niedziela, 26 sierpnia 2018

Crossover SPN i HP

Niektórzy z Was pewnie już widzieli informację na fejsie, że jestem w trakcie pisania fanfiction (taki powrót na stare śmieci). To mój pierwszy crossover, o którym myślałam od lat, ale dopiero teraz zdecydowałam się go napisać. Jeśli lubicie Harry'ego Pottera lub Supernatural (a może jedno i drugie), to zapraszam do czytania. Od razu jednak ostrzegam - żadnego kanonu tam nie znajdziecie. To tylko moja szalona wizja, którą postanowiłam w końcu urzeczywistnić.
Opowiadanie nosi tytuł "Tajemnica baru Lawtone" i znajdziecie je na dwóch platformach: SWEEK oraz FANFICTION. Biorę udział w konkursie na SWEEK, więc będę wdzięczna za każde wyświetlenie, ale oczywiście czytajcie, gdzie chcecie, a później dzielcie się swoimi wrażeniami.
Pozdrawiam!
PS. Na komentarze do ostatniego rozdziału "Pęknięć" najpewniej odpowiem w poniedziałek!

czwartek, 16 sierpnia 2018

Pęknięcia - Rozdział 25

Wymęczony, ale jest! Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze i za to, że wciąż tu jesteście i czekacie.
Rozdział jest niesprawdzony, więc za wszelkie błędy przepraszam. Gdy zostanie poprawiony, to po prostu go podmienię ;)
Trzymajcie się!
______________________________________________________________


Jacques obudził się z bólem głowy i ohydnym posmakiem w ustach. Przez chwilę jego ociężały umysł unosił się jeszcze na granicy jawy i snu, a on stawał się jedynie świadom swojego obolałego ciała. Parę minut zajęło mu całkowite rozbudzenie, a kiedy w końcu otworzył oczy i przekręcił się na plecy, gapiąc się bezmyślnie w sufit, wspomnienia z kolejnego wieczoru w klubie i tego, co zdarzyło się po jego powrocie do domu, uderzyły w niego z siłą rozpędzonego pociągu.
Zerwał się z łóżka w tempie, którego pozazdrościłby mu niejeden powieściowy wampir i wybiegł do łazienki. Nawet nie zauważył, że był przy tym całkowicie nagi. Upadł na kolana przy sedesie i opróżnił swój żołądek, w głowie wciąż mając wspomnienia z nocy. Gdy torsje przestały wstrząsać jego ciałem, oparł na chwilę czoło o muszlę klozetową i po prostu się rozpłakał. Był to bezgłośny płacz – wielkie, słone krople spływały po bladych policzkach, a następnie spotykały się na brodzie i skapywały na kolana.
Przed oczami wciąż widział, jak szybko ulega Blake’owi, z jaką łatwością mu się oddaje, nawet przez chwilę nie myśląc o matce, którą teraz naprawdę zdradził. Wciąż pamiętał uczucie ramion mężczyzny owiniętych wokół jego klatki piersiowej; pamiętał jego dotyk, gorące pocałunki, niecierpliwość… Pochylił się nad sedesem i znów zwymiotował.
Gdy w końcu podniósł się z trudem i na miękkich nogach podszedł do umywalki, żeby wypłukać usta, w lustrze dostrzegł brudnego, złamanego trupa. Odwrócił z niesmakiem głowę, nie mogąc patrzeć na swoje odbicie. Brzydził się sobą.
Wypłukał usta i poczłapał pod prysznic. Od razu odkręcił zimną wodę, nie martwiąc się tym, że już czuje gęsią skórkę na całym ciele. Wszedł do kabiny i zadrżał, gdy lodowaty strumień uderzył o jego skórę. Skulił się pod natryskiem, pozwalając wodzie obmyć jego brudne ciało. Czuł łzy, które znów zaczęły spływać mu po policzkach, gdy usilnie starał się nie myśleć o tym, co wydarzyło się między nim a Blakiem. Niestety, nie potrafił tego zatrzymać.
Z gardła Jacques’a wydostał się zduszony dźwięk, gdy język Blake’a utorował sobie drogę pomiędzy jego ustami.
Chłopak jęknął, uderzając pięścią w ścianę prysznica. Nawet przez chwilę nie protestował, od razu ulegając mężczyźnie i oddając mu się w zupełności. Wystarczył głupi pocałunek, by zamienił się w żałosną, skomlącą kupkę, która może jedynie błagać o więcej. Nie wiedział, jak ma sobie z tym poradzić.
Jacques zadrżał, słysząc głęboki, lekko zachrypnięty głos mężczyzny i bez zająknięcia wykonał polecenie. Oparł się dłońmi o ścianę, lekko się przy tym wypinając.
Opadł na kolana i skulił się, wciąż czując lodowate krople uderzające o kark. Podciągnął kolana pod brodę i płakał bezgłośnie, myśląc o tym, jak bardzo żałosny był, skoro dał przelecieć się facetowi, tylko po to, żeby choć przez chwilę skupić na sobie całą jego uwagę. A najgorsze było to, że gdyby drzwi od łazienki właśnie się otworzyły i stanąłby w nich Blake, chcąc, by szatyn mu obciągnął, ten zrobiłby to bez zawahania. Znów nie myślałby o matce, nie zastanawiałby się nad konsekwencjami – opadłby przed nim na kolana i zająłby się jego penisem, najlepiej jak umiał, tylko po to, by znów poczuć, że na tę jedną chwilę istnieje dla mężczyzny tylko on. Jacques myślał, że jeśli tak wyglądała miłość, to on nienawidził tego uczucia najbardziej na świecie.

***

Blake miał wyznaczoną trasę, którą pokonywał każdego ranka, zawsze zaczynając o godzinie siódmej. Najpierw biegł w dół ulicy, później skręcał w lewo, biegł pod górę na niewielkie wzgórze, zbiegał, trzy razy skręcał w lewo i znów biegł ulicą, przy której mieszkali. Pokonanie tej trasy nie zajmowało mu więcej niż czterdzieści minut.
Tym razem było jednak inaczej. Zamiast skręcić na pierwszym skrzyżowaniu – jak zwykle – w lewo, pobiegł prosto, nawet przez chwilę nie myśląc o tym, by się zatrzymać. Biegł przed siebie, chcąc chociaż na chwilę oczyścić umysł z myśli o nastolatku, z którym mieszkał, i o tym, co się między nimi wydarzyło.
Nie patrzył na zegarek, nie włączył też stopera. Biegł przed siebie, aż nie mógł złapać tchu i musiał zatrzymać się przy drewnianym ogrodzeniu, o które oparł się, żeby nie upaść z wyczerpania. Oddychał z trudem, pot spływał mu po twarzy, mokre kosmyki przysłaniały oczy… Otworzył butelkę z wodą i za jednym razem opróżnił niemal połowę. Potrzebował chwili, żeby odpocząć.
Zaklął pod nosem, oparł dłonie na kolanach i rozejrzał się wokół, ale ulica, na której się znajdował, nie była zbyt ruchliwa – może dwa samochody przejechały obok niego, a kilka domów dalej jakiś roznegliżowany dzieciak biegał po podwórku, ganiany przez zdenerwowaną matkę. Blake opadł więc na trawę i oparł się o sztachety, robiąc sobie kilkuminutową przerwę. Gdy mógł w końcu normalnie oddychać, a jego umysł stał się wystarczająco jasny, był w stanie w końcu określić, gdzie się znajduje. Nie była to ulica, którą często przejeżdżał i z pewnością nie znajdował się blisko domu, ale przecież wcale nie spieszyło mu się do powrotu.
Jeśli do tej pory sądził, że sytuacja w domu jest napięta, a to, co dzieje się pomiędzy nim i Jacques’em jest nie do wytrzymania, to nawet nie potrafił wyobrazić sobie tego, co będzie działo się po wydarzeniach z ostatniej nocy. A trzeba mu było przyznać, że wyobraźnię miał sporą. Był w końcu pisarzem.
Najgorsze było jednak to, że nie potrafił czuć takich wyrzutów sumienia, jakie wydawało mu się, że powinien czuć. Oczywiście wiedział, że to, czego obaj się dopuścili, było karygodne i nigdy nie powinno się wydarzyć. Zdradzili kobietę, która była zbyt miła i dobra, by traktować ją w ten sposób. Ale świadomość tego wcale nie sprawiała, że Blake przestał odczuwać… ulgę. Od lat odmawiał sobie spotkań z mężczyznami, próbował całkowicie wymazać tę część siebie i stworzyć trwały, normalny związek z kobietą. Udało mu się z Katherine i naprawdę czuł się przy niej szczęśliwy, ale nie była to pełnia szczęścia. Nigdy nie czuł się przy niej wolny.
Z Jacques’em było inaczej. Od początku chłopak wyzwalał w nim tęsknotę za czymś, czego nie mógł mieć, i złość, bo sam nigdy nie potrafił zdobyć się na taką otwartość jak on. Długo dusił w sobie te uczucia, wmawiając sobie i innym, że bezczelność i arogancja nastolatka to główne powody ich wzajemnej niechęci, ale prawda była taka, że po prostu mu zazdrościł. A później zaczął dostrzegać, że Jacques jest naprawdę interesującą i atrakcyjną osobą. Może miał tylko osiemnaście lat, ale sprawiał, że ludzie do niego lgnęli. Blake wcale nie był wyjątkiem, jak się okazało w trakcie wyjazdu w góry. I po powrocie z wakacji było tylko gorzej.
Lubił kobiety i mężczyzn. Wiedział o tym od dawna. Katherine była piękną i mądrą kobietą. Problem tkwił jednak w tym, że wiążąc się z nią, Blake wciąż nie potrafił poradzić sobie z tym, kim tak naprawdę był. Jacques mu w tym pomógł. Ta ostatnia noc sprawiła, że mężczyzna w końcu poczuł się wolny. I teraz czuł się już gotowy, by budować coś trwałego. Nie wiedział tylko, jak rozwiązać sprawę z nastolatkiem. Nie wyobrażał sobie, by znów mogli normalnie ze sobą rozmawiać. Nie wiedział, czy w ogóle będzie mógł na niego patrzeć, nie myśląc przy tym o jego nagim ciele. Poza tym nie mógł udawać, że nie wie, iż chłopak się w nim zakochał, co tylko pogarszało całą sprawę. Znaleźli się w patowej sytuacji i Blake nie znał sposobu, by z tego wyjść. Mógł tylko przyglądać się wszystkiemu z boku i pozwalać rzeczom po prostu się dziać, czekając na to, dokąd ich to zaprowadzi.

***

- Proszę, powiedz, że się przesłyszałem.
Blake spojrzał na swojego agenta i zarazem przyjaciela. Znali się od lat i rozumieli nie tylko w kwestiach biznesowych i artystycznych. Miał nadzieję, że teraz też tak będzie.
- Nie przesłyszałeś.
- Poczekaj, niech zrozumiem… - Aiden od pięciu minut patrzył na niego, jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu i nie dowierzał w to, co widzi. – Tyle lat staraliśmy się utrzymać twoją tożsamość w tajemnicy, nie miałeś spotkań autorskich, nie jeździłeś na targi… I teraz co? Koniec?
Brunet kiwnął głową.
- Dokładnie tak.
- A możesz powiedzieć coś więcej? Bo na razie mamroczesz bez sensu i jestem w stanie uwierzyć, że ktoś z obsługi dosypał ci czegoś do kawy. – Mężczyzna spojrzał z nadzieją na filiżankę. – To by wszystko wyjaśniało…
Blake uśmiechnął się z rozbawieniem, patrząc na swojego towarzysza. Aiden był poważnym, ułożonym czterdziestolatkiem, który wszystko zawsze miał zaplanowane i uporządkowane. W pracy był prawdziwym perfekcjonistą i dbał o to, by żadne wydawnictwo ich nie wyzyskiwało. Długo walczył o utrzymanie jego tożsamości w tajemnicy, więc brunet rozumiał jego reakcję. Nic jednak nie mogło zmienić jego zdania.
- Pseudonim nie miał chronić mojej prywatności. Przynajmniej nie do końca. – Westchnął. – Od początku chodziło o moich rodziców i dobrze o tym wiesz. Ale skoro moja matka przeczytała wszystkie moje książki i najwyraźniej nie jest tak ślepa, jak myślałem, że jest… Zastanawiałem się nad tym od powrotu z Fremont i w końcu podjąłem decyzję.
- Ale po co niszczyć coś, co tak dobrze działa? – Czarnoskóry mężczyzna jęknął błagalnie. – Teraz i tak nic tym nie zmienisz.
- Nieprawda. – Blake uporczywie pokręcił głową, odporny na wszelkie argumenty. – To duży krok w moim życiu. W końcu zaakceptowałem samego siebie i chcę to udowodnić.
- I musisz robić to w taki sposób? – Aiden westchnął, doskonale wiedząc, że nie jest w stanie go przekonać. – Wiesz, ile zajmie to wszystko? I wcale nie będzie przyjemnie. Wywiady, irytujące pytania…
- To nic. – Widząc powątpiewanie na twarzy mężczyzny, pochylił się bardziej do przodu, opierając łokcie o blat stolika. – Posłuchaj. Wiem, że nie będzie przyjemnie i że sprawię ci tym sporo kłopotów, ale sądziłem, że jesteś moim przyjacielem i będziesz mnie wspierał.
- A jestem?
Blake skrzywił się i odsunął. Upił trochę kawy, nie odpowiadając od razu. To pytanie go zabolało.
- A nie jesteś? - Zdecydował się na taką odpowiedź, bo tak naprawdę nie wiedział, co innego może powiedzieć.
- Od kilku miesięcy widujemy się tylko w sprawach zawodowych. Czasem rzucisz coś przelotnie o swoim życiu, ale to tyle. Nie wspomnę nawet o słuchaniu o moich sprawach. – Mężczyzna wyraźnie się zawahał. – Nie wiem, co się z tobą dzieje. Nie jestem ślepy i chciałbym wiedzieć, żeby ci pomóc, ale nic mi nie mówisz. Czy tak wygląda przyjaźń?
Wszystko, co powiedział Aiden, było prawdą i brunet nie miał podstaw, by się z nim nie zgodzić. Od kiedy wrócili z Jacques’em do Chicago, zamknął się w domu i przestał utrzymywać kontakty z wieloma osobami. Mógł tłumaczyć to swoimi problemami z tożsamością i tym, co działo się między nim a chłopakiem, ale wiedział, że to nie wystarczy. Wszystko zepsuł i teraz przyszedł w końcu czas, gdy chciał to naprawić. A zacząć musiał od swojego przyjaciela, którego tak okropnie zaniedbał.
- Zjebałem. Wiem. I mogę jedynie za to przeprosić.
- Ale powiesz mi, co się dzieje? Chodzi o Katherine? Za każdym razem, gdy się z wami spotykałem, wydawała się w porządku, ale…
- Nie. Katherine jest wspaniała. Jest ciepła, miła, wyrozumiała… - Myśl o tym, jak wyjątkowa była jego narzeczona, znów przywiodła wyrzuty sumienia. Po raz kolejny utwierdzał się w przekonaniu, że nie był jej wart. – To ze mną jest problem.
- Ale powiesz w końcu, co się dzieje, czy będziesz tak kluczył? – Aiden powoli zaczynał się irytować. – Od kilku miesięcy cię nie poznaje. Zachowujesz się zupełnie inaczej, jakbyś ciągle żył w innym świecie. A twoja najnowsza książka… Obaj wiemy, że nie jest to najlepsza powieść, jaką napisałeś. Nie, nie przerywaj mi. Mam wrażenie, że siedzi przede mną inny człowiek. To wszystko przez ten ślub? Nie chcesz go? Co się dzieje?
Blake kiwnął głową, przywołując kelnerkę.
- Obiecuję, że wszystko ci opowiem. – Spojrzał na swojego przyjaciela, który nawet teraz, po tych miesiącach ciszy z jego strony, wydawał się szczerze zaniepokojony. – Ale musimy znaleźć inne miejsce. Na trzeźwo nie dam rady.

***

Jacques spędził w pokoju pół dnia, wychodząc jedynie do toalety. Ssanie w żołądku było męczące, ale nie na tyle, by nie potrafił tego przetrzymać. Leżał na łóżku w samych majtkach i tak naprawdę robił niewiele poza bezmyślnym gapieniem się w sufit. Mógł szukać jakiegoś zajęcia, które przynajmniej na chwilę oderwałoby jego myśli od nocnych wydarzeń; mógł próbować po raz kolejny uciekać w sztukę… Nic takiego jednak nie zrobił. Wciąż zadręczał się myślami o tym, jak skrzywdził matkę, wyobrażał sobie jej reakcję, gdy prawda wyjdzie na jaw, rozmyślał o jej ślubie z Blakiem… Zastanawiał się, czy ta noc w ogóle cokolwiek zmieniła; czy Blake miał takie same wyrzuty sumienia jak on. A może po prostu zaliczył go i teraz wszystko miało wrócić do dawnego porządku, jeszcze sprzed ich wyjazdu w góry? Potrafił wyobrazić sobie wszystko, ale nie jego relacje z mężczyzną. Nie miał pojęcia, co może się wydarzyć, kiedy w końcu staną twarzą w twarz. Nie chciał tego.
Gdy usłyszał pukanie do drzwi, był przekonany, że to jego matka przyszła kolejny raz zawołać go na śniadanie (albo obiad, bo było już po południu).
- Nie jestem głodny! – krzyknął, mając nadzieję, że Katherine nie wejdzie do środka. Nie potrafiłby spojrzeć jej w twarz. Jeszcze nie teraz. Było na to za wcześnie. Mógł tylko wyobrażać sobie, jak bardzo kobieta go znienawidzi, gdy dowie się o wszystkim. Jego ojciec miał rację – był najgorszym synem na świecie.
Pomimo jego krzyku, drzwi otworzyły się, ale nie stanęła w nich Katherine. Nie stanął w nich nawet Blake, czego Jacques skrycie się obawiał.
- Co ty tutaj robisz?
- Przyniosłem ci kanapki, bo twoja mama mówiła, że nic nie jadłeś. – Nick uniósł talerz ze wspomnianymi kanapkami, wchodząc do środka bez zaproszenia. Gdy zamknął drzwi, wbił wzrok w podłogę, najwyraźniej nie wiedząc, co zrobić.
Szatyn usiadł, wcześniej podsuwając sobie poduszkę pod plecy, i spojrzał na swojego, dotychczas najlepszego, przyjaciela. Sam też nie wiedział, co zrobić. Nick był ostatnią osobą, jakiej się teraz spodziewał w swoim pokoju.
- To podasz mi je, czy będziesz tak stał? – zapytał w końcu, bo ssanie w żołądku stało się nagle znacznie bardziej dokuczliwe, gdy dostrzegł pysznie wyglądające kanapki z serem i sałatą.
- Um, tak, jasne. – Nick odchrząknął i zbliżył się do łóżka, podając mu kanapki. – Czemu nic jeszcze nie jadłeś?
- A ty czemu przyszedłeś? – odpowiedział pytaniem na pytanie, unosząc brew. Był nastawiony dosyć wojowniczo w stosunku do drugiego chłopaka, choć tak naprawdę nie miał siły na żadne kłótnie.
- Zerwałem z Mary.
- Acha. I co mi po tej informacji? – Nie potrafił powstrzymać złośliwości. Nie mógł tak po prostu zapomnieć o tym, że przyjaciel odsunął się od niego w momencie, w którym najbardziej go potrzebował. I że wybrał dziewczynę, którą znał od kilku tygodni, zamiast przyjaciela, którego znał prawie całe swoje życie.
- Przyszedłem przeprosić. – Chłopak spuścił głowę, a jego długie włosy przysłoniły mu niemal całą twarz. – I prosić o wybaczenie. Zachowałem się jak idiota i wiem, że niczym nie mogę tego usprawiedliwić, ale nie chcę stracić najlepszego przyjaciela.
Jacques westchnął i odstawił talerzyk na szafkę nocną. Nie mógł przecież jeść, gdy Nick postanowił przyjść i przeprosić.
- Ja… nie wiem. Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłeś.
Brunet odsunął włosy z twarzy, a jego mina wyrażała takie cierpienie, że serca szatyna od razu zmiękło i był gotów wybaczyć mu już teraz, w tej chwili.
- Kiedy zapytałeś po tym pocałunku, czy wszystko w porządku, odpowiedziałem, że tak. Skłamałem. Nic nie było w porządku.
- Co? – Jacques zamrugał, nie spodziewając się takich słów ze strony przyjaciela. Od razu też przypomniał sobie swoje idiotyczne zachowanie, co znów mocno go zawstydziło. Wątpił, by kiedykolwiek przestał czuć zażenowanie na myśl o tym pocałunku.
- Byłem zdezorientowany. Zawsze sądziłem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi i granice w naszej relacji są od początku wyraźnie wyznaczone, a ty nagle wyskoczyłeś z czymś takim i zupełnie nie wiedziałem, co myśleć. Oczywiście część mnie wiedziała, że zrobiłeś to przez Blake’a… - widząc minę szatyna, szybko przeszedł dalej – ale druga… Pomyślałem, że możesz jednak mieć coś do mnie i się przestraszyłem. Wiem, to głupie, ale naprawdę byłem wtedy skołowany, a twoja kłótnia z Mary wydarzyła się dzień później i to po prostu mnie przerosło…
- Mogłeś mi o tym powiedzieć. – Jacques zamrugał, z zaskoczeniem wyczuwając wilgoć pod powiekami. W ostatnim czasie płakał tyle, że wydawało mu się, iż zdążył już pobić swój rekord z dzieciństwa. – Ale zamiast tego kazałeś mi spadać. I wypaplałeś wszystko Mary. Przecież wiem, że się domyśliła. Niedługo cała szkoła będzie mówić o tym, że lecę na narzeczonego matki.
- Mary nikomu nie powie.
- Nie wiesz tego, Nick – wymamrotał, ukrywając twarz w dłoniach. – Zerwałeś z nią. Nie masz pojęcia, co zrobi.
Zapadła cisza. Jacques robił wszystko, żeby znów się nie rozpłakać, a brunet z dużą dozą niepewności zbliżył się jeszcze bardziej do łóżka i na nim usiadł.
- Pożałowałem tego w chwili, w której to powiedziałem. Naprawdę. – Przyłożył dłoń do klatki piersiowej, jakby przysięgał. – Ale za bardzo się wstydziłem, żeby przyjść od razu i przeprosić. Czekałem na odpowiedni moment, ale dni mijały i… Sam wiesz, jaki potrafię być głupi.
- Wiem. – Jacques pokiwał głową, bo wszystko to, co powiedział Nick, wydawało mu się szczere. Wiedział, że to go nie usprawiedliwiało, ale wciąż miało sporo sensu, a on nie potrafił dłużej się na niego gniewać. Za bardzo go potrzebował. – Musisz mi obiecać, że nigdy więcej żadna laska nie stanie między nami.
- Ani żaden facet.
- Ani żaden facet – powtórzył, rozkładając szeroko ramiona. – Chodź tutaj.
Gdy szatyn w końcu poczuł, jak przyjaciel go obejmuje, łzy same spłynęły po jego policzkach. Uśmiechnął się w ramię chłopaka, robiąc to chyba po raz pierwszy tego dnia, i przyciągnął go jeszcze bliżej, niemalże wspinając mu się na kolana. Bez niego czuł się bardzo samotny, a teraz… teraz jeszcze bardziej niż wcześniej potrzebował kogoś, kto po prostu przy nim będzie.
- Tęskniłem za tobą – szepnął, opierając policzek na ramieniu drugiego chłopaka.
- Ja za tobą też. – Nick pogładził go na plecach, wtulając twarz w jego skołtunione włosy. – Powiesz mi, co się dzieje? Wyglądasz jak gówno.
Jacques parsknął, wreszcie słysząc swojego prawdziwego przyjaciela.
- I tak się czuję. – Odsunął się i otarł mokre policzki dłońmi. Sięgnął po talerz z prawie nietkniętymi kanapkami. – Ale najpierw zjedzmy. Gdy zacznę mówić… to już pewnie nic nie przełknę.

***

Blake nie mógł tak po prostu odmówić Katherine i powiedzieć, że nie może zawołać jej syna na kolację. Nie miał w końcu powodu, żeby tego nie robić. Dlatego wspiął się po schodach, podszedł do drzwi prowadzących do sypialni chłopaka i po dwóch głębokich wdechach zapukał. Gdy usłyszał ciche „proszę”, nacisnął klamkę i pchnął drzwi, a jego oczy rozszerzyły się na widok, jaki zastał w środku. Jacques leżał na łóżku w samych majtkach, a ślady na jego ciele po wczorajszej nocy były bardziej niż widoczne. Nie był jednak sam. Leżał wtulony w ciało Nicka, który gładził go po plecach i zachowywał się tak, jakby nawet nie zauważył obecności Blake’a.
- Katherine woła was na kolację – powiedział, starając się brzmieć na spokojnego, ale jego oczy prześlizgiwały się po ramionach bruneta owiniętych wokół Jacques’a.
Nie usłyszał odpowiedzi, ale nawet się jej nie spodziewał. Widział przecież, jak szatyn drgnął, gdy zobaczył go w drzwiach. Wyglądał jak przerażone, małe kocię. Ale nie był sam.
Mężczyźnie nie podobało się uczucie, które pojawiło się w nim, gdy zobaczył tę dwójkę razem w łóżku. Nie miał powodu, żeby być zazdrosnym o Jacques’a. Nie powinien być o niego zazdrosny. Przespali się ze sobą, stało się i nie mogli tego odwrócić, ale to nic nie znaczyło. Tylko dlaczego sama myśl o tym, że ktoś inny mógłby dotykać chłopaka, wywoływała w nim taką irytację?
- Powinniśmy gdzieś wyjść. – Wszedł do kuchni i objął kobietę od tyłu w pasie. Musiał wyrzucić obraz Jacques’a z głowy. Poprzedniej nocy wszystko między nimi się skończyło i tak miało pozostać. – Ostatnio siedzimy tylko w domu… Zostawmy chłopaków w domu i spędźmy ten wieczór tylko we dwoje.
- Nick wciąż tu jest? – Katherine odchyliła głowę, opierając ją o ramię mężczyzny.
- Mhm – wymruczał, całując ją w policzek. – Co ty na to?
Kobieta uśmiechnęła się i pocałowała go krótko.
- Daj mi dziesięć minut i możemy wychodzić.
Blake mruknął coś niezrozumiałego, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i odprowadził narzeczoną wzrokiem. Lubił ją i naprawdę chciał zbudować z nią przyszłość. Tylko sam już nie wiedział, czy naprawdę ją kocha.