę, jak na początku, ale chyba już nie potrafię. Natomiast ten tekst napisałam błyskawicznie i jest to typowy, walentynkowy one-shot. Mam nadzieję, że umili Wam chociaż trochę to oczekiwanie...
Przy okazji bardzo dziękuję za wszystkie komentarze <3
I zapraszam na Facebooka: tutaj
_________________________________________________________


Święto zakochanych oficjalnie nazywane Walentynkami nigdy nie było świętem, któremu Marcin poświęcałby większą uwagę. Kojarzyło mu się głównie z tandetnymi wystawami sklepowymi, w których królowały ogromne serca i wiszące amorki, beznadziejnymi komediami romantycznymi wyświetlanymi w kinach i migdalącymi się parami, których wszędzie było pełno. Sam nigdy nie obchodził Walentynek, bo nie miał z kim i nigdy nie było mu przykro z tego powodu.
Gdyby nie wystawy w sklepach przepełnione czerwonymi, nikomu niepotrzebnymi produktami, pewnie nawet nie zauważyłby, że była już połowa lutego. Gdy wpadał w rutynę, czasem myliły mu się dni tygodnia. W tym roku też nie poświęcił Walentynkom większej uwagi i dopiero gdy zaczął przysłuchiwać się rozmowom swoich kolegów z pracy (ciasny pokoik z mnóstwem upchanych biurek wspierał wścibstwo i plotkowanie), którzy omawiali swoje plany na spędzenie tego dnia, uświadomił sobie, że miał problem.
Franka poznał prawie rok wcześniej, a od ośmiu miesięcy byli parą. Marcin nie przypuszczał, że kiedykolwiek uda mu się związać z jakimś mężczyzną, bo lata leciały, a on kompletnie nie radził sobie w dłuższych relacjach. Nie narzekał jednak, z góry przyjmując, że los skazał go na życie w samotności, aż w jego życiu pojawił się jego obecny partner – młodszy prawie o dziesięć lat, w nerdowskich okularach, ze skłonnościami do gadulstwa, przydługich swetrów i książek przepełnionych przemocą. Marcin przepadł całkowicie i chyba ze wzajemnością, skoro od ośmiu miesięcy żyli ze sobą jak w bajce.
Całe życie traktował Walentynki jak święto, które go nie dotyczy, więc nic dziwnego, że w tym roku nie pomyślał o tym, że coś się zmieniło. Teraz był w związku i Franek mógł przecież oczekiwać od niego czegoś specjalnego. Nigdy nie rozmawiali o swoim podejściu do święta zakochanych, ale wydawało mu się to całkiem logiczne. Uświadomił to sobie jednak dopiero, gdy jego współpracownicy omawiali plany na wieczór. Już widział zawód na twarzy swojego chłopaka, gdy wróci do mieszkania bez żadnego pomysłu na wspólne świętowanie.
Skończył pisać służbowego maila i wyciągnął telefon, by z przejęciem przejrzeć repertuar kin. Nie miał w tym żadnego doświadczenia, nie wiedział, jak zwykle spędzali ten czas zakochani, ale podsłuchawszy rozmowę kilku swoich kolegów, doszedł do wniosku, że wspólne wyjście do kina jest jedną z głównych walentynkowych atrakcji. Zresztą, zapewne nie bez powodu w Walentynki natykał się na ogromne kolejki do kin, kiedy wędrował w przeszłości po galerii handlowej w poszukiwaniu skarpetek w odpowiednim kolorze lub przejeżdżał samochodem obok wielkich multipleksów.
Franek uwielbiał kino niezależne, które poruszało trudne tematy i zmuszało do myślenia. Czasem zabierał go ze sobą na seanse, ale Marcin tak naprawdę nie miał żadnego pojęcia o kinie i tylko czasem lubił obejrzeć sobie coś dla relaksu. Nie potrafił określić, czy film był dobrze wyreżyserowany, nazwać montażu czy znaleźć konkretne problemy w scenariuszu. Zdarzało się, że czuł się przy swoim partnerze jak kompletny idiota, kiedy ten tłumaczył mu coś, co było dla niego oczywiste, a Marcin tego nie rozumiał. Nie chciał wybrać filmu, który mógłby nie trafić w wyrafinowany gust Franka, albo – co gorsza – który ten mógł już widzieć. Na szczęście jego chłopak nie pogardzał też kinem akcji i filmami superbohaterskim, więc bez dłuższego namysłu pominął kina studyjne i sięgnął po repertuar multipleksów.
Rozczarowanie, które przeżył, było ogromne. Nie spodziewał się, że tego dnia, wieczorem, mogą grać tylko komedie romantyczne. Czy ludzie w Walentynki chodzili tylko na takie filmy? Zastanawiał się, czy to była jakaś niepisana zasada tego święta i chodziło o to, by wszystko tego dnia krążyło wokół miłości. Może Franek też chciałby wybrać się na film o zakochanych? Niezbyt chętnie, ale z dobrymi intencjami, zaczął przeglądać seanse i tutaj przeżył kolejne niemiłe zaskoczenie. Nie było miejsc. Chyba że kogoś interesowały siedzenia w najniższych rzędach, ale Marcin naprawdę nie zamierzał spędzić całego seansu z wygiętą pod bolącym kątem szyją.
– Michał? – Spojrzał na swojego kolegę, który siedział przy biurku znajdującym się naprzeciwko.
– Hm? – Mężczyzna wyjrzał zza monitora. – Co jest?
– Mówiłeś, że idziesz dziś do kina, tak? Na co?
– Na „Miłość jest wszystkim”. A co?
Marcin skrzywił się, bo tytuł wcale nie zachęcał. Mógł się jednak poświęcić dla Franka.
– Sprzedaj mi te bilety – poprosił. – Zapłacę dwa razy tyle.
Michał uniósł brwi i zaśmiał się pod nosem.
– Zwariowałeś? – Pokręcił głową. – Aśka by mnie zabiła, a ja jeszcze chcę żyć. Sorry.
Kuba, który najwyraźniej przysłuchiwał się ich rozmowie, posłał Marcinowi współczujące spojrzenie.
– Zapomniałeś, co? – Pokiwał głową, jakby go rozumiał. – Dwa lata temu też zapomniałem i miałem w domu piekło. Musisz ogarnąć coś innego.
– No. – Antek włączył się do rozmowy. – Masz przejebane, stary.
Marcin westchnął i wrócił spojrzeniem do swojego telefonu. Nie sądził, by Franek zrobił mu awanturę z powodu głupiego święta zakochanych. Rzadko się kłócili i to na pewno nie był powód do jednej z ich kłótni. Mężczyzna czuł jednak, że go zawiedzie i przed oczami już widział jego zasmuconą twarz. To go wykańczało i sprawiało, że robił się zdesperowany.
Myśląc o tym, co można robić w Walentynki, nagle wpadł na – jak sądził – genialny pomysł. Mogli przecież wybrać się na kolację do eleganckiej restauracji, a najlepiej do ulubionej restauracji Franka. To na pewno wynagrodziłoby mu to głupie kino.
Numer do lokalu miał zapisany w kontaktach w swoim telefonie, więc wystarczyło tylko, by wyszedł do łazienki, aby zadzwonić. Odebrali po dwóch sygnałach.
– Dzień dobry – przywitał się. – Chciałbym zarezerwować stolik dla dwóch osób na nazwisko Szafrański.
– Oczywiście. – W wyobraźni widział, jak kobieta po drugiej stronie telefonu kiwa głową. – Kiedy i o której?
– Dziś, na godzinę osiemnastą.
– Przykro mi, ale nie mamy już wolnych miejsc.
– A na inną godzinę?
– Niestety, dziś wszystko zarezerwowane. Mogę zaproponować inny dzień.
– Nie, nie, dziękuję. Do widzenia.
Rozłączył się pospiesznie i spojrzał żałośnie w lustro. Jego ciemne włosy mocno kontrastowały z pobladłą twarzą. Czemu nie pomyślał o tym wcześniej? Co miał teraz zrobić? Tak bardzo nie chciał zawieść swojego chłopaka, a jak na złość, nic mu nie wychodziło. Nie miał pojęcia, co jeszcze ludzie robili w Walentynki. Głupie święto zakochanych. Po co to komu?
Westchnął i poprawił krawat. Może jego koledzy coś mu podpowiedzą…

***

Po pracy napisał do Franka, informując go, że tego dnia wróci do domu trochę później. Miał plan. Skoro nie mógł go zabrać do kina lub restauracji, to mógł chociaż kupić mu jakiś prezent. W drodze do najbliższej galerii handlowej zastanawiał się, czym mógłby być ten prezent. Mógł zawsze wejść do księgarni i wybrać jakąś książkę dla swojego chłopaka, a wiedział, że ten z takiego podarunku zawsze się ucieszy. Ale czy w Walentynki nie powinien dać czegoś, co byłoby związane z tym świętem? Czego mógł oczekiwać od niego Franek?
Taki był zamyślony, że samochód prowadził automatycznie i dopiero po dłuższej chwili zauważył, że jego auto zarzuca w prawą stronę. Na początku nie zrozumiał, co się stało, a kiedy w końcu to do niego dotarło, zaklął siarczyście i nie dostrzegając żadnego samochodu za swoim, zatrzymał się i włączył światła awaryjne.
Przekręcił kluczyk w stacyjce, wyszedł, obszedł samochód i spojrzał na koła. W tylnym wyraźnie brakowało powietrza. Miał ochotę uderzyć głową w dach samochodu z bezsilności. Złapał kapcia w środku miasta. Czy mógł mieć większego pecha?
Westchnął i wyciągnął telefon z kieszeni, żeby napisać Frankowi, że to „później” może się przedłużyć, ale kiedy zerknął na wyświetlacz, dostrzegł, że aparat jest wyłączony. Przymknął oczy i wziął kilka powolnych wdechów, żeby się uspokoić. Ładował telefon z samego rana, ale najwyraźniej najnowszym modelom to nie wystarczało.
Otworzył drzwi od strony pasażera i zaczął szukać ładowarki, ale szybko uświadomił sobie, że nie było jej w samochodzie. Mógł zostawić ją w pracy, w co powątpiewał, albo na stole w kuchni, kiedy jego chłopak postanowił pożegnać go gorącym pocałunkiem, od którego zakręciło mu się w głowie. Nic dziwnego, że zapomniał zabrać ładowarki.
Klnąc pod nosem, ile wlezie, otworzył bagażnik i wyciągnął trójkąt ostrzegawczy. Musiał zmienić oponę, a później – jeśli los znów nie spłata mu figla – pojedzie do galerii handlowej i znajdzie jakiś prezent.

***

Ostatni raz zmieniał oponę jakieś osiem lat temu i zapomniał już, jak męczące potrafi być to zajęcie. I czasochłonne. Gdy zasiadł w końcu w samochodzie i włączył radio, by dowiedzieć się, która była godzina, ze zdumieniem odkrył, że było naprawdę późno. Zbyt późno, by biegać po galerii handlowej i szukać prezentu, na który i tak nie miał pomysłu, skoro jego partner czekał na niego w domu i najprawdopodobniej się martwił, bo on nie dawał znaku życia.
Wyłączył światła awaryjne i uderzył kilka razy dłonią w kierownicę, by wyładować swoją frustrację. Dopiero głośny dźwięk klaksonu przywołał go do porządku, przez co w końcu ruszył w stronę mieszkania.
Walentynki miały to do siebie, że często widywało się różne stoiska z kwiatami – zwykle nielegalne –  ustawione blisko ulic, by kierowcy mogli w pośpiechu zaopatrzyć się w kwiaty dla ukochanej osoby. Marcin też widywał takie stoiska w przeszłości i kiedy dostrzegł coś podobnego niedaleko przystanku autobusowego, zahamował gwałtownie, omal nie narażając się tym na stłuczkę. Ostry dźwięk klaksonu poinformował go, że było blisko. Nie poświęcił jednak większej uwagi kierowcy samochodu, który jechał za nim, i zjechał na przystanek, by tam ponownie zatrzymać się na światłach awaryjnych.
Nie znał się na kwiatach, ale intuicja podpowiadała mu, że w ten dzień powinien wybrać czerwone róże, które zapewne były symbolem miłości, czy coś takiego.
Wysiadł z samochodu i podszedł do stoiska. Przed nim był jakiś mężczyzna, więc stanął w kolejce i przyjrzał się kwiatom. Nie było ich wiele, bo o tej godzinie ostały się jakieś resztki, ale dostrzegł cztery czerwone róże, więc uśmiechnął się z zadowoleniem. Przynajmniej to mu się udało.
– Poproszę czerwone róże. – Usłyszał.
– Wszystkie?
– Tak, poproszę.
Marcin zamarł i nawet nie zaprotestował, kiedy mężczyzna przed nim zabierał kwiaty, które miały choć trochę uratować ten koszmarny dzień. Bez słowa odwrócił się i wrócił do swojego samochodu, nie mając nawet sił, by szukać teraz jakiejś kwiaciarni. Chyba musiał się poddać.
W życiu bywał raczej rozgarniętą osobą, ze stałą pracą, własnym mieszkaniem (i kredytem spłaconym za to mieszkanie). Nie miał problemów z typowo codziennymi sprawami, ale to jedno głupie święto najwyraźniej go przerosło. Odkąd koledzy w biurze uświadomili go, że powinien przygotować coś na Walentynki, wpadł w jakiś amok i coraz bardziej panikował. Teraz nastąpiło apogeum tego stanu i postanowił się poddać, nie mając już sił na kolejne próby. I tak nie miał pomysłów.
Z wizją rozczarowanego Franka, wyjechał z zatoczki autobusowej i ruszył w stronę domu. Chciał już, żeby ten beznadziejny dzień dobiegł końca.

***

– Jesteś w końcu. – Już od progu usłyszał głos swojego zaniepokojonego partnera. – Dzwoniłem do ciebie kilka razy, ale ciągle włączała się poczta. Myślałem, że coś się stało!
– Przepraszam – wymamrotał, zdejmując płaszcz. Spojrzał na Franka, który stanął w wejściu do pokoju dziennego. – Telefon mi padł, a ładowarkę musiałem zostawić w domu.
– Faktycznie, leży w kuchni na stole. Ale stało się coś, że wróciłeś tak późno? Martwiłem się.
– Wiem, przepraszam – powtórzył i kiedy rozebrał się z wierzchnich rzeczy, podszedł do swojego chłopaka, by delikatnie pocałować go w nos. – Gniewasz się?
Franek pokręcił głową.
– Złapałem kapcia. I zmiana koła zajęła mi więcej czasu, niż przypuszczałem. – Przyznał niechętnie.
– Och. – Młodszy mężczyzna spojrzał na niego z zaskoczeniem. – Trochę pechowy dzień, co? Zrobić ci herbatę?
Marcin pokiwał głową, ale zanim jego partner zdążył odejść, by przygotować mu ciepły napój, złapał go w pasie i spojrzał na niego ze skruchą.
– Przepraszam – powtórzył po raz trzeci.
– Ale za co? – Franek wyglądał na szczerze zdziwionego. – Przecież się nie gniewam.
– Nie, nie za to. – Pokręcił głową. – Przepraszam, że nic dla ciebie nie mam. Wiem, że są Walentynki, ale…
– Hej, Marcin, spokojnie. Przecież nic…
– Nie, poczekaj. Daj mi dokończyć. – Wcale nie wyglądał, jakby zauważył reakcję swojego chłopaka. – Naprawdę się starałem, ale za późno zacząłem o tym myśleć i nic mi nie wychodziło – w kinie i restauracji nie było miejsc, na szukanie prezentu było za późno przez tego cholernego kapcia, a ostatnie róże zwinął mi jakiś facet…
– Kochanie, naprawdę nie musisz się tłumaczyć. – Franek uśmiechnął się do niego ciepło. – A czerwonych róż nie lubię.
– Serio?
– Serio.
– I nie jesteś rozczarowany, że nie robimy nic specjalnego w tym dniu?
– Nie.
– I nie kłamiesz?
– A chcesz, żebym się na ciebie obraził?
Marcin odetchnął głęboko, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie mógł bardziej uwielbiać swojego partnera. Objął go mocno w pasie i przyciągnął do siebie, wtulając nos w jego miękkie, ciągle rozczochrane włosy.
– A w ogóle… - Pociągnął nosem raz, drugi i trzeci. – Co tutaj tak śmierdzi?
Młodszy mężczyzna zrobił krok w tył, poprawił okulary i uciekł wzrokiem w bok. Wyglądał na zawstydzonego.
– Pamiętasz, jak mówiłeś, że twoja mama robiła najlepszą kaczkę z jabłkami, jaką można sobie wyobrazić? I że chętnie byś znów ją zjadł?
Marcin bezwiednie pokiwał głową.
– No to… znalazłem taki przepis w internecie, a że dziś są Walentynki, to pomyślałem, że zrobię ją dla ciebie. I była smaczna, naprawdę! – Zapewnił pospiesznie, jakby starszy mężczyzna to negował. – Ale później trochę się zaczytałem i… zapomniałem o niej. Przepraszam.
– Chciałeś zrobić dla mnie kaczkę…? – Dopytał, a uśmiech na jego twarzy tylko się powiększał.
Franek pokiwał słabo głową.
– Ale nie wyszło. Próbowałem wietrzyć, ale zimno jest dzisiaj…
Marcin przyjrzał się grubemu swetrowi, który miał na sobie jego partner i zaśmiał się cicho. Ciągle było mu zimno. Nawet w letnie miesiące.
– Jesteś… Aż brakuje mi słów. – Pocałował go delikatnie. – Po prostu idealny.
Franek odpowiedział skrępowanym, acz szerokim uśmiechem, przez którym w jego lewym policzku pojawił się niewielki dołeczek.
– Zrobię ci tę herbatę.
– Poczekaj. – Marcin złapał go za dłoń. – Zamówimy skrzydełka z KFC?
– I włączymy coś na Netflixie?
Uśmiechnął się radośnie do swojego młodszego partnera, szczerze poruszony. W takich chwilach upewniał się, że pasowali do siebie doskonale.
– Idealny – powtórzył, całkowicie zauroczony. – Po prostu idealny.