piątek, 13 kwietnia 2018

Fanfic by Kajna - Wstyd


Opadł na łóżko, czując że stres kumulujący się w nim od dłuższego czasu zaczyna go przerastać. Blake jak zwykle wpadł od razu po pracy, został godzinę z Jacques’em i wyszedł, by wrócić do Katherine. Tak, do Kath, którą Jacq zdążył znienawidzić, choć to co się działo nie było nawet w najmniejszym stopniu jej winą. Sam już nie wiedział czy bardziej jest wściekły, czy przygnębiony. Blake przychodził kiedy chciał i brał co chciał, a Jacques nigdy nie był wystarczająco asertywny, by mu odmówić. Może dałby radę wreszcie powiedzieć mu nie, może nawet wywaliłby go za drzwi razem z jego szczoteczką, którą sporadycznie używał i kilkoma parami gaci. Nie mógł się jednak zmusić do tego by zrezygnować z miłości bo wciąż mimo wszystko był romantykiem.
Nigdy nie twierdził, że jego romans z Blakem był winą starszego. To Jacq go uwiódł, znalazł jego czuły punkt, nauczył się czytania jego reakcji i niedługo potem zakochali się w sobie, a Jacq nadal rozpamiętywał te kilka tygodni sielanki jako najlepszy czas w życiu. Gdy wyrwał się odrobinę z tego przyjemnego otępienia, doszły wyrzuty sumienia. Zawiódł osobę która zawsze była mu najbliższa, poświęciła swoje życie na wychowywanie go i zapewnienie mu wszystkiego czego potrzebował. Przestał patrzeć matce w oczy, niedługo potem nie umiał już z nią nawet normalnie rozmawiać, więc w krótkim czasie się wyprowadził. Dla niego i Blake’a, dla ich razem oddalił się od matki, wybrał jego ponad nią, wybrał ich szczęście, bo owszem, miał nadzieję że będą szczęśliwi tak jak tylko się dało. Blake nawet zdecydował się opłacać jego mieszkanie, obiecał że odejdzie od Katherine, sam wydawał się zresztą pijany nową miłością i może to właśnie dlatego, ze względu na to szczęście i miłość którą Jacq widział w jego oczach, sam uwierzył że to może się udać.
Potem Blake stchórzył i zanim obaj zdążyli się obejrzeć, nadszedł dzień ślubu. Jacques nie wiedział jak to było możliwe że umiał tak cierpliwie czekać na ruch Blake’a. Nie pośpieszał go, wykazywał się dużym zrozumieniem i teraz, z perspektywy czasu widział jak głupie to było. Był cholernym naiwniakiem kiedy jeszcze przez pół roku po ślubie grzecznie przyjmował argument “nie odejdę od niej przecież tuż po ślubie”. Wierzył w niego bo sam nie chciał dla własnej matki źle. Nigdy nie ulegało wątpliwości że kochała Blake’a, a ich rozstanie byłoby dla niej dużym ciosem. A gdy już wydawało się, że mężczyzna wreszcie zdecydował się na krok, pojawił się kolejny powód dla którego było to niemożliwe. Miał już dokładnie przygotowane co jej powie, spakował nawet niewielką torbę żeby szybko uciec z mieszkania, ale wtedy ona wyskoczyła ze swoim “kochanie, będziemy mieli dziecko”.
Jacq tamtego dnia od rana myślał tylko o tym, że kiedy Blake do niego przyjdzie, to będzie wreszcie już tylko jego, cały jego, nikogo innego. Wystarczyła jednak jedno spojrzenie starszego, by perspektywa ich związku oddaliła się tak daleko, że Jacq prawie już jej nie widział. Majaczyła ona jeszcze gdzieś tam na horyzoncie, ale była to zasługa już tylko tej jego przeklętej naiwności.
Teoretycznie Jacq mógł się tego spodziewać, wiedział że Blake i Kath ze sobą sypiają i wypadki chodzą po ludziach, ale jakoś nigdy nie pomyślał o tym, że ten wypadek przytrafi się akurat jego matce. Blake nie mógł odejść od Katherine, szczególnie że kobieta nie była już najmłodsza i jej ciąża była zagrożona. Więc Jacques potulnie czekał, choć raczej pozbawiony już nadziei, że to z nim i Blakem kiedykolwiek wypali, ale wciąż niegotowy by z niego zrezygnować.
O dziwo fakt, że z Blakem wszystko się pieprzyło, znacznie pobudził wenę Jacques’a. Malował tak dużo i tak dobrze jak nigdy wcześniej, obrazy zaczęły się sprzedawać i wreszcie jego pasja zaczęła przynosić realne zyski. Jacq zrozumiał że może przestać być zależny od Blake’a, sam się utrzymać. Była to z jednej strony miła myśl, a z drugiej dziwnie paraliżująca, bo nagle nie miał już wymówki, mógł zniknąć, wyrwać się z pułapki w którą wpadł i zostawić daleko za sobą Blake’a. Nie zrobił tego jednak. Nie umiał.
Katherine poroniła w osiemnastym tygodniu. Jacq dowiedział się o tym fakcie od Blake’a i w pierwszej chwili poczuł ulgę, a potem głęboką nienawiść do siebie samego. Jak nisko musiał upaść, by czuć satysfakcję z takiej tragedii.
-      Nie odejdziesz od niej. - Nie potrafił już zliczyć ile razy powtarzał to zdanie, za każdym razem w formie pytania, a Blake zawsze zapewniał go, że owszem, że odejdzie. Tym razem Jacq nie pytał, stwierdził fakt, a od Blake’a dostał jedynie milczenie, więc nie miał już wątpliwości.
Czuł jak w gardle  rośnie mu gula, odwrócił wzrok od kochanka i zacisnął zęby tak mocno by się nie rozpłakać, że zaczęła boleć go szczęka. Chwilę później Blake zamknął go w swoich ramionach, objął tym znanym Jacquesowi ciepłem i kochał się z nim cały wieczór, poświęcając mu całą swoją uwagę.
Gdy następnego ranka Jacq obudził się sam w swoim łóżku, wiedział, że tak już będzie zawsze. Może to skończy się jeśli wpadnie pod samochód, może któregoś dnia przypadkowo przedawkuje kokę, która pomagała mu tworzyć, może kiedyś to Blake stwierdzi że jest już zmęczony, ale Jacq nigdy sam tego nie zakończy. Już zawsze miał być tylko wstydliwym faktem z życia Blake’a, nigdy na pierwszym miejscu, desperacko próbujący zgarnąć z mężczyzny jak najwięcej, choć to nigdy nie będzie wystarczająco.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Pęknięcia - Rozdział 22

Rozdział miał pojawić się wcześniej, ale nie miałam dostępu do internetu, więc grzecznie sobie czekał na swój czas. Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze - one najbardziej mnie motywują :D
I życzę Wam, byście ten wolny czas spędzili spokojnie i radośnie :D
Trzymajcie się!
___________________________________________________________


Przyjazd Blake’a był dla wszystkich zaskoczeniem. Nie uprzedził swojej rodziny o odwiedzinach, więc gdy jego matka otworzyła mu drzwi o dziesiątej rano w niedziele, wyglądała na zdumioną. Oczywiście przywitała go ze stosowną radością, ale coś w jego postawie lub marsowej minie, a może w jednym i drugim, musiało ją zaalarmować, bo szybko wróciła do swojego oschłego, codziennego sposobu bycia. Z ojcem było podobnie – ucieszył się, że go widzi, ale nie jakoś przesadnie. Wszyscy wciąż mieli w pamięci przyjazd do Chicago, który nie wypadł najlepiej. Od tego czasu rzadko rozmawiali, rzadziej niż zwykle.
Lily nie wyszła ze swojego pokoju, żeby sprawdzić, kto przyszedł, co zupełnie go nie zdziwiło. Wątpił, żeby w ogóle słyszała pukanie do drzwi, bo przypuszczalnie siedziała ze słuchawkami na uszach. Albo spała. Po tym, jak kazali jej iść do kościoła na siódmą, co mieli w zwyczaju, nie byłoby w tym nic dziwnego. Nie poszedł jednak od razu do niej, postanawiając najpierw się odświeżyć. Miał czas, nigdzie się nie spieszył.
Wejście do starego pokoju zawsze wywoływało wspomnienia. Gdy tylko przekręcił gałkę i pchnął drzwi, poczuł, jakby zapadł się w przeszłość. Przy oknie wciąż stało jego stare łóżko, za nim znajdowała szafka nocna, a nad nią plakat Black Sabbath – teraz już przedarty i wyblakły. Wszystkie meble wciąż tu były, tablica korkowa również. Czas zatrzymał się w tym miejscu na jego nastoletnich latach, gdy próbował jakoś przetrwać z szalonymi rodzicami pod jednym dachem i ludźmi ze szkoły, którzy wytykali go palcami. Po tym, jak wyjechał, żeby studiować, nie wracał do rodzinnego domu na dłużej niż tydzień, ale jego rodzice i tak postanowili zachować wszystkie meble. Na ich miejscu pozbyłby się chociaż szafy, której sprzedaż nie byłaby trudna jeszcze kilka lat temu. Oni jednak woleli, by wszystko zostało na swoim miejscu, kurzyło się i niszczyło pod wpływem upływającego czasu. Blake zupełnie tego nie rozumiał, ale ostatecznie to nie była jego sprawa.
Rzucił torbę na łóżko, a walizkę postawił pod ścianą. Od razu było widać, że dawno nikt nie wchodził do tego pomieszczenia, o czym świadczyły grube warstwy kurzu na półkach i specyficzne, duszne powietrze. Choć na zewnątrz było wyjątkowo zimno, jak na początek listopada, otworzył okno, oparł się dłońmi o parapet i westchnął. Wcale nie uważał swojego nagłego wyjazdu za ucieczkę. Od rozmowy telefonicznej z siostrą miał w planach przyjazd do Fremont, bo wiedział, że na odległość nie jest w stanie nic zrobić, a nie mógł zostawić Lily samej. Nie miał ustalonej dokładnej daty podróży, ale po wczorajszym wydarzeniu, o którym nie tak łatwo było zapomnieć, uznał, że to najodpowiedniejszy czas. Ale to nie była ucieczka. Nie był tchórzem. Nie wyobrażał sobie jednak, by mógł dziś zjeść normalne śniadanie wraz z Kath i Jacques’em, jakby nic się nie stało. Żaden z nich nie był aktorem.
Wiedział, że powinien skupić się na celu swojej wizyty u rodziców, ale nie potrafił przestać myśleć o tym pocałunku. Mógł znów winić chłopaka o prowokowanie go, mógł obwinić go o to, że znów go pocałował, ale nie mógł zrzucić na niego tego, że zamiast go odepchnąć, odpowiedział z pełnym zaangażowaniem i całym sobą pokazał, że go pragnie. Bo naprawdę tak było w tamtym momencie – chciał tego bardziej, niż czegokolwiek innego. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej, a on, zamiast jakoś to zatrzymać, biernie pozwalał ich relacji ewoluować i przeradzać się w coś, czego żaden z nich prawdopodobnie nie potrafił nawet nazwać.
Może nie chodziło tylko o Jacques’a. Wielokrotnie już o tym myślał i czasem dochodził do wniosku, że po prostu brakuje mu zbliżenia z jakimś mężczyzną. Nie robił tego od lat, Kath ostatnio go pod tym względem nie rozpieszczała, a chłopak był młody, całkiem ładny i miał zgrabne ciało. I gdyby chodziło tylko o to, może wszystko byłoby łatwiejsze. Ale wtedy przypominał sobie, jak siedzieli razem w salonie i godzinami rozmawiali o książkach oraz filmach, jak urządzali sobie wspólne seanse i jak uroczy był śmiech nastolatka. Zauroczył się nim jak gówniarz i przez te tygodnie, kiedy w końcu sobie to uświadomił, nic z tym nie zrobił. Nie mógł przecież zostawić Katherine, bo, choć było to samolubne, nie chciał znów być sam. Może nie było między nimi tak jak na początku, może nie szalał na jej punkcie i czasem odnosił wrażenie, że nie rozumieją siebie nawzajem, ale wciąż coś do niej czuł. Była wspaniałą kobietą, świetną matką i z pewnością będzie fantastyczną żoną. Nie wyobrażał sobie jednak, by dalej mogli mieszkać razem z Jacques’em. Wiedział, że nigdy nie uwolni się od tego absurdalnego uczucia, dopóki nastolatek wciąż będzie w pobliżu; wciąż będzie go kusił i przekraczał kolejne granice. Blake nadal uważał go za bezczelnego gówniarza, który nie szanuje nikogo i niczego. Gdyby było inaczej, nigdy nie zostałby przez niego pocałowany. A to był już drugi raz. Do czego posunie się następnym razem?
Zadrżał, czując gęsią skórkę na odsłoniętych przedramionach. Miał ochotę na papierosa, ale nie chciał zaczynać rozmowy z rodzicami od kłótni o używki. Domyślał się, że próba wyjaśnienia im pewnych rzeczy może być naprawdę trudna, więc wolał ich dodatkowo nie denerwować. Zamiast tego zamknął okno i podszedł do walizki, żeby wyciągnąć z niej kilka rzeczy. Musiał wziąć prysznic i oczyścić umysł, aby móc skupić się na sprawie swojej siostry. Nie mógł poświęcić całego swojego czasu, będąc tutaj, na myślenie o tym, w jak chorej sytuacji się znalazł. Musiał jakoś się od tego uwolnić, a Fremont wydawało się do tego najlepszym miejscem.

***

Nie potrafił wytrzymać w domu. Kręcił się po swoim pokoju, czytał lekturę szkolną, na której nie mógł się skupić, aż ostatecznie zszedł do salonu i zwinął się pod kocem na kanapie. Najpierw bezmyślnie zmieniał kanały w telewizorze, nie mogąc znaleźć nic, co by go zainteresowało na dłużej niż pięć minut, aż w końcu wyłączył urządzenie i sięgnął po szkicownik, który ze sobą przyniósł. Zaczął bazgrać ogród, który był widoczny przez drzwi prowadzące na taras, ale nie skupiał się na tym jakoś szczególnie – robił to bardziej machinalnie, myślami będąc daleko od jesiennych liści i ołówka, który ściskał z przesadną siłą.
Czuł palącą potrzebę porozmawiania z Nickiem. Chciał do niego zadzwonić, a najlepiej pojechać i powiedzieć mu, że na początku miał plan, żeby zrobić tak, jak ten mu radził, tylko później go poniosło i znów wszystko zepsuł, ale ograniczył się jedynie do wysłania krótkiej wiadomości, na którą przyjaciel i tak nie odpowiedział. To zdarzało się coraz częściej, od kiedy był w związku z Mary. Kiedyś Jacques zawsze mógł z nim porozmawiać, a teraz ten był zbyt zaabsorbowany swoją pierwszą dziewczyną, by przejmować się jego problemami.
Szatyn wiedział, jak to jest na początku związku, gdy chcesz ciągle przebywać z tą drugą osobą, i tak naprawdę wcale nie był o to na niego zły, ale gdzieś w środku czuł się jednak zawiedziony. I samotny. Nie miał nikogo, poza Nickiem, komu mógłby się zwierzyć. Był tylko on i wyrzuty sumienia, które doprowadzały go do szału. I był też Blake, który sobie z nim igrał i sprawiał, że Jacques nie czuł się dobrze sam ze sobą. Nastolatek chciał z nim porozmawiać, wygarnąć mu i może przeczesać palcami te jego niedorzecznie rozczochrane włosy, ale nie sięgnął nawet po telefon, żeby wysłać mu wiadomość. Nie zamierzał za nim gonić i błagać o uwagę. Mógł poczekać, nawet jeśli już te kilka godzin, które minęły od jego wyjazdu, wyprowadziły go z równowagi.
- Jesteś smutny.
Podskoczył, a ołówek wypadł mu z dłoni i potoczył się pod szafkę.
- C-co?
- Coś cię martwi. – Katherine usiadła obok niego na kanapie i wyciągnęła dłoń, patrząc przy tym na szkicownik. – Mogę?
Jacques kiwnął głową, podając go bez słowa. Jeszcze przed chwilą myślał o tym, jak wplata palce w ciemne włosy mężczyzny i przeczesuje je, a teraz siedział obok matki i coraz bardziej sobą gardził. Często widywał ją, kiedy siedziała na tej samej kanapie, wtulona w bok Blake’a i bawiła się czarnymi kosmykami. W jakiś sposób wyobrażanie sobie tego samego, będąc na jej miejscu w takich codziennych, drobnych gestach, było nawet gorsze od myślenia o brunecie podczas porannej sesji masturbacji.
- Ciekawe. Inne niż zwykle.
- Wiem – mruknął, rzucając okiem na kartkę. – Nie skupiałem się.
- O co chodzi?
- Co masz na myśli? – Spróbował się uśmiechnąć, ale chyba mu nie wyszło, bo jego matka wciąż wyglądała na zatroskaną. – Wszystko jest w porządku.
- Chodzi o Blake’a?
Żaden mięsień na twarzy mu nie drgnął, ale poczuł, jak serce na chwilę zamarło. Przecież nie mogła…
- Co z n-nim? – wydusił, trochę zbyt nerwowo poprawiając koc. Nagle zrobiło mu się zimno.
- Znów coś się między wami popsuło. Nie rozmawiacie tyle, co wcześniej. Nie myśl, że tego nie widzę. – Uśmiechnęła się do niego ciepło i Jacques poczuł, jak całe napięcie z niego opada. Nie wiedziała. – Chodzi o ten ślub?
- Nie.
- Sądzisz, że to za szybko? Bo jeśli…
- Mamo. – Spojrzał jej prosto w oczy, ale zaraz uciekł wzrokiem, bo nagle okazało się to zbyt trudne. – Naprawdę nie o to chodzi.
- Więc o co? Co się dzieje?
- Nic. – Pokręcił głową. – Nie musisz się martwić. Wszystko w porządku.
Katherine westchnęła, uśmiechając się delikatnie, choć był to uśmiech z rodzaju tych smutnych i nostalgicznych.
- Kiedyś mówiliśmy sobie wszystko, pamiętasz? Teraz… coś się zmieniło.
Jacques uśmiechnął się niezręcznie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Przed pojawieniem się w ich domu Blake’a nie mieli przed sobą żadnych tajemnic, a ich świetnego kontaktu mógł pozazdrościć im każdy. Ale kobieta miała rację – coś się zmieniło, nieodwracalnie.
Nie powiedział nic, dopóki jego matka, wyraźnie zawiedziona, nie wstała i nie ruszyła w stronę schodów prowadzących na piętro. Wtedy odwrócił się i przymknął oczy, czując pieczenie pod powiekami.
- Mamo – szepnął.
- Tak, skarbie? – Katherine odwróciła się, wyglądając na zaskoczoną.
- Zakochałem się.
- Och.
Nastolatek poczuł, jak po jego prawym policzku powoli spływa łza.
- I chciałbym, żeby to minęło. Tak cholernie pragnę tego nie czuć…
Nie wiedział, jak to się stało, że wylądował w objęciach matki, szlochając jej w ramię i mocząc jej koszulę. Dreszcze wstrząsały jego ciałem, a znana, ciepła dłoń gładziła jego plecy, próbując go uspokoić.
- Cii, już dobrze, kochanie. Jestem pewna, że znajdzie się inny chłopiec, który doceni, jak niezwykły jesteś… - Wciąż słyszał jej kojący głos, gdy szeptała słowa pocieszenia, a on nie potrafił zliczyć, ile razy powtarzał „przepraszam” w swoich myślach, pragnąc to wykrzyczeć tak głośno, by usłyszeli go wszyscy sąsiedzi. W tym momencie naprawdę siebie nienawidził.

***

Kilka godzin później musiał przed samym sobą przyznać, że poszło źle. Lily uciekła z płaczem do pokoju, ojciec wściekły wyszedł z domu, choć deszczowa pogoda za oknem do tego nie zachęcała, a matka siedziała na kanapie, bezradnie patrząc na swoje drobne dłonie.
- Robicie jej krzywdę – oznajmił, stojąc po drugiej stronie pomieszczenia. Nie patrzył przy tym na kobietę, ponownie rozglądając się po znanym sobie wnętrzu. Negatywne emocje kotłowały się w nim i najchętniej zapaliłby fajkę, żeby się uspokoić, ale nie miał nawet gdzie.
- Nic nie wiesz. – Sophia odezwała się w końcu, bo do tej pory prawie nic nie mówiła, słuchając jak jej mąż i syn się kłócą. – Przyjeżdżasz tutaj raz na dwa lata i zamierzasz nas uczyć, co jest dobre dla Lily?
- Nie chcę was niczego uczyć. – Prychnął, zaciskając dłonie w pięści. – Ale ona ma szesnaście lat, do cholery! Powinna móc spotykać się z kim chce! Ja miałem wystarczająco mocno przez was przejebane. Nie chcę, żeby ją spotkało to samo.
Kobieta skrzywiła się, jakby ugryzła coś kwaśnego.
- Mógłbyś darować sobie te przekleństwa. – Posłała mu karcące spojrzenie. – Chcemy dla niej jak najlepiej i właśnie dlatego nie pozwalamy jej na wszystko. Tobie dawaliśmy więcej swobody i co z tego wyszło?
Blake uniósł brwi, przesuwając wzrok na swoją matkę, która siedziała na kanapie tak sztywno, jakby połknęła kij.
- Słucham?
- Zarabiasz na pisaniu strasznych, pełnych przemocy książek, żyjesz i mieszkasz bez ślubu z rozwiedzioną kobietą, której syn jest starszy od Lily… Nie wspominając o jego skłonnościach… - Skrzywiła się. – Taki chcesz dać przykład siostrze?
Mężczyzna pokiwał głową, uśmiechając się sztucznie.
- Cieszę się, że w końcu powiedziałaś to głośno. Ale skoro już jesteśmy ze sobą szczerzy… Myślisz, że to ja was zawiodłem; że to ja różnię się od innych? Może czas w końcu się obudzić i zobaczyć, że ludzie na całym świecie tak żyją! Jesteście zaślepieni przez tę waszą pieprzoną religię…
- Nie bluźnij!
- I macie gdzieś, że ludzie wytykają nas palcami! – Kontynuował, zupełnie nie zważając na wtrącenia kobiety. – W szkole nazywali mnie przez was „tym świrem”! – Pokręcił głową. – Nawet nie wiesz, że zniszczyliście mi dzieciństwo…
- Wiem.
- Co?
- Przeczytałam twoją pierwszą książkę. I każdą kolejną.
Blake zbladł, czując, jak cała złość nagle go opuszcza. Przełknął nerwowo ślinę i odwrócił wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć na matkę.
- Nie sądziłem, że ją przeczytasz…
- Jesteś moim synem – odpowiedziała, jakby to wszystko tłumaczyło i jakby przed chwilą nie wypominała mu, jak ją rozczarował.
- Czyli… wiesz.
- O twoich… odchyłach? Tak. Myślisz, że dlaczego nie protestowałam, gdy zamieszkałeś z tą kobietą, zanim w ogóle zaczęliście myśleć o jakimkolwiek ślubie? – Prychnęła. – Ona jest twoją szansą na normalność. – Zawahała się. – Ale nie podoba mi się, że mieszkasz z tym chłopakiem. Może mieć na ciebie zły wpływ.
Mężczyzna czuł, jak kręci mu się od tego wszystkiego w głowie. Matka całkowicie go zaskoczyła, a na dodatek wygłosiła kilka zdań, które zapewne oburzyłyby Jacques’a, gdyby ten był na jego miejscu. I choć brunet wiedział, że kobieta nie ma racji, to jednak znów poczuł wyrzuty sumienia przez to, że pociągali go mężczyźni. I tym bardziej wstydził się tego, że wczoraj zareagował na pocałunek nastolatka.
Nie wiedział, co odpowiedzieć, ale nie musiał. Sophia wstała, wygładziła swoją długą spódnicę i spojrzała na niego chłodno.
- To ty twierdzisz, że zniszczyliśmy ci dzieciństwo. My staraliśmy się tylko wychować cię jak najlepiej w wierze katolickiej. I z Lily robimy tak samo. W tym nie ma nic złego.
I wyszła, a on został sam, przytłoczony świadomością, że jego największy sekret, którego starał się strzec przez lata, tak naprawdę od dawna nie był już sekretem.

***

- Musimy pogadać.
- Ciebie też miło widzieć, Jacques.
Zazwyczaj spotykali się z Nickiem przed lekcjami, żeby móc porozmawiać, zanim rozejdą się do różnych klas, ale tym razem szatyn złapał swojego przyjaciela dopiero w porze lunchu, gdy ten wychodził z pracowni biologicznej.
- Pisałem do ciebie i nie odpisałeś. – Nie chciał mu robić wyrzutów i sam słyszał, jak głupio to zabrzmiało, ale nie potrafił się powstrzymać przed wytknięciem mu tego. Wczoraj miał naprawdę kiepski dzień i potrzebował bruneta obok siebie, ale ten nawet nie odpowiedział na jego wiadomość.
- Serio? – Chłopak spojrzał na swój telefon z zaskoczeniem. – Musiałem całkowicie o tym zapomnieć, wybacz. Coś się stało?
- Ja…
- Nick! Idziemy na stołówkę? – Mary pojawiła się nagle obok wraz ze swoim rozhuśtanym kucykiem, torbą pełną książek i okularami, spoza których Jacques mógł dostrzec jej fałszywe spojrzenie, gdy łaskawie na niego spojrzała. – O, cześć Jacques. Nie zauważyłam cię.
„Jasne” – pomyślał z irytacją szatyn, patrząc na dziewczynę z nie większą sympatią. – „Na pewno ci uwierzę”.
- Muszę…
- Więc? – Dziewczyna po raz kolejny mu przerwała, patrząc na swojego chłopaka wyczekująco. – Mieliśmy zjeść razem lunch. Jak się nie pospieszymy, to skończą się moje ulubione paszteciki.
- Stary, czy to nie może poczekać? – Nick podrapał się po głowie, wyraźnie nie wiedząc, co robić. 
Jacques starał się nie wyglądać na zranionego, gdy usłyszał pytanie przyjaciela, ale nie wiedział, czy udało mu się ukryć swoje prawdziwe uczucia.  Był zaskoczony postawą chłopaka, ale nie zamierzał dać Mary tej satysfakcji. Właśnie dlatego zadarł podbródek, założył ramiona na piersi i twardym, nieznoszącym sprzeciwu, głosem powiedział:
- Nie.
Drugi chłopak uniósł brew i wyraźnie się zawahał, nim w końcu spojrzał prosząco na dziewczynę, jakby to od niej wszystko zależało. Jacques poczuł chociaż odrobinę satysfakcji, gdy zobaczył złość, która wykrzywiła jej twarz.
- Jak chcesz! – burknęła nieprzyjemnie, dźgając palcem ramię zdezorientowanego Nicka. – Tylko dziś do mnie nie przychodź!
Gdy odwróciła się i odeszła, szatyn od razu dostrzegł poczucie winy na twarzy przyjaciela. Miał ochotę potrząsnąć nim, żeby ten w końcu zrozumiał, jak okropna była Mary, ale zamiast tego, nie tracąc czasu, wypalił:
- Pocałowałem go.
- Ty… - Nick wytrzeszczył oczy, na chwilę zapominając o swoich kłopotach z dziewczyną. – Co?!
- Chciałem dobrze… - wymamrotał, czując się głupio pod zdumionym wzrokiem drugiego chłopaka. Wiedział, że ten nie będzie go oceniał, a przynajmniej nie bardziej niż powinien, ale i tak nie chciał znów usłyszeć, że wszystko zepsuł. – Poszedłem z nim porozmawiać i… jakoś tak wyszło. – Wzruszył ramionami.
- Odepchnął cię?
Jacques zagryzł dolną wargę, nie odpowiadając.
- Proszę, powiedz, że cię odepchnął… - Westchnął. – Nie zrobił tego, prawda?
Szatyn pokręcił głową, nie patrząc przy tym w ciemne oczy chłopaka.  
- Odpowiedział na ten pocałunek. Um… bardzo.
- Wy chyba nie…?
- Nie! Oczywiście, że nie!
Nick oparł się o ścianę, przez chwilę wpatrując się w sufit i nic nie mówiąc. W międzyczasie jakieś dwie dziewczyny przeszły obok nich, rozprawiając o zakupach w ostatni piątek, ale żaden z nich nie zwrócił na nie uwagi. W końcu brunet spojrzał na niego, uśmiechając się ze współczuciem.
- Rozmawialiście…?
- Wyjechał.
- Co?
- Odwiedzić Lily. – Wzruszył ramionami, uśmiechając się krzywo. – Nagle.
- Musimy iść się dziś napić – stwierdził nagle brunet, odpychając się od ściany i obejmując go jednym ramieniem. – Wydaje mi się, że trochę alkoholu dobrze nam zrobi. Albo nawet więcej niż trochę.

***

Blake wrócił dopiero po dwóch tygodniach. Jacques słyszał, jak Katherine kłóciła się z nim przez telefon przynajmniej dwa razy, ale nic nie było w stanie zmienić decyzji mężczyzny. Ten nie chciał szybszego powrotu, wymawiając się problemami rodzinnymi, ale chyba nawet matka szatyna już w to nie wierzyła. Z każdym kolejnym dniem wyglądała na coraz bardziej przygnębioną, a on nie mógł nic z tym zrobić. Zresztą, sam wcale nie czuł się lepiej. Dlatego, gdy wrócił w poniedziałek ze szkoły i ujrzał kurtkę bruneta na wieszaku, odetchnął głęboko, czując, jak serce zaczyna bić mu niespokojnie. Paradoksalnie, poczuł się lepiej. A przynajmniej było tak do momentu, dopóki nie zostawił rzeczy w pokoju i nie zszedł do kuchni, żeby odgrzać sobie obiad. Coś było w tym pomieszczeniu, że ciągle się w nim spotykali.
- Wróciłeś - wydusił, zamiast zwyczajnego powitania, gdy tylko ujrzał go opartego o blat. Piekarnik był włączony, więc musiał coś przygotowywać, albo, co bardziej prawdopodobne, odgrzewać. 
- Myślałeś, że nie wrócę? – Blake uniósł brew, ale jego wzrok ominął chłopaka, jakby ten był niewidzialny.  
- Nie, po prostu… - Coś w postawie mężczyzny sprawiało, że nie był w stanie wyartykułować nawet jednego sensownego zdania. Wyczuwał wrogość ze strony Blake’a i czuł się tym przytłoczony. Gdzieś zniknęła jego wojownicza natura; gdzieś przepadł ostry język. Był bezsilny.
- Nie bądź śmieszny, Jacq. Jeden błąd nie sprawi, że nagle wyniosę się na stałe do innego stanu.
- Błąd? – Powtórzył głupio, choć sam też tak myślał o tym pocałunku. A jednak usłyszenie tego od mężczyzny, wypowiedziane chłodnym i obojętnym głosem…
- A jak inaczej powinienem to nazwać? – Brunet wydał z siebie głośne, niewesołe prychnięcie. – I radzę ci z tym skończyć, Jacques.
- Nie rozumiem…
- Nie rozumiesz? – W końcu niebieskie oczy Blake’a spoczęły na twarzy nastolatka, ale ich wyraz nie miał w sobie nic z ciepłych uczuć. – To się więcej nie powtórzy. Poniosło mnie, ale następnym razem już ci się nie uda. – Pokręcił głową. – Naprawdę jesteś tak głupi? Twoja matka to wspaniała osoba, a ty próbujesz zaciągnąć do łóżka jej narzeczonego. Jak egoistycznym i zapatrzonym w siebie gówniarzem musisz być?
- Ja wcale…
- Nie? – Mężczyzna odepchnął się od blatu i zbliżył do niego, wciąż nie odrywając wzroku od jego twarzy. Patrzył na niego tak, jak na początku ich znajomości – jakby znów nim gardził. – Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, ale to się nigdy nie wydarzy, Jacq. – Zniżył głos. – Nawet gdybyś nie był jej synem; nawet gdybym nie był z Kath. Nie ma w tobie nic, co mogłoby mnie zainteresować. Rozumiesz? Nic. – Zaśmiał się pod nosem, jakby naprawdę był rozbawiony całą tą sytuacją. – Gdybym miał wybierać między tobą a nią, nigdy bym nie wybrał ciebie. Nie możesz jej w niczym dorównać.
Blake nie krzyczał, nawet nie podniósł głosu i wciąż był zaskakująco spokojny, ale Jacques ze wstydem poczuł, że się trzęsie. Oczy znów go szczypały, grożąc wypłynięciem łez, które już i tak były widoczne, gdy spojrzało mu się w oczy. Wstyd wypełniał go od palców stóp, aż po czubek głowy. A do tego czuł ból – palący ból w piersi, który narastał z każdym powtarzanym w myślach słowem wypowiedzianym przez mężczyznę.
„Nie ma w tobie nic, co mogłoby mnie zainteresować”. „Nic”. „Nigdy bym nie wybrał ciebie”.
Jacques zdusił szloch, który próbował wydobyć mu się z piersi i odwróciwszy się, wybiegł z kuchni i popędził do swojego pokoju. Słyszał za sobą krzyki bruneta, ale nie zatrzymał się, ani tym bardziej nie odwrócił. Miał wrażenie, że zaraz zacznie się dusić od powstrzymywanego płaczu.
„Nic”.
Gdy tylko zatrzasnął drzwi, opadł na kolana i pozwolił płynąc łzom dopóty, dopóki nie miał już czym płakać.