wtorek, 22 listopada 2016

Pęknięcia - Rozdział 9

Kochani, chciałabym bardzo przeprosić za to niewielkie opóźnienie. Mam ostatnio bardzo dużo spraw do ogarnięcia, jestem nieumiejętnym organizatorem i tak to się właśnie kończy. Dziękuję wszystkim za komentarze!
Pozdrawiam ;>
__________________________________________________________________

Następnego dnia Jacques obudził się dość późno, czując przeszywający ból w nodze. Stęknął, wyciągnął dłoń i na oślep zaczął poszukiwania swojego telefonu. Omal nie zrzucił przy tym szklanki z wodą, której z pewnością wcześniej tam nie było. Otworzył oczy, marszcząc nos na promienie słoneczne, które wpadały do pokoju. Zerknął na wspomniany mebel i dostrzegł tam wodę oraz tabletki przeciwbólowe. 
Blake. Musiał przynieść to, zanim poszedł biegać. Dlaczego był taki miły? 
Jacques pokuśtykał do łazienki, ogarnął się, a następnie posmarował swoją kostkę żelem. Zajęło mu to jakieś pół godziny i gdy wychodził z łazienki, było już po dziewiątej. Nie miał pojęcia, gdzie podziewał się mężczyzna. Zawsze był o tej porze w domku. 
Gdy wyciągał masło z lodówki, odruchowo zerknął przez niewielkie okno i dostrzegł Blake’a. Ten stał na podjeździe, cały mokry, ze zwisającymi słuchawkami i szerokim uśmiechem widocznym na twarzy. Nie był jednak sam. Obok niego znajdował się nieznajomy chłopak, na oko w wieku Jacques’a, i mówił coś z przejęciem, na co mężczyzna przytakiwał. 
Szatyn zmarszczył brwi. Kim był ten koleś? 
Przeklinając swoją chorą kostkę, odłożył masło i kuśtykając, przemierzył kuchnię, salon oraz niewielki przedsionek. Gdy otworzył drzwi i znalazł się na werandzie, dwie pary oczów zwróciły się w jego stronę – jedne całkowicie obojętne, a drugie… Jacques sam nie wiedział. 
– Cześć – burknął, zerkając z zainteresowaniem na nieznajomego. Był całkiem przystojny – ciemny blondyn, opalona skóra i wyraźne mięśnie, które świadczyły o tym, że ćwiczył. A do tego gej radar szatyna zadziałał natychmiastowo, co wywołało nikły grymas na jego twarzy. Niby przystojny, niby gej, a jednak… zupełnie mu się nie podobał. 
– Hej. – Blake zerknął na jego nogę. – Jak kostka? 
– Boli – odpowiedział, krzywiąc się przy tym trochę na wyrost, bo środek przeciwbólowy już zaczął działać. 
– Mhm. – Mężczyzna pokiwał głową. – Nie powinieneś jej nadwyrężać. – Zerknął na chłopaka, który stał obok niego. – Och, wybacz. Od dziś mamy sąsiadów. To jest Nate – wskazał na blondyna – a to Jacq. 
– Jacques – poprawił go, bardziej odruchowo, niż ze złością. – Miło poznać. 
– Ciebie również. – Chłopak uśmiechnął się szeroko, a następnie przeniósł wzrok na mężczyznę. – Blake mówił, że będziecie tu przez dwa tygodnie. 
– Mhm… – potaknął, obserwując go uważnie. Wcale nie podobało mu się, jak oczy tego chłopaka ciągle uciekały w stronę bruneta. To było podejrzane. 
– Ja przyjechałem z rodziną na tydzień – wytłumaczył, jakby przed chwilą zadano pytanie. – Jacques musiał powstrzymać prychnięcie. Przecież go to nie obchodziło. – I już widzę, że będziemy się tu świetnie bawić. 
Blake, który milczał od pewnego czasu, wyciągnął telefon z kieszeni i sprawdził godzinę. 
– Dobra, wy sobie tutaj pogadajcie, a ja wezmę prysznic, bo cały się kleję… – Spojrzał z niechęcią na swoją koszulkę. – Zaraz wracam. 
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, mężczyzna z pewnością byłby teraz martwy. Szatyn posłał mu lodowate spojrzenie, którego ten nie zauważył, albo nie chciał zauważyć, gdy przechodził obok niego, wchodząc do domku. 
– Usiądziemy? – zapytał Jacques, wskazując na ławki znajdujące się na werandzie. Stanie na jednej nodze i opieranie się o ścianę, zaczynało mu ciążyć. Z westchnieniem ulgi opadł na drewno i spojrzał na chłopaka, który usiadł naprzeciwko. Wydawał się przyjazny i uśmiechał się delikatnie, z sympatią, ale coś w nim sprawiało, że Bright czuł się zirytowany. 
– Co ci się stało w nogę? – zagadał Nate, wyraźnie nie chcąc siedzieć w krępującej ciszy, która wcale nie przeszkadzała drugiemu chłopakowi. Wręcz przeciwnie, ten wydawał się całkiem zadowolony, gdy rozglądał się na boki, ignorując blondyna. 
– To? – Spojrzał na swoją kostkę i skrzywił się. – Źle stanąłem. Blake mówi, że to tylko stłuczenie, ale boli jak cholera. 
– Współczuję. – Nate pokiwał głową. – Pamiętam, jak skręciłem kostkę w drugiej klasie. Cholernie irytujące. 
– Mhm… – Jacques mruknął lekceważąco, a następnie ziewnął. Przez chwilę pozwolił panować krępującej ciszy, nim w końcu niedbale zapytał: – Wspominałeś, że przyjechałeś tu z rodziną…? 
– Och, tak! – Nate wydawał się niezwykle żywiołowym chłopakiem. Uśmiechał się szeroko i kiwał entuzjastycznie głową. – Z tatą i młodszą siostrą. To nasz pierwszy raz w Kolorado, więc zapowiada się naprawdę fajna wycieczka. 
Szatyn z ledwością powstrzymał się przed wywróceniem oczami. Ten chłopak brzmiał jak szczęśliwy dziesięciolatek. Nic dziwnego, że dogadał się z Blake’em. 
– Nie jesteś trochę za stary na takie rodzinne wyjazdy…? – zasugerował, zupełnie nie przejmując się tym, że może zostać uznany za chamskiego. Nie zależało mu na jego opinii. 
– Może. – Blondyn wzruszył ramionami i spojrzał na niego poważnym wzrokiem. – Mój ojciec niedawno wyszedł ze szpitala, a że już wcześniej planował wakacje tutaj… Kiedyś się nie zgodziłem i mocno tego pożałowałem. 
Nie było tego po nim widać, ale Jacques poczuł się trochę zawstydzony. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał i teraz samemu nie wiedział, co powiedzieć. Zagryzł dolną wargę i spojrzał na niego już z mniejszą niechęcią niż wcześniej. 
– Wybacz. Nie powinienem pytać – mruknął w końcu. – Ja jestem tutaj, bo nie potrafiłem odmówić matce, tak że… – przyznał szczerze, wzruszając ramionami. 
– Tak? – Nate od razu spojrzał na niego z większym zainteresowaniem, wręcz pochylając się nad stołem, żeby być bliżej. – Blake nie mówił, co tu robicie. Wspominał tylko, że będziecie tu dwa tygodnie. Wiesz... – Oblizał wargi, posyłając Jacques’owi porozumiewawcze spojrzenie. – Myślałem, że ty i on… 
Szatyn zamrugał, dłuższą chwilę patrząc na niego bez wyrazu, nim w końcu roześmiał się, nie do końca szczerze. 
– Ja i Blake? Nigdy w życiu! – Prychnął pod nosem na tę niedorzeczność. Mężczyzna nigdy nie mógłby go zainteresować w ten sposób. 
Blondyn uśmiechnął się, patrząc na niego z lekkim rozbawieniem. 
– To dobrze – mruknął, a coś w jego oczach sprawiło, że Jacques spojrzał na niego z uwagą. 
– To narzeczony mojej matki – wyjaśnił, z satysfakcją obserwując, jak mina drugiego chłopaka rzednie. – Nie dogadujemy się, więc wysłała nas tutaj, żebyśmy się w końcu "zintegrowali". 
– Och. – Nate spojrzał na niego z głupią miną, zapewne zawstydzony swoimi wcześniejszymi myślami. – Wydawało mi się… 
– Że jest gejem? – Jacques prychnął, choć przecież dobrze wiedział od Lily, że Blake nie jest wcale tak bardzo hetero, jak udaje. Nie zamierzał jednak informować o tym siedzącego przed nim chłopaka, któremu wyraźnie mężczyzna wpadł w oko. – To chyba ostatnia osoba, o której bym tak pomyślał. 
Blondyn podrapał się po głowie, patrząc na niego z zażenowaniem. 
– Głupio wyszło – mruknął, uciekając wzrokiem. – Sorry. 
– Luz. – Machnął dłonią. 
Ten właśnie moment wybrał sobie Blake, aby wrócić. Miał na sobie spodenki do kolan i… tylko spodenki. Jacques momentalnie odwrócił głowę, a Nate zagapił się głupio odkryty tors mężczyzny. Szatyn zmarszczył brwi i gdyby mógł, to kopnąłby go pod stołem. Nie mógł jednak, bo jedną kostkę wciąż miał niesprawną, więc skrzyżował jedynie ramiona na piersi i odchrząknął. 
– Jak tam? – Blake, zupełnie nie dostrzegając reakcji nastolatków, usiadł obok Jacques’a i splótł dłonie. 
–  W porządku. – Blondyn uśmiechnął się szeroko. – Chyba będę się już zbierał… 
– Nie zjesz z nami śniadania? – Mężczyzna zerknął na niego, odpowiadając na uśmiech. Od początku zauważył, że mieli z Natem podobne zainteresowania, więc chciał jeszcze trochę z nim pogadać. 
– Jeśli to nie problem… 
– Jacq, poradzisz sobie? 
Szatyn otworzył szerzej oczy, patrząc w szoku na Blake’a. Na jego wyzywające spojrzenie, arogancki uśmiech… A wczoraj wydawał się taki miły! 
– Żartujesz sobie? – prychnął, a następnie zacisnął usta w wąską linię. Chwilę później wstał jednak i kuśtykając, ruszył do wejścia. Zerknął jeszcze przez ramię i burknął: – Chodź na chwilę. 
Gdy obaj znaleźli się w środku, obrócił się gwałtownie, niemal przy tym się wywracając i dźgnął mężczyznę palcem w nagą pierś. 
– Nie jestem kurą domową! – warknął, marszcząc brwi. 
Blake uśmiechnął się z rozbawieniem, ale nie cofnął się. Ostentacyjnym ruchem odsunął jego dłoń od swojego ciała, co mogło wyglądać trochę tak, jakby brzydził się jego dotyku. 
– Nie jesteś – potwierdził, brzmiąc tak, jakby przemawiał do małego dziecka. – Ale jestem pewien, że gdybyśmy to my pojawili się u nich tak wcześnie, to też zaprosiliby nas na śniadanie. – Uniósł dłoń, aby go uciszyć. – A z racji tego, iż ja gotować nie umiem, a otruć nikogo raczej nie chcemy… 
– Kto nie chce, ten nie chce – burknął Jacques, przerywając mu. 
– Jak zwykle miły – skomentował, uśmiechając się cierpko. – W porządku? 
– To ostatni raz. – Szatyn spojrzał na mężczyznę ze złością, ale posłusznie zaczął kuśtykać w stronę kuchni. – Jak skończę, to cię zawołam, żebyś wszystko zabrał. 
– Mhm. – Blake kiwnął na potwierdzenie głową, patrząc jeszcze przez chwilę, jak Jacques znika w wejściu do salonu, a następnie uśmiechnął się pod nosem i wrócił do Nate’a. Czuł się trochę tak, jakby właśnie oswoił dzikiego kota. 
Nastolatek ze złością mieszał składniki na patelni, co rusz spoglądając przez niewielkie okno i patrząc na Blake’a oraz ich nowego sąsiada. Ci wydawali się wyjątkowo dobrze dogadywać i najwyraźniej nie odczuwali różnicy wieku, która między nimi była. Nie wiedzieć czemu, szatyna strasznie to irytowało. Może było to spowodowane tym, iż wiedział, że mężczyzna nie jest do końca hetero, a drugi chłopak wyraźnie na niego leci? To miałoby sens, bo Jacques, choć nie znosił faceta matki, nie chciał, by ta cierpiała. 
– Dupek – burknął, mając na myśli oczywiście Blake’a, który wmanewrował go w przygotowywanie śniadania. Mężczyzna nie wiedział jeszcze, że nie ma co liczyć na obiad. Bright nie był aż tak miły. Poza tym wciąż bolała go kostka. 
Gdy wyłożył jajecznicę na talerzyki i ułożył kanapki na oddzielnym naczyniu, otworzył okno i zawołał bruneta. Z zaskoczeniem stwierdził, że nie musi na niego czekać, bo ten dosłownie trzydzieści sekund później pojawił się w kuchni, uśmiechając się do niego z zadowoleniem. 
– Ładnie pachnie – skomentował, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie ostre spojrzenie chłopaka. Ten wciąż był zirytowany i nie zapowiadało się na to, by tak łatwo mu przeszło. 
– Zanieś to. – Jacques wskazał na przygotowane śniadanie, wręcz rozkazując mężczyźnie. Nie czekając na jakąkolwiek reakcje, pokuśtykał przez salon, a następnie otworzył drzwi wejściowe i wyszedł na werandę. Od razu uderzyło w niego gorące powietrze, a on odetchnął i opadł na jedną z ławek. Momentalnie też poczuł ulgę, gdy wyprostował nogę i oparł się o ścianę domku. 
– Wszystko w porządku? – Nate uśmiechnął się do niego, choć nie był to już tak szeroki uśmiech, jak jeszcze kilkadziesiąt minut temu, gdy rozmawiali. Jacques od razu zrozumiał, że Blake musiał coś powiedzieć na jego temat i dlatego blondyn zachowywał się teraz trochę inaczej. Oczywiście nie zależało mu na jego opinii, ale irytowało go, że ten dupek go obgaduje. 
– Jasne – mruknął, odpowiadając podobnym uśmiechem. 
Mężczyzna pojawił się chwilę później. Niósł tacę (Jacques naprawdę nie wiedział, skąd on ją wziął) z przygotowanym jedzeniem. Rozłożył wszystko jak rasowa kelnerka, a następnie zajął miejsce obok szatyna, przy czym jego twarz wciąż zdobił szeroki uśmiech. Był zdecydowanie za bardzo zadowolony, zdaniem chłopaka. I ten zupełnie nie wiedział, czym było to spowodowane. 
– Mhm, dobre – pochwalił blondyn, gdy zaczęli jeść. – Blake wspominał, że świetnie gotujesz. 
Zapewne gdyby Jacques chwilę wcześniej nie przełknął, teraz oplułby się jajecznicą, którą sam przygotował. Spojrzał z zaskoczeniem najpierw na chłopaka, który siedział naprzeciwko niego, a następnie na faceta swojej matki, który znajdował się obok. Już chwalenie jego umiejętności, gdy znajdowali się sam na sam, było podejrzanie miłe i szczerze zawstydzające dla szatyna, ale mówienie o tym innym? I nie miało znaczenia, że Blake pochwalił go przed chłopakiem, którego poznali godzinę temu, i którego zapewne już nigdy więcej nie zobaczą, gdy wrócą do domu. To nadal było wstrząsające. 
– Naprawdę? – wykrztusił w końcu, wbijając wzrok w swój talerz. W tym momencie marzył tylko o tym, by się nie zaczerwienić. Nie wiedział jednak, co więcej powiedzieć, więc po prostu zamilkł, kontynuując spożywanie śniadania. Nie dane mu było jednak długo siedzieć w ciszy, bo Nate najwyraźniej wciąż chciał mu coś przekazać. 
– Mhm – przytaknął. – I to strasznie nie fair, stary. Ty nie chwaliłeś się, że twój przyszły ojciec jest pisarzem. I to jeszcze jakim! 
Jacques zacisnął wargi, powstrzymując się przed komentarzem. Blake natomiast roześmiał się, szczerze rozbawiony zachowaniem nastolatka. Zwykle nie ujawniał swojej tożsamości, ale gdy zeszli na temat książek i chłopak zaczął wychwalać jego powieści, poczuł się nieco niezręcznie i po prostu nie mógł się powstrzymać. Niestety, wyjawienie prawdy odniosło całkiem inny skutek, bo blondyn zaczął się w niego wpatrywać jak w jakiegoś bożka, przez co mężczyzna miał ochotę zapaść się pod ziemię. Może nie należał do skromnych osób, ale tak wielka atencja ze strony czytelnika zawsze go peszyła. 
– Przesadzasz. – Pokręcił głową, nabijając na widelec kawałek pomidorka. 
– Przesadzam? – Nate prychnął, żywo gestykulując. – Wszyscy moi znajomi czytają twoje książki! 
Blake pozwolił sobie na skrępowany uśmiech, który z pewnością nie należał do częstych widoków. 
– To miłe – mruknął. 
Jacques przysłuchiwał się rozmowie tej dwójki i coraz wyraźniej było widać zdumienie na jego twarzy. Zachowanie mężczyzny było tak niepodobne do tego, jakie szatyn znał na co dzień, że teraz nie za bardzo rozumiał, skąd się brało. Wystarczyło, że Nate pochwalił jego książki, a ten niemal rumienił się jak panienka. To było dziwne. 
– Ja nie czytałem żadnej – wypalił, tym samym zwracając na siebie ich uwagę. W oczach Blake’a dostrzegł obojętność, ale Nate wyraźnie był zdumiony jego wypowiedzią. 
– Serio? – mruknął. – Mieszkasz z TAKIM pisarzem i nie czytałeś żadnej jego książki? 
Szatyn prychnął, wzruszając ramionami. 
– Najwyraźniej nie jest TAKI, skoro nigdy o nim nie słyszałem – mruknął, zupełnie ignorując fakt, iż rozmawia o osobie, która siedzi obok niego, jakby jej nie było. – Poza tym uważaj – jeszcze trochę i się zakochasz. 
Nate zamarł, zamrugał, a następnie spłonił się i spuścił wzrok. Nie odpowiedział nic, zatykając się kanapką, a Jacques przez chwilę cieszył się swoim małym zwycięstwem, nim nie poczuł kopnięcia w kostkę. W tę bolącą, uściślając. Zacisnął zęby, czując promieniujący ból wzdłuż nogi. Obrócił się w stronę Blake’a i spojrzał na niego wściekle. Ten zresztą odpowiedział podobnym spojrzeniem, a następnie ostentacyjnie odwrócił wzrok i zajął się jedzeniem. Reszta śniadania minęła im w krępującej ciszy. 
– Nie musiałeś być taki chamski. – To było pierwsze, co Blake powiedział do Jacques’a, gdy wszedł do salonu. Nate opuścił ich od razu po śniadaniu, wymawiając się tym, że musi spędzić czas z rodziną, choć brunet wiedział, że jego ucieczka była spowodowana słowami nastolatka. Sam pewnie też nie poczułby się najlepiej, gdyby ktoś posądził go o zakochanie się w innym mężczyźnie tylko przez prymat tego, że jest jego fanem. Był zirytowany niezrozumiałym dla niego zachowaniem szatyna i zaraz po posiłku zamknął się w swoim pokoju, żeby odreagować. Spędził godzinę na bezproduktywnym przeglądaniu internetu, a gdy jego złość w końcu zelżała, postanowił opuścić swoją kryjówkę. Na chłopaka wpadł od razu, bo ten wylegiwał się na kanapie w salonie. 
– Nie byłem chamski. – Jacques prychnął, unosząc głowę znad telefonu i obserwując mężczyznę. Ten usiadł na jednym z krzeseł, w jednej ręce trzymając książkę. – Tylko żartowałem. 
– Bardzo zabawne. – Blake spojrzał na niego jak rodzic, karcący swoje dziecko, co od razu sprawiło, że chłopak się naburmuszył. Nie miał zamiaru słuchać wykładu od mężczyzny z mentalnością pięciolatka. – To był nasz gość, Jacq. Poza tym naprawdę nie rozumiem, co ci w nim nie odpowiada. Jest miły. 
– Jest miły, bo zachwyca się twoimi książkami? – Uśmiechnął się kpiąco. 
– Co? Nie! Zwariowałeś? – Brunet wyglądał na szczerze oburzonego tą sugestią, co nie wiedzieć czemu, bardzo rozbawiło nastolatka. – Jest w porządku i tyle. Poza tym powinieneś się cieszy, że ktoś zamieszkał obok nas – nie będziesz skazany tylko i wyłącznie na moje towarzystwo. 
– On nie jest lepszą alternatywą – burknął, odrzucając telefon na kanapę i zakładając ramiona na piersi. – Poza tym nie ciesz się tak bardzo. Nate jest gejem. 
Już dawno nie czuł takiego zadowolenia jak teraz, gdy mógł oglądać szczere zaskoczenie na twarzy mężczyzny. Ten znieruchomiał, a jego rozwarte usta zamarły, przez co wyglądał jak idiota. Pełen zadowolenia uśmiech pojawił się na twarzy Jacques’a. 
– S-skąd wiesz…? – wykrztusił w końcu, a jego oczy przybrały podejrzliwy wyraz. 
– Wyczułem. – Wzruszył ramionami, a widząc, że Blake już chce coś powiedzieć, najpewniej zaprzeczyć, dodał: – Zresztą, sam mi powiedział. Pytał nawet, czy jesteś wolny. Najwyraźniej Nate wcale nie leci na książki, a na twoją dupę. 
Brunet wyraźnie próbował pozbierać się po dopiero co otrzymanej informacji. Oblizał wargi, odetchnął i wstał. Może ich nowy sąsiad faktycznie był gejem, ale zachwyt nad jego twórczością był autentyczny. Potrafił rozpoznać prawdziwego fana. 
– Jedno nie wyklucza drugiego, dzieciaku – prychnął i ruszył w stronę wyjścia. Chciał posiedzieć trochę samemu, poczytać książkę i pomyśleć. 
Jacques zamrugał, spodziewając się trochę innej reakcji. Zwykle Blake na samo wspomnienie homoseksualizmu krzywił się i rzucał niewybrednymi żartami (zwykle po to, żeby go zirytować), a teraz nic? 
– Zaraz… – mruknął, wykręcając głowę i patrząc na bruneta z niezrozumieniem. – A gdzie żarty o pedałach? 
– Jacq, Jacq, Jacq… – Blake pokręcił głową, a na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek. – Czy Nate wygląda na pedała? Nie. Czy ty na niego wyglądasz? Sam sobie odpowiedz. – Puścił mu oczko i zaśmiał się pod nosem. – Na razie. 
„Pieprzony dupek” – pomyślał, uderzając pięścią w oparcie kanapy, gdy mężczyzna zniknął mu z oczu. Znów udało mu się wygrać. 

***

Jacques bezskutecznie starał się znaleźć Blake’a w internecie. Wpisywał w wyszukiwarkę różne hasła, ale jedyny pisarz o imieniu i nazwisku Sherwood, którego udało mu się namierzyć, nie żył już od trzydziestu lat. I o ile mężczyzna nie był oszustem i pod nikogo się nie podszywał (istniała taka możliwość, Jacques sądził, że wszystkiego można się po nim spodziewać), to musiał pisać pod pseudonimem. To było jedyne logiczne wytłumaczenie.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zadzwonić do mamy i nie zapytać jej o to, ale ostatecznie zrezygnował, wiedząc dobrze, że Katherina wygadałaby wszystko swojemu partnerowi. A Jacques wcale nie chciał, by Blake dowiedział się o jego poszukiwaniach. Nie zamierzał wyjawiać mu, że Nate zaciekawił go na tyle, że postanowił znaleźć jakąś książkę mężczyzny i ją przeczytać. Oczywiście tylko po to, by potwierdzić swoje przypuszczenia o jej beznadziejności i móc się z niego naśmiewać. To był jedyny powód. 
W ostateczności zdecydował się na – w swoim mniemaniu – sprytny plan. Schował telefon do kieszeni, zszedł z kanapy i pokuśtykał do drzwi wejściowych. Gdy tylko znalazł się na werandzie, od razu jego wzrok spoczął na Blake’u, który rozstawił sobie leżak i siedział na nim, czytając książkę. 
Jacques odchrząknął i zapytał: 
– Mogę pożyczyć twojego laptopa? 
Mężczyzna spojrzał na niego z niezrozumieniem widocznym w tych niezwykle niebieskich oczach, dopiero po chwili ogarniając. Wyraźnie było widać, że chłopak wyrwał go z jakiejś pasjonującej historii.  
– Po co? – zapytał, marszcząc brwi. 
– Chciałem pogadać z Nickiem przez Skype’a. Tak będzie wygodniej. 
Blake zmierzył go spojrzeniem, nie do końca przekonany. 
– Dobrze, ale jeśli go zep… 
– Dzięki – burknął i nie czekając, aż ten skończy mówić, wszedł do domku. Od razu też skierował się do pokoju mężczyzny. Laptop znajdował się na łóżku i szatyn wziął go pod pachę, nie oglądając się na resztę rzeczy znajdujących się w pomieszczeniu. Nie był nimi zbytnio zainteresowany. 
Gdy wszedł do swojej sypialni, zamknął drzwi na klucz i pospiesznie odpalił urządzenie. Dopiero wtedy przypomniało mu się, że nie zapytał o hasło. Szybko jednak okazało się, że żadne hasło nie jest mu potrzebne. 
– Frajer – skomentował, od razu odnajdując odpowiedni folder. Kliknął w niego i… wtedy pojawiła się prośba o kod. Jacques zaklął, choć w duchu roześmiał się. Może Blake nie był tak głupi, na jakiego wyglądał… 
Włączył przeglądarkę internetową, wpisał „Joe Hill pdf” w Google i pobrał pierwszą powieść, która się pojawiła. I zaczął czytać.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Pęknięcia - Rozdział 8

Hej, kochani. Dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam na kolejny rozdział "Pęknięć".
Pozdrawiam!
_______________________________________________________________

Jacques wyszedł z pokoju dopiero wieczorem. Całe popołudnie spędził na nic nierobieniu, gadając z Nickiem, mamą (rozmowa była bardzo krótka, bo kobieta odpoczywała w SPA) i przeglądając różne rzeczy w internecie. Dopiero, gdy poczuł, że jego żołądek przetrawił cały obiad i znów domaga się jedzenia, podniósł się z łóżka i powędrował do kuchni. 
Przez niewielkie okno mógł dostrzec Blake’a, siedzącego na leżaku i pogrążonego w lekturze. Nie poświęcił mu jednak większej uwagi, zabierając się za przygotowywanie kanapek. Przez chwilę zastanowił się nawet, czy zrobić też mężczyźnie, ale w końcu stwierdził, że co za dużo, to niezdrowo. Nie mógł być dla niego za miły, bo jeszcze pomyśli, że go lubi, czy coś… 
Tak naprawdę, gdy Blake nie zachowywał się jak ostatni dupek i nie komentował jego zachowania, był całkiem do zniesienia. Może gdyby poznał go od tej strony, nawet by go polubił. Niestety, był już świadomy wad mężczyzny i ciężko było mu o nich zapomnieć. 
Przygotował kanapki z szynką, serem i rzodkiewką oraz zaparzył herbatę. Akurat, gdy wychodził z kuchni, w jednej dłoni trzymając talerz, a w drugiej kubek, w przejściu pojawił się jego współlokator. 
– Uważaj! – syknął, omal nie oblewając się gorącym napojem. Spojrzał ze złością na Blake’a i wyminął go. 
– Sorry. – Usłyszał, na co prychnął, ale nie odezwał się, żeby nie wszczynać kłótni. Włączył telewizor i usiadł przy niewielkim stole. 
– Rozumiem, że kolacje mam zrobić sobie sam? – Brunet po raz kolejny pojawił się w przejściu, starając się przybrać żałosną minę. Nie wychodziło mu. Jacques w odpowiedzi uniósł brew i bezczelnie ugryzł jedną z kanapek. 
– Chyba masz dwie ręce, nie? – zapytał, gdy przełknął. 
Mężczyzna westchnął, posłał mu jeszcze jedno spojrzenie męczennika i odwróciwszy się, wrócił do kuchni. Chwilę później Jacques usłyszał dźwięk otwieranej lodówki. 
Po pięciu minutach Blake pojawił się w pomieszczeniu, w jednej ręce trzymając kubek z herbatą, a w drugiej talerzyk z kanapkami, które… przypominały dzieło pięciolatka. Nastolatek z trudem powstrzymał śmiech, wgryzając się w chleb, ale jego spojrzenie było wystarczające. 
– Nie śmiej się. – Mężczyzna posłał mu rozeźlone spojrzenie, już teraz żałując, że w ogóle wszedł do domu. Mógł jeszcze zostać na zewnątrz i pogapić się na zachód słońca. Teraz musiał znosić rozbawioną minę Jacques’a i patrzeć na jego idealne kanapki, które wyglądały jak miniaturowe arcydzieła. Sam nie był dobry w kuchni i nigdy mu to nie przeszkadzało, ale teraz, gdy mógł porównać swoje kanapki z kanapkami dzieciaka, czuł się głupio. 
– Ja? Nawet nie próbuje – Jacques zaprzeczył, unosząc nawet dłonie w geście protestu, ale jego oczy mówiły co innego. Co zaskakujące, nie chciał dogryźć mężczyźnie. Zachowywał się trochę tak, jakby chciał się z nim przekomarzać. 
Brunet wyburczał coś w odpowiedzi i spojrzał na telewizor. 
– Co oglądasz? 
– Hm, nie wiem. – Chłopak wzruszył ramionami. –  Jakiś thriller się chyba właśnie zaczął. 
– Mhm… – Blake pokiwał głową i skupił się na jedzeniu. Pół dnia spędził na zewnątrz, czytając książkę i teraz odczuł, jak bardzo zgłodniał przez ten czas. Kolację pochłonął w  ekspresowym tempie i dopiero gdy objął dłońmi ciepły kubek, zauważył na sobie rozbawione spojrzenie Jacques’a. Znowu. – Co? 
– Ktoś tu był głodny, co? 
– Mam ci przypomnieć poranek? – Blake uniósł brew. Ich wspólne śniadanie było ciekawym przeżyciem, a dźwięki, które wydawał z siebie żołądek dzieciaka, niezmiernie go bawiły. W szczególności, gdy chłopak był skrępowany i uciekał wzrokiem za każdym razem, jakby popełnił jakieś faux pas. 
Cisza okazała się jedyną odpowiedzią, więc mężczyzna posprzątał po sobie, a następnie opadł na kanapę i wpatrzył się w telewizor. Wiedział, że powinien pracować, ale w tym momencie był zbyt rozleniwiony, by chociaż włączyć laptopa. Kątem oka zerkał na dzieciaka, który wciąż skubał swoje kanapeczki i dopiero po pięciu minutach w końcu wstał od stołu i wyniósł naczynia. Blake uśmiechnął się, słysząc odkręcaną wodę i domyślając się, że Jacques wziął się za sprzątanie. Przynajmniej on nie musiał tego robić. 
– Gdzie idziesz? – zapytał, gdy po jakimś czasie Jacques opuścił kuchnię i ruszył w stronę wyjścia z „salonu”. 
– E… Do siebie? – Rzucił mu spojrzenie pod tytułem: „jesteś idiotą, a ja nie zamierzam z tobą gadać”. 
Blake postanowił to zignorować. Poklepał miejsce obok siebie, starając się wyglądać zachęcająco. Nie chciało mu się oglądać samemu jakiegoś gównianego filmu. Tak naprawdę był towarzyskim człowiekiem i nie lubił przebywać… sam. Zbyt mocno kojarzyło mu się to ze szkołą i latami młodości. 
– Siadaj. 
Jacques zamrugał, trochę zaskoczony, ale też podejrzliwy. Znów chciał z nim siedzieć? Ktoś go podmienił? Kosmici przylecieli i podstawili kiepską podróbkę? 
– Wyglądasz jak idiota. Siadaj. 
Szatyn wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało trochę jak: „sam jesteś idiotą”, ale niepewnie usiadł na kanapie i podciągnął kolana pod klatkę piersiową. Zerknął na mężczyznę, ale widząc niebieskiee oczy zwrócone w swoim kierunku, szybko przeniósł wzrok na ekran telewizora. Może Blake nie był najlepszym towarzyszem do oglądania telewizji, ale Jacques nie miał co robić i w ostateczności mógł z nim posiedzieć. Poza tym nigdy by się do tego nie przyznał, ale cieszyła go atencja mężczyzny. Nawet jeśli chodziło o tak trywialną rzecz. 
– O czym ten film…? – mruknął, opierając podbródek na dłoniach. 
– O współlokatorkach. Jedna z nich to psycholka, która zaczyna mieć obsesję na punkcie drugiej. Przynajmniej tyle wywnioskowałem z tych trzydziestu minut. 
– Ach – wyburczał. – Super. 
Wystarczyło piętnaście minut filmu, by powieki Jacques’a opadły, a on zasnął z głową opartą o własną pierś.

***

Blake może nie był zainteresowany fabułą filmu, ale był zbyt leniwy, by zrobić cokolwiek poza bezproduktywnym gapieniem się w telewizor. Zerknął kilka razy na Jacques’a, ale widząc jego mętny wzrok i wyraźny brak zainteresowania czymkolwiek, ostatecznie skupił się na filmie. Ten oczywiście nie był powalający, jak to na niskobudżetowe thrillery przystało, a on w połowie był już w stanie przewidzieć zakończenie. Liczył na to, że chłopak również ma takie same odczucia i przynajmniej obaj spróbują pożartować z żałosnego scenariusza, ale gdy spojrzał na dzieciaka, okazało się, że ten zasnął. Z podkurczonymi nogami i głową, która żałośnie opadała na pierś, wyglądał jak nieżywy.
 Nie wiedział, co go podkusiło, by zrobić to, co zrobił. Wiedział natomiast, że gdy chłopak obudzi się, będzie cały połamany i wszystko będzie go bolało, a Blake’owi nagle zrobiło się go żal. Prawdopodobnie wpływ miał na to wspaniały obiad i chęć zjedzenia jutro podobnego posiłku. Nie miał pojęcia, dlaczego wmawiał sobie, że było to zależne od nastroju Jacques’a, ale najwyraźniej w ten sposób próbował sobie tłumaczyć swój czyn. Złapał chłopaka za ramiona i powoli przechylił w swoją stronę, aż ten opadł całym ciałem na kanapę, z głową na jego kolanach. Oczywiście mógł zrobić mu miejsce i ułożyć jego głowę na zagłówku, ale z niezrozumiałych dla siebie powodów wybrał inną opcję. 
– C-co jest? – Usłyszał jego cichy pomruk, który na chwilę sprawił, że serce niemal  stanęło mu ze strachu. Gdyby Jacques obudził się w takiej pozycji… Blake wolał się nad tym nie zastanawiać. 
– Nic, śpij – powiedział cicho, a jego głos zabrzmiał zaskakująco miękko na tle ich wspólnej historii i sceny w filmie, którą można by uznać za przerażającą, gdyby nie koszmarna gra aktorki, odgrywającej rolę głównej bohaterki. 
Dzieciak zawiercił się na jego kolanach, jakby wtulając się w niego mocniej, a mężczyzna nieświadomie wyciągnął dłoń w stronę jego pleców. Gdy zorientował się, co robi, szybko ją cofnął i dziecinnym gestem schował za siebie, jakby to mogło go powstrzymać przed kolejną taką próbą. Wbił wzrok w telewizor, starając się nie myśleć o wiercącym się chłopaku i jego włosach rozsypanych na swoich kolanach. 
Gdy film się skończył, będąc tak słabym, jak Blake się tego spodziewał, zsunął głowę nastolatka ze swoich kolan, czemu towarzyszył niezadowolony pomruk Jacques’a, a następnie wstał, żeby rozprostować zdrętwiałe nogi. Mógł zostawić go na kanapie, ale coś – po raz kolejny – kazało mu wsunąć jedną dłoń pod jego plecy, a drugą pod kolana i zanieść go do jego pokoju. W międzyczasie chłopak znów wtulił się w niego, tym razem wybierając sobie jego pierś i mężczyzna poczuł ucisk w gardle, spoglądając na jego spokojną, zrelaksowaną twarz. Zignorował ten nagły przebłysk CZEGOŚ i ułożył go na łóżku, po zastanowieniu pozostawiając go w ciuchach. Nie chciał go rozbierać, by następnego dnia nie zostać oskarżonym o bycie zboczeńcem. Okrył go kołdrą, popatrzył jeszcze przez chwilę na jego młodą twarz – zwykle wykrzywioną w złości, którą on sam powodował – a następnie zgasił światło i opuścił jego pokój.

***

Jacques poczuł deja vu, gdy po raz kolejny obudził się i zrozumiał, że zasnął w ciuchach. Zmarszczył brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, jak znalazł się w łóżku. Mgliście pamiętał, że oglądał z narzeczonym swojej matki jakiś kiczowaty film, ale… co było dalej? Prawdopodobnie zasnął, bo film był tak nużący, że oczy mu się zamykały, choć jeszcze chwilę wcześniej nawet nie myślał o spaniu. Nie mógł jednak zrozumieć, jak znalazł się w łóżku. Myśl, że mężczyzna mógł go tu przynieść, była dziwna. 
Postanawiając po prostu zapytać Blake'a, wstał, wyciągnął rzeczy z torby, której wciąż nie rozpakował, i poczłapał do łazienki. W domku panowała cisza, więc podejrzewał, że mężczyzna po raz kolejny wybrał się na swoją przebieżkę po okolicy. Oczywiście mógł również spać, ale Jacques jakoś w to wątpił. 
Po prysznicu i porannej sesji masturbacji, która nie należała do najbardziej satysfakcjonujących, bo nie myślał o nikim szczególnym, poszedł do kuchni zrobić sobie śniadanie. Postanowił, że dziś wybierze się w góry, aby w końcu wcielić swój plan w życie i poznać kogoś. Chciał czegoś więcej niż tylko swojej ręki, która niezbyt go zadowalała. 
Pomimo tego, że było wpół do dziewiątej, słońce świeciło bardzo mocno, więc wyniósł swoje śniadanie na werandę i w samych bokserkach usiadł przy starym, drewnianym stole. Ten zaskrzypiał i zachwiał się nieco, ale nie rozwalił, więc chłopak uznał to za sukces. Nie minęło dziesięć minut, a na podjeździe pojawił się Blake. Znów ze słuchawkami w uszach, w krótkich spodenkach i przepoconym bezrękawniku. Pot lśnił na jego mocno zbudowanych rękach i Jacques musiał odwrócić wzrok. Zdecydowanie powinien kogoś sobie poszukać. 
– Hej – mruknął, opróżniając szklankę z resztek soku marchwiowego. 
– Cześć. – Mężczyzna zmierzył go wzrokiem. – Ubrałbyś się. 
– Ciesz się, że nie siedzę tu nago – prychnął. 
– Proszę, oszczędź mi tych widoków. 
Jacques miał na końcu języka, że przecież Blake nie byłby zawiedziony, bo też lubi facetów, ale powstrzymał się. Nie chciał się kłócić, a domyślał się, że tym by się to skończyło. 
– Ty o coś prosisz? – Uniósł brew, na co brunet wywrócił oczami. 
– Nalejesz mi soku? – zapytał, zamiast odpowiedzieć na pytanie. Sięgnął przy tym dłońmi do swojego przepoconego bezrękawnika, ściągając go jednym ruchem i patrząc na niego z niesmakiem. Dzięki temu nie dostrzegł wzroku chłopaka, który spoczął na jego klatce piersiowej. 
– Taa… Jasne – wydusił, szybko zabierając swoją szklankę i niemal biegiem wchodząc do domku. Nie chciał patrzeć na półnagiego Blake’a, bo ten był zbyt dobrze zbudowany, by mu się nie podobać. A to było ostatnim, czego chciał Jacques. 

Jakieś piętnaście minut później mężczyzna dołączył do niego, siadając obok i patrząc na podjazd. Droga, która prowadziła do ich domku, nie była zbyt często używana, więc mało kto się tu kręcił i ogółem nic się tu nie działo. 
– Dzięki – powiedział, duszkiem opróżniając całą szklankę. – Zapomniałem zabrać wody. 
– Mhm – odmruknął Jacques, tak naprawdę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że chciał o coś zapytać Blake’a. – Zasnąłem wczoraj, nie? 
Czy mu się wydawało, czy mężczyzna stał się spięty po jego pytaniu? 
– Taa…
– Ale jakimś cudem wylądowałem w łóżku… – dodał, zerkając na niego spod wpół przymkniętych powiek. 
– Przeniosłem cię. – Nagle wyglądał na zakłopotanego. Jacques rzadko miał okazję oglądać go takiego, bo mężczyzna należał raczej do osób… bezwstydnych i robiących, co tylko zapragną. – Pomyślałem, że ta kanapa nie nadaje się do spania. 
– Um… Dzięki. 
– W porządku. 
Przez chwilę siedzieli w ciszy, obaj dziwnie zakłopotani tą krótką rozmową. 
– Chyba będę się zbierał. Ubiorę się i idę w góry. 
Blake kiwnął głową. 
– A ja posiedzę tu i zajmę się pracą. 
– Mhm… – Chłopak wstał i spojrzał jeszcze z góry na niego, zanim zabrał swoje rzeczy i wszedł do domku. Czuł, że pali go skóra. Chyba będzie potrzebował kremu z filtrem…

***

Po wyjściu Jacques’a, Blake zjadł coś na szybko, a następnie zamknął się w swoim pokoju i odpalił laptopa. Chwilę serfował po internecie, ale w końcu zebrał się w sobie i skupił na pisaniu opowiadania. Zrobił sobie przerwę w powieściach, będąc zbyt wyczerpanym po tej ostatniej, teraz skupiając się na krótszych formach, które zamierzał opublikować w jednym zbiorze. To miała być jego pierwsza tego typu książka i miał nadzieję, że wszystko będzie w porządku. 
Nie wiedział, ile minęło czasu, od kiedy pochłonęła go praca, która sprawiała, że tracił kontakt z rzeczywistością. Przerwał jednak, gdy usłyszał dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i głośne przekleństwo. Zmarszczył brwi i wyszedł ze swojego pokoju, omal nie wpadając na Jacques’a. Jego plecak leżał rzucony przy wejściu. 
– Już wróciłeś? 
– Taa… – Chłopak skrzywił się, jakby połknął cytrynę. – Chyba coś sobie zrobiłem. 
– Co? – Zmarszczył brwi, ale zaraz wszystko zrozumiał, gdy dzieciak próbował przejść obok niego, utykając na lewą nogę. – Co ci się stało? 
– Chyba skręciłem kostkę… – mruknął, a po chwili z jego gardła wyrwał się głośny pisk, gdy został objęty w pasie przez mężczyznę. – C-co ty w-wyprawiasz? 
– Pomagam ci, tak? – Blake spojrzał na niego, jak na idiotę. Złapał jego prawe ramię i zarzucił sobie na barki. – Teraz powoli… 
Szatyn przeklął się w myślach za swoje gwałtowne zachowanie. Nie powinien tak reagować, ale mężczyzna go zaskoczył, a jego bliskość wcale nie sprawiała, że czuł się lepiej. Wycieczka okazała się beznadziejna, nie poznał nikogo interesującego, a na dodatek źle stanął i z ledwością wrócił do chatki, całą drogę kuśtykając i jęcząc z bólu. Pieprzone Kolorado. 
Razem doszli do kanapy i Blake zaskakująco delikatnie posadził go na niej, a następnie… klęknął i zaczął rozsznurowywać jego buta. 
– Bardzo boli? – dopytał, jakby to nie było niczym dziwnym, że tak się nim zajmuje. Jacques był zbyt zszokowany, by zdobyć się na szybką reakcję. 
– T-tak… – wydusił w końcu, obserwując, jak palce mężczyzny metodycznie zdejmują mu buta i skarpetkę, a następnie dotykają stopy. W innej sytuacji już dawno by walczył z zakłopotaniem, ale w tym momencie mógł tylko jęczeć z bólu. 
Brunet zbadał jego kostkę, a następnie pokiwał głową i ułożył nogę na kanapie. 
– Nie wydaje się skręcona… – mruknął. 
Chłopak chciał zapytać, co też on może wiedzieć na ten temat, ale widząc, jak mężczyzna się nim zajmuje i jaki jest delikatny… Zacisnął zęby i nic nie powiedział. 
– Jest stłuczona i opuchnięta – kontynuował Blake, marszcząc brwi. – Trzeba kupić jakiś żel i posmarować kostkę. – Wstał nagle, klepiąc się w uda. – Pojadę do apteki. 
– Um… W porządku. 
– Świetnie. Niedługo wrócę. – Mężczyzna posłał mu jeszcze jedno przeszywające spojrzenie, a następnie opuścił salon. Chwilę później dało się usłyszeć odgłos zamykanych drzwi i dźwięk odpalanego samochodu.
„Kim jesteś i co zrobiłeś z Blake’em?” – pomyślał, sięgając po pilot, który leżał na kanapie. Był skołowany. 

***

Blake domyślał się, że znalezienie apteki będzie trudne, ale nie sądził, że spędzi jakieś pół godziny na jeżdżeniu po okolicy, starając się dowiedzieć czegoś od ludzi spotykanych po drodze. Większość jednak była turystami, więc nie mieli pojęcia, gdzie co jest i cierpliwość mężczyzny była już na wyczerpaniu, gdy w końcu trafił na rdzennego mieszkańca. Okazało się, że będzie musiał przejechać kilka kilometrów do miasteczka i tam poszukać apteki, bo nigdzie w pobliżu żadnej nie było. Miał ochotę walić głową w kierownicę. 
Apteka okazała się niewielka, zaledwie z dwiema starszymi farmaceutkami, które zdaniem mężczyzny były zdecydowanie za wolne, żeby wciąż pracować w zawodzie. Do tego kolejka okazała się kilometrowa, więc stracił kolejne piętnaście minut, nim wyszedł stamtąd, niosąc jedynie niewielkie opakowanie z żelem. 
Wracając do chatki, przeklinał Jacques’a i jego kostkę. Wiedział jednak, że będzie musiał się nim zająć, bo stłuczenie wyglądało okropnie i naprawdę musiało boleć. Mógł go nie lubić, ale odczuwał to niemal jak swój obowiązek, by mu pomóc i się nim zaopiekować. Oczywiście tylko ze względu na to, że był synem Katherine. Nic więcej. 
Gdy wszedł do domku, zerknął na zegarek i przeklął. Zmarnował niemal godzinę, żeby kupić głupi żel. Miał nadzieję, że ten chociaż pomoże, bo inaczej obiecał sobie, że wróci do tej apteki i zrobi awanturę. Albo złoży skargę do producenta. Cokolwiek. 
– Już jestem – burknął, wchodząc do salonu. Od razu ukląkł przy kanapie i sięgnął do kostki chłopaka. Zignorował jego zaskoczone spojrzenie i coś na kształt wstydu czającego się w tych niebywale magnetyzujących oczach. Otworzył żel, zaczął smarować nim kostkę chłopaka. 
Jacques wierzgnął stopą, ale szybko odwrócił wzrok, zażenowany. 
– Z-zimne… – wykrztusił, jakby się tłumacząc. 
Gdy Blake skończył nakładać jedną warstwę, wstał i bez słowa poszedł do łazienki. Tam umył ręce, by po chwili wrócić do salonu i spojrzeć sceptycznie na nastolatka. Pomógł mu ułożyć nogę na kanapie, a następnie założył ramiona na piersi i westchnął. 
– Z obiadu nici, co? – mruknął jakby do siebie, czując, jak kwasy trawienne wypalają mu dziurę w żołądku. Był głodny i miał ogromną ochotę na kuchnię chłopaka, ale najwyraźniej musiał obejść się smakiem. Pieprzona kostka. 
Szatyn wzruszył ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie zamierzał przepraszać za coś, co nie było jego winą (kwestia sporna i nie chciał o tym dyskutować), ale nie chciał też być niemiły dla mężczyzny, skoro ten się nim zajął. 
– Mogę spróbować ugotować coś na szybko… – mruknął, choć wcale nie miał teraz siły na gotowanie. Kostka wciąż bolała, ale mniej, gdy nią nie ruszał. 
– Nie. – Blake pokręcił głową. – Nie ma sensu, żebyś ją nadwyrężał. – Wskazał na nogę. – Zamówię pizzę. O ile jest taka możliwość na tym zadupiu… 
Gdy szedł po laptopa, żeby móc poszukać jakiejś pizzerii, wyglądał na niepocieszonego.