środa, 14 czerwca 2017

Pęknięcia - Rozdział 15

Późno, ale udało mi się wyrobić przed północą. Pisanie idzie mi bardzo opornie, choć plany miałam zupełnie inne, ale staram się przeć do przodu.
Dziękuję wszystkim za komentarze. Każdy wiele dla mnie znaczy :D
Pozdrawiam!
__________________________________________________________________

- Trzymaj się, Gary. Miło było cię poznać.
- Ciebie też, Blake. Oczywiście możesz czuć się do nas zaproszony. Mam nadzieję, że odwiedzisz nas ze swoją narzeczoną.
- Postaram się. Jestem pewien, że będzie zachwycona zaproszeniem. – Uścisnął dłoń ojcu Nate’a – krótko, mocno i „po męsku” – a następnie przeniósł wzrok na jego syna. Naprawdę cieszył się, że poznał tego chłopaka i bardzo żałował, że ten musi już wyjechać. W szczególności, że on i Jacq mieli tu zostać jeszcze przez cztery dni, a ich relacja jeszcze nigdy nie wydawała się tak dziwna i skomplikowana…
Obaj przyszli pożegnać rodzinę blondyna, choć Jacques zdecydowanie mniej wylewnie. Trzymał się na uboczu i wyraźnie unikał patrzenia na Nate’a, co tylko potęgowało ciekawość  Blake’a. Od rana nie mógł przestać myśleć o rozmowie tej dwójki i późniejszym zachowaniu szatyna. Co się wydarzyło między nimi? I co, do cholery, dzieje się z Jacquesem?
- Będziemy w kontakcie – mruknął, obejmując krótko chłopaka i klepiąc go po plecach.
- Jasne. – Nate gorliwie pokiwał głową, uśmiechając się szeroko, choć wydawało się to nieco wymuszone. – Teraz kilometry nic nie znaczą.
Mężczyzna kiwnął głową, również wymuszając uśmiech. Pożegnania zawsze były dla niego trudne.
Kucnął jeszcze przy Anastasii i potrząsnął jej drobną dłonią.
- Uważaj na siebie, młoda damo.
Nigdy nie czuł potrzeby prokreacji i nie chciał mieć własnego dziecka, ale lubił je i one zdawały się lubić jego. Ojcostwo przerażało go jednak na tyle, że cieszył się, iż spotkał odpowiednią dla siebie kobietę dopiero teraz, gdy ta miała już syna i nie naciskała na dziecko (Blake przypuszczał, że głównie przez wzgląd na swój wiek). Czasem odnosił wrażenie, że przerażało go zbyt wiele rzeczy, które dla ludzi w jego wieku były normą.
Gdy cała rodzina Cahillów zapakowała wszystkie swoje rzeczy i wsiadła do auta, ogarnął go dziwny smutek. Stał jeszcze chwilę, patrząc, jak wyjeżdżają i czując gdzieś za sobą obecność Jacquesa, który był cichy, zdystansowany i zachowywał się podejrzanie. Napięcie pomiędzy nimi było bardziej niż wyczuwalne i mężczyzna naprawdę nie wiedział, czym było spowodowane. Albo wiedział i próbował udawać, że jest inaczej.
- Co się dzieje? – zapytał, gdy bez słowa przeszli na wynajęte przez siebie podwórko i skierowali się do domku.
- Nic.
- Nie jestem idiotą, Jacq. Od powrotu z plaży zachowujesz się dziwnie i naprawdę nie mam już siły na twoje fochy.
- Nie jesteś? – Chłopak uniósł brew, a jego ton wyraźnie wskazywał na to, że powątpiewa w jego słowa.
- Jeśli myślisz, że mnie sprowokujesz, to jesteś w błędzie. – Westchnął, otwierając drzwi i czekając, aż szatyn wejdzie pierwszy. – Chodzi o ciebie i Nate’a?
Jacques stał już przy drzwiach od swojej sypialni, najwyraźniej mając w planach po raz kolejny zaszycie się w jej wnętrzu, ale po ostatnim pytaniu odwrócił się i parsknął.
- O mnie i Nate’a? Żartujesz sobie?
Blake wzruszył ramionami. Naprawdę starał się zrozumieć.
- Zresztą… - Nastolatek założył ramiona na piersi, przyjmując postawę defensywną, choć mężczyźnie wydawało się, że nie zrobił nic, co mogłoby wywołać taką reakcję. – Nawet gdybym mu obciągnął, to nie byłaby twoja sprawa.
Skrzywił się i było to dla niego naturalną reakcją na, jego zdaniem, szczeniackie zaczepki chłopaka, które bardzo często były związane z gejowskim seksem. Ostatnio niewiele ich słyszał i czuł się tak, jakby już się odzwyczaił. Poza tym nie chciał nawet wyobrażać sobie Jacquesa i Nate’a razem, bo wydawało mu się to nieodpowiednie i dziwnie drażniące.
- Wczoraj powiedziałem ci dużo o sobie i swoim życiu – mruknął, brzmiąc na zawiedzionego. – Naprawdę nie wiem, co się stało w przeciągu tych dwudziestu czterech godzin, ale jeśli coś cię trapi, to możesz mi powiedzieć.
- Teraz nagle chcesz odgrywać tatusia? – Jacques prychnął, choć nie wyglądał już na tak pewnego swoich słów, jak jeszcze przed chwilą. – Serio?
- Nie chcę. – Odepchnął się od drzwi i zbliżył do niego. – Ale staram się jakoś z tobą porozumieć i przez pewien czas nam się udawało. Co się zmieniło?
Szatyn zagryzł wargę i spuścił wzrok na swoje stopy. Zwykle nie okazywał słabości w trakcie ich utarczek słownych, ale teraz nawet nie wiedział, czy może nazwać tę wymianę zdań „utarczką”. Chciał powiedzieć, że wszystko się zmieniło i że powinien to dostrzec, skoro nawet Nate zauważył, że coś się dzieje, ale nie mógł. Przecież tak naprawdę jedyne, co uległo zmianie, to jego postrzeganie Blake’a, a to wywołało emocje i reakcje, których nie rozumiał. Nie mógł tego jednak powiedzieć, a już na pewno nie jemu.
- Nie wiem. – Westchnął, ostatecznie wzruszając ramionami. – Ostatnio… Po prostu mam pewien problem, ale nie chcę o tym rozmawiać.
Wiedział, że jego wcześniejsze zachowanie nie było fair w stosunku do mężczyzny. W końcu to nie była jego wina, że Jacquesowi zaczynało odbijać, a brunet naprawdę się starał i nastolatek doceniał to. Choć oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie. – Znów pomyślał o tym nieszczęsnym pocałunku, który zdarzył się w kuchni. – Nie wiem. Potrzebuję samotności. Po prostu… potrzebuję tego. Daj mi trochę czasu.
Blake zmarszczył brwi, niezadowolony, ale kiwnął głową i pozwolił chłopakowi zamknąć się w swoim pokoju. Sam stał jeszcze chwilę na korytarzu, myśląc o tym, co powiedział mu Jacques. Nie wiedział, czy jego podejrzenia były słuszne, a po tej krótkiej rozmowie miał jeszcze większe wątpliwości co do swoich przypuszczeń. Całkiem możliwe, że dzieciak miał problem z jakimś chłopakiem, a nie… z nim. Może trochę przesadzał i po prostu powinien odpuścić?

***

 Minęło kilka godzin, zanim Jacques zdecydował się opuścić swoją sypialnię. Długo myślał nad całą sytuacją i uznał, że nie powinien zachowywać się w tak szczeniacki i chamski sposób względem mężczyzny. Wiedział, że byłoby łatwiej, gdyby wciąż pałali do siebie niechęcią, ale teraz nie dało się już wrócić do tego, co było przed wyjazdem. Nie dało się wymazać tego, jak ze wzajemnej niechęci przeszli do niechętnej tolerancji, a następnie sympatii, która była jeszcze wątła, ale obiecująca.
Wyszedł więc, mając nadzieję, że uda mu się znów zachowywać całkiem swobodnie w obecności Blake’a i zniknie gdzieś to dziwne napięcie, które wyczuwał za każdym razem, gdy znajdował się w jego pobliżu.
- Co powiesz na obiad w miasteczku? – zapytał, wchodząc do dużego pokoju i nic nie robiąc sobie z zaskoczonej miny mężczyzny. Z pewnością nie spodziewał się, że chłopak jeszcze dziś będzie chciał z nim rozmawiać.
- Jasne. – Po pierwszym szoku, kiwnął głową i nawet uśmiechnął się, jakby zachęcająco. Miał nadzieję, że będą mogli wrócić do ich cichego porozumienia, bo… naprawdę dobrze rozmawiało mu się z Jacquesem.
- Tylko nie do tej knajpy, w której byliśmy pierwszego dnia. – Przeszedł do kuchni, żeby wziąć szklankę napoju gazowanego. – To dziura ze średnim żarciem i beznadziejną obsługą.
Mężczyzna parsknął, bo Jacq czasem zachowywał się tak pretensjonalnie, że aż dziw, iż jego matka była tak normalna. Najwyraźniej ujawniały się geny po tatusiu.
- Jeszcze jakieś życzenia?
Nastolatek uśmiechnął się kątem ust, udając zamyślenie. Naprawdę starał się udawać, że wszystko jest w porządku, a jego ostatnie wybuchy niekontrolowanych emocji i dziwne zachowanie w ogóle się nie wydarzyło. Na razie szło mu całkiem nieźle.
- Tak – mruknął w końcu, ostentacyjnie lustrując go wzrokiem, choć na sam widok jego delikatnego, przyjaznego uśmiechu coś ścisnęło go za gardło. – Przebierz się.
- Mam się przebrać? – Powtórzył, gapiąc się na niego z lekkim niedowierzaniem. – Serio?
- Widziałeś się w lustrze? – Uniósł wysoko podbródek, próbując sobie wmówić, że mężczyzna nie robi na nim żadnego wrażenia, w szczególności mając na sobie tę rozciągniętą, spraną koszulkę. – Znów wyglądasz, jakby nie stać cię było na ubrania.
- Co jest złego w moim ubraniu?
- Naprawdę muszę na to odpowiadać? – Odstawił szklankę na stół. – Po prostu załóż coś, co nie będzie wyglądało jak wyjęte z kosza. Na grillu byłeś nawet w porządku ubrany, więc mógłbyś założyć te rzeczy…
- Pamiętasz, co miałem na sobie na grillu? – Blake parsknął, trochę niedowierzająco. – Naprawdę jesteś stereotypowy.
- Nie jestem stereotypowy – burknął, naburmuszony – Po prostu mam dobrą pamięć. I lubię dobrze wyglądać. Też mógłbyś w końcu spróbować.
Mężczyzna klepnął się w uda i wstał, wciąż uśmiechając się z rozbawieniem. Choć Jacques zdążył już go obrazić, to cieszył się, że to dziwne napięcie pomiędzy nimi zniknęło choć na chwilę i znów mógł dobrze poczuć się w towarzystwie tego dzieciaka. Naprawdę zyskiwał po bliższym poznaniu.
- Jesteś gorszy od Kath – stwierdził, z ociąganiem wychodząc z pomieszczenia.
- Oczywiście – mruknął, uśmiechając się kątem ust. – I nie zapomnij się ogolić!
Gdy brunet zniknął w swojej sypialni, Jacques zgarbił się, sącząc coca-colę. Wciąż musiał się kontrolować, żeby nie palnąć czegoś głupiego, albo nie zapatrzyć się na niego, co ostatnio robił dość często. Chciałby zrozumieć, co się z nim działo i chciałby móc komuś o tym powiedzieć, ale rozmowa z Nickiem nie wydawała się dobrym pomysłem, a nie miał nikogo innego. Odcięcie się od Blake’a też nie skończyło się dobrze, więc musiał po prostu jakoś przetrwać te kilka dni, które im zostały, a później… później wrócą do Chicago, pozna jakiegoś przystojniaka i wszystko wróci do normy. Przynajmniej miał taką nadzieję.

***

 Zaparkowali na jednym z większych parkingów i rozpoczęli swój spacer po miasteczku, w którym Jacques był już kilka razy, gdy był mały. Wtedy chodził po tych uliczkach, które pomimo zmian wciąż były znajome, z mamą i tatą, a teraz miał obok siebie faceta Katherine, który ciągle mówił, śmiejąc się głupkowato, a on nawet nie potrafił mu powiedzieć, że wygląda przy tym, jak idiota. Rozmawiali o wszystkim – szkole, pracy, przyszłości, choć ani razu nie poruszyli tematu matki chłopaka. Wszystko wydawało się takie, jakby poprzedni wieczór w ogóle się nie wydarzył, a nawet lepsze. Z łatwością przeszli od dziwnej niepewności, która pojawiła się pomiędzy nimi przez niezrozumiałe (przynajmniej dla Blake’a) zachowanie szatyna, do naturalnej, delikatnej sympatii. Gdyby poświęcili choć chwilę na zastanowienie się nad tym, z pewnością obaj byliby zdezorientowani.
Znaleźli w końcu niewielką knajpkę, która kusiła ładnymi zapachami i z zewnątrz nie wyglądała, jakby była śmierdzącą speluną (co było oczywiście typowym określeniem dla Jacquesa, bo mężczyzna nigdy nie zwróciłby na to uwagi). Stolików było stosunkowo niewiele, ale i tak stały blisko siebie, co dawało minimum prywatności, bo lokal był maleńki, ale mimo to postanowili tam zostać.
Restauracja była utrzymana w jasnych, ciepłych barwach. Na ścianach dominowała czerwień i biel, a na stolikach widniały żółte obrusy. Kolorowe kwiaty w wąskich flakonach tylko dopełniały ogólne wrażenie ciepła i komfortu.
- Ładnie tu. – Blake kiwnął z uznaniem, z zainteresowaniem rozglądając się po wnętrzu. Na ścianach zostały zawieszone liczne fotografie przyrody i ludzi, być może właścicieli.
- Może być. Choć niezbyt wpasowuje się w klimat miasteczka.
Mężczyzna wywrócił oczami, otwierając kartę dań. Nie spodziewał się innej reakcji.
- Byłeś tu kiedyś?
- Nie. Nie przypominam sobie. Wybrałeś już coś?
- Myślę o dziczyźnie, a ty?
- Chyba wezmę cielęcinę z ryżem i czerwoną fasolą. Mam tylko nadzieję, że tego nie spieprzą. A poza tym… słyszałeś o tzw. ‘ostrygach gór skalistych’?
Brunet zmarszczył brwi, po chwili wzruszając ramionami.
- Powinienem?
- Nigdy nie byłeś w Kolorado, prawda? – Prychnął. – Nie odpowiadaj. To regionalny przysmak. Koniecznie musisz spróbować!
- Nawet nie lubię ostryg…
- Uwierz, to jedna z niewielu rzeczy stąd, które są po prostu znakomite. – Uśmiechnął się szeroko. – Możemy zamówić jedną porcję dla nas obu na przystawkę.
Blake spojrzał podejrzliwie na ten jego radosny uśmiech, ale w końcu westchnął i kiwnął głową. W końcu był już tutaj niemal dwa tygodnie i czuł, że wypadało chociaż spróbować czegoś, co jadali mieszkańcy. Nawet jeśli ostrygi jakoś nieszczególnie pasowały mu do tego kowbojskiego klimatu.
Chwilę później przy ich stoliku pojawił się kelner. Obaj złożyli zamówienie, a następnie zapadła nieco krępująca cisza, która była aż zaskakująca, bo przecież przez cały wspólny spacer nie było chwili, w której nie mieliby o czym rozmawiać.
Mężczyzna rozglądał się po sali, ale w środku nie było zbyt wielu gości. W końcu jego wzrok wylądował na chłopaku, który również na niego spojrzał i wtedy z lekkim zaskoczeniem uświadomił sobie, że Jacq ma naprawdę ładne oczy. Były bardzo jasne, nieco wodniste, ale nie był to nieprzyjemny odcień błękitu. Wręcz przeciwnie, brunet rzadko spotykał taką barwę. Poza tym na tęczówce lewego oka znajdowała się całkiem spora, brązowa plamka, jakby geny nastolatka nie mogły zdecydować się, czy powinien mieć niebieskie oczy, czy może jednak brązowe. Było to naprawdę fascynujące i nie mógł uwierzyć, że wcześniej nie zwrócił na to uwagi.
Gdy uświadomił sobie, że tym razem to on dostał swego rodzaju zawieszenia i wgapiał się bezmyślnie w szatyna, poruszył się nerwowo, a jego kolano trąciło nogę Jacquesa. Mała przestrzeń wymagała małych stolików, więc nie było zbyt wiele miejsca na jakąkolwiek przestrzeń osobistą, także taki przypadkowy dotyk nie powinien być dla niego niespodziewany, a jednak poczuł się zmieszany, jakby zrobił coś bardzo nieodpowiedniego.
- Cóż…
Powrót kelnera był zaskakujący, ale przerwał tę ciszę, która zapadła z zupełnie niezrozumiałego dla niego powodu i trwała znacznie za długo. Na stoliku pojawił się talerz pełen czegoś, co przypominało nuggetsy z kurczaka, wraz z sosem barbecue.
- Nie do końca tego się spodziewałem, gdy wspomniałeś o ostrygach… - mruknął, pozytywnie zaskoczony. Wyglądało to całkiem obiecująco.
- Mówiłem. – Jacques wzruszył ramionami, brzmiąc na zadowolonego. – Po prostu spróbuj.
Kiwnął głową i posłuchawszy chłopaka, sięgnął dłonią, żeby wziąć jeden kawałek, ale nie wiedzieć czemu, w tej samej chwili szatyn zrobił to samo i palce ich dłoni musnęły się nad ostrygami. Trwało to zaledwie sekundę, ale obaj zamarli, wyglądając na niezwykle poruszonych. W końcu Blake odchrząknął, wziął kawałek, umoczył go w sosie i bez słowa ugryzł.
- Wow, naprawdę niezłe. – Uniósł brew, przeżuwszy. – Zupełnie nie smakuje jak ostryga.
Jacques, odchrząknąwszy, uniósł wzrok i spojrzał na Blake’a, choć spojrzenie to było nieco zamglone, jakby nieobecne. Serce zabiło mu mocniej, gdy mężczyzna dotknął go przez przypadek i potrzebował chwili, żeby się uspokoić.
- Bo to nie są ostrygi – oznajmił, starając się brzmieć całkiem lekko i niewinnie, choć wciąż był poruszony.
- Jak to? Mówiłeś, że…
- Tak, mówi się na to „ostrygi gór skalistych”, ale to tak naprawdę nie są ostrygi. – Przerwał mu, a na jego ustach w końcu zaigrał uśmiech.
- W takim razie co to jest? Nie smakuje jak kurczak, ale wygląda całkiem podobnie…
- Cóż… - Sam wziął kawałek, zamoczył go w sosie i ugryzł z wyraźną przyjemnością. – To bycze jądra.

***

- Zadzwonię dziś do Lily.
- Tak? – Jacques spojrzał z zaskoczeniem na mężczyznę, wyrwany z własnych myśli. – Jeszcze z nią nie rozmawiałeś, prawda?
Wracali powoli na parking, na którym zostawili samochód. Było już ciemno, bo trochę zasiedzieli się w restauracji, a drogę rozświetlały im liczne, uliczne lampy. Nie było jednak cicho, bo życie w tym miejscu tętniło do późna, głównie przez sporą ilość turystów.
- Jakoś nie miałem okazji. – Blake wzruszył ramionami, zapatrując się na drogę przed sobą.
- Rozumiem. – Pokiwał głowa. Domyślał się, że dla bruneta ta rozmowa może być bardzo ciężka. Nawet teraz było wyraźnie widać, jak bardzo zmienił się jego stosunek do narzeczonego matki. – Ale musicie porozmawiać. W końcu to twoja siostra i… jest po twojej stronie.
- No proszę. – Mężczyzna prychnął, choć chłopak dostrzegł na jego twarzy rozbawienie. – Kto by pomyślał, że Jacques Bright będzie udzielał mi życiowych rad.
- Moje porady są wiele warte. Powinieneś to docenić.
- Tak jak mam docenić to, że poleciłeś mi zjedzenie byczych jąder? – Blake spojrzał sceptycznie na nastolatka, który w jednej chwili dosłownie zatrząsł się ze śmiechu.
- T-twoja mina… - wydusił Jacq, bo samo wspomnienie reakcji bruneta na jego słowa było tak zabawne, że nie potrafił powstrzymać śmiechu. – A później j-jak zacząłeś się dusić… To było bezcenne!
- Naprawdę cieszę się, że cię rozbawiłem, Jacq – stwierdził cierpkim tonem, choć nie wyglądał przy tym na złego. Nawet ta okropna przystawka nie mogła wpłynąć na to, że po prostu dobrze się czuł w towarzystwie tego gówniarza. – W szczególności, gdy faktycznie zacząłem się dusić…
- Oj, nic ci się nie stało. – Nastolatek machnął dłonią, zupełnie niezrażony. – Po prostu jeszcze nigdy nie widziałem, żeby na czyjejś twarzy tak szybko zmieniały się kolory. – Szturchnął go łokciem w bok, przez chwilę zupełnie zapominając, że powinien trzymać dystans. – Najpierw zbladłeś, później pozieleniałeś, jakbyś chciał zwymiotować na ten żółty obrus, a następnie poczerwieniałeś z wysiłku. Żałuję, że cię nie nagrałem!
- Nie przeginaj – burknął w końcu, bo mimo wszystko zaczynało być to irytujące. – Niedobrze mi się zrobiło dopiero wtedy, gdy zacząłeś się zajadać tym… czymś.
- To jest naprawdę dobre. – Wywrócił oczami. – Zresztą tobie też smakowało, dopóki nie zacząłeś dramatyzować…
- Dramatyzować? – Mężczyzna uniósł brwi. – To są jądra byka, do cholery! Nie rozumiem, jak możesz to jeść… Nie dość masz ludzkich?
Blake dopiero po chwili uświadomił sobie, że palnął głupstwo, bo Jacques zatrzymał się i zagapił na niego z rozchylonymi ustami. Po chwili pokręcił głową, wyraźnie nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś… - wydusił, nie mając pojęcia, jak na to zareagować. Powinien się zezłościć? A może obrócić wszystko w żart? – Ty naprawdę jesteś idiotą. – Na jego wargach zaigrał uśmieszek, gdy klepnął bruneta w ramię i ruszył dalej. – Ale spokojnie, już się przyzwyczaiłem.

***

- Hej Lily.
- O, cześć braciszku. Co tam?
Blake zaciągnął się dymem papierosowym, wpatrując się w gwieździste niebo. Jacques już się położył, a on obiecał sobie, że w końcu sięgnie po komórkę i wybierze numer swojej siostry. Nie mógł jednak przestać się denerwować i dlatego palił kolejnego papierosa. Zaczynał odnosić wrażenie, że na tym wyjeździe palił więcej niż miał w zwyczaju.
- Chciałem… pogadać.
- Coś się stało? – Głos dziewczyny od razu stał się bardziej zaniepokojony.
- Nie. To znaczy… Rozmawiałem z Jacquesem.
- Dogadaliście się? Wspólny wypad jednak okazał się dobrym pomysłem? Tak w ogóle sam powinieneś mi o tym powiedzieć, a nie dowiaduje się…
- Lily. – Przerwał jej, wzdychając ze znużeniem. – Daj mi skończyć.
- W porządku. Rozmawiałeś z Jacquesem i co?
- Powiedział mi. Przyznał, że wiedziałaś o mnie.
Cisza, która zapadła, była przytłaczająca. Mężczyzna odpalił kolejnego papierosa, zaciągając się mocno. Dłonie nieco mu się przy tym trzęsły i gdyby szatyn mógł go teraz zobaczyć, z pewnością nawet jemu zrobiłoby się go żal.
- Powiesz coś? – Zapytał w końcu, nie mogąc już znieść tego braku reakcji z jej strony.
- Przepraszam. Nigdy nie powinnam była mu powiedzieć. Wybacz.
- To już nieważne – mruknął, choć doskonale wiedział, że to nieprawda. Wiedza o jego orientacji coś zmieniła, choć ani on, ani Jacq nie wiedzieli jeszcze, co dokładnie. – Wierzę, że nikomu nie powie. Ale ty… Skąd wiedziałaś?
- Blake, nie jestem ślepa. Znam cię. Poza tym sam powinieneś mi powiedzieć.
- To nie jest dla mnie łatwe.
- Wiem. Ale kocham cię, wiesz? I kochałabym cię dalej, nawet jeśli byłbyś z facetem.
Zacisnął powieki, czując się źle na samą myśl o tym. Nie mógłby być. Nie on.
- Czasem zapominam, że pomiędzy nami jest tak duża różnica wieku. Jesteś strasznie dojrzała, wiesz?
- Ktoś musi ogarniać tę rodzinę, nie? – Prychnęła, choć mężczyzna i tak usłyszał gorycz w jej głosie. Wiedział, że ona czuje to, co on czuł, gdy mieszkał z rodzicami.
- Dziękuję, Lily. – Świadomość tego, że jest akceptowany przez najbliższą dla siebie osobę, sprawiła, że mógł odetchnąć głębiej. Pomimo słów Jacquesa i tego, jak mówił o reakcji Lily, wciąż był tym wszystkim przerażony. Teraz pozbył się ciężaru, którego nawet nie do końca był świadomy. – Za wszystko.