niedziela, 25 listopada 2018

Pęknięcia - Rozdział 27

Jak zwykle wychodzi więcej, niż planuje. Miało być krócej, bo taki przejściowy rozdział, a wyszło jak zawsze. I nawet nie wiem, jak.
Tekst nie jest sprawdzony, więc za wszelkie błędy przepraszam. Później poprawię.
Gorąco dziękuję też za wszystkie komentarze. Były wspaniałe! <3
Trzymajcie się!
________________________________________________________________


Jacques ściągnął fartuch, spojrzał krytycznie na swoje zabrudzone dłonie i westchnął. Nie był zadowolony. Ostatnio miał problem ze swoimi pracami. Nic mu się nie podobało. Patrzył krytycznie na każdą kreskę i nie potrafił odnaleźć w sobie nawet grama natchnienia. Mógł gapić się godzinami na puste płótno lub kartkę albo na siłę próbować coś robić (tak jak to miało miejsce tego popołudnia), ale nic dobrego z tego nie wychodziło. Przynajmniej w jego odczuciu.
Gdy otworzył drzwi od pracowni, omal nie wpadł na Lily, która musiała na niego czekać.
- Pokażesz mi swoje obrazy?
- Nie.
Dziewczyna aż wciągnęła głębiej powietrze, chyba nie spodziewając się tak szybkiej i kategorycznie brzmiącej odpowiedzi. Zrobiła żałosną minę.
- Dlaczego?
- Bo nie wpuszczam nikogo do środka. – Odwrócił się do niej plecami i dość ostentacyjnie przekręcił klucz w zamku. – Nie robię wyjątków. Dla nikogo.
- Ale Blake widział twoje obrazy! – zajęczała, jakby ten argument miał go przekonać.
- No i? – Uniósł brew. – On widział je na wystawie. – Zaraz też skrzywił się, przypominając sobie, że widział również to, co znajdowało się w pracowni. Ale to było dawno. Wtedy jeszcze nie było między nimi tych wszystkich emocji. Stare, dobre czasy.
- Jacques…
Chłopak wywrócił oczami. Czasem widział aż za duże podobieństwo między tym rodzeństwem.
- Mogę pokazać ci swoje szkicowniki – powiedział łaskawie i kiwnął na nią, by ruszyła za nim do jego pokoju. – Tak w ogóle to nie miałaś przypadkiem pomagać w ubieraniu drzewka świątecznego?
- Twoja mama mnie wygoniła. – Dziewczyna skrzywiła się i wydęła dolną wargę. – Stwierdziła, że psuję jej koncepcję. Blake’owi też się dostało.
Nastolatek roześmiał się, wyobrażając to sobie. Sytuacja musiała być komiczna.
- Teraz przynajmniej wiesz, czemu nie chciałem tego robić. – Puścił jej oczko i pochylił się, żeby wyciągnąć z biurka stare szkicowniki. W jednej z szuflad upchał większość z nich, a ta część, która się nie zmieściła, wylądowała na podłodze w pracowni lub w koszu. – Trzymaj. – Rzucił jej kilka, które leżały na samej górze. – Możesz sobie przeglądać, a ja skoczę pod prysznic. Muszę się domyć.

Kiedy dziesięć minut później wrócił do pokoju, mając na sobie jedynie ręcznik (zupełnie nie krępował się przy Lily, choć o niej nie można było powiedzieć tego samego), zastał dziewczynę na swoim łóżku, zapatrzoną w jeden z rysunków. Nie potrafił powiedzieć, który to był szkicownik, ani kiedy z niego korzystał, bo zwykle kupował podobne lub takie same. Dlatego zerknął na nią z ciekawością, otwierając szafę, by wybrać jakąś koszulkę.
- I co myślisz? – zapytał od niechcenia, choć naprawdę był zainteresowany jej opinią.
Założył T-shirt w kolorze orzecha włoskiego i zbliżył się do Lily, która chyba nie dosłyszała jego pytania, wciąż wpatrując się w jedną kartkę. Zmrużył oczy, zaintrygowany jej zachowaniem, ale kiedy jego wzrok spoczął na rysunku, coś nieprzyjemnie ścisnęło go w żołądku. Był to jeden z jego szybkich, trochę niedbałych portretów Blake’a. Portretów, które w większości stworzył podczas ich wspólnych wakacji. A później wrzucił ten szkicownik wraz z innymi do szuflady, żeby znów go nie kusiło. I całkowicie o tym zapomniał.
- To…
- To mój brat. – Zerknęła na niego, kończąc to, czego on nie potrafił wypowiedzieć. – Kiedy śpi. – Przerzuciła kartkę. – Kiedy się śmieje, kiedy biega, kiedy czyta książkę…
Jacques wyrwał jej szkicownik i zamknął go, odgradzając ich od obsesyjnych rysunków, jakimi z pewnością były podobizny Blake’a.
- Nie miałem innego modela – wyjaśnił, a jeśli głos mu przy tym zadrżał, to musiał być tylko przypadek. – Kiedy byliśmy w Kolorado. A jego nie rysowało się tak źle.
- Jacques…
- Co? – Spojrzał na nią chłodno, z dystansem.
Lily pokręciła głową i sięgnęła po inny szkicownik.
- Twoje prace są naprawdę dobre.
- Dzięki.
Nawet jeśli Lily domyśliła się czegoś, Jacques nie zamierzał z nią o tym rozmawiać. Nie chciał się zwierzać, a już na pewno nie siostrze Blake’a. I to nie jego zadaniem było wytłumaczenie jej napięcia, jakie panowało między nim a jej bratem. A przynajmniej tak myślał, kiedy siedział obok niej na łóżku, przeglądając swoje stare rysunki. Atmosfera między nimi już do końca pozostała sztywna i napięta. 

***

- Aiden, daj spokój. To nie jest dobry moment na takie rozmowy. Są święta.
Blake przymknął oczy i oparł czoło o chłodną szybę. Był zmęczony powtarzającymi się „radami” przyjaciela, których wysłuchiwał od czasu ich szczerej rozmowy w barze. Wiedział, że postawił mężczyznę w niezręcznej sytuacji – wplątał go w sekret, który na nim ciążył. I choć Aiden nie miał zbyt dużego kontaktu z Katherine, to jednak uważał ją za sympatyczną kobietę i nie czuł się komfortowo z tą tajemnicą, nawet jeśli zapewniał bruneta, że ten dobrze zrobił, wyznając mu prawdę. Ale teraz ciągle naciskał, by Blake w końcu wziął się w garść i rozwiązał tę sytuację, wyznając prawdę. A on nie wyobrażał sobie, by mógł to zrobić.
- Tak, wiem, nie musisz ciągle tego powtarzać – jęknął, doskonale rozumiejąc punkt widzenia mężczyzny. I głęboko w sobie czuł, że przyznanie się do zdrady byłoby fair w stosunku do kobiety, ale jednocześnie wiedział, że to dla niego zbyt wiele. Nie chciał znów zostać sam. – Czy możemy skończyć tę rozmowę? Wesołych świąt, Aiden.
Zanim przyjaciel zdążył mu odpowiedzieć, Blake zakończył połączenie i westchnął. Nie było dnia, by nie myślał o tym, co zrobił. I choć dobrze było zrzucić z siebie choć część ciężaru, jaki niósł wraz z tym sekretem, to jednak Aiden mu nie pomagał. Ciągle naciskał, a on najlepiej powinien wiedzieć, że takie naciskanie nigdy nie działało na pisarza.
- Znów zajmujecie się pracą?
Blake odwrócił się, przyklejając do twarzy sztuczny uśmiech. Rozmowa z agentem tylko go rozstroiła, a czekało go jeszcze prawdziwe wyzwanie – wspólna kolacja z narzeczoną, Lily i Jacques’em. Na samą myśl o tym czuł zbliżający się ból głowy.
- Tak – skłamał, nawet nie licząc, który to już raz. – Aiden ciągle przeżywa moją decyzję i nie może przestać mówić o zbliżających się wywiadach. Chce wszystko ustalić, żeby nic nas nie zaskoczyło. – Zrobił krok w stronę kobiety i objął ją luźno w pasie. – Ale są święta i to czas dla nas, więc kazałem mu spadać.
- Bardzo dobrze. – Katherine skinęła głową i uśmiechnęła się z wyraźnym rozczuleniem. – To czas dla rodziny, a nie pracy. Nawet ja sobie odpuściłam.
- Mhm, powinienem być zadowolony, co? – zamruczał i pochylił się, wsuwając nos we włosy kobiety. Lubił ich zapach.
- Nasze pierwsze wspólne święta… - Przytuliła się do niego. – Nie czujesz czasem, że to wszystko trochę za szybko się zmienia?
- Co masz na myśli? – Zmarszczył brwi i spojrzał z góry na jej promieniejącą twarz. Wyglądała pięknie, a Blake znów odczuł ciężar rozmowy z przyjacielem. Naprawdę był złym facetem.
- Jeszcze rok temu spędzałam święta samotnie, tylko z Jacques’em, a teraz jesteśmy tu we czwórkę, w przyszłym roku nasz ślub… Wszystko tak szybko się zmienia, że czasem chyba nie nadążam.
Mężczyzna aż uniósł brwi, zaskoczony tym nagłym wyznaniem.
- Jeśli chcesz zwolnić i przełożyć ślub to…
- Nie. – Katherine roześmiała się i pokręciła głową. – Nie, oczywiście, że nie. Po prostu czas tak pędzi, że czasem się w tym gubię.
Blake kiwnął głową i zacieśnił uścisk wokół jej pasa. On też się gubił, ale w swoich uczuciach. I myśl o ślubie wcale nie wydawała mu się tak przyjemna, jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej, kiedy poruszył ten temat, a kobieta z radością mu przyklasnęła. Od tego czasu wydarzyło się tak wiele, że on chyba także przestał nadążać. Sam już nie wiedział, co powinien zrobić.
- Nie tylko ty. – Westchnął. – Nie tylko ty.

***

- Weźmiesz kieliszki?
- Jasne. Pomóc ci w czymś jeszcze?
- Nie, ale… - Katherine spojrzała na syna uważnie, z wyraźną troską – Wszystko w porządku?
Jacques poruszył się nerwowo, nie czując się komfortowo pod taką obserwacją. W szczególności, że to właśnie dziś Lily ujrzała jego szkice, które znów przywołały wspomnienia. A wydawało mu się, że lepiej sobie radzi.
- Tak – odpowiedział w końcu, już w chwili mówienia czując, że spóźnił się z reakcją. – Czemu pytasz?
- Wyglądasz dziś na zamyślonego i pomyślałam… - Uśmiechnęła się do niego, nie kryjąc zmartwienia. – Gdybyś chciał znów porozmawiać o tym chłopcu, to wiesz, że ja zawsze…
- Tak, mamo – przerwał jej, już czując ciężar w piersi. Nie potrafił tak stać i słuchać życzliwych słów, kiedy zrobił jej takie świństwo. – Pamiętam.
- Dobrze. – Katherine kiwnęła głową, choć nie wydawała się przekonana. – Zanieś kieliszki i zawołaj Lily. Za pięć minut wszystko będzie gotowe.
Kiedy wychodził, wciąż czuł na sobie palący wzrok rodzicielki. Musiał zahaczyć o łazienkę, żeby się uspokoić, zanim był w stanie zawołać młodszą siostrę Blake’a na kolację. Nie miał pojęcia, jak przetrwa te święta.

***

Na początku było to niezręczne dla wszystkich. Każdy z nich był przyzwyczajony do spędzania świąt w inny sposób – samotnie lub bardzo religijnie, z obowiązkową wizytą w kościele, jak było to w przypadku Lily. I choć siedzieli już razem przy stole, jedząc wspólne posiłki, to jednak czuło się, że tym razem było inaczej. Nie tylko przez małe drzewko świecące w kącie, ale przez świąteczną atmosferę, która panowała w tym domu od kilku dni.
Nie było konfiguracji, w której Jacques czułby się dobrze. Siedział obok Lily, naprzeciwko Blake’a i co rusz musiał uciekać wzrokiem w stronę dziewczyny, albo gapić się w swój talerz, żeby przypadkiem nie trafić na intensywne, niebieskie spojrzenie. Czuł na sobie wzrok mężczyzny, który wypalał dziurę w jego skórze podczas bezwstydnego gapienia się na niego. Nawet obecność Katherine nie wpłynęła na zachowanie bruneta i ten wciąż próbował zmusić chłopaka do jakiegoś kontaktu. Drażniło to Jacques’a, ale gdyby siedział naprzeciwko matki, też nie czułby się dobrze, a może nawet gorzej. Ich wcześniejsza rozmowa w kuchni nie pomogła. Znów odczuł wyrzuty sumienia z pełną mocą.
Rozmowa się nie kleiła, a przynajmniej nie wtedy, kiedy Katherine próbowała zaangażować w nią całą ich czwórkę. Było jednak znośnie, dopóki wymieniali zdania w parach. Nie było idealnie, nie było nawet dobrze, a nastolatek chętnie wróciłby do poprzednich świąt, gdy był tylko z matką i nawet nie znał Blake’a, ale nie było tragicznie. Wszyscy radzili sobie nieźle, próbując stworzyć prawdziwie rodzinną atmosferę, nawet jeśli rodziną nie byli i dało się to wyczuć. Ale Katherine i Lily próbowały temu zaradzić. Prawie im się udało.
- Wybrałaś już sukienkę? – To Lily zaczęła ten temat, zarabiając tym samym dość krzywe spojrzenie od Jacques’a. Nie lubił słuchać o tym ślubie. Czuł się przez to jeszcze gorzej. Blake też nie wydawał się zachwycony, kiedy poruszył się nerwowo na krześle.
- Nie, jeszcze nie. Najpierw muszę zająć się salą, bo to należy zrobić z wyprzedzeniem. Za tydzień idziemy oglądać z Blakiem kilka miejsc.
- Idziemy? – Mężczyzna spojrzał na narzeczoną z zaskoczeniem.
- Nie mówiłam ci?
- Nie. – Pokręcił głową. – Wiesz, że zaczynają mi się te cholerne wywiady. Mogę nie dać rady.
- Gdzieś to wciśniesz. – Machnęła dłonią. – Przecież nie mogę decydować sama. To nie tylko mój ślub.
- Jasne… - Blake nie wydawał się zachwycony, ale potaknął. W ogóle nie potrafił zaangażować się w przygotowania do tej uroczystości. Samo myślenie o jakiejś sali, gościach, cateringu… To wszystko wydawało mu się zbyt abstrakcyjne.
Tymczasem Jacques siedział cicho nad swoją sałatką, próbując zniknąć. Zerknął tylko raz na mężczyznę i widział doskonale jego ponurą minę. Marnym pocieszeniem wydawało się to, że ten również nie czuje się dobrze z tematem ślubu. Mógł jednak go odwołać; mógł tego nie proponować matce nastolatka. Wiele mógł zrobić, ale zamiast tego siedział tutaj i zgadzał się na wszystko, najwyraźniej nie czując się tak źle, jak szatyn. Jacques czuł złość na samą myśl o tym.
- Ale o sukience też już myślałam – przyznała Katherine, wciąż kontynuując ten temat, jakby nie zauważyła reakcji swoich ukochanych. Widać jednak było, że rozmowa o ślubie sprawiała jej wiele radości i wywoływała duży uśmiech na jej twarzy. – Chciałabym, Jacques, żebyś pomógł mi wybrać.
Chłopak omal nie zadławił się ogórkiem, którego właśnie przełykał. Zacharczał i potrzebował trzech klepnięć od Lily, by się uspokoić. Spojrzał oczami pełnymi łez na swoją matkę i wykrztusił:
- Co?
Katherine pokręciła głową, zaniepokojona.
- Powinieneś bardziej uważać przy jedzeniu – zganiła go, zupełnie jakby był małym dzieckiem, na co Lily wydała z siebie ciche parsknięcie. – Masz świetny gust, kochanie. Najlepiej mi doradzisz.
Teraz przyszła kolej na śmiech Blake’a, który nie wytrzymał, bezwstydnie lustrując ubrania, jak miał na sobie nastolatek. Jacques ubrał tego dnia proste, obcisłe jeansy w ciemnym kolorze, a także mocno wyciętą czarną koszulkę i marynarkę w butelkowym odcieniu. Dla mężczyzny to wciąż było zbyt „pedalskie”, nawet jeśli widział go w gorszych strojach.
- Jaki on ma gust? – dopytał, rozbawiony.
- Odwal się. – Jacques posłał Blake’owi wściekłe spojrzenie, odzywając się do niego chyba po raz pierwszy od czasu przyjazdu Lily.
- Blake. – Katherine spojrzała na narzeczonego z naganą w oczach. – Oczywiście, że Jacques ma wspaniały gust. Zresztą… mógłbyś wziąć od niego kilka rad.
- Że co?
Teraz nastolatka nie kryła się już ze swoim śmiechem, odchylając się na krześle i patrząc na starszego brata z wyraźnym rozbawieniem. Jego skonfundowana mina była dla niej wspaniałą reakcją. Aż miała ochotę wyciągnąć rękę i zbić z kobietą „piątkę”.
Jacques natomiast wcale nie wydawał się rozbawiony. Nie wydawał się też zadowolony z tego, że matka stanęła po jego stronie, choć w innej sytuacji z pewnością by się z tego cieszył. Nie poświęcił też Blake’owi więcej uwagi, zamiast tego skupiając się na swojej rodzicielce, która wciąż się uśmiechała i wydawała się szczęśliwa. A on miał wspomóc jej szczęście, pomagając jej w wyborze sukni na ślub z facetem, który ją z nim zdradził. Jak mógł być rozbawiony, znajdując się w takiej sytuacji?
- A może weźmiesz Lily zamiast mnie? – wydusił w końcu, kiedy przepił już rosnącą w nim gorycz winem. – Dopóki jest z nami, masz szansę zasięgnąć opinii u dziewczyny… - Plótł bzdury, którymi sam gardził, ale chciał jakoś odwieść matkę od tego pomysłu. Nie wyobrażał sobie, by mógł to przetrwać.
Katherine uniosła brew, a jej mina wyraźnie zrzedła.
- Nie chcesz mi doradzić…?
- Nie, oczywiście, że chcę! Ale myślałem, że Lily będzie w tym lepsza. – Udawał, że wcale nie czuje łokcia dziewczyny, który boleśnie wbił mu się w żebra.
- Nie bądź niedorzeczny, kochanie. – Na twarz Kath powrócił uśmiech, kiedy przeniosła wzrok na dziewczynę. – A Lily może nam towarzyszyć. To w sumie nawet lepiej, bo zawsze przyda się dodatkowa opinia. – Nachyliła się nad stołem i sięgnęła po butelkę z alkoholem. – Komu jeszcze wina?
Jacques zacisnął zęby i uniósł swój kieliszek. Zapowiadał się długi wieczór.

***

- Powinieneś to rzucić.
- Powinnaś wrócić do środka, bo zmarzniesz.
Lily wywróciła oczami i usiadła na ławce obok brata. Opatuliła się ciaśniej kurtką, bo faktycznie było bardzo zimno, i spojrzała w niebo. Przypomniała sobie, jak ostatnim razem siedzieli w tym samym miejscu w wakacje, gdy przyjechała tu z rodzicami. To była zabawna wycieczka.
- Lubię Katherine.
- Ta? – Zerknął na nią i wypuścił kłąb dymu. – Wydawało mi się, że jest inaczej.
- Dlaczego? Jest miła, urocza i potrafi cię znieść. – Uśmiechnęła się, słysząc z boku prychnięcie. – Po prostu myślałam, że do ciebie nie pasuje. I nadal tak myślę.
- Mhm.
Blake także spojrzał w niebo, zamyślony. Sam już nie wiedział, czy Kath do niego pasuje. Czy on pasuje do niej. Czasem wydawało mu się, że znów się pomylił, a czasem, że powinien w to brnąć, bo wcale nie jest mu źle. Może byłoby łatwiej, gdyby Jacques nie namieszał mu w głowie; gdyby nie znajdował się tak blisko. Na pewno by było.
- Widziałam dziś szkicowniki Jacques’a. – Lily, zupełnie jakby czytała mu w myślach, wspomniała syna Katherine.
- Taa? – mruknął, niezbyt zainteresowany rozmową o chłopaku.
- Były w nim szkice tylko jednej osoby – ciebie.
Blake uniósł brwi, choć chyba nie powinien być zaskoczony. Nie po tym, co razem zrobili. Nic nie odpowiedział, pozwalając, by cisza między nim i Lily przedłużała się, stając się niemalże niekomfortowa.
- Wiedziałeś? – zapytała w końcu i starszy Sherwood nawet nie musiał dopytywać. Doskonale wiedział, czego dotyczyło pytanie.
Westchnął, gasząc papierosa w popielniczce. Przez myśl mu przeszło, że w końcu powinien ją opróżnić.
- Co mam ci powiedzieć? – Spojrzał na nią i wstał. Jego twarz była pozbawiona wyrazu. – Po prostu odpuść, Lily. Odpuść.
Odwrócił się i wszedł do domu. Musiał się napić.