poniedziałek, 11 czerwca 2018

Pęknięcia - Rozdział 23


Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Mam jednak ogromną prośbę, która nie jest związana z opowiadaniem. Chodzi o zwierzątka i to, jak ludzka bezmyślność je krzywdzi. Na mojej stronie na fejsie pojawił się post (jest przypięty na górze), który musi trafić do jak największej ilości osób. Jeśli moglibyście go udostępnić, to będę bardzo wdzięczna, bo chodzi o naprawdę ważną sprawę. Link tutaj: Opowiadania rehab-e
Oczywiście bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i za to, że wciąż czekacie. Uwielbiam Was! Kolejny rozdział pojawi się po sesji (ostatni egzamin mam dwudziestego). Trzymajcie się! 
_____________________________________________________________________

Otworzył paczkę, wyciągnął papierosa, odpalił i po raz kolejny zaciągnął się, przymykając oczy. W popielniczce znajdowało się już kilka petów, a to był chyba jego czwarty lub piąty papieros. Łudził się, że pomoże mu się to ukoić nerwy, ale tak naprawdę wcale nie czuł się spokojniejszy. Siedział na tarasie, wpatrując się w ciemne, zachmurzone niebo i zastanawiał się, jak naprawić wszystko, co zdążył zepsuć w przeciągu kilku ostatnich miesięcy. Gdyby ktoś wyszedł z domu i zobaczył go, z pochyloną głową, opadniętymi ramionami i przygarbionymi plecami, z pewnością byłby zaskoczony, na jak bardzo zrezygnowanego wygląda ten zwykle pewny siebie mężczyzna. Ale nikt nie wyszedł, bo zarówno Katherine, jak i Jacques, nie chcieli z nim rozmawiać, a on już dawno nie czuł się tak samotny. I wiedział, że mógł winić tylko siebie. 
Pobyt we Fremont wcale mu nie pomógł. Dwa tygodnie spędzone z rodzicami, do których nie docierały żadne argumenty, i którzy wciąż mieli na niego ogromny wpływ, nie były dobrym pomysłem. Nie potrafił jednak przemóc się, by wrócić wcześniej i zmierzyć się ze swoimi problemami, więc tkwił godzinami w rodzinnym domu, obserwował relacje matki z ojcem i znów zaczynał gardzić tą częścią siebie, która przy Jacques’u dawała o sobie znać. Dlatego jego reakcja była tak gwałtowna – przez krótką chwilę, gdy go zobaczył, naprawdę czuł do niego nienawiść za to, co ten mu zrobił. Bo znów czuł, że stracił kontrolę nad sobą; że nie może przewidzieć swoich reakcji. I nie mógł przestać obwiniać o to szatyna. 
Wiedział, że przesadził. Wykorzystał zauroczenie chłopaka, by uderzyć w jego najczulszy punkt i zupełnie nie przejmował się tym, że może go naprawdę zranić. Dopiero gdy zobaczył jego łzy, uświadomił sobie, co zrobił, ale było już za późno, by wszystko naprawić. A przecież nawet nie myślał o tym, by porównywać Jacques’a z Kath! Ale gdy go zobaczył… Znów poczuł wstręt do siebie, do niego i do tego wszystkiego, co wydarzyło się między nimi. Nie potrafił zapanować nad swoim gniewem, który rósł w nim przez ostatnie dwa tygodnie i w końcu wybuchł. A teraz nie miał pojęcia, jak to naprawić. 
Nie powinien był wyjeżdżać bez wcześniejszej rozmowy z narzeczoną. Wtedy wydawało się to jedynym rozsądnym wyjściem, gdy emocje po nieoczekiwanym pocałunku wciąż z niego nie opadły, ale teraz… Ją też zranił i nawet ze sobą nie rozmawiali. Naprawdę nie wiedział, jak to się stało, że w tak krótkim czasie udało mu się wszystko spieprzyć. Przypuszczał, że miał do tego jakiś talent, który wyssał wraz z mlekiem matki. 
Uśmiechnął się pod nosem do swoich niewesołych myśli i ostatni raz zaciągnął się, nim wrzucił resztkę papierosa do popielniczki. Mógł siedzieć tu całą noc, ale nic dobrego (poza wypaleniem całej paczki fajek) by z tego nie wyszło. Zamierzał wrócić do sypialni i spróbować naprawić chociaż jedną relację, bo wiedział doskonale, że z Katherine będzie po prostu łatwiej. A Jacques… Wobec niego Blake wciąż pozostawał bezradny. 

***    
                                                                                      
Potrzebował czasu. Nie potrafił tak po prostu zapomnieć o tym, co usłyszał. To wciąż do niego wracało, nawet jeśli próbował skupić myśli na czymś innym. Cały wieczór spędził w swoim pokoju i nawet ssanie w żołądku, wyjątkowo męczące, nie zmusiło go do wystawienia choćby stopy poza próg pomieszczenia. Nie wyobrażał sobie, by mógł teraz stanąć przed Blakiem i spojrzeć mu w oczy, nie pokazując przy tym, jak bardzo zabolały go słowa mężczyzny. 
Było mu wstyd. Policzki płonęły mu na samo wspomnienie o łzach, które brunet bez wątpienia musiał ujrzeć w jego oczach. Nie mógł przestać myśleć o tym, że po raz kolejny pokazał mu jak słaby i bezradny jest wobec całej tej sytuacji. Nie potrafił pozbyć się myśli, że dał mu tę satysfakcję i rozpłakał się przy nim jak mały, skarcony chłopczyk. A przecież nie był taki! Zawsze radził sobie ze wszystkim sam, był silny, kontrolował swoje reakcje i potrafił odpowiedzieć na każdą zaczepkę. Przecież nie pierwszy raz słyszał podobne słowa. W szkole nigdy nie krył się ze swoją orientacją i nie każdemu się to podobało, ale on zupełnie się tym nie przejmował, szydząc sobie z nieprzyjemnych uwag. Tym razem nie usłyszał nawet czegoś bardzo obrzydliwego, a jednak zabolało i to mocniej, niż mógłby przypuszczać. 
Jacques wiedział, że uczucie do Blake’a zmieniło go i wcale nie podobały mu się te zmiany. Czuł się słaby, podatny na zranienia. Godzinami leżał na łóżku, rozpamiętując ich rozmowę w kuchni i próbując zrozumieć, dlaczego wszystko potoczyło się w tak złym kierunku. Nie potrafił jednak odpowiedzieć na żadne z pytań, które sobie zadawał. Jeszcze do niedawna nie przypuszczał, że mężczyzna jest w stanie potraktować go w taki sposób – jak bezwartościową rzecz, którą można odrzucić w kąt, gdy się ją wykorzysta. A on właśnie tak się czuł – jakby został wykorzystany. I choć przez chwilę, gdy nie miał już siły płakać i wściekać się na bruneta, próbował postawić się w jego sytuacji, to jednak nie potrafił zrozumieć i mu wybaczyć. Był rozżalony, rozczarowany i było mu przykro. A poza tym czuł gniew na siebie, na niego i na matkę (choć nie miało to większego sensu), która wysłała ich na te głupie wakacje, a to przecież od nich wszystko się zaczęło. 
Zaklął i wyłączył laptopa. Był środek nocy, a on nie mógł spać. Od płaczu piekły go oczy i bolała głowa, co tylko potęgowało w nim gniew i poczucie wstydu. Chciał znaleźć w sobie siłę, by jakoś przezwyciężyć te głupie uczucia, które sprawiały, że wciąż upokarzał się przed mężczyzną, ale nie wiedział, jak. I nagła myśl, która zaczęła kiełkować w jego głowie, sprawiła, że w końcu przymknął oczy i spokojnie czekał na sen. Może skupienie uwagi na kimś innym nie było wcale złym pomysłem… 

***

Podrzucił jabłko, złapał i ugryzł je z przesadną zawziętością. Rozejrzał się przy tym po stołówce, szukając swojego przyjaciela, z którym nie rozmawiał od wczorajszego poranka, gdy spotkali się przed zajęciami, jak to zwykle im się zdarzało. Co prawda chciał wieczorem do niego zadzwonić i nawet sięgnął po telefon, żeby o wszystkim mu opowiedzieć, ale coś go powstrzymało. Wiedział, że gdyby okazało się, iż Nick nie ma dla niego czasu, bo jest ze swoją dziewczyną, to całkowicie by się załamał. Poza tym coś, co bardzo przypominało wstyd, sprawiało, że chciał to zachować tylko dla siebie. 
Udawanie, że wszystko z nim dobrze i wcale nie czuje się tak, jakby ktoś zmiażdżył mu połowę wnętrzności, okazało się prostsze, niż przypuszczał. Uśmiechanie się do ludzi, żartowanie i rozpoczynanie niezobowiązujących rozmów na zajęciach było czymś, co przyszło mu z zaskakującą łatwością. I choć w jego jasnych oczach próżno było szukać radości, to tylko osoba znająca go bardzo dobrze, byłaby w stanie to zauważyć. Jedyną taką osobą w szkole był Nick. 
Dostrzegł go w końcu – siedzącego przy stoliku, który znajdował się na samym środku sali, gdzie wręcz roiło się od uczniów. Jacques skrzywił się, widząc już, że przyjaciel nie był tylko z Mary, ale również z ich wspólnymi znajomymi. Choć nie można było nazwać szatyna osobą, która nie przepada za towarzystwem ludzi i ma problem z nawiązywaniem kontaktów, to jednak nie miał teraz ochoty na towarzystwo nikogo poza Nickiem. 
- Hej – Jacques mruknął, zajmując jedyne wolne miejsce przy stoliku, zaraz obok Susan, która była sprawczynią (a przynajmniej tak uważał Jacq) związku jego przyjaciela z tą okropną kobietą, jak zdarzało mu się myśleć o Mary. Dlatego spojrzał trochę krzywo na blondynkę, jakby to faktycznie była jej wina, a następnie uśmiechnął się do bruneta, wręcz ignorując resztę osób, które siedziały przy tym samym stoliku. Wiedział, że ludzie plotkują na jego temat i uważają, że zakochał się w Nicku, co nawet nie było jakimś wielkim wymysłem, bo był świadom, że czasem tak się zachowywał. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że w całym swoim życiu poznał tylko jedną osobę, której był w stanie tak zaufać, jak właśnie temu kudłatemu brunetowi. Gdy tak teraz sobie myślał, dochodził do wniosku, że jego życie byłoby prostsze, gdyby naprawdę zakochał się w swoim najlepszym przyjacielu. Wtedy przynajmniej powielałby stereotyp geja z połowy filmowych produkcji, a nie próbował odbić faceta matce. Sama myśl o tym wywoływała grymas na jego twarzy. 
- Hej – Nick odpowiedział mu uśmiechem. Reszta osób (wyłączając Mary) też powitała go z mniejszym lub większym entuzjazmem, bo Jacques naprawdę był lubiany w szkole, choć liczba jego bliższych kolegów i koleżanek wcale tego nie potwierdzała. Zresztą od kilku lat organizował słynną już, coroczną imprezę w swoim domu (jak tylko przypominał sobie o tej ostatniej, od razu czuł się gorzej), więc nic dziwnego, że jakąś tam popularnością jednak się cieszył. Mimo to nie potrafił otworzyć się na tyle, by nawiązać z kimkolwiek równie silną więź, jak z Nickiem. 
- Hej, Jacques. – Amy, która siedziała obok Susan, szturchnęła go w bok, wyciągając się za plecami koleżanki. – Umiesz na test? 
Jacques spojrzał cieplejszym wzrokiem na dziewczynę, bo naprawdę ją lubił. Była miła, ciepła, urocza i właśnie z kimś takim widział w związku swojego przyjaciela, a nie z Mary. Zaraz jednak zmarszczył brwi, próbując zrozumieć jej pytanie. 
- Jaki test? 
- No z algebry. – W jej głosie wyraźnie było słychać wahanie. – Zapomniałeś? 
Szatyn poczuł się tak, jakby ktoś wylał mu właśnie kubeł zimnej wody na głowę. Ostatnio faktycznie nie mógł się na niczym skupić, przez co zdarzyło mu się już zapomnieć o jednym wypracowaniu na literaturę, ale matematyka… Jeszcze kilka dni temu pamiętał o tym teście i nawet chciał prosić Nicka o pomoc (nie był w stanie zliczyć, ile razy ten mu pomagał), ale ostatecznie nie poprosił i… zapomniał. 
- Kurwa… - jęknął, przykładając czoło do blatu stolika. 
- Może nie będzie tak źle… - Amy próbowała go pocieszyć, ale z marnym skutkiem. Oboje wiedzieli, że tego nie zda. 
- Dlatego ja zapisuję wszystkie testy i egzaminy w swoim kalendarzu, który codziennie sprawdzam – odezwała się nagle Mary, a jej przemądrzały, zbyt pewny siebie ton sprawił, że Jacques skrzywił się w duchu.
- Co ty nie powiesz… - prychnął, unosząc głowę i patrząc na dziewczynę zirytowanym wzrokiem. 
Nick, widząc napięcie (nie pierwszy już raz) między najbliższymi dla niego osobami, uśmiechnął się ciepło do przyjaciela, jednocześnie obejmując swoją dziewczynę w pasie. 
- Poprawisz. Pomogę ci. 
- Mhm – Jacques odmruknął w odpowiedzi, niezbyt przekonany, i w ciszy skończył swoje jabłko, o którym zdążył już zapomnieć. Odłożył ogryzek na tacę bruneta, na co ten uniósł brwi w udawanej dezaprobacie i przyjrzał się osobom siedzącym przy stoliku. Amy zajęła się rozmową z Susan, Tom grzebał w swoim obiedzie, najwyraźniej myślami będąc w innym miejscu, a Mary robiła coś na telefonie. Nie chciał przy nich prosić Nicka o to, o co zamierzał poprosić już od wejścia na stołówkę, ale chyba nie miał wyjścia. – Właściwie to chciałem zapytać, czy poszedłbyś ze mną do klubu.? 
- Klubu? – Susan powtórzyła jak echo, od razu zwracając się w jego kierunku z psotnym uśmiechem, a jej rozbujany, jasny kucyk prawie uderzył Amy w twarz. Szatyn zmiął w ustach przekleństwo. 
- Taa… Gejowskiego. 
- Mówiłem ci już, że więcej tam nie… 
- Byłeś w klubie dla gejów? – Mary przerwała swojemu chłopakowi, patrząc przy tym dziwnym wzrokiem na Jacques’a, jakby ten chciał sprowadzić Nicka na tęczową drogę. 
- Um… Raz. – Nick podrapał się po głowie, wyraźnie zażenowany. – I nie skończyło się to najlepiej. 
- Musicie nam koniecznie o tym opowiedzieć! 
- Blake wrócił – wymamrotał, ignorując okrzyk Susan (już zapomniał, jak często irytowała go ta dziewczyna), i ponownie zwrócił się tylko do przyjaciela. 
- Och. 
- Blake? Twój ojczym? 
- To nie jest mój ojczym, do cholery! – warknął i nawet Tom uniósł głowę znad obiadu, żeby rzucić mu zaskoczone spojrzenie. Cisza, która zapadła po jego nieoczekiwanym wybuchu okazała się wyjątkowo niezręczna i sprawiła, że Jacques znów skulił się w sobie, myśląc o tym, że już niedługo to naprawdę będzie jego ojczym. Robiło mu się od tego słabo. 
- Dobra, nieważne. – Nick uśmiechnął się wymuszenie, patrząc z niepokojem na szatyna. – Mogę z tobą iść. 
- Możesz? – Mary uniosła brew, zakładając ramiona na piersi. 
- Znaczy… Wszyscy możemy iść, nie? Taki wspólny wypad do klubu. 
- Tak! Zapytam jeszcze Vick, bo na pewno będzie chciała iść! – Susan aż klasnęła w dłonie, jakby nie było nic lepszego od pójścia do gejowskiego klubu. 
- Ja odpadam. – Tom odsunął od siebie tacę i spojrzał na nich zblazowanym wzrokiem. – Nie lubię klubów. 
- Ja też. – Amy uśmiechnęła się przepraszająco, odgarniając włosy z czoła. 
- Nudziarze – parsknęła blondyna, pokazując wszystkim swoje równe, białe zęby. – Ale Vick na pewno nie odmówi. 
Jacques spojrzał zrezygnowanym wzrokiem na przyjaciela. Zapowiadał się wspaniały wypad.

***

Nie był pewien, ile zdążył wypić od wejścia do klubu (a to nie było wcale tak dawno temu), ale czuł, że przyjemnie szumi mu w głowie. Dudniąca, elektryzująca muzyka wprawiała go w błogi nastrój, a spojrzenia niektórych mężczyzn sprawiały, że znów czuł się chciany. Uśmiechał się znacznie częściej, bardziej szczerze, czasem wybuchał nawet śmiechem. Bawił się lepiej, niż przypuszczał i nawet Susan okazała się całkiem znośną kompanką do zabawy. Przy tym wszystkim prawie zapomniał o Blake’u i o jego pogardliwych słowach.
- Chodź ze mną zatańczyć – mruknął w stronę przyjaciela, ciągnąc go za ramię. 
- Co? Nie, Jacques, nie tańczę. 
- No chodź. Będzie zabawnie. 
- Jesteś pijany. 
- Nie jestem. – Wydął wargi. – Proszę. 
Brunet wywrócił oczami, ale cmoknął swoją dziewczynę w policzek i wstał. Mary też wydawała się bardziej rozluźniona przez alkohol i nie zareagowała jakoś szczególnie na to, że jej chłopak idzie tańczyć z innym chłopakiem, za co był jej wdzięczny. Nie chciał kolejnej awantury między nią a szatynem. 
- Dobra, chodź. 
Jacques wyszczerzył się, ciągnąc swojego przyjaciela na parkiet. Od razu zaczął poruszać się w rytm dźwięków płynących z głośników, uśmiechając się przy tym szeroko. Odrzucił głowę w tył, kręcąc biodrami i dając ponieść się muzyce. Czuł, jak brunet rozluźnia się przy nim, jak zaczyna śmiać się i wygłupiać, obejmując go w pasie. Sam zarzucił mu dłonie na kark, próbując skupić swój wzrok na jego roześmianej twarzy. Znajdowali się naprawdę blisko siebie, wykonując bliżej nieokreślone ruchy, które niewiele miały wspólnego z rytmicznym tańcem, a inne pary wciąż napierały na nich, pchając ich ku sobie. Jacques znów poczuł tę przyjemność płynącą z obecności kogoś, przy kim czuł się bezpiecznie i wyjątkowo. Nie potrafił odwrócić wzroku od tych kudłatych, ciemnych włosów i radosnych, brązowych oczu. Nie wiedział, czy winny był alkohol, czy może jego obecny stan psychiczny, a może jedno i drugie, ale nic nie wyjaśniało tego, że pochylił się do przodu i przycisnął swoje wargi do warg drugiego chłopaka. 
- Co…? – Nick odepchnął go od siebie, patrząc na niego w całkowitym osłupieniu. 
- Ja… - Jacques zamrugał i przycisnął dłoń do ust. Sam nie potrafił uwierzyć w to, co się stało. – Przepraszam. Naprawdę… ja… przepraszam. 
Nie wiedział, co jeszcze może powiedzieć. Tak naprawdę nie mógł zrobić nic poza przeproszeniem. Jego umysł nagle stał się bardziej trzeźwy niż przed wejściem do klubu, przez co z całą mocą poczuł, że zrobił właśnie coś bardzo głupiego. Czuł, że twarz płonie mu ze wstydu i nie mogąc patrzeć dalej na zdumionego przyjaciela, odwrócił się i zaczął przepychać przez tłum, chcąc wyjść, uciec z tego miejsca i zapomnieć, że znów wszystko zepsuł. 
Miał ochotę śmiać się z samego siebie, gdy w końcu znalazł się na zewnątrz, w samej koszulce, choć temperatury w połowie listopada wcale nie rozpieszczały. Nie przejmował się tym jednak zbyt skupiony na myśli, że najwyraźniej wystąpił jakiś błąd w komunikacji jego mózgu z językiem, bo ten drugi miał w ostatnim czasie skłonności do pakowania się w różne miejsca. I szatyn sam już nie wiedział, co się z nim dzieje. Czuł, że zaczyna wariować. 
- Jacques! 
Odwrócił się i dostrzegł Nicka, który biegł za nim, trzymając w dłoni jego kurtkę. Sam nawet nie zauważył, że zaczął iść w dół ulicy, oddalając się od klubu. Widząc jednak bruneta, zatrzymał się i objął ramionami, czując się winnym. I zawstydzonym. Przecież Mary musiała wszystko widzieć! I dziewczyny! Teraz cała szkoła będzie mówiła o tym, jak bardzo Jacques Bright ma ochotę na swojego heteroseksualnego przyjaciela. 
- Przepraszam. – To było pierwsze słowo, jakie wypowiedział, gdy Nick w końcu stanął przed nim, oddychając szybciej przez wysiłek fizyczny. 
- Przestań. To… nic. – Podał mu kurtkę. – Trzymaj. 
- Um… dzięki. – Uśmiechnął się z zakłopotaniem i przyjął swoją własność, choć wcale nie odczuwał chłodu. Był zbyt rozpalony przez wstyd, jaki go wypełniał od czubka głowy aż po palce stóp. – Naprawdę nie chciałem. Nie rozumiem co się… 
- Też nie rozumiem. – Nick podrapał się po głowie, też wyglądając na bardzo zmieszanego. – Przecież nigdy nie… - machnął dłonią pomiędzy nimi – No wiesz. 
- Boże. – Jacques zaśmiał się nieco histerycznie, pocierając swój rozpalony policzek. – Sprawiasz, że wszystko jest jeszcze gorsze – prychnął. – Nie lecę na ciebie, Nick. 
- To dobrze. 
- Taak. 
Cisza, jaka zapadła pomiędzy nimi, była zbyt niekomfortowa, by szatyn mógł dłużej stać w tym miejscu i po prostu gapić się na przyjaciela. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek było między nimi tak niezręcznie. Może tylko wtedy, gdy wyznał mu, że jest gejem. 
- Chyba wrócę do domu. 
- Poczekaj, pójdę po resztę i… 
Jacques pokręcił głową, zakładając kurtkę. 
- Nie. Muszę się przejść i pomyśleć. 
- Jest już późno i nie… 
- Dam sobie radę. – Po raz kolejny mu przerwał, trochę już zniecierpliwiony. Naprawdę chciał być teraz sam. – Jeszcze raz przepraszam. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. I… mam nadzieję, że wszystko z nami ok? 
- Tak, nic się nie stało. – Choć Nick brzmiał szczerze, to wciąż wyglądał na bardzo skonfundowanego i szatyn czuł się tym zaniepokojony. – Zapomnijmy o tym. 
- Tak, zapomnijmy. – Wsunął dłonie do kieszeni kurtki i zabujał się na piętach. – Na razie, Nick. 
- Trzymaj się, stary. 
Gdy odwrócił się i ruszył przed siebie, wciąż czuł wzrok przyjaciela na swoich plecach. I naprawdę starał się uwierzyć w jego zapewnienia, że ten pocałunek nic nie zmieni, ale bał się, że swoim głupim zachowaniem znów straci kogoś bliskiego. I to go przerażało. 

***

Klub, w którym pracował Jerome, i w którym postanowili posiedzieć, nie znajdował się blisko jego domu, ale Jacques i tak nie zdecydował się na wezwanie taksówki. Całą drogę przespacerował, myśląc o wszystkim i o niczym, aż pod koniec naprawdę rozbolały go stopy. Dlatego, gdy wspinał się po schodach, idąc do swojego pokoju, czuł się wyczerpany psychicznie i fizycznie. Starał się być przy tym cicho, bo było już naprawdę późno i wiedział, że jego mama nie byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, o której wrócił. W szczególności, że był środek tygodnia i jutro powinien iść do szkoły, choć jeszcze nie wiedział, czy da radę w ogóle wstać. 
- Jacques. 
Podskoczył, kładąc dłoń na swojej klatce piersiowej i czując przy tym, jak jego serce zaczęło bić w niebezpiecznym rytmie. 
- C-co…? – wydusił, mrużąc oczy, bo w korytarzu nie paliło się światło i widział tylko ciepły blask, który wydobywał się spod drzwi łazienki, z której właśnie wyszedł Blake. Szatyn zupełnie nie spodziewał się takiego spotkania i nie był na nie gotowy. 
- Możemy porozmawiać? 
Odetchnął głębiej, obrócił się i nacisnął klamkę. Pchnął drzwi, wszedł do swojego pokoju, zapalił światło i dopiero wtedy odwrócił się, patrząc na Blake’a, którego twarz – choć w cieniu – była teraz znacznie lepiej widoczna. 
- Nie. 
- Chciałem… 
- Odpieprz się. – I zamknął drzwi, nie czekając na jego reakcję. Był zmęczony, a widok mężczyzny wcale nie poprawiał jego nastroju. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego przystojną twarz, by znów przypomnieć sobie o tym, co wydarzyło się po powrocie bruneta. 
Przymknął oczy i oparł czoło o drzwi, wzdychając ze znużeniem. Rok temu myślał o ostatniej klasie jak o czymś naprawdę niesamowitym, pewnym przejściu między nastoletnimi latami a dorosłością, ale teraz, będąc w miejscu, w którym był, wcale nie widział w tym niczego wspaniałego. Wręcz przeciwnie, z chęcią cofnąłby się w czasie, by znów wrócić do bycia piętnastolatkiem, który dopiero zaczyna bardziej interesować się chłopakami i nie miał takich problemów. 
W końcu odsunął się od drzwi i automatycznie zaczął ściągać z siebie rzeczy, nie myśląc nawet o prysznicu. Musiał się przespać, żeby wstać rano, iść do szkoły i jakoś funkcjonować. Nawet jeśli na samą myśl o szkole i plotkach, które na pewno będą po niej krążyć (za co będzie mógł podziękować Susan), coś nieprzyjemnie ściskało mu żołądek. Ale musiał tam iść, chociażby po to, by porozmawiać z przyjacielem i… wyjaśnić. Nie chciał go stracić, a w tym momencie właśnie tego obawiał się najbardziej.