sobota, 25 listopada 2017

Pęknięcia - Rozdział 19

Niespodzianka! Żyję i... wracam tutaj z ogromnymi wyrzutami sumienia. Nie chcę, byście sądzili, że porzuciłam bloga i to opowiadanie, bo tak nie jest. Przez ten czas, kiedy mnie tu nie było, nie napisałam nic. I nawet na studiach mam problem z pisaniem, więc...
Minęło sporo czasu i nie zamierzam udawać, że doskonale czuję tę historię i się w niej odnajduje. Dlatego jeśli popełniłam jakieś błędy, to liczę na to, że mi je wskażecie ;)
I wiem też, że gdybym dodawała rozdziały regularnie, to nie odczuwałoby się tej "ślamazarności" akcji, ale niestety, zawaliłam. Mimo to mam nadzieję, że komukolwiek choć trochę się to spodoba.
Trzymajcie się!
________________________________________________________________

- Trochę się nie odzywałeś.
- Trochę minęło, fakt. Miałem sporo na głowie.
- Zgaduję, że przez wystawę?
- Taaak. Skąd wiesz?
- Blake mi powiedział. – Lily wzruszyła ramionami. – Dzwoniłam do ciebie ostatnio.
- Um, wiem. Naprawdę przepraszam. Byłem bardzo rozkojarzony przez to… wszystko. Mam nadzieję, że mi wybaczysz?
Ostatnie dni były dla Jacques’a trochę jak sen. Po udanej wystawie i sprzedaniu aż dwóch obrazów (wciąż nie mógł uwierzyć w swój sukces, bo przecież miał tylko osiemnaście lat!), czuł się znacznie lepiej. Nie myślał już tyle o tej dziwacznej sytuacji, w której się znalazł, nie próbował już analizować swojego zachowania, a jeśli czasem czuł przyspieszone bicie serca, gdy Blake był w pobliżu, to starał się to ignorować. Teraz skupiał myśli na swoich obrazach, a także na nauce. Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku. Dlatego w końcu postanowił odezwać się do Lily, którą, jak musiał sam przed sobą przyznać, ignorował. Najpierw był zbyt skoncentrowany na sobie i swoich uczuciach, które teraz rozumiał już trochę lepiej (chyba), a później wiadomość o ślubie była dla niego tak wstrząsająca, że nie chciał o tym rozmawiać z siostrą mężczyzny, a domyślał się, że właśnie po to ostatnio do niego dzwoniła. Nie było to fair wobec dziewczyny i doskonale o tym wiedział, ale nie potrafił się przemóc, żeby się do niej odezwać. Aż do teraz.
- W porządku. – Nie uśmiechnęła się, ale najwyraźniej nie zamierzała się na niego obrażać, co chyba było jakimś sukcesem. – Gratuluję sprzedaży obrazów. Blake jest z ciebie dumny.
- Tak? – Uniósł brew, udając niezainteresowanego. – Ostatnie dni były bardzo zakręcone. Jestem cholernie zadowolony z tej wystawy, wiesz? Czuję się tak, jakby już teraz spełniało się moje wielkie marzenie, choć jeszcze nawet nie dostałem się na studia.
- Prawdziwy szczęściarz z ciebie, co? – Wywróciła oczami, choć wcale nie zabrzmiało to ironicznie. Musiał przyznać, że Lily wyglądała naprawdę… smutno.
- Co się stało?
- Nic. – Po raz kolejny wzruszyła ramionami.
- Lily…
Westchnęła ze znużeniem, nawet nie próbując silić się na wymuszony uśmiech. Dopiero teraz dostrzegł cienie pod jej oczami i emanujące z niej przygnębienie. Po raz kolejny udowodnił, jak kiepski był z niego kumpel, skoro nie zauważył tego od razu, zbyt skupiony na sobie.
- Nie mówiłam Blake’owi, bo na razie jest zbyt przejęty decyzją o ślubie… – Szatyn potrzebował całej swojej silnej woli, żeby się nie skrzywić. – Poznałam pewnego chłopaka…
- Coś ci zrobił?!
Lily spojrzała na niego jak na idiotę.
- Dasz mi skończyć?
Kiwnął głową, zakładając ramiona na piersi. Przecież to było oczywiste, że od razu pomyślał, iż ktoś ją skrzywdził!
- Spotykaliśmy się od kilku tygodni i nie byliśmy zbyt… ostrożni.
- Jesteś w ciąży?! – wydusił, po raz kolejny jej przerywając. Aż się przy tym poderwał z obrotowego krzesła, bo sama ta myśl go przeraziła.
- Czy musisz być takim idiotą?!
- Nie jestem idiotą!
- Po prostu się przymknij i daj mi powiedzieć! – Pierwszy raz widział, żeby Lily była tak zdenerwowana, choć gdy głębiej się nad tym zastanowił, to przecież nie było w tym nic dziwnego, bo tak naprawdę zbyt dobrze się nie znali. Zaskakujące było również to, że akurat jemu postanowiła się zwierzyć.
- Uch… w porządku – mruknął, patrząc na nią z powagą.
- Dwa dni temu jedna z koleżanek mamy zobaczyła, jak spacerujemy w parku, trzymając się za ręce i zrobiła się drama.
- Aha. – Zamrugał. – Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego?
- Poznałeś moich rodziców, nie? – Prychnęła. – Są trochę przewrażliwieni w pewnych kwestiach. Skoro mieli problem z tym że będę spać z tobą w jednym pokoju, to tym bardziej zaczęli świrować, gdy się dowiedzieli o tym, że mam chłopaka. Dla nich to coś wielkiego. Ojciec kompletnie oszalał.
Jacques zamrugał, próbując to sobie przyswoić. Po raz kolejny uznał, że ma prawdziwe szczęście, mając tak wyrozumiałą matkę. Przecież gdyby Katherine była choć w połowie tak nawiedzona, jak rodzice Lily i Blake’a, to z pewnością wcześniej czy później wylądowałby na oddziale psychiatrycznym.
- Nie możesz tego olać?
- Olać?
- Jasne. Ja bym tak zrobił. Przecież nie mogą zabronić ci spotykania się z nim.
- Serio? – Prychnęła. – Już to zrobili. Na dodatek mama ze mną nie rozmawia, bo obraziła się, że nie przedstawiłam im Jamiego, a ojciec zastanawia się, czy nie wysłać mnie do zakonu.
- Aha. - Naprawdę starał się zrozumieć myślenie tych ludzi, ale chyba jego umysł nie był w stanie tego pojąć. – To może spróbuj iść z nimi na kompromis i ich ze sobą poznaj?
- Świetny pomysł – burknęła, wywracając oczami ze złości. – Mam zakaz widywania się z nim. Poza tym wyobrażasz sobie ich spotkanie? Rzuciłby mnie chwilę po tym, jakby uciekł z naszego domu. Wystarczy, że nasłuchał się, jaką mam świrniętą rodzinkę.
Pokręcił bezradnie głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie potrafił niczego jej doradzić, bo nie rozumiał tej sytuacji i to wszystko brzmiało dlań abstrakcyjnie.
- To jest chore.
- Co ty nie powiesz… - Prychnęła. – Ty przynajmniej tutaj nie mieszkasz. – Zawiesiła na chwilę głos, odwracając wzrok. – I Blake też nie.
I wtedy Jacques w końcu zrozumiał, gdzie tkwił problem.

***

Owinął ręcznik wokół bioder, odgarnął mokre włosy z czoła (ich długość wyraźnie wskazywała, że powinien w najbliższym czasie odwiedzić fryzjera) i spojrzał na zaparowane lustro. Przejechał po nim dłonią, żeby móc zobaczyć swe odbicie. Zadowolony z tego, co ujrzał, wyszedł z łazienki i przeszedł do sypialni. Nie mógł nie przyznać, że miał oczekiwania względem tego wieczoru, bo ostatnio seks zszedł na drugi plan i ostatni raz kochał się z Katherine dwa tygodnie temu. Brakowało mu tego.
Nawet się ogolił, bo wiedział, że jego narzeczona woli go bez zarostu – twierdziła, że jest zbyt nieprzyjemny w dotyku i drapie, choć on uważał, że wygląda z nim znacznie lepiej.
Gdy tylko wszedł do pomieszczenia, od razu spostrzegł, że kobiety w nim nie ma. Skrzywił się z niezadowoleniem, domyślając się, gdzie ją znajdzie, ale nie tracił nadziei. W końcu potrafił być przekonujący, jeśli chciał.
W samym ręczniku zszedł po schodach i skierował się do gabinetu Katherine. Uważał, że ten powinien znajdować się na górze, zaraz obok ich sypialni, ale już dawno odkrył, że rozmieszczenie pomieszczeń w tym domu nie miało większego sensu – przynajmniej dla niego.
Nie siląc się na pukanie, przekręcił klamkę i wszedł do środka. Pomieszczenie było wręcz klaustrofobiczne – zawalone regałami wypełnionymi papierzyskami i książkami, z upchanym pomiędzy tym wszystkim biurkiem, za którym siedziała jego narzeczona. Po raz kolejny pomyślał, że Jacques miał prawdziwe szczęście, mając taką matkę – w końcu to on dostał największe pomieszczenie na pracownię, a ona gnieździła się w tym „składziku”.
- Hej. Kończysz już?
- O, hej. – Nawet nie zauważyła jego wejścia. Gdyby się nie odezwał, z pewnością nie dostrzegłaby go przez najbliższych kilka minut, tak bardzo była zajęta wpatrywaniem się w piętrzące się przed nią papiery. Poprawiła okulary, które zawsze zakładała do pracy i uśmiechnęła się do niego, kręcąc głową.
- Kończysz już? 
Pokręciła głową. 
- Muszę jeszcze przejrzeć te zestawienia, ogarnąć materiały na spotkanie z zarządem… Ta nowa kampania mnie wykończy.
Nie na taką odpowiedź liczył, ale wciąż nie tracił wiary w swój dar przekonywania.
- Możesz też zostawić to do jutra, a teraz trochę odpocząć… - W dwóch krokach znalazł się za jej fotelem i położył dłonie na jej spiętych ramionach. – Mógłbym pomóc ci się zrelaksować…
- Kusząca propozycja. – Katherine odchyliła głowę, uśmiechem reagując na pocałunek, który nastąpił po jej słowach. – Ale niestety muszę zrobić to teraz. Przykro mi, kochanie.
Zmiął w ustach przekleństwo, odsuwając od kobiety, która posłała mu przepraszający uśmiech i wróciła do pracy. A on znowu został ze swoją prawą ręką. Cholera, był sfrustrowany. Rozumiał, że Kath była teraz zajęta, ale nie mogła mu poświęcić chociażby tych trzydziestu minut wieczorem? I czy jej w ogóle nie brakowało ich zbliżeń? Nie potrafił odpowiedzieć na te pytania, ale opuścił jej gabinet w parszywym nastroju. I gdy godzinę później Katherine pojawiła się w ich sypialni, on już spał.

***

Następnego dnia okazało się, że ten katar i drapanie w gardle, które męczyło go wieczorem, wcale nie zniknęło. Wręcz przeciwnie, czuł silny ból, gdy przełykał ślinę, a nos szczypał go już od częstego wycierania. Na dodatek bolała go głowa, a wstając z łóżka, niemalże się przewrócił. Chyba ostatnie świętowanie z Nickiem jego sukcesu, gdy biegali po parku w deszczu, właśnie się na nim odbiło. Nie miał nawet siły zejść na śniadanie, nie mówiąc już o pójściu do szkoły.  
- Wyglądasz jak gówno. – To było pierwsze, co usłyszał, gdy w końcu dotarł do jadalni. Wystawienie środkowego palca, gdy opadał na krzesło, było już odruchem, ale poniekąd zgadzał się z mężczyzną. Doskonale wiedział, jak wygląda. Widział się w lustrze.
- Ty zwykle tak wyglądasz, więc… - Wzruszył ramionami, powolnym, nieco ociężałym ruchem biorąc jedną z bułeczek i smarując ją masłem. – Gdzie mama?
- Ubiera się. Dziś ma jakieś ważne spotkanie… Sam wiesz. – Blake wywrócił oczami. – Jesteś chory?
- A jak myślisz? – Uniósł brew, prychając. – Chyba znów muszę zrewidować… - Kaszel, który wyrwał się z jego gardła, był tak silny, że łzy pojawiły się w kącikach jego oczu, a on potrzebował dłuższej chwili, żeby się uspokoić. – Kurwa.
- Powinieneś pójść do lekarza – stwierdził Blake, wyglądając przy tym – co szatynowi  na pewno się tylko wydawało – na zaniepokojonego.
- Jeszcze jakieś fantastyczne porady? – Prychnął, przymykając powieki. Najchętniej wróciłby do łóżka i poszedł spać.
- Kochanie, wyglądasz okropnie!
Jacques jęknął, nie mając nawet siły tego komentować. Czy teraz wszyscy musieli mu mówić, że wygląda koszmarnie? Zupełnie jakby o tym nie wiedział…
- Skarbie, wiem, że masz plany na dzisiaj, ale mógłbyś zawieźć Jacques’a do lekarza? Ja naprawdę dzisiaj nie zdążę… - Katherine stanęła obok swojego narzeczonego, wyglądając na naprawdę przejętą stanem swojego jedynego syna.
- Poradzę sobie! – Nastolatek od razu spojrzał na swoją matkę i jakby na potwierdzenie swoich słów – kichnął.
- Nie poradzisz. – Kath i Blake odezwali się jednocześnie, przez co zaraz podzielili jeden z tych osobistych, porozumiewawczych uśmiechów, na które Jacques nie mógł patrzeć.
Spojrzał na bułkę z masłem, która zapomniana znajdowała się na talerzyku i westchnął. Nie chciał być świadkiem tego, jak ta dwójka będzie się całować, a przypuszczał, że to się niedługo wydarzy.
- Napiszę do Nicka, że mnie nie będzie. – Uśmiechnął się niemrawo do matki. – Powodzenia na spotkaniu.
- Powinieneś coś zjeść…
- Nie mam apetytu. – Westchnął. – Chcę się tylko położyć jeszcze na chwilę, dobrze? Pocałowałbym cię w policzek na pożegnanie, ale nie chcę cię zarazić, więc…
Spojrzał ostatni raz na swoją rodzicielkę, na jej elegancką, granatową sukienkę, nienaganną fryzurę oraz makijaż i uśmiechnął się delikatnie. A później przeniósł wzrok na mężczyznę, który siedział naprzeciwko i uśmiech zniknął z jego twarzy. Minęły dwa miesiące od rozpoczęcia roku szkolnego i radził sobie już lepiej. Nie mógł powiedzieć, że było idealnie; że to uczucie nagle znikło, ale przyzwyczaił się już do myśli, że niedługo Blake oficjalnie stanie się jego ojczymem. No, może nie do końca, ale był na dobrej drodze, żeby to zaakceptować.
Gdy wszedł do swojego pokoju, od razu rzucił się na łóżko i przykrył oczy przedramieniem. Nie minęło pięć minut, a on już spał, tak jak leżał – w rozchełstanym szlafroku, z rumianymi od gorączki policzkami, wydając z siebie świszczące dźwięki, które świadczyły o tym, że ciężko mu się oddychało.
I właśnie takiego znalazł go Blake, gdy godzinę później wszedł do jego pokoju, nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi po tym, jak zapukał kilka razy.

***

Mógł kpić z wyglądu Jacques’a, ale doskonale widział, że ten naprawdę był chory i czuł się fatalnie. Już dzień wcześniej ciągle kichał i mówił nieco zachrypniętym głosem, ale dzisiaj wyglądał naprawdę kiepsko. I on przekonał się o tym, gdy wszedł do pokoju chłopaka i znalazł go pogrążonego we śnie, całego mokrego od potu, ze świszczącym oddechem.
- Jacq… - mruknął, patrząc na niego z troską. Zerknął krótko na jego odsłoniętą klatkę piersiową, ale nie poświęcił jej nawet jednej, dłuższej myśli. Zamiast tego dotknął jego ramienia i potrząsnął nim lekko, naprawdę zaniepokojony jego stanem. – Jacq. Jacq, obudź się.
- C-co…
- Hej, w porządku. – Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz brzmiał tak, jakby zwracał się do dziecka. Ale Jacques przecież wciąż był dzieckiem, o czym niestety coraz częściej zapominał. – Masz umówioną wizytę u lekarza. Musisz się ogarnąć i zawiozę cię, bo coraz gorzej z tobą. – Był pewien, że nie wszystko, co powiedział, dotarło do chłopaka, choć starał się mówić powoli i dokładnie. Mimo to nastolatek posłusznie wstał i poszedł do łazienki, choć widząc jego niepewną postawę, zastanowił się, czy nie powinien pójść z nim, ale ostatecznie uznał to za przesadę. W końcu mogłoby to zostać opacznie odebrane, a ich obecna sytuacja nie pozwalała na tego typu wpadki.
Wiedział, co się działo. Mógł sobie wmawiać, że tego nie widzi, ale minęły dwa miesiące od ich powrotu ze wspólnych wakacji, a on naprawdę nie był tak ślepy, jakby sobie życzył. Przez dłuższy czas udawał, że niczego nie dostrzega, a gdy w końcu przestał udawać, to dał na to ciche przyzwolenie, zamiast po prostu szczerze porozmawiać z chłopakiem. Widział również, że nastolatek próbuje powstrzymać swoje emocje i niektóre zachowania, co paradoksalnie sprawiło, że on zaczął wręcz ich u niego wypatrywać. I w ten sposób to Jacques przyłapywał go na gapieniu się na niego, a nie odwrotnie. Mogli powiedzieć to wprost, choć tego nie zrobili, żeby nie zburzyć tej delikatnej konstrukcji przyjaźni, jaką udało im się zbudować – działali na siebie. Blake dawno już nie czuł pociągu do żadnego mężczyzny, a co dopiero nastolatka, ale był świadom tego, że Jacques znów to w nim wyzwolił. I był świadom również tego, że to nigdy nie może się wydarzyć. Ale jakoś funkcjonowali. Na razie.
Dziesięć minut później Jacq pojawił się w salonie, nie wyglądając wcale lepiej. Chyba nawet niezbyt starannie się uczesał, co było najlepszym dowodem na jego fatalny stan.
- Chodź. – Westchnął, patrząc niepewnie na jego rozbiegany wzrok. Miał wrażenie, że dzieciak z każdą chwilą czuł się coraz gorzej. – Złap się mnie, bo jeszcze mi tu upadniesz i się połamiesz, a wtedy Kath mnie zabije…
Chyba po raz pierwszy Jacques bez słowa sprzeciwu wykonał jego polecenie.

***

Nie zamierzał narażać Jacques’a (ani nikogo innego) na swoje eksperymenty w kuchni, więc gdy tylko odprowadził chłopaka do jego pokoju, wsiadł ponownie w samochód i pojechał do apteki, a później do restauracji, bo wątpił, by Jacq mógł jeść wieprzowinę z wczoraj. Nie był przekonany co do zostawienia go samego w domu, zważając na jego stan (zdążył już odwołać swoje spotkanie z kolegą, bo przecież Katherine wciąż była zajęta), ale ostatecznie stwierdził, że nic złego nie powinno się stać w ciągu pół godziny. A przynajmniej miał taką nadzieję.
Gdy wrócił, ogarnął wszystkie pojemniczki z jedzeniem na wynos i pięć minut później wchodził już po schodach, niosąc tacę z posiłkiem dla nastolatka. Nie przypuszczał, że nadejdzie taki czas, gdy będzie musiał go niańczyć, ale nie miał innego wyjścia. Poza tym naprawdę było mu szkoda Jacques’a i martwił się o niego, nawet jeśli nigdy by się do tego nie przyznał.
Wchodząc do jego sypialni, poczuł delikatne deja vu, bo dzieciak wyglądał dokładnie tak samo, jak rano, a jedyną różnicą było to, że nie miał na sobie szlafroka, a zaledwie szorty. Gdyby sytuacja była inna, Blake z pewnością poczułby się niezręcznie, ale w tym momencie zupełnie nie przejmował się tym, co się działo między nimi. Był zbyt zaniepokojony jego rumianymi policzkami i świszczącym oddechem. Może gorąca zupa nie była dobrym pomysłem, skoro chłopak wyglądał tak, jakby miał gorączkę?
- Jacq, obudź się. – Usiadł na brzegu łóżka i szturchnął go dwa razy, czekając na jakąkolwiek reakcję.
Jacques uniósł powoli powieki, a jego zamglony wzrok spoczął na mężczyźnie, choć Blake nie był pewien, czy ten jest w ogóle świadom czegokolwiek.
- Powinieneś coś zjeść, więc przyniosłem ci zupę – mruknął, nagle czując narastającą niezręczność. Pewnie nie byłoby tak, gdyby nie pomyślał o tym, że tęczówki szatyna były naprawdę intrygujące, a to z pewnością było ostatnie, o czym powinien teraz myśleć. – Pomóc ci usiąść?
- N-nie… - Jacques stęknął i z trudem podciągnął się na przedramionach, opierając się plecami o ścianę. – Co to?
- Krem z dyni. -  Brunet wzruszył ramionami i podał mu miskę. – Mam nadzieję, że jest ok.
- A ty?
- Nie jestem głodny.
Przez chwilę siedzieli w ciszy – Jacques powoli jadł, a Blake siedział obok, starając się podziać gdzieś wzrok, żeby za bardzo się nie gapić. Nie było to dla niego komfortowe, ale nie zamierzał też wychodzić, gotowy w każdej chwili pomóc. Pomimo tego, co nastolatek o nim myślał, nie był wcale nieczułym dupkiem. A przynajmniej nie zawsze.
- Już.
Mężczyzna kiwnął głową i odstawił miskę na tacę.
- Przyniosłem też herbatę z miodem.
- N-nie chcę. – Jacques jęknął, powoli układając się z powrotem na materacu. – Później. Teraz chcę s-spać.
- Mhm.
Ponownie kiwnął głową, patrząc, jak powieki chłopaka opadają, a ten wtula policzek w poduszkę. Jego twarz wyglądała przy tym wyjątkowo spokojnie i chłopięco, bo przecież to wciąż był tylko nastolatek. Mimo to, jakby zapominając o tym, niemalże nieświadomie wyciągnął dłoń i wsunął palce w brązowe, nieco mokre od potu, kosmyki.
Ciepło rozlało się w jego piersi, gdy Jacques przekręcił na drugi bok, a jego dłoń zsunęła się na tyle, by nastolatek wtulił w nią twarz.
W tym momencie Blake zupełnie nie myślał o tym, co wyprawia. Nie zastanawiał się nad własnymi reakcjami, nad uśmiechem, który rozświetlił jego twarz na widok śpiącego chłopaka. Nie, teraz znajdował się w czymś w rodzaju transu, a na wyrzuty sumienia przyjdzie czas później. Jak zawsze.