Tekst nie jest sprawdzony, więc za wszelkie błędy przepraszam. Później poprawię.
Gorąco dziękuję też za wszystkie komentarze. Były wspaniałe! <3
Trzymajcie się!
________________________________________________________________
Jacques ściągnął fartuch,
spojrzał krytycznie na swoje zabrudzone dłonie i westchnął. Nie był zadowolony.
Ostatnio miał problem ze swoimi pracami. Nic mu się nie podobało. Patrzył
krytycznie na każdą kreskę i nie potrafił odnaleźć w sobie nawet grama
natchnienia. Mógł gapić się godzinami na puste płótno lub kartkę albo na siłę
próbować coś robić (tak jak to miało miejsce tego popołudnia), ale nic dobrego
z tego nie wychodziło. Przynajmniej w jego odczuciu.
Gdy otworzył drzwi od
pracowni, omal nie wpadł na Lily, która musiała na niego czekać.
- Pokażesz mi swoje
obrazy?
- Nie.
Dziewczyna aż wciągnęła
głębiej powietrze, chyba nie spodziewając się tak szybkiej i kategorycznie
brzmiącej odpowiedzi. Zrobiła żałosną minę.
- Dlaczego?
- Bo nie wpuszczam nikogo
do środka. – Odwrócił się do niej plecami i dość ostentacyjnie przekręcił klucz
w zamku. – Nie robię wyjątków. Dla nikogo.
- Ale Blake widział twoje
obrazy! – zajęczała, jakby ten argument miał go przekonać.
- No i? – Uniósł brew. –
On widział je na wystawie. – Zaraz też skrzywił się, przypominając sobie, że
widział również to, co znajdowało się w pracowni. Ale to było dawno. Wtedy
jeszcze nie było między nimi tych wszystkich emocji. Stare, dobre czasy.
- Jacques…
Chłopak wywrócił oczami.
Czasem widział aż za duże podobieństwo między tym rodzeństwem.
- Mogę pokazać ci swoje
szkicowniki – powiedział łaskawie i kiwnął na nią, by ruszyła za nim do jego
pokoju. – Tak w ogóle to nie miałaś przypadkiem pomagać w ubieraniu drzewka
świątecznego?
- Twoja mama mnie
wygoniła. – Dziewczyna skrzywiła się i wydęła dolną wargę. – Stwierdziła, że
psuję jej koncepcję. Blake’owi też się dostało.
Nastolatek roześmiał się,
wyobrażając to sobie. Sytuacja musiała być komiczna.
- Teraz przynajmniej
wiesz, czemu nie chciałem tego robić. – Puścił jej oczko i pochylił się, żeby
wyciągnąć z biurka stare szkicowniki. W jednej z szuflad upchał większość z
nich, a ta część, która się nie zmieściła, wylądowała na podłodze w pracowni
lub w koszu. – Trzymaj. – Rzucił jej kilka, które leżały na samej górze. –
Możesz sobie przeglądać, a ja skoczę pod prysznic. Muszę się domyć.
Kiedy dziesięć minut
później wrócił do pokoju, mając na sobie jedynie ręcznik (zupełnie nie krępował
się przy Lily, choć o niej nie można było powiedzieć tego samego), zastał
dziewczynę na swoim łóżku, zapatrzoną w jeden z rysunków. Nie potrafił
powiedzieć, który to był szkicownik, ani kiedy z niego korzystał, bo zwykle
kupował podobne lub takie same. Dlatego zerknął na nią z ciekawością,
otwierając szafę, by wybrać jakąś koszulkę.
- I co myślisz? – zapytał
od niechcenia, choć naprawdę był zainteresowany jej opinią.
Założył T-shirt w kolorze
orzecha włoskiego i zbliżył się do Lily, która chyba nie dosłyszała jego
pytania, wciąż wpatrując się w jedną kartkę. Zmrużył oczy, zaintrygowany jej
zachowaniem, ale kiedy jego wzrok spoczął na rysunku, coś nieprzyjemnie
ścisnęło go w żołądku. Był to jeden z jego szybkich, trochę niedbałych
portretów Blake’a. Portretów, które w większości stworzył podczas ich wspólnych
wakacji. A później wrzucił ten szkicownik wraz z innymi do szuflady, żeby znów
go nie kusiło. I całkowicie o tym zapomniał.
- To…
- To mój brat. – Zerknęła
na niego, kończąc to, czego on nie potrafił wypowiedzieć. – Kiedy śpi. –
Przerzuciła kartkę. – Kiedy się śmieje, kiedy biega, kiedy czyta książkę…
Jacques wyrwał jej
szkicownik i zamknął go, odgradzając ich od obsesyjnych rysunków, jakimi z
pewnością były podobizny Blake’a.
- Nie miałem innego
modela – wyjaśnił, a jeśli głos mu przy tym zadrżał, to musiał być tylko
przypadek. – Kiedy byliśmy w Kolorado. A jego nie rysowało się tak źle.
- Jacques…
- Co? – Spojrzał na nią
chłodno, z dystansem.
Lily pokręciła głową i
sięgnęła po inny szkicownik.
- Twoje prace są naprawdę
dobre.
- Dzięki.
Nawet jeśli Lily
domyśliła się czegoś, Jacques nie zamierzał z nią o tym rozmawiać. Nie chciał
się zwierzać, a już na pewno nie siostrze Blake’a. I to nie jego zadaniem było
wytłumaczenie jej napięcia, jakie panowało między nim a jej bratem. A
przynajmniej tak myślał, kiedy siedział obok niej na łóżku, przeglądając swoje
stare rysunki. Atmosfera między nimi już do końca pozostała sztywna i napięta.
- Aiden, daj spokój. To
nie jest dobry moment na takie rozmowy. Są święta.
Blake przymknął oczy i
oparł czoło o chłodną szybę. Był zmęczony powtarzającymi się „radami”
przyjaciela, których wysłuchiwał od czasu ich szczerej rozmowy w barze.
Wiedział, że postawił mężczyznę w niezręcznej sytuacji – wplątał go w sekret,
który na nim ciążył. I choć Aiden nie miał zbyt dużego kontaktu z Katherine, to
jednak uważał ją za sympatyczną kobietę i nie czuł się komfortowo z tą
tajemnicą, nawet jeśli zapewniał bruneta, że ten dobrze zrobił, wyznając mu
prawdę. Ale teraz ciągle naciskał, by Blake w końcu wziął się w garść i
rozwiązał tę sytuację, wyznając prawdę. A on nie wyobrażał sobie, by mógł to
zrobić.
- Tak, wiem, nie musisz
ciągle tego powtarzać – jęknął, doskonale rozumiejąc punkt widzenia mężczyzny.
I głęboko w sobie czuł, że przyznanie się do zdrady byłoby fair w stosunku do
kobiety, ale jednocześnie wiedział, że to dla niego zbyt wiele. Nie chciał znów
zostać sam. – Czy możemy skończyć tę rozmowę? Wesołych świąt, Aiden.
Zanim przyjaciel zdążył
mu odpowiedzieć, Blake zakończył połączenie i westchnął. Nie było dnia, by nie
myślał o tym, co zrobił. I choć dobrze było zrzucić z siebie choć część
ciężaru, jaki niósł wraz z tym sekretem, to jednak Aiden mu nie pomagał. Ciągle
naciskał, a on najlepiej powinien wiedzieć, że takie naciskanie nigdy nie
działało na pisarza.
- Znów zajmujecie się
pracą?
Blake odwrócił się,
przyklejając do twarzy sztuczny uśmiech. Rozmowa z agentem tylko go rozstroiła,
a czekało go jeszcze prawdziwe wyzwanie – wspólna kolacja z narzeczoną, Lily i
Jacques’em. Na samą myśl o tym czuł zbliżający się ból głowy.
- Tak – skłamał, nawet
nie licząc, który to już raz. – Aiden ciągle przeżywa moją decyzję i nie może
przestać mówić o zbliżających się wywiadach. Chce wszystko ustalić, żeby nic
nas nie zaskoczyło. – Zrobił krok w stronę kobiety i objął ją luźno w pasie. –
Ale są święta i to czas dla nas, więc kazałem mu spadać.
- Bardzo dobrze. –
Katherine skinęła głową i uśmiechnęła się z wyraźnym rozczuleniem. – To czas dla
rodziny, a nie pracy. Nawet ja sobie odpuściłam.
- Mhm, powinienem być
zadowolony, co? – zamruczał i pochylił się, wsuwając nos we włosy kobiety.
Lubił ich zapach.
- Nasze pierwsze wspólne
święta… - Przytuliła się do niego. – Nie czujesz czasem, że to wszystko trochę
za szybko się zmienia?
- Co masz na myśli? –
Zmarszczył brwi i spojrzał z góry na jej promieniejącą twarz. Wyglądała
pięknie, a Blake znów odczuł ciężar rozmowy z przyjacielem. Naprawdę był złym
facetem.
- Jeszcze rok temu
spędzałam święta samotnie, tylko z Jacques’em, a teraz jesteśmy tu we czwórkę,
w przyszłym roku nasz ślub… Wszystko tak szybko się zmienia, że czasem chyba
nie nadążam.
Mężczyzna aż uniósł brwi,
zaskoczony tym nagłym wyznaniem.
- Jeśli chcesz zwolnić i
przełożyć ślub to…
- Nie. – Katherine roześmiała
się i pokręciła głową. – Nie, oczywiście, że nie. Po prostu czas tak pędzi, że
czasem się w tym gubię.
Blake kiwnął głową i
zacieśnił uścisk wokół jej pasa. On też się gubił, ale w swoich uczuciach. I
myśl o ślubie wcale nie wydawała mu się tak przyjemna, jak jeszcze kilka
miesięcy wcześniej, kiedy poruszył ten temat, a kobieta z radością mu
przyklasnęła. Od tego czasu wydarzyło się tak wiele, że on chyba także przestał
nadążać. Sam już nie wiedział, co powinien zrobić.
- Nie tylko ty. –
Westchnął. – Nie tylko ty.
***
- Weźmiesz kieliszki?
- Jasne. Pomóc ci w czymś
jeszcze?
- Nie, ale… - Katherine
spojrzała na syna uważnie, z wyraźną troską – Wszystko w porządku?
Jacques poruszył się
nerwowo, nie czując się komfortowo pod taką obserwacją. W szczególności, że to
właśnie dziś Lily ujrzała jego szkice, które znów przywołały wspomnienia. A
wydawało mu się, że lepiej sobie radzi.
- Tak – odpowiedział w
końcu, już w chwili mówienia czując, że spóźnił się z reakcją. – Czemu pytasz?
- Wyglądasz dziś na
zamyślonego i pomyślałam… - Uśmiechnęła się do niego, nie kryjąc zmartwienia. –
Gdybyś chciał znów porozmawiać o tym chłopcu, to wiesz, że ja zawsze…
- Tak, mamo – przerwał jej,
już czując ciężar w piersi. Nie potrafił tak stać i słuchać życzliwych słów, kiedy
zrobił jej takie świństwo. – Pamiętam.
- Dobrze. – Katherine
kiwnęła głową, choć nie wydawała się przekonana. – Zanieś kieliszki i zawołaj
Lily. Za pięć minut wszystko będzie gotowe.
Kiedy wychodził, wciąż
czuł na sobie palący wzrok rodzicielki. Musiał zahaczyć o łazienkę, żeby się
uspokoić, zanim był w stanie zawołać młodszą siostrę Blake’a na kolację. Nie
miał pojęcia, jak przetrwa te święta.
***
Na początku było to
niezręczne dla wszystkich. Każdy z nich był przyzwyczajony do spędzania świąt w
inny sposób – samotnie lub bardzo religijnie, z obowiązkową wizytą w kościele,
jak było to w przypadku Lily. I choć siedzieli już razem przy stole, jedząc wspólne
posiłki, to jednak czuło się, że tym razem było inaczej. Nie tylko przez małe
drzewko świecące w kącie, ale przez świąteczną atmosferę, która panowała w tym
domu od kilku dni.
Nie było konfiguracji, w
której Jacques czułby się dobrze. Siedział obok Lily, naprzeciwko Blake’a i co
rusz musiał uciekać wzrokiem w stronę dziewczyny, albo gapić się w swój talerz,
żeby przypadkiem nie trafić na intensywne, niebieskie spojrzenie. Czuł na sobie
wzrok mężczyzny, który wypalał dziurę w jego skórze podczas bezwstydnego
gapienia się na niego. Nawet obecność Katherine nie wpłynęła na zachowanie
bruneta i ten wciąż próbował zmusić chłopaka do jakiegoś kontaktu. Drażniło to
Jacques’a, ale gdyby siedział naprzeciwko matki, też nie czułby się dobrze, a
może nawet gorzej. Ich wcześniejsza rozmowa w kuchni nie pomogła. Znów odczuł
wyrzuty sumienia z pełną mocą.
Rozmowa się nie kleiła, a
przynajmniej nie wtedy, kiedy Katherine próbowała zaangażować w nią całą ich
czwórkę. Było jednak znośnie, dopóki wymieniali zdania w parach. Nie było
idealnie, nie było nawet dobrze, a nastolatek chętnie wróciłby do poprzednich
świąt, gdy był tylko z matką i nawet nie znał Blake’a, ale nie było tragicznie.
Wszyscy radzili sobie nieźle, próbując stworzyć prawdziwie rodzinną atmosferę,
nawet jeśli rodziną nie byli i dało się to wyczuć. Ale Katherine i Lily
próbowały temu zaradzić. Prawie im się udało.
- Wybrałaś już sukienkę? –
To Lily zaczęła ten temat, zarabiając tym samym dość krzywe spojrzenie od
Jacques’a. Nie lubił słuchać o tym ślubie. Czuł się przez to jeszcze gorzej. Blake
też nie wydawał się zachwycony, kiedy poruszył się nerwowo na krześle.
- Nie, jeszcze nie.
Najpierw muszę zająć się salą, bo to należy zrobić z wyprzedzeniem. Za tydzień
idziemy oglądać z Blakiem kilka miejsc.
- Idziemy? – Mężczyzna spojrzał
na narzeczoną z zaskoczeniem.
- Nie mówiłam ci?
- Nie. – Pokręcił głową. –
Wiesz, że zaczynają mi się te cholerne wywiady. Mogę nie dać rady.
- Gdzieś to wciśniesz. –
Machnęła dłonią. – Przecież nie mogę decydować sama. To nie tylko mój ślub.
- Jasne… - Blake nie
wydawał się zachwycony, ale potaknął. W ogóle nie potrafił zaangażować się w
przygotowania do tej uroczystości. Samo myślenie o jakiejś sali, gościach,
cateringu… To wszystko wydawało mu się zbyt abstrakcyjne.
Tymczasem Jacques
siedział cicho nad swoją sałatką, próbując zniknąć. Zerknął tylko raz na
mężczyznę i widział doskonale jego ponurą minę. Marnym pocieszeniem wydawało
się to, że ten również nie czuje się dobrze z tematem ślubu. Mógł jednak go
odwołać; mógł tego nie proponować matce nastolatka. Wiele mógł zrobić, ale
zamiast tego siedział tutaj i zgadzał się na wszystko, najwyraźniej nie czując
się tak źle, jak szatyn. Jacques czuł złość na samą myśl o tym.
- Ale o sukience też już
myślałam – przyznała Katherine, wciąż kontynuując ten temat, jakby nie
zauważyła reakcji swoich ukochanych. Widać jednak było, że rozmowa o ślubie sprawiała
jej wiele radości i wywoływała duży uśmiech na jej twarzy. – Chciałabym,
Jacques, żebyś pomógł mi wybrać.
Chłopak omal nie zadławił
się ogórkiem, którego właśnie przełykał. Zacharczał i potrzebował trzech
klepnięć od Lily, by się uspokoić. Spojrzał oczami pełnymi łez na swoją matkę i
wykrztusił:
- Co?
Katherine pokręciła
głową, zaniepokojona.
- Powinieneś bardziej
uważać przy jedzeniu – zganiła go, zupełnie jakby był małym dzieckiem, na co
Lily wydała z siebie ciche parsknięcie. – Masz świetny gust, kochanie.
Najlepiej mi doradzisz.
Teraz przyszła kolej na śmiech
Blake’a, który nie wytrzymał, bezwstydnie lustrując ubrania, jak miał na sobie
nastolatek. Jacques ubrał tego dnia proste, obcisłe jeansy w ciemnym kolorze, a
także mocno wyciętą czarną koszulkę i marynarkę w butelkowym odcieniu. Dla
mężczyzny to wciąż było zbyt „pedalskie”, nawet jeśli widział go w gorszych
strojach.
- Jaki on ma gust? –
dopytał, rozbawiony.
- Odwal się. – Jacques posłał
Blake’owi wściekłe spojrzenie, odzywając się do niego chyba po raz pierwszy od
czasu przyjazdu Lily.
- Blake. – Katherine
spojrzała na narzeczonego z naganą w oczach. – Oczywiście, że Jacques ma
wspaniały gust. Zresztą… mógłbyś wziąć od niego kilka rad.
- Że co?
Teraz nastolatka nie
kryła się już ze swoim śmiechem, odchylając się na krześle i patrząc na starszego
brata z wyraźnym rozbawieniem. Jego skonfundowana mina była dla niej wspaniałą
reakcją. Aż miała ochotę wyciągnąć rękę i zbić z kobietą „piątkę”.
Jacques natomiast wcale
nie wydawał się rozbawiony. Nie wydawał się też zadowolony z tego, że matka
stanęła po jego stronie, choć w innej sytuacji z pewnością by się z tego cieszył.
Nie poświęcił też Blake’owi więcej uwagi, zamiast tego skupiając się na swojej
rodzicielce, która wciąż się uśmiechała i wydawała się szczęśliwa. A on miał
wspomóc jej szczęście, pomagając jej w wyborze sukni na ślub z facetem, który
ją z nim zdradził. Jak mógł być rozbawiony, znajdując się w takiej sytuacji?
- A może weźmiesz Lily
zamiast mnie? – wydusił w końcu, kiedy przepił już rosnącą w nim gorycz winem. –
Dopóki jest z nami, masz szansę zasięgnąć opinii u dziewczyny… - Plótł bzdury,
którymi sam gardził, ale chciał jakoś odwieść matkę od tego pomysłu. Nie
wyobrażał sobie, by mógł to przetrwać.
Katherine uniosła brew, a
jej mina wyraźnie zrzedła.
- Nie chcesz mi doradzić…?
- Nie, oczywiście, że
chcę! Ale myślałem, że Lily będzie w tym lepsza. – Udawał, że wcale nie czuje
łokcia dziewczyny, który boleśnie wbił mu się w żebra.
- Nie bądź niedorzeczny,
kochanie. – Na twarz Kath powrócił uśmiech, kiedy przeniosła wzrok na
dziewczynę. – A Lily może nam towarzyszyć. To w sumie nawet lepiej, bo zawsze przyda
się dodatkowa opinia. – Nachyliła się nad stołem i sięgnęła po butelkę z
alkoholem. – Komu jeszcze wina?
Jacques zacisnął zęby i
uniósł swój kieliszek. Zapowiadał się długi wieczór.
***
- Powinieneś to rzucić.
- Powinnaś wrócić do
środka, bo zmarzniesz.
Lily wywróciła oczami i
usiadła na ławce obok brata. Opatuliła się ciaśniej kurtką, bo faktycznie było
bardzo zimno, i spojrzała w niebo. Przypomniała sobie, jak ostatnim razem
siedzieli w tym samym miejscu w wakacje, gdy przyjechała tu z rodzicami. To
była zabawna wycieczka.
- Lubię Katherine.
- Ta? – Zerknął na nią i
wypuścił kłąb dymu. – Wydawało mi się, że jest inaczej.
- Dlaczego? Jest miła,
urocza i potrafi cię znieść. – Uśmiechnęła się, słysząc z boku prychnięcie. –
Po prostu myślałam, że do ciebie nie pasuje. I nadal tak myślę.
- Mhm.
Blake także spojrzał w
niebo, zamyślony. Sam już nie wiedział, czy Kath do niego pasuje. Czy on pasuje
do niej. Czasem wydawało mu się, że znów się pomylił, a czasem, że powinien w
to brnąć, bo wcale nie jest mu źle. Może byłoby łatwiej, gdyby Jacques nie
namieszał mu w głowie; gdyby nie znajdował się tak blisko. Na pewno by było.
- Widziałam dziś
szkicowniki Jacques’a. – Lily, zupełnie jakby czytała mu w myślach, wspomniała
syna Katherine.
- Taa? – mruknął, niezbyt
zainteresowany rozmową o chłopaku.
- Były w nim szkice tylko
jednej osoby – ciebie.
Blake uniósł brwi, choć
chyba nie powinien być zaskoczony. Nie po tym, co razem zrobili. Nic nie
odpowiedział, pozwalając, by cisza między nim i Lily przedłużała się, stając
się niemalże niekomfortowa.
- Wiedziałeś? – zapytała
w końcu i starszy Sherwood nawet nie musiał dopytywać. Doskonale wiedział,
czego dotyczyło pytanie.
Westchnął, gasząc
papierosa w popielniczce. Przez myśl mu przeszło, że w końcu powinien ją
opróżnić.
- Co mam ci powiedzieć? –
Spojrzał na nią i wstał. Jego twarz była pozbawiona wyrazu. – Po prostu odpuść,
Lily. Odpuść.
Odwrócił się i wszedł do
domu. Musiał się napić.