poniedziałek, 31 grudnia 2018

Pęknięcia - Rozdział 28

Hejka. Pamiętacie głosowanie na najlepszy rozdział organizowane przez Katalogowo? Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale udało mi się wygrać. I to wszystko dzięki Wam! Naprawdę bardzo dziękuję za wszystkie głosy <3
Rozdział miał wyglądać zupełnie inaczej, miały się w nim znaleźć inne wydarzenia, ale kiedy zaczęłam pisać, to podążyło to w zupełnie innym kierunku, niż planowałam xD My mamy Sylwerstra i bohaterowie "Pęknięć" też go mają :D
Przy okazji chciałabym życzyć Wam Wszystkiego Najlepszego w zbliżającym się 2019 roku. Oby był on dla Was lepszy niż poprzedni :D
Ach, muszę też przeprosić za błędy, które mogą się pojawić. Rozdział był pisany na dwóch laptopach (mam problem ze swoim, niestety), a później sklejany i mogłam czegoś nie zauważyć.
Trzymajcie się!
_____________________________________________________________________

Mama Nicka wyraziła zgodę na zorganizowanie imprezy u niej w domu, o ile nie zaproszą więcej niż dwadzieścia osób. Louis jednak, kierując się radą przyjaciela, nie ograniczał się w zaproszeniach i kiedy przybyli wieczorem do domu chłopaka (mieli przyjść wcześniej, ale Lily miała jakiś problem z sukienką, czego Jacques nawet nie próbował zrozumieć), wnętrze było pełne ludzi.
– Nigdy nie byłam na takiej imprezie – przyznała dziewczyna, już przy wejściu posyłając mu trochę przerażone spojrzenie.
Jacques uniósł wysoko brwi, ale jego mina zaraz uległa zmianie, gdy przypomniał sobie, jak zachowywali się rodzice Lily i Blake’a. Z pewnością nie byli skłonni do puszczania swojej córki na podobne przyjęcia.
– To jak zazwyczaj obchodziłaś Sylwestra? – zapytał, chowając swoją kurtkę w szafie znajdującej się na korytarzu. To samo zrobił z płaszczem nastolatki.
– Z rodzicami – przyznała z wyraźnym wstydem. – Najczęściej przed telewizorem.
Szatyn pokręcił głową i objął ją ramieniem.
– W takim razie masz szczęście, że tym razem wylądowałaś w Chicago w tak znamienitym towarzystwie. – Uśmiechnął się szeroko, już teraz dostrzegając gospodarza w tłumie. – Ja i Nick zadbamy o to, żebyś  na długo zapamiętała ten wieczór.
Atmosfera między nim a Lily była trochę napięta, ale starał się nie okazywać przy niej swojego skrępowania. Wiedział, że dziewczyna odkryła jego sekret, ale dopóki nie próbowała poruszać tego tematu, Jacques mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Nie wiedział też, czy siostra Blake’a rozmawiała z mężczyzną. Miał nadzieję, że nie. Najważniejsze było jednak to, że od czasu świąt nie skomentowała w żaden sposób jego szkiców, nawet jeśli chłopak czasem wyczuwał na sobie jej sondujące spojrzenie.
– Tylko pamiętaj – spojrzał na nią poważnie – nie przesadzaj z alkoholem, bo nie zamierzam zginąć z rąk twojego brata.
Lily wywróciła oczami.
– Przecież wiesz, jaką mam słabą głowę, Jacques – szepnęła, tym również trochę zawstydzona. – Poza tym Blake nigdy by cię nie skrzywdził.
Jacques zacisnął usta i posłał jej krzywe spojrzenie, nie odpowiadając. Zamiast tego pociągnął ją w głąb salonu, w stronę bawiących się gości. Lily najwyraźniej nie miała pojęcia o tym, że jej brat już go skrzywdził i wcale nie chodziło o krzywdę fizyczną. Ale nie musiała o tym wiedzieć. Tak było lepiej.

Trzy godziny później Jacques był już mocno wstawiony i siedział na balkonie, rozmawiając z jakimś chłopakiem, którego imienia nawet nie pamiętał. Rozmowa była jednak przyjemna, a nieznajomy wydawał się szczerze zainteresowany jego obrazami i planami na przyszłość. Poza tym patrzył na niego w taki sposób, że szatyn czuł się mile połechtany. Dawno nikt tak na niego nie patrzył, a przy tym był szczerze zainteresowany rozmową z nim, a nie tylko jego ciałem. Oczywiście nie brał pod uwagę Blake’a i jego krępujących spojrzeń, bo to było coś zupełnie innego i o tym wolał nawet nie myśleć.
– Gdybym dał ci kartkę i ołówek, to potrafiłbyś mnie teraz naszkicować? – zapytał nagle jego ciemnowłosy towarzysz i przechylił głowę w bok. Sam też wydawał się nieco podpity, choć z pewnością wypił mniej od szatyna.
– Teraz? – Jacques uniósł brwi i zlustrował go wzrokiem. Trochę zakręciło mu się przy tym w głowie. – Chętnie, ale teraz efekt mógłby nie być nawet zadowalający. – Uśmiechnął się krzywo. – Chyba za dużo wypiłem.
– To… może innym razem? – Nieznajomy spojrzał na niego pewnie, choć jego wzrok był już trochę rozmyty. Na niego też alkohol miał spory wpływ. – Nadaję się na modela?
Jacques pokiwał powoli głową i oblizał dolną wargę. Przyjrzał się przystojnej twarzy, oceniając ją pod kątem rysunku. Nie była tak perfekcyjna, jak ta Blake’a (aż się skrzywił, znów przypominając sobie mężczyznę), ale z pewnością przyjemnie będzie się ją szkicowało. Poza tym podobała mu się pewność siebie tego chłopaka. Był miły, szczerze zainteresowany jego pracami, a przy tym nie zgrywał nieśmiałego chłopca. Jacques nie lubił nieśmiałych.
– Dasz mi swój numer? – zapytał w przypływie nagłych emocji i wyciągnął telefon z kieszeni. Może naprawdę powinien posłuchać Nicka i znaleźć sobie kogoś innego, kto oderwie jego myśli od brata Lily.
Brunet uśmiechnął się i podał mu swojego iPhone’a, żeby Jacques mógł wpisać swój numer. Bright zrobił więc to samo i obaj wymienili się numerami. Przy nowym kontakcie pojawiła się nazwa „Aaron”, dzięki czemu przypomniał sobie imię chłopaka i uniknął niezręczności.  
Uśmiechnął się szeroko do bruneta i postanowił wstać, żeby przynieść im po jeszcze jednym drinku. Kazał Lily się pilnować, ale najwyraźniej sam nie znał umiaru.
– Och. – Zakręciło mu się w głowie i gdyby nie złapał się krzesła, na którym chwilę wcześniej siedział, z pewnością wylądowałby na podłodze. – Chyba wypiłem więcej, niż mi się wydawało…
– W porządku? – Aaron bardzo szybko znalazł się obok niego i objął go asekuracyjnie w pasie. Nie był jednak przy tym nachalny, a po prostu chciał pomóc, co Jacques’owi – pomimo stanu upojenia – udało się zarejestrować.
– Tak – mruknął, choć nie brzmiał zbyt pewnie. Nie wiedział, czy zaraz nie zrobi mu się niedobrze. – Trochę tylko kręci mi się w głowie. Chyba pójdę się położyć w pokoju Nicka.
– W takim razie chodź, pomogę…
Brunet nawet nie dokończył, bo przerwały mu krzyki dobiegające z wnętrza domu. Oczywiście już wcześniej było głośno, a do tego grała muzyka, ale teraz okrzyki stały się bardziej wyraziste i mogły zwiastować tylko jedno. Obaj spojrzeli na siebie, nim Aaron zerknął na telefon i pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Za minutę przywitamy Nowy Rok – oznajmił. – Nie sądziłem, że tak długo tutaj siedzieliśmy…
Jacques uśmiechnął się słabo, choć też był zaskoczony. Naprawdę rozmawiali przez dwie godziny? Nawet nie zauważył, kiedy to minęło!
– Chcesz wejść do środka?
Bright pokiwał głową, bo przepychanie się teraz przez tłum roześmianych i pijanych nastolatków, wcale nie było jego marzeniem. Poza tym drzwi od balkonu zostały otworzone i dołączyła do nich grupa rozchichotanych dziewczyn, tarasując przy tym wyjście. Wolał już zostać i przez chwilę pooglądać fajerwerki.
– Nie mamy nawet żadnego picia. – Westchnął, patrząc na ich puste szklanki, ale na to też nie było czasu, bo z dołu już usłyszał odliczanie. Kilka osób wyszło przed dom, żeby puścić swój zapas fajerwerków. Jacques obserwował ich bez większego zainteresowania, opierając łokcie o barierkę. Zaraz też poczuł ciepłe ciało obok siebie i ramię, które owinęło się wokół jego pasa. Nawet się nie sprzeciwił.
– Szczęśliwego Nowego Roku. – Usłyszał szept przy uchu i obrócił się, by spojrzeć w lekko zamglone, ciemne oczy przystojnego bruneta.
– Szczęśliwego Nowego Roku - powtórzył i uśmiechnął się szeroko, naprawdę zadowolony z poznania Aarona. Był tylko ciekaw, jak wiele z tego będą pamiętać po przebudzeniu.
Nie było noworocznego pocałunku. Choć dostrzegł wzrok chłopaka, który spoczął na chwilę na jego ustach, to nie wykonał w jego stronę żadnego gestu, a brunet najwyraźniej nie chciał niczego robić bez pozwolenia, więc skończyło się na wspólnym staniu na balkonie i obserwowaniu kolorowych fajerwerków, które wybuchały na niebie i tworzyły feerie barw. Jacques już nie pamiętał, kiedy ostatni raz spędził z jakimś chłopakiem tak grzecznie czas. To była przyjemna odskocznia od tego, co ostatnio działo się w jego życiu. Doszedł do wniosku, że chętnie by ją powtórzył.

***

Jacques jęknął i przekręcił się na drugi bok, wciąż znajdując się na granicy jawy i snu. Obrazy, które mu się przyśniły, wciąż nie zniknęły, a on nie zdawał sobie sprawy, że te szturchnięcia, które coraz silniej odczuwał, pochodziły z jawy i nie były częścią sennego marzenia. Może właśnie dlatego zmarszczył brwi i wymamrotał z pretensją (w jakiś sposób brzmiąc przy tym na rozczulonego, a przynajmniej tak o tym pomyślała Lily, która od pięciu minut próbowała obudzić swojego przyjaciela) imię swojego przyszłego ojczyma.
– Blake…
– Jacques!
– Co… - Szatyn otworzył w końcu oczy i od razu się skrzywił, kiedy światło poraziło jego wrażliwe spojówki. – Weź to zgaś…
Lily roześmiała się i opuściła rolety do połowy.
– Powinniśmy wracać do domu. Jest już po trzynastej.
– Tak wcześnie…? – Przekręcił się na plecy i jęknął cicho. Bolała go głowa. – Gdzie jest Nick?
– Sprząta kuchnię.
– Sprząta? – Powtórzył, niepewny, czy się przypadkiem nie przesłyszał. – Sam z siebie? Po Sylwestrze? O tej godzinie?
– No… tak.
– Chryste, chyba umarłem i znalazłem się w innym świecie. – Zakrył oczy przedramieniem. – Masz jakąś tabletkę? Zaraz głowa mi pęknie.
– Mam tabletkę, wodę i miskę, gdybyś rzygał. – Uśmiechnęła się szeroko. Po niej nie było widać, że przeżyła sylwestrową imprezę. Wyglądała zdrowo i promiennie.
– Cudowna jesteś – wychrypiał i podciągnął się do siadu. – Mógłbym cię teraz pocałować.
– Poczekaj, bo się jeszcze zakochasz – zakpiła i podała mu lek, który miał pomóc mu pozbyć się bólu głowy.
– W tej chwili mógłby nawet zmienić orientację i ci się oświadczyć. – Prychnął, gdy opróżnił połowę butelki.
Odetchnął z wyraźną ulgą i ponownie przymknął oczy. Najchętniej poszedłby jeszcze spać, ale mógł to przecież zrobić już we własnym łóżku. Poza tym miał świadomość, że wypadało pomóc przyjacielowi ze sprzątaniem, nawet jeśli Lily chciała już iść do domu.
– Mhm, chyba muszę zejść do kuchni i samemu się przekonać, czy Nick faktycznie uderzył się w głowę, bo w jego nagłe chęci do sprzątania nigdy nie uwierzę…
Lily uśmiechnęła się z rozbawieniem, ale zaraz spojrzała na niego z wyraźną troską.
– Dobrze się czujesz? Nie będziesz wymiotował?
– Jak będziesz tak o tym mówić, to w końcu faktycznie zrobi mi się niedobrze – mruknął z przekąsem i z trudem podniósł się z łóżka. – Pójdę się wysikać i zaraz do was dołączę.
Wyglądał okropnie – blady, z przekrwionymi oczami i włosami, które potrzebowały szczotki. Poza tym wciąż bolała go głowa, miał sucho w ustach i ogólnie czuł się fatalnie. Nie miał w planach tak skończyć, ale nawet nie potrafił powiedzieć, jak to się stało, że tyle wypił. Bo pamiętał, że pił. Pamiętał wszystko i zastanawiał się, czy ten chłopak – Aaron, jak sobie po chwili przypomniał – też pamiętał.
Gdy pojawił się w kuchni, aż przetarł oczy ze zdziwienia. Co prawda zaskoczyła go czystość łazienki i brak śmieci na korytarzu, ale nie zastanawiał się nad tym zbyt mocno i dopiero w kuchni, gdy ujrzał swojego przyjaciela z workiem pełnym śmieci, dotarło do niego, że ten musiał wszystko posprzątać.
– Wow – wydusił, patrząc na niego głupio. – Ty sprzątasz i… Wow, Ty to posprzątałeś?
– A nie widać? – Nick pokręcił głową i posłał szatynowi szeroki uśmiech. – Wyglądasz jak idiota. Ogarnij się.
– No właśnie widzę i nie dowierzam. – Prychnął. – Co ci się stało? W ogóle o której wstałeś, że już udało ci się wszystko ogarnąć.
– O dziesiątej.
– O dziesiątej – powtórzył głupio. Podszedł do wyspy kuchennej, na której stały trzy butelki wody. Sięgnął po jedną z nich i wypił trochę. – To jakieś noworoczne postanowienie, czy nadal się nie obudziłem?
– Przyniosłam mop i… - Lily przerwała, wchodząc do kuchni. W jednej ręce trzymała wspomnianego mopa, a w drugiej wiadro z wodą. – O, tylko to skończymy i możemy iść, ok?
Jacques zagapił się na dziewczynę i automatycznie wzruszył ramionami.
– Razem to wszystko posprzątaliście?
– No tak. – Nastolatka kiwnęła głową. – Nick chciał cię obudzić, ale słyszałam, że wczoraj trochę cię poniosło, więc mu to wyperswadowałam.
Brwi szatyna podjechały do góry. Przeniósł wzrok na swojego przyjaciela, który wzruszył jedynie ramionami, ale spojrzał przy tym na Lily w taki sposób, że Jacques nic już z tego nie rozumiał. Nick sprzątał, nie chciał go budzić i najwyraźniej słuchał młodszej dziewczyny…
– A ja słyszałem, że zabalowałeś z jakimś gościem. – Brunet poruszył znacząco brwiami.
– Z Aaronem – przyznał, opierając się plecami o blat.
– Z Aaronem? Serio?
– Taa. Skąd ty go w ogóle znasz?
– Poznaliśmy się na basenie. No wiesz, kiedy jeszcze na niego chodziłem.
Jacques spojrzał na niego krytycznie.
– Teraz też by ci się przydał…
– Ej!
– Czy możemy w końcu zabrać się za tę podłogę? – Lily posłała im zirytowane spojrzenie. – Naprawdę chciałabym się w końcu wykąpać i położyć.
– Już, już. – Nick zreflektował się i szybko wrócił do sprzątania.
Jego zachowanie nie umknęło Jacques’owi, który z zainteresowaniem obserwował reakcje przyjaciela. Wcześniej trochę sobie żartował, że młodsza z Sherwoodów może mu się podobać, ale odnosił wrażenie, że jego żarty faktycznie mogą okazać się prawdą. W szczególności, że wczoraj nie mógł znaleźć tej dwójki i przez to wylądował z Aaronem na balkonie.
– Nie będę wam przeszkadzał. – Uśmiechnął się kpiąco i opuścił kuchnię, zabierając ze sobą jedną z butelek. Wciąż bolała go głowa.

***

– To… gdzie zniknęłaś wczoraj z Nickiem?
Leżeli razem w salonie i jedli mandarynki. Oboje byli zmęczeni po imprezie i nie chciało im się robić nic produktywnego. Zresztą, nie tylko oni – Blake i Katherine odpoczywali w sypialni po balu, na którym byli, i Jacques nawet nie chciał myśleć o tym, co mogli w tej chwili robić.
– Co masz na myśli? – Lily zerknęła na niego, ale szybko odwróciła wzrok. Wyglądała na speszoną.
– Szukałem was, ale nigdzie nie mogłem znaleźć ani ciebie, ani Nicka. Zamiast tego trafiłem na Aarona i tak to się skończyło, że spiłem się z nim na balkonie. – Zmrużył oczy, jakby się nad czymś zastanawiał. – Właściwie to wasza wina.
– Nasza? – Lily prychnęła cicho i rzuciła w niego mandarynką, którą ten zręcznie złapał. – Zamierzasz się do niego odezwać? – Zapytała z wyraźnym zaciekawieniem.
– Nie zmieniaj tematu. – Pogroził jej palcem.
– No weź – jęknęła. – Fajny był? Chcesz się z nim umówić?
– Z kim? – Głos Blake’a wyrwał Jacques’a z sielankowej atmosfery. Nawet nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że mężczyzna stanął za kanapą, a dokładniej tuż za nim.
– Jacques kogoś poznał na imprezie. – Lily odezwała się, zanim szatyn miał szansę odpowiedzieć. Patrzyła przy tym uważnie na swojego brata, dostrzegając lekkie skrzywienie w okolicach ust.
– Aha – odmruknął, nie brzmiąc na zainteresowanego. – Następnym razem nie zabierajcie wszystkich mandarynek, co? – Podszedł do stolika, zabrał kilka owoców i opuścił pomieszczenie, nawet nie próbując pociągnąć dalszej rozmowy.
– To było dziwne – stwierdziła Lily, przenosząc wzrok na chłopaka. Nie wyglądał na zadowolonego, choć jeszcze chwilę temu wydawał się zrelaksowany i rozleniwiony. – Nie sądzisz?
Jacques wzruszył jedynie ramionami, nie odpowiadając. Zamiast tego sięgnął po kolejny owoc i zaczął go obierać. Bliskość Blake’a zawsze działała na niego przygnębiająco.
– To jak? – Ponowiła pytanie, próbując rozładować atmosferę, która – po wejściu jej brata do salonu – momentalnie zgęstniała. – Zadzwonisz do niego? I jak było wczoraj? Opowiadaj!
Lily oparła głowę na ręce i uśmiechnęła się szeroko do Jacques’a, myślami będąc jednak przy jego relacji z jej bratem. Nie do końca rozumiała, co się między nimi wydarzyło, ale wiedziała, że chłopak czuł coś do Blake’a. I najwyraźniej on też nie był mężczyźnie obojętny. Tylko po co ten ślub? Po co jej brat dalej ciągnął związek z Katherine, która – choć kochana – zupełnie do niego nie pasowała? Nic z tego nie rozumiała. I odnosiła wrażenie, że nawet oni do końca tego nie rozumieli… 

niedziela, 2 grudnia 2018

Głosowanie

Hejka, kochani!
Dziś przychodzę do Was z prośbą o głosowanie. Katalogowo organizuje comiesięczne głosowanie na rozdział miesiąca. Wygraną jest reklama na ich blogu i postanowiłam zgłosić się do nich z ostatnim rozdziałem "Pęknięć" (wiecie, reklama ważna jest, c'nie). Dlatego proszę Was o głos na mój rozdział (oczywiście tylko wtedy, jeśli Wam się podobał!) pod tym linkiem: Głosowanko
Głosowanie zajmuje jakieś trzydzieści sekund, więc mam nadzieję, że mi w nim pomożecie :D
Miłej niedzieli! Odpoczywajcie!

niedziela, 25 listopada 2018

Pęknięcia - Rozdział 27

Jak zwykle wychodzi więcej, niż planuje. Miało być krócej, bo taki przejściowy rozdział, a wyszło jak zawsze. I nawet nie wiem, jak.
Tekst nie jest sprawdzony, więc za wszelkie błędy przepraszam. Później poprawię.
Gorąco dziękuję też za wszystkie komentarze. Były wspaniałe! <3
Trzymajcie się!
________________________________________________________________


Jacques ściągnął fartuch, spojrzał krytycznie na swoje zabrudzone dłonie i westchnął. Nie był zadowolony. Ostatnio miał problem ze swoimi pracami. Nic mu się nie podobało. Patrzył krytycznie na każdą kreskę i nie potrafił odnaleźć w sobie nawet grama natchnienia. Mógł gapić się godzinami na puste płótno lub kartkę albo na siłę próbować coś robić (tak jak to miało miejsce tego popołudnia), ale nic dobrego z tego nie wychodziło. Przynajmniej w jego odczuciu.
Gdy otworzył drzwi od pracowni, omal nie wpadł na Lily, która musiała na niego czekać.
- Pokażesz mi swoje obrazy?
- Nie.
Dziewczyna aż wciągnęła głębiej powietrze, chyba nie spodziewając się tak szybkiej i kategorycznie brzmiącej odpowiedzi. Zrobiła żałosną minę.
- Dlaczego?
- Bo nie wpuszczam nikogo do środka. – Odwrócił się do niej plecami i dość ostentacyjnie przekręcił klucz w zamku. – Nie robię wyjątków. Dla nikogo.
- Ale Blake widział twoje obrazy! – zajęczała, jakby ten argument miał go przekonać.
- No i? – Uniósł brew. – On widział je na wystawie. – Zaraz też skrzywił się, przypominając sobie, że widział również to, co znajdowało się w pracowni. Ale to było dawno. Wtedy jeszcze nie było między nimi tych wszystkich emocji. Stare, dobre czasy.
- Jacques…
Chłopak wywrócił oczami. Czasem widział aż za duże podobieństwo między tym rodzeństwem.
- Mogę pokazać ci swoje szkicowniki – powiedział łaskawie i kiwnął na nią, by ruszyła za nim do jego pokoju. – Tak w ogóle to nie miałaś przypadkiem pomagać w ubieraniu drzewka świątecznego?
- Twoja mama mnie wygoniła. – Dziewczyna skrzywiła się i wydęła dolną wargę. – Stwierdziła, że psuję jej koncepcję. Blake’owi też się dostało.
Nastolatek roześmiał się, wyobrażając to sobie. Sytuacja musiała być komiczna.
- Teraz przynajmniej wiesz, czemu nie chciałem tego robić. – Puścił jej oczko i pochylił się, żeby wyciągnąć z biurka stare szkicowniki. W jednej z szuflad upchał większość z nich, a ta część, która się nie zmieściła, wylądowała na podłodze w pracowni lub w koszu. – Trzymaj. – Rzucił jej kilka, które leżały na samej górze. – Możesz sobie przeglądać, a ja skoczę pod prysznic. Muszę się domyć.

Kiedy dziesięć minut później wrócił do pokoju, mając na sobie jedynie ręcznik (zupełnie nie krępował się przy Lily, choć o niej nie można było powiedzieć tego samego), zastał dziewczynę na swoim łóżku, zapatrzoną w jeden z rysunków. Nie potrafił powiedzieć, który to był szkicownik, ani kiedy z niego korzystał, bo zwykle kupował podobne lub takie same. Dlatego zerknął na nią z ciekawością, otwierając szafę, by wybrać jakąś koszulkę.
- I co myślisz? – zapytał od niechcenia, choć naprawdę był zainteresowany jej opinią.
Założył T-shirt w kolorze orzecha włoskiego i zbliżył się do Lily, która chyba nie dosłyszała jego pytania, wciąż wpatrując się w jedną kartkę. Zmrużył oczy, zaintrygowany jej zachowaniem, ale kiedy jego wzrok spoczął na rysunku, coś nieprzyjemnie ścisnęło go w żołądku. Był to jeden z jego szybkich, trochę niedbałych portretów Blake’a. Portretów, które w większości stworzył podczas ich wspólnych wakacji. A później wrzucił ten szkicownik wraz z innymi do szuflady, żeby znów go nie kusiło. I całkowicie o tym zapomniał.
- To…
- To mój brat. – Zerknęła na niego, kończąc to, czego on nie potrafił wypowiedzieć. – Kiedy śpi. – Przerzuciła kartkę. – Kiedy się śmieje, kiedy biega, kiedy czyta książkę…
Jacques wyrwał jej szkicownik i zamknął go, odgradzając ich od obsesyjnych rysunków, jakimi z pewnością były podobizny Blake’a.
- Nie miałem innego modela – wyjaśnił, a jeśli głos mu przy tym zadrżał, to musiał być tylko przypadek. – Kiedy byliśmy w Kolorado. A jego nie rysowało się tak źle.
- Jacques…
- Co? – Spojrzał na nią chłodno, z dystansem.
Lily pokręciła głową i sięgnęła po inny szkicownik.
- Twoje prace są naprawdę dobre.
- Dzięki.
Nawet jeśli Lily domyśliła się czegoś, Jacques nie zamierzał z nią o tym rozmawiać. Nie chciał się zwierzać, a już na pewno nie siostrze Blake’a. I to nie jego zadaniem było wytłumaczenie jej napięcia, jakie panowało między nim a jej bratem. A przynajmniej tak myślał, kiedy siedział obok niej na łóżku, przeglądając swoje stare rysunki. Atmosfera między nimi już do końca pozostała sztywna i napięta. 

***

- Aiden, daj spokój. To nie jest dobry moment na takie rozmowy. Są święta.
Blake przymknął oczy i oparł czoło o chłodną szybę. Był zmęczony powtarzającymi się „radami” przyjaciela, których wysłuchiwał od czasu ich szczerej rozmowy w barze. Wiedział, że postawił mężczyznę w niezręcznej sytuacji – wplątał go w sekret, który na nim ciążył. I choć Aiden nie miał zbyt dużego kontaktu z Katherine, to jednak uważał ją za sympatyczną kobietę i nie czuł się komfortowo z tą tajemnicą, nawet jeśli zapewniał bruneta, że ten dobrze zrobił, wyznając mu prawdę. Ale teraz ciągle naciskał, by Blake w końcu wziął się w garść i rozwiązał tę sytuację, wyznając prawdę. A on nie wyobrażał sobie, by mógł to zrobić.
- Tak, wiem, nie musisz ciągle tego powtarzać – jęknął, doskonale rozumiejąc punkt widzenia mężczyzny. I głęboko w sobie czuł, że przyznanie się do zdrady byłoby fair w stosunku do kobiety, ale jednocześnie wiedział, że to dla niego zbyt wiele. Nie chciał znów zostać sam. – Czy możemy skończyć tę rozmowę? Wesołych świąt, Aiden.
Zanim przyjaciel zdążył mu odpowiedzieć, Blake zakończył połączenie i westchnął. Nie było dnia, by nie myślał o tym, co zrobił. I choć dobrze było zrzucić z siebie choć część ciężaru, jaki niósł wraz z tym sekretem, to jednak Aiden mu nie pomagał. Ciągle naciskał, a on najlepiej powinien wiedzieć, że takie naciskanie nigdy nie działało na pisarza.
- Znów zajmujecie się pracą?
Blake odwrócił się, przyklejając do twarzy sztuczny uśmiech. Rozmowa z agentem tylko go rozstroiła, a czekało go jeszcze prawdziwe wyzwanie – wspólna kolacja z narzeczoną, Lily i Jacques’em. Na samą myśl o tym czuł zbliżający się ból głowy.
- Tak – skłamał, nawet nie licząc, który to już raz. – Aiden ciągle przeżywa moją decyzję i nie może przestać mówić o zbliżających się wywiadach. Chce wszystko ustalić, żeby nic nas nie zaskoczyło. – Zrobił krok w stronę kobiety i objął ją luźno w pasie. – Ale są święta i to czas dla nas, więc kazałem mu spadać.
- Bardzo dobrze. – Katherine skinęła głową i uśmiechnęła się z wyraźnym rozczuleniem. – To czas dla rodziny, a nie pracy. Nawet ja sobie odpuściłam.
- Mhm, powinienem być zadowolony, co? – zamruczał i pochylił się, wsuwając nos we włosy kobiety. Lubił ich zapach.
- Nasze pierwsze wspólne święta… - Przytuliła się do niego. – Nie czujesz czasem, że to wszystko trochę za szybko się zmienia?
- Co masz na myśli? – Zmarszczył brwi i spojrzał z góry na jej promieniejącą twarz. Wyglądała pięknie, a Blake znów odczuł ciężar rozmowy z przyjacielem. Naprawdę był złym facetem.
- Jeszcze rok temu spędzałam święta samotnie, tylko z Jacques’em, a teraz jesteśmy tu we czwórkę, w przyszłym roku nasz ślub… Wszystko tak szybko się zmienia, że czasem chyba nie nadążam.
Mężczyzna aż uniósł brwi, zaskoczony tym nagłym wyznaniem.
- Jeśli chcesz zwolnić i przełożyć ślub to…
- Nie. – Katherine roześmiała się i pokręciła głową. – Nie, oczywiście, że nie. Po prostu czas tak pędzi, że czasem się w tym gubię.
Blake kiwnął głową i zacieśnił uścisk wokół jej pasa. On też się gubił, ale w swoich uczuciach. I myśl o ślubie wcale nie wydawała mu się tak przyjemna, jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej, kiedy poruszył ten temat, a kobieta z radością mu przyklasnęła. Od tego czasu wydarzyło się tak wiele, że on chyba także przestał nadążać. Sam już nie wiedział, co powinien zrobić.
- Nie tylko ty. – Westchnął. – Nie tylko ty.

***

- Weźmiesz kieliszki?
- Jasne. Pomóc ci w czymś jeszcze?
- Nie, ale… - Katherine spojrzała na syna uważnie, z wyraźną troską – Wszystko w porządku?
Jacques poruszył się nerwowo, nie czując się komfortowo pod taką obserwacją. W szczególności, że to właśnie dziś Lily ujrzała jego szkice, które znów przywołały wspomnienia. A wydawało mu się, że lepiej sobie radzi.
- Tak – odpowiedział w końcu, już w chwili mówienia czując, że spóźnił się z reakcją. – Czemu pytasz?
- Wyglądasz dziś na zamyślonego i pomyślałam… - Uśmiechnęła się do niego, nie kryjąc zmartwienia. – Gdybyś chciał znów porozmawiać o tym chłopcu, to wiesz, że ja zawsze…
- Tak, mamo – przerwał jej, już czując ciężar w piersi. Nie potrafił tak stać i słuchać życzliwych słów, kiedy zrobił jej takie świństwo. – Pamiętam.
- Dobrze. – Katherine kiwnęła głową, choć nie wydawała się przekonana. – Zanieś kieliszki i zawołaj Lily. Za pięć minut wszystko będzie gotowe.
Kiedy wychodził, wciąż czuł na sobie palący wzrok rodzicielki. Musiał zahaczyć o łazienkę, żeby się uspokoić, zanim był w stanie zawołać młodszą siostrę Blake’a na kolację. Nie miał pojęcia, jak przetrwa te święta.

***

Na początku było to niezręczne dla wszystkich. Każdy z nich był przyzwyczajony do spędzania świąt w inny sposób – samotnie lub bardzo religijnie, z obowiązkową wizytą w kościele, jak było to w przypadku Lily. I choć siedzieli już razem przy stole, jedząc wspólne posiłki, to jednak czuło się, że tym razem było inaczej. Nie tylko przez małe drzewko świecące w kącie, ale przez świąteczną atmosferę, która panowała w tym domu od kilku dni.
Nie było konfiguracji, w której Jacques czułby się dobrze. Siedział obok Lily, naprzeciwko Blake’a i co rusz musiał uciekać wzrokiem w stronę dziewczyny, albo gapić się w swój talerz, żeby przypadkiem nie trafić na intensywne, niebieskie spojrzenie. Czuł na sobie wzrok mężczyzny, który wypalał dziurę w jego skórze podczas bezwstydnego gapienia się na niego. Nawet obecność Katherine nie wpłynęła na zachowanie bruneta i ten wciąż próbował zmusić chłopaka do jakiegoś kontaktu. Drażniło to Jacques’a, ale gdyby siedział naprzeciwko matki, też nie czułby się dobrze, a może nawet gorzej. Ich wcześniejsza rozmowa w kuchni nie pomogła. Znów odczuł wyrzuty sumienia z pełną mocą.
Rozmowa się nie kleiła, a przynajmniej nie wtedy, kiedy Katherine próbowała zaangażować w nią całą ich czwórkę. Było jednak znośnie, dopóki wymieniali zdania w parach. Nie było idealnie, nie było nawet dobrze, a nastolatek chętnie wróciłby do poprzednich świąt, gdy był tylko z matką i nawet nie znał Blake’a, ale nie było tragicznie. Wszyscy radzili sobie nieźle, próbując stworzyć prawdziwie rodzinną atmosferę, nawet jeśli rodziną nie byli i dało się to wyczuć. Ale Katherine i Lily próbowały temu zaradzić. Prawie im się udało.
- Wybrałaś już sukienkę? – To Lily zaczęła ten temat, zarabiając tym samym dość krzywe spojrzenie od Jacques’a. Nie lubił słuchać o tym ślubie. Czuł się przez to jeszcze gorzej. Blake też nie wydawał się zachwycony, kiedy poruszył się nerwowo na krześle.
- Nie, jeszcze nie. Najpierw muszę zająć się salą, bo to należy zrobić z wyprzedzeniem. Za tydzień idziemy oglądać z Blakiem kilka miejsc.
- Idziemy? – Mężczyzna spojrzał na narzeczoną z zaskoczeniem.
- Nie mówiłam ci?
- Nie. – Pokręcił głową. – Wiesz, że zaczynają mi się te cholerne wywiady. Mogę nie dać rady.
- Gdzieś to wciśniesz. – Machnęła dłonią. – Przecież nie mogę decydować sama. To nie tylko mój ślub.
- Jasne… - Blake nie wydawał się zachwycony, ale potaknął. W ogóle nie potrafił zaangażować się w przygotowania do tej uroczystości. Samo myślenie o jakiejś sali, gościach, cateringu… To wszystko wydawało mu się zbyt abstrakcyjne.
Tymczasem Jacques siedział cicho nad swoją sałatką, próbując zniknąć. Zerknął tylko raz na mężczyznę i widział doskonale jego ponurą minę. Marnym pocieszeniem wydawało się to, że ten również nie czuje się dobrze z tematem ślubu. Mógł jednak go odwołać; mógł tego nie proponować matce nastolatka. Wiele mógł zrobić, ale zamiast tego siedział tutaj i zgadzał się na wszystko, najwyraźniej nie czując się tak źle, jak szatyn. Jacques czuł złość na samą myśl o tym.
- Ale o sukience też już myślałam – przyznała Katherine, wciąż kontynuując ten temat, jakby nie zauważyła reakcji swoich ukochanych. Widać jednak było, że rozmowa o ślubie sprawiała jej wiele radości i wywoływała duży uśmiech na jej twarzy. – Chciałabym, Jacques, żebyś pomógł mi wybrać.
Chłopak omal nie zadławił się ogórkiem, którego właśnie przełykał. Zacharczał i potrzebował trzech klepnięć od Lily, by się uspokoić. Spojrzał oczami pełnymi łez na swoją matkę i wykrztusił:
- Co?
Katherine pokręciła głową, zaniepokojona.
- Powinieneś bardziej uważać przy jedzeniu – zganiła go, zupełnie jakby był małym dzieckiem, na co Lily wydała z siebie ciche parsknięcie. – Masz świetny gust, kochanie. Najlepiej mi doradzisz.
Teraz przyszła kolej na śmiech Blake’a, który nie wytrzymał, bezwstydnie lustrując ubrania, jak miał na sobie nastolatek. Jacques ubrał tego dnia proste, obcisłe jeansy w ciemnym kolorze, a także mocno wyciętą czarną koszulkę i marynarkę w butelkowym odcieniu. Dla mężczyzny to wciąż było zbyt „pedalskie”, nawet jeśli widział go w gorszych strojach.
- Jaki on ma gust? – dopytał, rozbawiony.
- Odwal się. – Jacques posłał Blake’owi wściekłe spojrzenie, odzywając się do niego chyba po raz pierwszy od czasu przyjazdu Lily.
- Blake. – Katherine spojrzała na narzeczonego z naganą w oczach. – Oczywiście, że Jacques ma wspaniały gust. Zresztą… mógłbyś wziąć od niego kilka rad.
- Że co?
Teraz nastolatka nie kryła się już ze swoim śmiechem, odchylając się na krześle i patrząc na starszego brata z wyraźnym rozbawieniem. Jego skonfundowana mina była dla niej wspaniałą reakcją. Aż miała ochotę wyciągnąć rękę i zbić z kobietą „piątkę”.
Jacques natomiast wcale nie wydawał się rozbawiony. Nie wydawał się też zadowolony z tego, że matka stanęła po jego stronie, choć w innej sytuacji z pewnością by się z tego cieszył. Nie poświęcił też Blake’owi więcej uwagi, zamiast tego skupiając się na swojej rodzicielce, która wciąż się uśmiechała i wydawała się szczęśliwa. A on miał wspomóc jej szczęście, pomagając jej w wyborze sukni na ślub z facetem, który ją z nim zdradził. Jak mógł być rozbawiony, znajdując się w takiej sytuacji?
- A może weźmiesz Lily zamiast mnie? – wydusił w końcu, kiedy przepił już rosnącą w nim gorycz winem. – Dopóki jest z nami, masz szansę zasięgnąć opinii u dziewczyny… - Plótł bzdury, którymi sam gardził, ale chciał jakoś odwieść matkę od tego pomysłu. Nie wyobrażał sobie, by mógł to przetrwać.
Katherine uniosła brew, a jej mina wyraźnie zrzedła.
- Nie chcesz mi doradzić…?
- Nie, oczywiście, że chcę! Ale myślałem, że Lily będzie w tym lepsza. – Udawał, że wcale nie czuje łokcia dziewczyny, który boleśnie wbił mu się w żebra.
- Nie bądź niedorzeczny, kochanie. – Na twarz Kath powrócił uśmiech, kiedy przeniosła wzrok na dziewczynę. – A Lily może nam towarzyszyć. To w sumie nawet lepiej, bo zawsze przyda się dodatkowa opinia. – Nachyliła się nad stołem i sięgnęła po butelkę z alkoholem. – Komu jeszcze wina?
Jacques zacisnął zęby i uniósł swój kieliszek. Zapowiadał się długi wieczór.

***

- Powinieneś to rzucić.
- Powinnaś wrócić do środka, bo zmarzniesz.
Lily wywróciła oczami i usiadła na ławce obok brata. Opatuliła się ciaśniej kurtką, bo faktycznie było bardzo zimno, i spojrzała w niebo. Przypomniała sobie, jak ostatnim razem siedzieli w tym samym miejscu w wakacje, gdy przyjechała tu z rodzicami. To była zabawna wycieczka.
- Lubię Katherine.
- Ta? – Zerknął na nią i wypuścił kłąb dymu. – Wydawało mi się, że jest inaczej.
- Dlaczego? Jest miła, urocza i potrafi cię znieść. – Uśmiechnęła się, słysząc z boku prychnięcie. – Po prostu myślałam, że do ciebie nie pasuje. I nadal tak myślę.
- Mhm.
Blake także spojrzał w niebo, zamyślony. Sam już nie wiedział, czy Kath do niego pasuje. Czy on pasuje do niej. Czasem wydawało mu się, że znów się pomylił, a czasem, że powinien w to brnąć, bo wcale nie jest mu źle. Może byłoby łatwiej, gdyby Jacques nie namieszał mu w głowie; gdyby nie znajdował się tak blisko. Na pewno by było.
- Widziałam dziś szkicowniki Jacques’a. – Lily, zupełnie jakby czytała mu w myślach, wspomniała syna Katherine.
- Taa? – mruknął, niezbyt zainteresowany rozmową o chłopaku.
- Były w nim szkice tylko jednej osoby – ciebie.
Blake uniósł brwi, choć chyba nie powinien być zaskoczony. Nie po tym, co razem zrobili. Nic nie odpowiedział, pozwalając, by cisza między nim i Lily przedłużała się, stając się niemalże niekomfortowa.
- Wiedziałeś? – zapytała w końcu i starszy Sherwood nawet nie musiał dopytywać. Doskonale wiedział, czego dotyczyło pytanie.
Westchnął, gasząc papierosa w popielniczce. Przez myśl mu przeszło, że w końcu powinien ją opróżnić.
- Co mam ci powiedzieć? – Spojrzał na nią i wstał. Jego twarz była pozbawiona wyrazu. – Po prostu odpuść, Lily. Odpuść.
Odwrócił się i wszedł do domu. Musiał się napić.

piątek, 5 października 2018

Pęknięcia - Rozdział 26

Nawet nie chce mi się pisać, jak bardzo to z siebie wyplułam, więc... Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze! Może nie odpowiadam na nie zbyt szybko i zbyt składnie, ale cieszą mnie przeogromnie. Miłego dnia, kochani!
________________________________________________________________

Sytuację w domu Brightów można było określić jako dziwną. Wszystko toczyło się swoim rytmem – Jacques chodził do szkoły, przesiadywał godzinami w pracowni i spotykał się z Nickiem; Blake był zajęty swoją karierą, dużo czasu spędzał poza domem i zwykle mijał się z szatynem. A Katherine zajmowała się firmą i przygotowaniami do ślubu, nie zauważając przy tym napięcia pomiędzy dwójką mężczyzn. Z pozoru zmieniło się niewiele, ale tak naprawdę zmieniło się wszystko.
Jacques starał się unikać Blake’a, co nie było wcale prostym zadaniem, nawet jeśli mężczyzny często nie było w domu. Nie mógł ciągle opuszczać wspólnych posiłków, jedząc na mieście lub w pokoju, bez zwracania na siebie uwagi mamy. Poza tym próbował całkowicie odseparować się od bruneta i nie wdawać się z nim w żadne rozmowy, co ku jego zaskoczeniu, okazało się trudne.
Po tym, co wydarzyło się między nimi, nastolatek spodziewał się dwóch reakcji: Blake mógł go zacząć z powrotem nienawidzić, obarczając go całą winą za to, co się wydarzyło, lub mógł zacząć go unikać i udawać, że nic się nie stało (tak, jak chciał tego Jacques). Niestety, szatyn nie doczekał się żadnej ze spodziewanych reakcji i to najpierw wprawiło go w całkowitą konsternację, która z czasem zaczęła przeradzać się w skrywaną złość.
Blake na początku faktycznie zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Chłopaka w ogóle to nie zaskoczyło, spodziewał się takiego zachowania i był z niego zadowolony. Sam nie kwapił się wcale do konfrontacji z mężczyzną, a sama myśl o tym, że ich wspólny sekret mógłby wyjść na jaw, sprawiała, że robił się chory. Wolał więc o niczym nie mówić i siedzieć cicho, udając, że wcale nie myśli o tym, jak brunet przesuwał dłońmi po jego ciele i jak przyjemne były jego pocałunki. Ale z czasem zachowanie Blake’a uległo zmianie – znów chciał z nim rozmawiać; znów chciał się z nim przekomarzać i traktować go jak swojego dobrego kumpla. A to wydawało się Jacques’owi całkowicie absurdalne.
Przebywanie z mężczyzną w tym samym pomieszczeniu było dla chłopaka bolesne i wywoływało wspomnienia. A kiedy ten zaczynał jeszcze go zagadywać, to szatyn czuł się już całkowicie osaczony i przygnębiony kierunkiem, w jakim zmierzała ich relacja. Nie wiedział, czy Blake robił to, by się nad nim poznęcać, czy może naprawdę zdrada, jakiej się dopuścili wobec Katherine, w ogóle go nie obchodziła. A to denerwowało nastolatka, który sam nie potrafił poradzić sobie z wyrzutami sumienia, podczas gdy mężczyzna zdawał się podchodzić do tego z całkowitym spokojem. Jacques nie dostrzegł żadnej zmiany w zachowaniu Blake’a względem jego matki, co doprowadzało go do furii, bo sam czuł, że nie potrafi rozmawiać z nią tak, jak wcześniej. Nie wiedział, jak można nie odczuwać żadnej skruchy i nie czuć się winnym, a właśnie tak odbierał zachowanie bruneta. I przez to znów zaczął uważać go za prawdziwego dupka, nawet jeśli jego serce wciąż biło mocniej na jego widok.  
Jacques był całkowitym przeciwieństwem Blake’a – nie radził sobie z tą sytuacją, nie potrafił nazwać ich dziwnej relacji i w każdym jego słowie oraz geście było widać, że jest tym wszystkim przytłoczony. Mężczyzna natomiast wydawał się całkowicie spokojny i rozluźniony, jakby niczym się nie przejmował. Sytuacja w ich domu, choć z pozoru normalna, była tak naprawdę bardzo toksyczna i działa na nich coraz gorzej, a najbardziej odczuwał to właśnie najmłodszy z mieszkańców. Wcześniej czy później musiało się to skończyć katastrofą.

***

- Jacques!
- Lily!
Chłopak jęknął z zaskoczeniem, kiedy dziewczyna rzuciła mu się na szyję, ale objął ją i mocno do siebie przytulił. Za każdym razem zdumiewało go, jak wylewna jest siostra Blake’a wobec niego, choć kiedy sobie przypominał jej dziwną rodzinę i problemy z rówieśnikami, starał się maskować konsternację, jaką odczuwał.
- Dobrze cię widzieć!
- Ciebie też. Na żywo wyglądasz znacznie lepiej niż na ekranie komputera. – Jęknął, czując silne uderzenie w ramię. – Au! To był komplement!
- Skończyliście?
Jacques drgnął, przypominając sobie, że nie byli sami; że Blake stał obok, obserwując ich z wyraźnym zniecierpliwieniem. Wciąż przecież znajdowali się w holu, stłoczeni we trójkę na niewielkiej przestrzeni (z pewnością zbyt małej, by pomieścić ich dwóch).
- Taa… - mruknął niemrawo, robiąc krok w tył. Nawet nie spojrzał na mężczyznę, sięgając po walizki dziewczyny. – Zaniosę je do twojego nowego pokoju.
- To nie będę spała z tobą? – Lily wydęła usta, uśmiechając się psotnie.
- Chciałabyś. – Uniósł brew, prychając, choć w jego oczach można było dostrzec uśmiech. W ostatnim czasie nie był to częsty widok.
- Pokłóciliście się? – Dziewczyna zerknęła na swojego brata, gdy Jacques zniknął na schodach.
- Nie, dlaczego?
- Przecież widzę. – Wywróciła oczami. – Znowu go obraziłeś?
- Ja? – Blake uniósł brew, odwieszając kurtkę na wieszak.
- No co? Przecież wiesz, że jak chcesz, to potrafisz być dupkiem. – Wzruszyła ramionami. – O co poszło?
- O nic. Jesteś głodna?
Lily zmrużyła oczy, słysząc tę kiepską próbę zmiany tematu, ale ostatecznie kiwnęła głową, odpuszczając. Mężczyzna odetchnął z ulgą i poprowadził swoją młodszą siostrę do kuchni. Nie mógł jej przecież powiedzieć prawdy, a dziewczyna w swych przypuszczeniach wcale nie była jej bliska. Przecież się nie pokłócili. I Blake w żaden sposób go nie obraził, a przynajmniej nie umyślnie. Wręcz przeciwnie, to on starał się nawiązać z chłopakiem kontakt, wbrew temu, co podpowiadał mu rozum. Ale Jacques chciał się całkowicie od niego odsunąć i nic nie dało się z tym zrobić.
- Katherine nie ma?
- Ma spotkanie, ale wróci najszybciej, jak się da. Bardzo żałowała, że nie może cię powitać w domu. – Zerknął na nią krótko, wyciągając ser z lodówki. – Mówiłem ci w samolocie.
- Um, ta, faktycznie. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Chyba mi umknęło. Byłam zmęczona.
- A teraz nie jesteś? Chcesz się położyć?
- Mhm, jaki troskliwy braciszek się z ciebie zrobił – wytknęła mu, choć z wyraźnym rozbawieniem. – Zjem i pójdę się położyć, co? Kanapki to nadal twoje największe osiągnięcie?
- Mogę spróbować z czymś innym, jak chcesz się otruć. – Posłał jej uroczy uśmiech.
- Szczęściarz z ciebie, że trafiłeś na Kath. Przynajmniej masz co jeść.
Uśmiech zamarł na twarzy Blake’a, który odwrócił się w stronę przygotowywanych przez siebie kanapek. Nie wyglądały najapetyczniej, ale też nie najgorzej. I na pewno dało się je zjeść.
- Ta… - mruknął niewyraźnie. – Nie tylko ona w tym domu potrafi gotować.
- Serio? Jacques ma jakieś ukryte zdolności, o których nie wiem?
- A ma jakieś, o których wiesz? – Zerknął na nią, unosząc brew. – Coś za bardzo się nim interesujesz…
Lily spuściła wzrok, patrząc na swoje stopy okryte długimi, kolorowymi skarpetkami. Wyglądała na zmieszaną.
- Lubię go… - wymamrotała.
- Tylko się nie zakochaj – ostrzegł i wcale nie brzmiał, jakby żartował.
Dziewczyna aż spojrzała na niego większymi oczami.
- No coś ty? Zwariowałeś? – Prychnęła. – Może jest fajny, ale nie na tyle, żebym od razu miała się w nim zakochiwać. Poza tym jest gejem i chyba wszyscy o tym wiedzą, nie?
Mężczyzna kiwnął głową, ponownie skupiając swą uwagę na kanapkach. Nie wiedział, co może odpowiedzieć, bo przecież sam też uważał, że Jacques jest fajny. A poza tym bardzo zdolny, inteligentny i cholernie gorący. Im więcej czasu mijało od tego, co stało się ich wspólną tajemnicą, tym bardziej nie mógł przestać o nim myśleć. Już dawno temu zrozumiał, że gówniarz go zauroczył, ale… czy mogło być to czymś więcej?
- To jak? Jacques lubi gotować? – Zapytała w końcu, wyraźnie zniecierpliwiona brakiem reakcji u Blake’a. Nie mogła nie zauważyć, że jej brat zachowuje się dziwnie.
- Nie wiem, czy lubi, ale jest w tym świetny. Nie mów Kath, ale on jest prawdziwym mistrzem kuchni. – Puścił jej oczko, szepcząc konspiracyjnie.
I może dobrze, że postanowił szeptać, bo właśnie w tym momencie do kuchni wszedł bohater ich rozmowy.
- Idziesz ze mną do Nicka? – zwrócił się do Lily, po raz kolejny ignorując mężczyznę.
- Teraz? – Jęknęła. – Chciałam zjeść i iść spać…
- Boże, emeryci mają w sobie więcej życia. – Parsknął. – Za dziesięć minut wychodzimy.
- Może miałabym więcej życia, gdybym się wyspała i zjadła coś porządnego – burknęła, opierając się plecami o blat kuchenny. – Właśnie, Blake mówił mi, że doskonale gotujesz.
- Serio? – Jacques aż zerknął na mężczyznę, a przelotny uśmiech pojawił się na jego twarzy, zanim przypomniał sobie, że nie powinien się do niego uśmiechać.
- Mhm. – Odpowiedziała swoim najlepszym i najszerszym uśmiechem. – Ugotowałbyś nam coś? Proszę?
- On nic nie zrobi, dopóki będzie miał świadomość, że ja też mam to jeść – wtrącił brunet i sam nie wiedział, jaki miał w tym cel. Chciał chyba wywołać jakąś reakcję u chłopaka, nawet jeśli miałaby być to złość. Tęsknił za ich przekomarzaniami, za tą swobodą, jaką czuli w swoim towarzystwie (czasem tylko pozorną, podszytą mnóstwem podtekstów, ale nadal większą, niż teraz).
- Co? – Lily zmarszczyła brwi, przenosząc podejrzliwy wzrok ze swojego brata na, jak miała nadzieję, przyjaciela. – Ale to prze…
- Może – przerwał jej szatyn, ucinając tym samym dyskusje. Nie patrzył na Blake’a, zaciskając jedynie usta z irytacji. Wiedział, co mężczyzna chciał zrobić i nie potrafił tego zrozumieć. – Poczekam na zewnątrz.
Dziewczyna zamrugała, patrząc z zaskoczeniem na plecy wychodzącego chłopaka.
- Ale jest zimno! – krzyknęła, lecz odpowiedział jej jedynie odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Wciąż skonfundowana spojrzała na swojego starszego brata i prychnęła. – Nie pokłóciliście się, co?
Blake wzruszył jedynie ramionami, nie odpowiadając. Nie było słów, którymi mógłby to wyjaśnić.

***

- Kogo to moje piękne oczy widzą…? – Nick już od progu powitał ich szerokim uśmiechem, który tylko powiększył się (o ile było to w ogóle możliwe), gdy jego wzrok spoczął na szesnastoletniej dziewczynie. – Czy to panienka Sherwood?
- We własnej osobie. – Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem, choć wyglądała na trochę zdenerwowaną, jakby stresowała się tym spotkaniem. – Pamiętasz mnie.
- Jak mógłbym zapomnieć?
Jacques stał za Lily, wywracając oczami. Czasem naprawdę nie potrafił uwierzyć w zachowanie przyjaciela.
- Mógłbyś przestać zachowywać się jak idiota i w końcu nas wpuścić. Zimno jest.
- Nie musisz być od razu taki niemiły… - wyburczał w odpowiedzi Nick, przesuwając się, by mogli wejść do środka.
- Jesteś sam?
- Mhm. Cała chata tylko dla nas. – Znów zwrócił swój wzrok na dziewczynę. – Wow, i dziś masz na sobie coś normalnego…
Jacques teatralnie uderzył dłonią w czoło, patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem.
- Serio? – zapytał, by zaraz zwrócić się do młodszej siostry Blake’a. – Przepraszam za niego. Zapomniałem, że nie można go wypuszczać do ludzi…
- To był komplement!
- Chyba mam deja vu… - Szatyn wydał z siebie cierpiętniczy jęk i ściągnąwszy buty, bezpardonowo ruszył w stronę pokoju gospodarza, nie czekając, aż ten go tam zaprowadzi. Był w końcu w tym domu setki razy i czuł się jak u siebie.
- Um… - Lily wyglądała na zmieszaną. – Dzięki. Chyba.
- Naprawdę nie miałem nic złego na myśli! – Nick przyłożył dłoń do klatki piersiowej w miejscu, w którym znajdowało się serce i spojrzał na dziewczynę tak błagalnym wzrokiem, jakby od tego zależało jego życie. – Wybaczysz mi?
- Tak. – Lily zaśmiała się z zachowania chłopaka, odgarniając swoje czarne włosy, które opadały falami na jej plecy.
Gdy oboje weszli do pokoju Nicka, ujrzeli szatyna, który leżał rozłożony na łóżku, przeglądając jakąś książkę. Wywrócił oczami, gdy ich zobaczył, i odłożył powieść na szafkę nocną, a dziewczynie nie umknęło nazwisko autora z okładki. Znała je bardzo dobrze. Nic jednak nie powiedziała, siadając jedynie obok Jacques’a i wciąż czując się nieco niezręcznie.
- Napijecie się czegoś?
- Soku. – Szatyn pierwszy wyrwał się z odpowiedzią, posyłając Nickowi porozumiewawcze spojrzenie. – Żadnego alkoholu. Wszyscy pamiętamy, jak skończyło się to ostatnim razem.
- Ej! – Lily uderzyła chłopaka w ramię, czerwieniejąc na policzkach. Wciąż pamiętała swoje zawstydzenie, gdy upiła się jednym piwem.
- Taak, to było zabawne! – Nick zaśmiał się, zupełnie jakby nie dostrzegł reakcji nastolatki. – To co, sok?
- To było wredne – stwierdziła, kiedy gospodarz wyszedł do kuchni, żeby przynieść im coś do picia.
- Było? – Jacques wyszczerzył się, nic sobie nie robiąc z zawstydzenia dziewczyny. Oboje wiedzieli, że jego żarty są bardziej wyrazem sympatii niż złośliwości. Albo jednego i drugiego. – Sorry, ale to było zbyt dobre, by tego nie wspominać. Próbowałaś alkoholu od tego czasu?
- Nie…
- I dobrze – powiedział poważnie, kiwając głową, zupełnie jakby w ostatnich tygodniach sam nie wracał z klubów, będąc pod wpływem.
Lily zerknęła niepewnie na książkę swojego brata (jedną ze słabszych, jeśli miała być szczera) i już miała coś powiedzieć, gdy wrócił Nick wraz z tacą, na której zostały ustawione trzy wysokie szklanki wypełnione jasnym sokiem.
- Multiwitamina – oznajmił, stawiając wszystko na niewielkim stoliku.
- Prawdziwy z ciebie kelner – zakpił Jacques, sięgając po jedną ze szklanek.
- Staram się. – Drugi chłopak wyszczerzył się i usiadł naprzeciwko swoich gości na obrotowym fotelu. – Na długo przyjechałaś? – Zwrócił się w stronę Lily, patrząc na nią nieco maślanym wzrokiem, co nie umknęło szatynowi.
- Na całą przerwę świąteczną.
- Serio? Jak udało ci się to załatwić?
- Cóż… - Zagryzła dolną wargę, trochę speszona. – Moi rodzice pewnie nigdy by się na to nie zgodzili, ale ostatnio nasze relacje są bardzo… napięte. Z tatą prawie nie rozmawiam, z mamą ciągle się kłócę. Chyba uznali, że nawet oni potrzebują czasem spokoju i zgodzili się na propozycję Blake’a. Zresztą, on też bardzo pomógł.
- Ta… - Nick skrzywił się, gdy tylko usłyszał imię starszego brata dziewczyny. Od kiedy Jacques opowiedział mu o wszystkim, co się między nimi wydarzyło, jego nastawienie względem mężczyzny uległo drastycznej zmianie. – A skąd ta napięta atmosfera?
Lily spojrzała lekko zaskoczona na Jacques’a, jakby nie spodziewała się, że ten zachowa wszystko dla siebie i nikomu nie powie o jej problemach rodzinnych.
- Przez chłopaka – odpowiedziała cicho.
- Więc masz chłopaka? – Nick wydał z siebie coś pomiędzy jękiem a stęknięciem, a szatyn aż uniósł brwi, spoglądając na przyjaciela z zaskoczeniem. Wiedział, że związek z Mary trochę ośmielił chłopaka, ale nie spodziewał się, że ten stanie się tak otwarty i oczywisty.
- Już nie. – Lily zdawała się nie zauważać zachowania Nicka, najwyraźniej pogrążona w nieprzyjemnych wspomnieniach. – Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale najwyraźniej moi rodzice nie spodziewali się, że jedno z ich dzieci może się zbuntować. Blake zawsze się na wszystko zgadzał, a później po prostu uciekł, a ja… cóż.
- Uciekł. – Nick wydał z siebie pogardliwe prychnięcie, nie mogąc się powstrzymać, za co od razu został skarcony wzrokiem przez przyjaciela. – Jakie typowe.
- Też go nie lubisz, co? – Lily uśmiechnęła się z wyraźnym rozbawieniem, choć w jej oczach wciąż można było dostrzec smutek.
- To mało powiedziane… - mruknął, ale zaraz klasnął w dłonie i podskoczył jak nadpobudliwa nastolatka. – Ale koniec z tymi dołującymi tematami. Zróbmy coś wesołego!
Jacques potaknął, zgadzając się, choć jego wzrok mówił, że nie podobała mu się wzmianka Nicka o Blake’u. Wiedział, jak jego przyjaciel patrzy teraz na mężczyznę i nawet był mu trochę za to wdzięczny, ale nie chciał, by wspominano o starszym Sherwoodzie. Samo myślenie o nim bolało, a ten, kto powiedział, że czas leczy rany, chyba nigdy o nim nie słyszał, bo w jego przypadku na pewno to nie działało.
- To jaki masz pomysł?

***

- Nick jest bardzo fajny – stwierdziła Lily, kiedy wieczorem po kolacji leżeli razem na łóżku w pokoju gościnnym.
- Tak? – Jacques uniósł głowę i podparł ją na dłoni, patrząc na nią z zainteresowaniem.
- Mhm. Jest miły i zabawny. Musi być dobrym przyjacielem, co?
- Jest – przyznał szczerze, już dawno zapomniawszy o ich ostatniej kłótni. Zaraz jednak uśmiechnął się cwanie i poruszył idiotycznie brwiami. – Podoba ci się…?
- Co? Nie, daj spokój. – Prychnęła, choć wyglądała na zmieszaną, a jej policzki szybko zaczęły pokrywać się delikatną czerwienią.
Jacques roześmiał się serdecznie i opadł na plecy, naprawdę zadowolony. Obecność Lily była odświeżająca i wpływała na niego kojąco. Wciąż pozostawała świadomość, że Blake był jej bratem, ale mimo to czuł się całkiem dobrze i stabilnie tego dnia, co nie zdarzało mu się często w ostatnim czasie.
- To powiesz mi, o co poszło z moim bratem? – Gdy tylko dziewczyna zadała to pytanie, uśmiech Jacques’a od razu spłynął z jego twarzy. Spodziewał się tego pytania, ale był trochę zawiedziony, że padło akurat teraz.
- Nic. – Wzruszył ramionami. – Wszystko jest w porządku.
- Przecież widzę. Pokłóciliście się? Coś ci powiedział?
Szatyn odetchnął, usiadł, a następnie wstał, przeczesując swoje brązowe włosy.
- Pójdę wziąć prysznic, a ty idź spać. Pewnie jesteś zmęczona po dzisiejszym dniu.
- Jacques…
Chłopak uśmiechnął się z wymuszeniem, podchodząc do drzwi.
- Dobranoc, Lily.
Gdy wyszedł, dziewczyna jęknęła z irytacją i wtuliła nos w poduszkę. Coś wydarzyło się pomiędzy nimi i obiecała sobie, że nie wyjedzie, dopóki nie odkryje prawdy.