wtorek, 14 lutego 2017

Pęknięcia - Rozdział 12

Przez połowę wczorajszego dnia sądziłam, że jest niedziela :/ Nie mam weny, nie mam na nic ochoty i ten rozdział po prostu z siebie wyplułam. Czytałam go kilkanaście razy przed dodaniem, ale jeśli jest beznadziejny, to już nic na to nie poradzę :(
Dziękuję za wszystkie komentarze!
Pozdrawiam!
__________________________________________________________________

Odgłos otwieranych drzwi. Trzask. Kroki. Znów odgłos otwierania. Trzask.
Jacques wypuścił wstrzymywane powietrze i odwrócił wzrok, który chwilę wcześniej utkwił w wejściu do kuchni. Sądził, że Blake poszedł pobiegać, ale najwyraźniej się pomylił. Jego serce zabiło szybciej ze zdenerwowania. Nie wiedział, jak spojrzy mu w oczy po tym, co wczoraj zrobił…
Oczywiście, że pamiętał. Nie był na tyle pijany, by nie kojarzyć tego, czego się dzień wcześniej dopuścił. Chciał zwalić to na alkohol, ale nie tylko upojenie sprawiło, że zrobił coś tak głupiego. Po prostu mężczyzna był tak blisko, wcześniej świetnie im się rozmawiało, był przystojny i… Nie, to jednak wina alkoholu. Definitywnie.
Gdy uświadomił sobie, że od pięciu minut trzyma łyżeczkę z cukrem, a jego znaczna część zdążyła wylądować na kuchennym blacie, westchnął ciężko. Nie mógł przestać o tym myśleć. Bał się. I jeśli wcześniej nie wiedział, jak zareaguje, gdy wróci do domu i zobaczy matkę, to teraz… Pocałował jej narzeczonego. Pocałował mężczyznę, o którym ciągle wypowiadał się jak najgorzej. I może gdyby ten oddał pocałunek, to Jacques mógłby zwalić wszystko na niego. Ten jednak odepchnął go, zachował się bardzo racjonalnie i chłopak czuł się z tym jeszcze gorzej.
Zaczął zgarniać drobinki cukru dłonią, wciąż będąc głęboko pogrążonym we własnych myślach, gdy usłyszał doskonale sobie znany głos.
– Cześć.
Drgnął, a wszystko, co dotychczas udało mu się zebrać, wysypało się na podłogę.
– Kurwa – zaklął i wcale nie chodziło tylko i wyłącznie o cukier. Wyprostował zgarbione ramiona i odwrócił się, by spojrzeć na Blake’a. Ten miał wilgotne po prysznicu włosy, ale zdążył już założyć koszulkę i spodenki. Jacques szybko zauważył tę zmianę – wcześniej mężczyzna nie krępował się chodzeniem z odsłoniętą klatką piersiową. – Hej. H-herbaty? – Miał ochotę uderzyć się w twarz za to drżenie głosu. Był taki oczywisty.
– Wolałbym kawę. – Blake minął chłopaka i wyciągnął z półki tzw. kawę, czyli rozpuszczalne gówno, którego nie znosił. Nie mieli tu jednak ekspresu i musiał wytrzymać tę niedogodność. – Chyba musisz posprzątać, nie?
– Um, tak. – Jacques odwrócił się i wyszedł z kuchni, a raczej wykuśtykał. Czuł, że czerwienieje na twarzy, gdy przechodził do niewielkiego składziku, w którym znajdowały się szczotki, a także leżak, z którego Blake często korzystał. Gdy wrócił ze zmiotką, mężczyzna właśnie zalewał kawę wrzątkiem.
Chłopak kucnął, starając się opierać ciężar ciała na zdrowej nodze, co okazało się zaskakująco trudne.
– Daj, ja to zrobię. – Blake westchnął, również przykucnął i wziął od niego zmiotkę wraz z małą szczotką. Starał się przy tym nie dotknąć jego rąk, a wzrok miał wbity w podłogę, jakby unikał patrzenia na niego. Co miało nawet sens po tym, co zrobił. Jacques i tak spodziewał się innej reakcji. Może krzyków albo ciszy, ale mężczyzna zachowywał się tak, jakby nic się nie stało i chłopak już sam nie wiedział, czy była to dobra reakcja, czy może jednak powinni o tym porozmawiać.
Podniósł się, patrząc nań z góry i przyglądając się, jak brunet zmiata drobinki cukru. Powinien odwrócić się, zabrać swoją herbatę i wyjść, a zamiast tego wciąż stał nad nim i patrzył.
– Blake…
Coś w jego głosie musiało sprawić, że ramiona mężczyzny napięły się, jakby ktoś miał go zaraz zaatakować, a on był zmuszony się bronić.
– Powinieneś uważać na swoją kostkę. – Głos miał ciężki, nieco zachrypnięty.
– Musimy chyba porozma…
– Nie. – Blake wstał, może nieco zbyt gwałtownie, by Jacques mógł się nabrać na jego rzekomy spokój. – Wypiłeś za dużo. To nie twoja wina. Zapomnijmy o tym.
Szatyn zamrugał, nieco zaskoczony. Sądził, że mężczyzna obwini go o wszystko, może nawet wyśmieje i wyzwie od „pedałów", gdy przyjdzie czas konfrontacji, a zamiast tego ten dalej udawał, że nic się nie stało i postanowił zrzucić winę na alkohol. I choć w tej kwestii byli zgodni, Jacques czuł się dziwnie, jakby coś wewnątrz niego zmuszało go do tłumaczenia się przed Blake’em.
– W porządku. – Kiwnął głową, robiąc krok w tył. Tak było lepiej.
– Jak twoja kostka? – Blake zerknął na niego, wyrzucając zmieciony cukier do kosza. – I plecy? Wczoraj były bardzo zaczerwienione, z tego, co pamiętam.
– Boli – odpowiedział od razu, odnosząc się do pytania o stan jego nogi. Dostrzegał dystans mężczyzny, ale doceniał też jego próby porozumienia się. Przynajmniej nie uciekał i go nie unikał, jak robił to wczoraj Jacques. – A jeśli chodzi o plecy… – Skrzywił się i obrócił. Nie miał na sobie koszulki, bo ta tylko drażniłaby jego skórę. Całą noc spędził na brzuchu, wiercąc się i próbując znaleźć dla siebie miejsce. Nie było to spowodowane tylko i wyłącznie jego stanem fizycznym, oczywiście.
Blake zagwizdał, przyglądając się skórze chłopaka. Gdyby jej dotknął, prawdopodobnie ściągnąłby jej duży płat.
– Nieźle się urządziłeś – skomentował, choć w jego głosie próżno było szukać kpiny. Naprawdę mu współczuł, nawet jeśli uważał, że Jacques sam doprowadził się do takiego stanu.
– Co ty nie powiesz. – Prychnął, obracając się do niego przodem. Zaraz jednak uciekł spojrzeniem, co nie było typowym dla niego zachowaniem. Odchrząknął i wziął szklankę z herbatą, nie wiedząc, czy powinien teraz wyjść, czy może jeszcze coś powiedzieć…

Uratowało go pukanie do drzwi. Zmarszczył brwi i zerknął na mężczyznę, który też wydawał się zaskoczony. Zaraz jednak na jego twarzy pojawiło się zrozumienie.
– Cholera! To pewnie Nate. – Przeszedł obok Jacques’a, starając się go nie dotknąć, i poszedł otworzyć drzwi.
Tymczasem nastolatek przekuśtykał do salonu, gdzie usiadł na kanapie z kubkiem pełnym parującego napoju. Wyciągnął obolałą nogę przed siebie, mając nadzieję, że gość Blake’a nie postanowi wejść do środka, ale tak właśnie się stało.
– Siemka. – Blondyn wparował do pomieszczenia, wyglądając jak żywe skupisko energii. Szeroki uśmiech widniał na jego przystojnej, opalonej twarzy, gdy z zaciekawieniem rozglądał się po wnętrzu. – Wasz domek jest bardzo podobny do naszego.
– Mhm, cześć. – Wymusił uśmiech, patrząc krzywo na Blake’a, który wszedł zaraz za chłopakiem. On natomiast zdawał się zadowolony z towarzystwa nastolatka, bo od razu zaproponował mu coś do picia.
– Nie, dzięki. Wpadłem tylko na chwilę, bo zaraz jadę z ojcem i siostrą nad jezioro. Chciałem zapytać, czy przyszlibyście do nas na grilla wieczorem? Tata by się ucieszył.
– Jasne. – Mężczyzna uśmiechnął się do niego szeroko, zadowolony z możliwości integracji.
Jacques posłał Blake’owi krzywe spojrzenie. Czy to nie on mówił, że ma w dupie tę okolicę i zamierza siedzieć cały czas w domu?
– Świetnie! – Nate rozpromienił się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe, i dopiero po chwili jego wzrok spoczął na szatynie. Dotychczas wgapiał się w bruneta, chyba nadal nie kontrolując tej żałosnej reakcji. Wyglądało to trochę tak, jakby głównie zapraszał mężczyznę i to on miał w rezultacie cieszyć się z tych odwiedzin, a nie jego ojciec. – Chryste, Jacques! Co ci się stało w plecy?
Nastolatek skrzywił się, jakby ugryzł właśnie cytrynę.
– Poparzyłem się.
– Ugh, skóra ci złazi…
– Serio? – Uniósł brew, patrząc na niego z wyraźną pogardą. – Nie zauważyłem.
– O której mamy u was być? – Blake wtrącił się, nie chcąc, by ta wymiana zdań doprowadziła do jakiejś kłótni. On lubił blondyna i naprawdę nie rozumiał, czemu Jacques za nim nie przepadał.
– Osiemnasta? Wtedy powinno być już wszystko gotowe.
Mężczyzna kiwnął głową i poszedł odprowadzić chłopaka, gdy ten pożegnał się z szatynem. Nie tracił przy tym humoru i zdawał się nie zauważać antypatii Jacques’a. A może po prostu nie zwracał na to uwagi.
– Myślisz, że jechanie nad jezioro o tej porze to dobry pomysł? – zapytał, opierając się o framugę drzwi. Wciąż miał w głowie wspomnienie nastolatka, gdy ten wsiadał wczoraj do samochodu. Wyglądał tragicznie.
– Tylko na dwie godziny. – Nate wzruszył ramionami. – Jak będzie za gorąco, to się wrócimy.
– Pamiętajcie o kremie. Jacques nieźle się wczoraj urządził.
– Się wie. – Uśmiechnął się szeroko. – Do zobaczenia wieczorem!
– Na razie. – Gdy zamknął drzwi, pokręcił głową i wrócił do pokoju pełniącego funkcję salonu. Naprawdę lubił tego cholernie optymistycznego chłopaka, nawet jeśli czuł się nieco dziwnie ze świadomością, że mu się podoba.
– Nigdzie nie idę.
Brązowe oczy nastolatka od razu wylądowały na nim, ciskając pioruny, gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia. Wywrócił oczami, nie przejmując się jego irytacją, a tym bardziej słowami.
– Nie musisz.
– Mówię serio. Nigdzie się nie wybieram. Boli mnie kostka i mam podrażnione plecy. Nie będę szedł spotkać się z tym idiotą i jego rodziną.
– Nie musisz – powtórzył, ukrywając uśmiech za kubkiem z kawą. – Do niczego cię nie zmuszę. Ach, i zabieram się teraz za pisanie. Nie przeszkadzaj mi.
Jacques burknął coś w odpowiedzi, co tylko wywołało szerszy uśmiech na twarzy mężczyzny. Tak łatwo było go sprowokować…

***

Nastolatek niemal cały dzień spędził w swoim pokoju. Niewiele jadł, zbyt pogrążony w pracy nad swoim nowym „projektem”. Gdy w końcu przestał przeklinać w myślach Blake’a (tak łatwo przyszło im udawać, że nic się nie wydarzyło, zbyt łatwo, by można było to uznać za prawdziwe), przekuśtykał do swojego pokoju, wyciągnął przybory do rysunku i blok, który kupił mu mężczyzna, a następnie jakoś spróbował ułożyć się na łóżku. Nie było to łatwe, bo nie mógł za bardzo opierać się na plecach, ale w końcu przy użyciu kilku poduszek, usadowił się w jakiejś pokracznej pozycji na boku.
Na początku chciał zabrać się za naszkicowanie swoich emocji związanych z tym wyjazdem, nadać im kształt i odpowiednią formę, w jakiś sposób wyrzucić z siebie to wszystko, co się w nim nagrodziło, ale najwyraźniej jego dłonie nie zamierzały współpracować z mózgiem. Szybko zrozumiał, że musi porzucić swoje plany i dać się poprowadzić swoim aktualnym uczuciom. A te… te tworzyły obraz z pamięci, wstydliwy, nieco fantazyjny i zupełnie nie w stylu Jacques’a.
Rzadko rysował portrety. Jego szkice zwykle przedstawiały coś materialnego, znajomego lub emocje zamknięte w jakiejś wyobrażonej formie. Portrety były prawdziwą rzadkością. Pamiętał, jak kilka lat temu Nick mu pozował – to była absolutna porażka i nie chodziło tylko o zachowanie jego przyjaciela, który nie potrafił choć przez chwilę zachować powagi i się nie ruszać. Jacques po prostu nie uważał się za dobrego portrecistę, w jego mniemaniu kiepsko mu to wychodziło i najwyraźniej był stworzony do innych rzeczy. A teraz naszło go na kolejny portret…
Pukanie do drzwi sprawiło, że poderwał gwałtownie głowę, wpatrując się w wejście do pokoju szeroko rozwartymi oczami, jakby właśnie został przyłapany na czymś wyjątkowo zawstydzającym.
– Wejdź! – krzyknął i od razu odchrząknął, gdy jego gardło zaprotestowało. Słychać było, że nie odzywał się przez kilka godzin. Kaszlnął dwa razy i upił trochę wody z butelki, która stała obok łóżka.
Blake wszedł do środka, już od progu marszcząc nos.
– Cholera, ale tu śmierdzi – stwierdził, na co Jacques zareagował zirytowanym grymasem. On niczego nie czuł. – I do tego duszno. Otworzyłbyś chociaż okno.
–Wcale nie musisz tu wchodzić, jeśli coś ci nie pasuje – wyburczał, robiąc typową nadąsaną minę sześciolatka. Najwyraźniej rozbawił tym mężczyznę, który uśmiechnął się pod nosem, przemaszerował pokój i sam otworzył okno, wpuszczając do środka równie ciepłe i duszne powietrze. Niewiele to pomogło.
– Spędziłeś tu cały dzień? – zapytał, zakładając ramiona na piersi i przyglądając się na wpół leżącemu nastolatkowi. Na całym łóżku porozrzucane były przybory do rysowania, a na kolanach chłopaka znajdował się blok, który wczoraj mu kupił. Oczywiście Blake wykazał zainteresowanie, bo automatycznie sięgnął dłonią po blok, aby móc zobaczyć owoc jego pracy. Jacques zareagował jednak w typowy dla siebie, mało subtelny sposób, uderzając go z całej siły w dłoń.
– Spadaj!
Mężczyzna cofnął rękę, mrużąc swoje niebieskie oczy. Jego zainteresowanie oczywiście nie zmalało, a nawet wręcz przeciwnie. Teraz był jeszcze bardziej zaintrygowany tym, co chłopak mógł przed nim ukrywać.
– Nie pokażesz mi? – Upewnił się.
– Nie twój interes!
– Jak sobie chcesz. – Zrobił krok w tył. – Powinniśmy zaraz się zbierać, jeśli nie chcemy się spóźnić.
– Daj mi dziesięć minut. – Oczywiście zapomniał już, jak bardzo zarzekał się, że nigdzie nie zamierza iść, bo nie chce integrować się z Natem, który doprowadzał go do szału. Na to właśnie liczył Blake, który uśmiechnął się pod nosem, opuszczając pokój chłopaka.
Gdy wyszedł, Jacques wziął blok do ręki i spojrzał na rozpoczęty szkic. Z grubej, szorstkiej kartki spozierało na niego znajome, kpiące spojrzenie. Oczywiście portret nie był jeszcze gotowy, daleko mu było do ostatecznej wersji, ale gdy chłopak uniósł wzrok, z zamyśleniem wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął mężczyzna, musiał przyznać, że już teraz dostrzegał zaskakująco duże podobieństwo.

***

Domki nie różniły się od siebie niczym szczególnym i gdyby nie duże numerki przybite do przedniej ściany, z łatwością można by je pomylić. Przejście na część wynajmowaną przez rodzinę Nate’a nie było trudne, bo pomiędzy chatkami nie było żadnych płotów, co z jednej strony nie dawało prywatności wynajmującym, a z drugiej pozwalało na większą integrację z sąsiadami.
Jacques nie czuł się bynajmniej zintegrowany, gdy już z daleka dostrzegł szeroki uśmiech Nate’a. Obok niego stał starszy mężczyzna. Ubrany był w farmerki, pod którymi miał białą koszulkę, a na jego głowie znajdowała się czapka z daszkiem. Wyglądał trochę jak rodzimy farmer z Kolorado, co według nastolatka było zbyt mocnym wczuciem się w klimat tego stanu.
– Witam. Gary Cahill, miło mi w końcu poznać. Nate wiele o panu mówił. – Oczywiście mężczyzna wpierw zwrócił się do bruneta, co tylko pogłębiło irytację nastolatka.
– Blake Sherwood. Dziękujemy za zaproszenie. – Uśmiechnął się szeroko. – A to Jacques.
– Przyszły syn, tak?
Szatyn z trudem powstrzymał skrzywienie. „Przyszły syn” brzmiało w jego uszach jak kpina po wydarzeniach z ostatniego wieczora.
– Dzień dobry, proszę pana – przywitał się dość niemrawo jak na siebie, kiwając głową.
– Siadajcie, siadajcie. – Pan Cahill wskazał dłonią werandę, na której znajdował się stół i ławki, zupełnie jak u nich. Przed domkiem, z prawej strony stał blondyn, pilnując grilla. Już z daleka wyczuwalna była woń mięsa, które pachniało wyjątkowo… smakowicie. Jacques miał nadzieję, że w smaku też było dobre. Nie jadł w końcu za wiele, w brzuchu mu burczało i liczył na to, że chociaż się naje, skoro już musi znosić tych ludzi.
– Blake, pomożesz mi?
Nim zajęli miejsca przy stole, Nate znikąd pojawił się obok nich, wgapiając się w mężczyznę jak w obrazek. A ten, zamiast odmówić, oczywiście zgodził się, zapewne zadowolony z okazywanej mu atencji. Przynajmniej tak to widział Jacques, który mało dyskretnie przewrócił oczami.
– Nate! – Ojciec skarcił syna, posyłając mu jedno z tych ojcowskich, niezrozumiałych spojrzeń. – Pan Sherwood jest naszym gościem. Nie będzie przerzucał kiełbasy na grillu.
– Wystarczy Blake. – Brunet uśmiechnął się w swój najlepszy, zniewalający sposób, który doprowadzał szatyna do szału. – I to żaden problem. Z przyjemnością pomogę Nate’owi.
Właśnie w ten sposób Jacques wylądował przy stole z ojcem blondyna, mężczyzną starszym od niego o jakieś trzydzieści lat, nie mając pojęcia, o czym może z nim rozmawiać. Nienawidził takich sytuacji.
– Nate mówił, że twój ojczym jest tym słynnym pisarzem, którego tak uwielbia. To naprawdę zaskakujące, poznać takiego człowieka na wakacjach, ot tak. Niesamowita historia.
– Blake nie jest jeszcze moim ojczymem – wyjaśnił z przylepionym do twarzy uśmiechem, odpowiednio akcentując ostatnie słowo. Pan Cahill nie zdawał się tym jednak przejęty, najwyraźniej oczekując po nim czegoś więcej. – I z tą sławą też bym nie przesadzał.
– Nate z pewnością by to zanegował. – Mężczyzna roześmiał się ochryple. – Takie zbiegi okoliczności są naprawdę niezwykłe. Nate nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy poznał prawdziwą tożsamość swojego idola.
– Taa. To faktycznie musiało być dla niego niezwykłe. – Wciąż się uśmiechał, gdy sięgał po szklankę i napój gazowany, stojący na środku stołu. Nalał sobie do połowy i od razu upił trochę, żeby jakoś opóźnić moment, w którym będzie musiał się odezwać. Zerknął nawet z nadzieją w stronę grilla, ale roześmiane twarze dwójki „nowych, najlepszych kumpli”, jak określił ich w myślach, nie wskazywały na szybkie podanie kolacji.
– Nie lubisz go?
Pytanie było niespodziewane. Nastolatek uniósł swoje brązowe oczy, patrząc na zmęczoną, ale rozluźnioną twarz mężczyzny. Wyglądał na przyjaznego pięćdziesięciolatka, ale Jacques i tak poczuł do niego awersję.
– Kogo?
– Swojego przyszłego ojczyma, oczywiście.
Poruszył się nerwowo na ławce, myśląc o wczorajszym wieczorze. Czy tak po prostu całuje się osoby, których się nie lubi?
– To nie do końca…
Drzwi otworzyły się, a z domku jak petarda wyleciała mała dziewczynka. Jasne włosy miała związane w dwa warkoczyki, ubrana była w niebieską sukienkę, a na stopy założyła japonki. Uśmiechała się szeroko, od razu przenosząc wzrok na nieznajomego chłopaka, którym był dla niej szatyn.
– Tatusiu, kiedy będzie jedzonko?
– Już niedługo, skarbie. – Gary uśmiechnął się promiennie do córki, która chwilę później wdrapała się na jego kolana. – Przywitaj się ładnie.
– Cześć.
– Cześć. – Jacques roześmiał się, wyciągając dłoń do dziecka. – Jestem Jacques, a ty?
- Anastasia.
– Bardzo mi miło, Anastasio.
Był wdzięczny małej, że przerwała ich rozmowę, która zaczęła niebezpiecznie zbliżać się do tematu, którego chłopak z pewnością nie chciał poruszać. I tak to jedno pytanie wywołało u niego nieprzyjemne myśli. Tak naprawdę sam chciałby poznać na nie odpowiedź.

***

– Jutro biegamy razem, czy już całkowicie zrezygnowałeś? – Nate pochylił się nad grubym stekiem i przerzucił go na drugą stronę. Najwyraźniej nie był zadowolony z tego, że grillowanie zajmuje tyle czasu, a Blake nie zamierzał go uświadamiać, że gdyby pokroił mięso cieniej, kolacja byłaby gotowa znacznie szybciej.
– Jasne. – Mężczyzna wsunął dłonie w kieszenie ciemnych jeansów. – Wiem, że dzisiaj i wczoraj nie wypaliło. Przepraszam, że nawet cię nie poinformowałem. Po prostu Jacques jest taką sierotą, że ktoś musiał się nim zająć.
– Nieźle się urządził. Chyba nie za wiele możecie zwiedzać, skoro on nie może za bardzo chodzić.
Wzruszył ramionami.
– Nie bardzo, ale nie zależy mi. I tak nie chciałem tu przyjeżdżać. Nawet nie lubię gór.
Chłopak pokręcił głową z rozbawieniem.
– Twoja narzeczona miała szalony pomysł.
– Ano miała – potwierdził.
– Nie lubi mnie, co? – Blondyn zerknął przez ramię, patrząc na swoją młodszą siostrzyczkę, która wesoło rozmawiała z ich gościem.
– Jacques? – Zmarszczył brwi. – On niewielu ludzi lubi. Mnie też nie, co pewnie już zdążyłeś zauważyć.
Nate prychnął, przenosząc wzrok na swojego przystojnego idola. Wciąż nie potrafił powstrzymać się przed wgapianiem się w niego jak w najświętszy obrazek.
– Ciebie? Oczywiście, że cię lubi! Nie gadaj głupot!
– Nie znasz go.
– Ty najwyraźniej też nie – stwierdził, znów pochylając się nad grillem. – Będziecie świetną rodziną, zobaczysz.
Blake zmrużył oczy, spoglądając w stronę werandy. Wczoraj, gdy poczuł na swoich ustach wargi Jacques’a, nie był pewien, jak zareagować. Wciąż nie wiedział, czy dobrze postąpił. Uciekł stamtąd, a w nocy dużo rozmyślał, zastanawiając się nad zachowaniem nastolatka. Doskonale wiedział, że ten nie był na tyle pijany, by nie kontrolować swoich reakcji. A jednak obaj postanowili zrzucić winę na alkohol i o wszystkim zapomnieć. To było mądre, robili dobrze. Jacques przecież nawet go nie lubił, obaj to wiedzieli. To musiał być jakiś odruch, coś, co nigdy więcej się nie powtórzy. A jednak słowa Nate’a dały mu do myślenia znów wywołując burzę w jego umyśle. Czy możliwe było, że syn Kath…?
– Masz rację – wychrypiał, przyciągając zaskoczone spojrzenie blondyna. – Będziemy.