poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Pęknięcia - Rozdział 3

Hejka, kochani ;> Dziękuję wszystkim za komentarze. To naprawdę jest budujące :D
Od teraz rozdziały będą pojawiały się co dwa tygodnie, ponieważ nie dam rady częściej.
Pozdrawiam!
_______________________________________________________

Następny tydzień upłynął w irytującej ciszy. Jacques przestał się do niego odzywać i Blake nie sądził, że będzie mu tego brakowało – a jednak. Nieraz klął w myślach, denerwując się na niewyparzony język dzieciaka i wrzaski, które przyprawiały go o ból głowy. Nie pamiętał już, ile razy błagał bóstwa, w które nie wierzył, by uciszyły gówniarza i dały mu w spokoju pracować. Na próżno. A wystarczyło tylko (a może aż) wejść do jego pracowni i chłopak zamilkł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I nagle okazało się, że niezmiernie go to denerwuje. 
Blake nie należał do osób, które znały takie pojęcia jak zasady, czy umiar. Gdy chciał coś powiedzieć, mówił to, a nie myślał o konsekwencjach; gdy chciał coś zrobić, robił to. I tak samo było z kłótniami z Jacques’em. W którymś momencie zaczął je… lubić. Były wyzwalające i pozwalały mu wyrzucić z siebie wszystkie targające nim emocje. Poza tym widok wściekłego chłopaka niesamowicie go bawił. Dlatego, gdy zostało mu to odebrane, poczuł coś przypominającego pustkę. A później zaczął kipieć desperacją. 
– Mógłbyś słuchać muzyki trochę ciszej? Pracuję, do cholery!
Cisza. 
– Znów założyłeś dziewczyńskie ciuchy? 
Nic. 
– Kolejne spotkanie z blondasem? Nie zapomnij zmienić spodni! 
Zero reakcji. 
Blake wiedział, że gdyby Katherine usłyszała przynajmniej połowę wypowiedzi, którymi chciał sprowokować Jacques’a, zrobiłaby mu awanturę. Nie mógł się jednak powstrzymać przed ciągłym przekraczaniem granicy, czekając, aż dzieciak w końcu pęknie. I wreszcie, ósmego dnia, otrzymał jakąś reakcję. 
– Twoja matka jest w ciąży. 
Jacques zakrztusił się solonymi orzeszkami i przez chwilę nie mógł złapać tchu. Jego oczy otworzyły się szerzej, gdy w szoku spoglądał na siedzącego na kanapie mężczyzny, którego twarz  pozostała nieruchoma. 
– C-co? – wydusił. Przez ostatni tydzień nie odzywał się do narzeczonego matki, czując się zbyt odsłoniętym. Blake naruszył jego prywatność i nie było to coś, o czym mogli łatwo zapomnieć. Poza tym szybko zauważył, że mężczyznę to drażni i zaczęło mu to sprawiać satysfakcję. Tak samo, jak próby wymuszenia na nim jakiejkolwiek reakcji. Czasem musiał wręcz gryźć się w język, by jakoś mu nie odpowiedzieć, ale irytacja na twarzy Blake’a była dobrą rekompensatą.
Teraz jednak nie mógł nie zareagować. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jego matka mogłaby być w ciąży. I to z tym bucem.
Na usta bruneta wypłynął leniwy, pełen zadowolenia uśmieszek. 
– Żartowałem. 
Jacques poczuł, że czerwieniej ze złości. Posłał wściekłe spojrzenie mężczyźnie i wymaszerował z salonu. Jak mógł żartować z takich rzeczy? Co za dupek! Musiał jednak przyznać, że odczuł ogromną ulgę. Przynajmniej jego matka nie zaciążyła… 

***

Katherine oczywiście zauważyła, że w domu od pewnego czasu panuj niesamowita cisza. Było to niezwykłe ze względu na fakt, iż jej syn i narzeczony za sobą nie przepadali i ciągle kłócili się o głupstwa. Ona traktowała to z przymrużeniem oka, bo Jacques wciąż był trochę dziecinny, a Blake… on czasem też zachowywał się jak dziecko. Niekiedy wydawało jej się, że jest jedyną dorosłą osobą w tym domu. 
Jej mężczyźni chyba nie zdawali sobie sprawy z tego, że ona widzi, co się pomiędzy nimi dzieje, więc wydawali się zdumieni pytaniem, które zadała przy obiedzie.
– Nie rozmawiacie ze sobą? 
Obaj spojrzeli na nią z zaskoczeniem, ale Jacques pospiesznie spuścił głowę i dyplomatycznie milczał, więc spojrzała wyczekująco na swojego narzeczonego. 
Blake oblizał wargi. 
– Trochę się ostatnio… pokłóciliśmy? 
– Ach tak…? – mruknęła i napiła się czerwonego wina. – O co poszło tym razem? 
– Nic takiego, kochanie. – Mężczyzna pospiesznie złapał ją za dłoń i uśmiechnął się czarująco. Wyglądał teraz na nie więcej niż trzydzieści lat i Katherine omal nie spłonęła rumieńcem pod intensywnością jego spojrzenia. – Zwykła drobnostka. 
Jacques poderwał głowę i spojrzał ze złością na bruneta. 
– To nie była drobnostka – burknął, zaciskając usta. 
Blake zmarszczył brwi. Nie lubił, gdy wypominało mu się błędy. Już miał mu odpowiedzieć, nie zważając na obecność kobiety, gdy rozdzwonił się jego telefon. Wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Mina miał nieczytelną, a spojrzenie nieobecne. 
– Przepraszam na chwilę – mruknął i odszedł, wciskając zieloną słuchawkę. 
Jacques spojrzał za nim, ale jego oczy szybko przeniosły się na matkę. Chciał jej powiedzieć o tym, że nienawidzi Blake’a, że ma dość jego obecności w tym domu i że mężczyzna na wiele sposobów narusza jego prywatność, ale… nie mógł. Widział jej szczęście, gdy patrzyła na bruneta i nie potrafił jej tego odebrać. Przez niego straciła męża i nie mógł przyczynić się do tego, by straciła też narzeczonego. Nawet jeśli ten był dla niego irytującym dupkiem, to chłopak z przykrością musiał stwierdzić, że dla jego matki był dobry i nie mógł mu niczego zarzucić. Właśnie dlatego spuścił wzrok na swój talerz i wrócił do jedzenia. 
Blake wrócił po jakichś dziesięciu minutach. Jego twarz przybrała trupio blady odcień, a oczy wciąż uciekały w bok. 
– Coś się stało? – Katherine zmarszczyła brwi, patrząc na niego z niepokojem. 
Mężczyzna kiwnął głową i gwałtownie złapał kieliszek z winem, opróżniając go za jednym razem. Teraz nawet Jacques wydawał się zainteresowany, bo zwrócił swe jasne oczy w stronę bruneta. 
– Mama dzwoniła. Chcą nas odwiedzić, żeby w końcu poznać moją narzeczoną. – Uśmiechnął się krzywo. 
– To chyba nie taka zła wiadomość, kochanie. – Kobieta uśmiechnęła się ciepło. Chciała poznać rodzinę Blake’a. – Kiedy przyjeżdżają? 
– Jutro. 

***

Najwyraźniej rodzina Blake’a chciała zrobić im niespodziankę, informując o odwiedzinach zaledwie dzień przed przyjazdem. Katherine klęła pod nosem, wysyłając swoich mężczyzn do różnych sklepów po siaty produktów, gdy sama zajęta się przygotowaniem uroczystego obiadu. Jacques dowiedział się, że rodzina mężczyzny liczyła zaledwie trzy osoby – ojca, matkę i młodszą siostrę, która miała nocować w jego pokoju. Widząc zdenerwowanie matki, od razu zgodził się na ten układ. Nie potrzebowała kolejnych zmartwień. 
Blake, od czasu otrzymania telefonu od swojej rodzicielki, wydawał się jakiś… przybity. Zniknął gdzieś bezczelny uśmieszek, ramiona mu opadły, a plecy zgarbiły się. Bez cienia protestu wykonywał wszystkie polecenia Katherine, nawet przez chwilę nie zająknąwszy się o swoim nowym opowiadaniu, które podobno pisał. To było zastanawiające i Jacques przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami. Trzymał jednak dystans, wciąż zły o naruszenie jego prywatności. Był tylko… ciekawy. Mężczyzna sprawiał wrażenie przestraszonego, jakby bał się spotkania ze swoją rodziną i chłopak czuł, że jutrzejszy obiad może okazać się niezwykle interesujący. 
– Jacques! 
– Już idę! – krzyknął, zbiegając po schodach. Pewnie po raz kolejny będzie musiał iść do sklepu, bo mama o czymś zapomniała…

***

Matka Blake’a podobno bała się latać, a i ojciec nie ufał transportowi powietrznemu, więc rodzice Blake’a mieli przyjechać. Mieszkali w innym stanie i mieli przyjechać – aha.  Gdy Jacques dowiedział się o tym, był w szoku. Już domyślał się, jaka może być ta rodzinka. A przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. 
Katherine od rana siedziała przy oknie, z którego miała idealny widok na podjazd. Oczywiście zrobiła sobie przerwę na przygotowanie obiadu – na razie w wersji surowej, bo nie wiedziała, za ile spodziewać się gości, a później wróciła na swoje miejsce obserwacji. Ubrana w niebieską sukienkę do kolan, z rękawami sięgającymi do łokci i delikatnym dekoltem prezentowała się naprawdę dystyngowanie. Szatyn przyglądał jej się z uśmiechem. 
Blake zaszył się w ich sypialni i Jacques zobaczył go dopiero jakieś dziesięć minut przed przyjazdem gości, gdy ten wchodził do łazienki.  Wtedy po raz pierwszy go zamurowało. Nigdy, ale to nigdy przez te kilka miesięcy, w ciągu których mężczyzna u nich mieszkał, nie widział go w garniturze. Zwykle były to powycierane spodnie albo podarte jeansy i sprane koszulki. Nieraz mówił mu, że wygląda jak zwykły żebrak. Tylko że teraz żebrak gdzieś zniknął, a w jego miejscu pojawił się atrakcyjny trzydziestopięcioletni mężczyzna i Jacques mógł się trochę ślinić. 
Brunet ubrany był w czarny, świetnie skrojony garnitur, który podkreślał jego całkiem niezłą sylwetkę. Pod marynarką miał śnieżnobiałą koszulę, a całość dopełniał wąski, czarny krawat. Do tego lśniące, wypastowane buty i wystylizowane włosy. Chłopak nagle uświadomił sobie, że w takim wydaniu mógłby go przelecieć. To była przerażająca myśl. 
Oczywiście on też musiał ubrać się bardziej odświętnie, bo Katherine nie zamierzała słyszeć o niczym innym. Założył więc eleganckie spodnie, botki i bordową koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Zarzucił jeszcze luźno zawiązany krawat i ułożył włosy. Gdy przejrzał się w lustrze, wydawało mu się, że wygląda całkiem elegancko
. Zszedł po schodach w samą porę, bo dosłownie w tym samym momencie jego matka krzyknęła: 
– Przyjechali! 
Wbił dłonie w kieszenie spodni i podszedł do drzwi, przy których już znajdowała się kobieta. Wywrócił oczami. Matka zdecydowanie za bardzo się stresowała. On nie czuł żadnej presji. Miał gdzieś, co pomyślą o nim ci ludzie. 
Katherine westchnęła i otworzyła drzwi. Wtedy Jacques’a zamurowało po raz drugi tego samego dnia. 
Rodzice Blake’a byli ludźmi po pięćdziesiątce. Matka – szczupła kobieta średniego wzrostu – miała posiwiałe włosy upięte w kok. Najbardziej jednak rzucał się w oczy jej ubiór – prosta sukienka w zgniłozielonym kolorze, sięgająca do kostek. Był to po prostu kawałek materiału, który na niej wisiał, zakrywając całą sylwetkę. Ojciec natomiast okazał się przysadzistym mężczyzną z wystającym brzuchem. Na sobie miał szary garnitur i nawet on prezentował się lepiej od swojej żony. Pozostała jeszcze młodsza siostra mężczyzny – Lily, która była ubrana podobnie do swej matki, choć jej sukienka miała ładny, błękitny odcień.
Po koniecznych uprzejmościach Blake zaprosił swoją rodzinę do salonu, podczas gdy Jacques i Katherine zostali w przedpokoju. Wymienili spojrzenia. Oboje nic nie wiedzieli o rodzinie mężczyzny, bo zawsze unikał tego tematu,  i teraz byli całkowicie zaskoczeni. 
– Widziałaś te… – zaczął, ale kobieta szybko go uciszyła. 
– Idź tam i zapytaj, czego się napiją – poleciła. 
– Zwariowałaś?! – szepnął. – Nie wejdę tam! 
– Jacques… – Spojrzała na niego surowo. 
Chłopak skrzywił się. 
– Dobra, pójdę – burknął. – Ale jak zarażę się brakiem gustu, to będzie twoja wina.
Kobieta nie skomentowała tych słów, kręcąc tylko głową, ale szatyn dostrzegł delikatny uśmiech w kącikach ust. Sam uśmiechnął się na ten widok i pomaszerował do salonu. 
Pomieszczenie było utrzymane w jasnych barwach. Trzy ściany pomalowano na kremowo, a czwartą wyłożono eleganckim kamieniem. Znajdował się w nim niewielki kominek, w którym podczas chłodniejszych wieczorów płonął ogień. Przy ostatniej ścianie został również ustawiony niewielki regał, a w jego centralnym punkcie znajdował się telewizor plazmowy. Naprzeciwko, bliżej jednej ze ścian, stała skórzana kanapa i dwa fotele, a przed nimi kawowy stolik. 
– Napiją się państwo czegoś? – Wymusił uśmiech. 
Gdy starsza kobieta powiedziała mu, czego sobie życzą, chłopak wrócił do matki. Tymczasem Blake chodził po pomieszczeniu, co rusz posyłając swojej rodzinie pełne złości spojrzenia. 
– Co wy tu robicie? – zapytał w końcu, nawet nie starając się brzmieć miło. Wiedział, jaka była jego rodzina i bał się ich konfrontacji z Kath. Przeczuwał nadchodzącą katastrofę. 
– Mógłbyś się bardziej cieszyć z naszego widoku. – Ojciec spojrzał na niego groźnie. – Tyle czasu cię u nas nie było... Matka się stęskniła. 
Blake prychnął, zaciskając zęby. 
– Macie być mili dla Katherine, jasne? To moja narzeczona i nie pozwolę wam tego zepsuć. 
– Ależ skarbie… – Matka uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Cieszymy się, że w końcu kogoś sobie znalazłeś. – Skrzywiła się. – Tylko nie powinieneś tu mieszkać… Tak bez ślubu… 
Blake pokręcił głową. 
– Nigdy nie przestaniecie, co? – przerwał, jednak gdy dostrzegł, że do pomieszczenia wchodzą Kath i Jacques. Kobieta niosła tacę ze szklankami, a chłopak cukiernicę i talerzyk z plastrami cytryny.
– Cieszymy się z państwa wizyty… – Katherine ustawiła wszystko na stoliku, uśmiechając się nerwowo do gości. Była zdenerwowana, bo wyczuwała ich dystans. – Od dawna chciałam państwa poznać… 
– My panią też. – Mężczyzna zmierzył ją ostentacyjnie wzrokiem, a następnie wstał i wyciągnął dłoń. – Henryk. 
– Katherine. – Uśmiechnęła się. 
– To moja żona Sophia i córka Lily. – Wskazał najpierw na jedną, a potem na drugą. 
– Mój syn – Jacques.
 Chłopak skinął głową. Nie zamierzał nawet się odzywać. Ci ludzie byli… dziwni. Bardziej interesował go Blake, który ciągle wyglądał na rozdrażnionego i niezadowolonego. Czyżby nie lubił swojej rodziny? Według Jacques’a mógł nawet z nimi wracać. Na pewno by za nim nie tęsknił. 
Gdy wszystkie grzeczności zostały wymienione, atmosfera stała się trochę luźniejsza, a rodzina Sherwoodów zaczęła opowiadać o swojej podróży. Pierwsza godzina ich wizyty minęła całkiem znośnie. 

***

W jadalni panowała niezręczna cisza. Katherine poszła po kurczaka, którego upiekła według przepisu swej matki specjalnie na tę okazję. Nie chciała jednak pomocy chłopaka, co zmusiło go do siedzenia naprzeciwko rodzicieli Blake’a. Kobieta wydawała mu się lękliwa. I trochę przerażająca. 
Blake siedział cicho, nawet nie próbując rozmawiać ze swoimi rodzicami. Czasem tylko wymienił kilka słów z siostrą, która siedziała obok. Ta jako jedyna wydała się Jacques’owi całkiem normalna, choć mógł oczywiście odnieść złudne wrażenie. 
– Kochanie, przynieś wino, które ostatnio kupiliśmy – powiedziała Katherine, wchodząc do jadalni. Niosła całkiem dużego kurczaka, którego postawiła zaraz obok ziemniaków i dwóch rodzajów surówek. 
– Alkohol? Do obiadu? – Starszy mężczyzna spojrzał na syna z niedowierzaniem, a żona zaraz mu przytaknęła, krzywiąc się. 
– Um… – Matka Jacques’a spojrzała na gości z zaskoczeniem, mrugając powoli. – To ja może przyniosę wodę… 
Gdy chwilę później zasiedli do uroczystego obiadu, atmosfera zdawała się gęstnieć z każdą chwilą. 
– Jest tu gdzieś obok jakiś kościół, prawda? – Starsza kobieta spojrzała na syna. Ten nie wydawał się jednak zainteresowany pytaniem i wzruszył jedynie ramionami. Westchnęła więc i przeniosła wzrok na przyszłą synową. 
– Jakieś dwa kilometry stąd… – Ta odpowiedziała niepewnie, zaskoczona pytaniem. 
– Oczywiście jest pani katoliczką. – Henryk bardziej stwierdził, niż zapytał. 
Nie była, ale skinęła potakująco głową, na co Jacques wywrócił oczami. Czy matka naprawdę zamierzała kłamać, żeby przypodobać się tym ludziom? 
– A ty synu… – Mężczyzna zwrócił swe spojrzenie ku niemu. – Zajmujesz się czymś w kościele? Lily śpiewa w chórze – powiedział z dumą. 
Jacques przełknął kawałek kurczaka, a następnie pokręcił głową. 
– Nie. Nie chodzę do kościoła.  
Henryk spojrzał ze zrozumieniem na Katherine, całkowicie go ignorując. 
– Młodzież… – powiedział, brzmiąc jak jakiś zadumany myśliciel. Jacques miał ochotę parsknąć śmiechem. – Zawsze przechodzą przez te okresy… buntu. Blake też tak miał, prawda kochanie? – Zwrócił się do żony.
Ta ochoczo pokiwała głową.
– Na szczęście Lily tego uniknęła. To takie dobre dziecko… 
– Mamo. – Dziewczyna jęknęła cicho, patrząc na rodzicielkę z wyrzutem. Jej czarne włosy zakrywały niemal całą twarz i szatyn zastanawiał się, czy była tak nieśmiała, czy po prostu było jej wstyd, że miała tak sfiksowanych rodziców. Obstawiał drugą opcję. 
Kobieta uśmiechnęła się ciepło do córki, całkowicie ignorując jej zbolały ton. 
– Mam nadzieję, że nie sprawiliśmy wam kłopotu – powiedziała po chwili, gestykulując. – Chcieliśmy zrobić niespodziankę Blake’owi. 
To wam się udało – pomyślał Jacques, przyglądając się zachmurzonej twarzy faceta matki. Miał ochotę parsknąć śmiechem, bo brunet wyglądał jak nadąsane dziecko. Co oczywiście by się zgadzało z jego irytującym charakterem i sposobem bycia. 
– Nie, nic się nie stało. – Katherine machnęła dłonią, bagatelizując całą sprawę. – Przez chwilę byłam przerażona, bo nie wiedziałam, gdzie was ulokować, ale szybko wszystko ogarnęliśmy. 
Nie było to prawdą, bo od kiedy Blake grobowym głosem poinformował ich, że jego rodzina przyjeżdża, kobieta wciąż chodziła zdenerwowana. Była jak tykająca bomba zegarowa i Jacques chodził wokół niej na paluszkach, nie chcąc, by wybuchła. Matka rzadko się denerwowała, ale gdy już tak się działo, robiło się nieprzyjemnie. 
– Mamy pokój dla gości, ale pomyśleliśmy, że dla trzech osób może okazać się za mały – kontynuowała. – Dlatego uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli Lily spędzi te kilka dni w pokoju Jacques’a. Tam powinno być jej wygodnie. 
Rodzice Blake’a wymienili spojrzenia. 
– Twój syn ma spać w tym samym pokoju, co moja córka? – sapnął mężczyzna, a następnie zwrócił się do syna. – I ty się na to zgodziłeś? 
– To nic takiego, tato… – Lily odezwała się cicho, ale została zignorowana. 
– Przecież to przeczy wszelkim dobrym obyczajom! – powiedział ostro Henryk. – Nie zgadzam się! 
– Daj spokój. – Blake wywrócił oczami, dopiero teraz wtrącając się do dyskusji. Jak na siebie, był dziś zaskakująco cichy. – To tylko kilka nocy. Jestem pewien, że w tym czasie Lily nie straci cnoty. – Uśmiechnął się bezczelnie. 
Starsza kobieta zakryła usta dłonią, wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, a twarz jej męża poczerwieniała ze złości. 
Jacques w tym czasie obserwował wszystko ze spokojem, choć uśmiech na jego twarzy stawał się większy i większy. Nawet uwaga Blake’a wydała mu się zabawna. 
– Może być pan spokojny o córkę – odezwał się niespodziewanie, nie mogąc się powstrzymać. Nigdy nie potrafił ugryźć się w język. – Dziewczyny zupełnie mnie nie interesują. 
– O czym ty mówisz, dziecko? – wymamrotała pani Sherwood, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. 
Chłopak uniósł brew, uśmiechając się kącikiem ust. W tym samym czasie poczuł kopnięcie pod stołem i wiedział, że to Katherine, ale to go nie powstrzymało. 
– O tym, że jestem gejem – powiedział pewnie.
Jeszcze żadna cisza przy stole nie była tak satysfakcjonująca.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Pęknięcia - Rozdział 2

Hejka, kochani! Jestem całkowicie zaskoczona ilością wyświetleń! Dziękuję!
Chciałabym jednak poznać Waszą opinię, bo wejść jest sporo, a jak na razie nikt nie skomentował, a naprawdę chcę wiedzieć, co o tym myślicie. Nawet negatywna opinia jest lepsza od braku opinii ;)
To chyba tyle. Pozdrawiam!
_______________________________________________________________

Impreza okazała się udana, jak zwykle zresztą, i Jacques szybko zapomniał o nieznośnym facecie swojej matki i tym, że tak naprawdę wcale nie powinien niczego organizować w ten weekend. Obecnie jego myśli zaprzątały inne sprawy, takie jak alkohol i głośna muzyka, do której z chęcią tańczył. Poza tym mógł też myśleć o pewnym blondynie, sportowcu z jego szkoły, który od niedawna przestał być krypto i najwyraźniej obrał kurs Jacques. 
Nie mógł, oczywiście, narzekać. 
Blondyn – Jack, okazał się całkiem interesujący, a przynajmniej na tyle, by dać mu się zaciągnąć na piętro. Nie zdążył nawet wyciągnąć klucza od swojego pokoju, a już był przypierany do ściany i całkiem nieźle obmacywany. Bynajmniej nie protestował. Wątpił, by ktokolwiek tu wszedł, a nawet jeśli… Na pewno szybko sobie pójdzie, gdy ich zauważy. Czasem naprawdę nie miał wstydu. 
Objął chłopaka, chętnie oddając się jego dłoniom, które zawędrowały w dół i błyskawicznie znalazły się w jego majtkach. Był twardy od kilku dobrych minut, więc z ulgą przyjął dotyk dużej dłoni na swoim penisie. Złapał Jacka za włosy i przyciągnął do swojej szyi, całkowicie poddając się fali przyjemności. Przymknął przy tym oczy, więc nie zauważył intruza, który wcale nie zamierzał ich zostawiać samych. Zamiast tego stał i po prostu patrzył. 
Jacques wyczuł na sobie czyjś wzrok, gdy jego biodra zaczęły niekontrolowanie podrygiwać, a przyjemność była już zbyt wielka, by mógł tak po prostu przestać. Uniósł powieki i dostrzegł mężczyznę stojącego u szczytu schodów. Jego niebieskie oczy z uwagą śledziły rozgrywającą się przed nim scenę, a usta wygięły się w ten nieznośny, bezczelny uśmieszek, którego nastolatek tak nie znosił. Nie miał nawet chwili, by zaprotestować, bo jego biodra nagle wyrwały się do przodu, a on doszedł, wciąż wpatrzony w faceta swojej matki. 
Gdy przyjemność opadła, zmusił się do odwrócenia wzroku. Jego policzki były zarumienione, ale dopiero teraz poczuł prawdziwą falę gorąca, która zalała mu twarz. Z niezrozumiałych dla niego powodów, odczuwał wstyd. Blake dosłownie widział, jak dochodzi w swoich własnych spodniach, na których teraz pojawiła się niewielka plama i Jacques wiedział, że mężczyzna nie da mu o tym zapomnieć. 
Jack, wciąż nieświadomy intruza, spróbował go pocałować, ale szatyn odepchnął go, ocierając usta.
– Spieprzaj – burknął, patrząc gdzieś ponad jego ramieniem. Wciąż wyczuwał obecność Blake’a i z pewnością nie było to komfortowe uczucie. 
– Co? – Blondyn zamrugał, nie dowierzając. 
– Kazał ci spieprzać. – Głos mężczyzny przeciął powietrze, wywołując jeszcze większe zaskoczenie na twarzy Jacka, który zwrócił się w jego stronę, wyglądając jak ryba, która nie może złapać tlenu. Szybko jednak pozbierał się i wyminął Blake’a, zbiegając po schodach. 
Jacques pomyślał, że zapewne długo go nie zobaczy. Żadna strata. 
Cisza, która zapadła po odejściu blondyna, była bardziej niż niekomfortowa. Nastolatek wyciągnął kluczyk, chcąc zniknąć w swoim pokoju wraz z resztkami dumy, jakie mu pozostały, ale nie zdążył nawet włożyć go w zamek, gdy po raz kolejny został przyparty do ściany. Tym razem nie było w tym żadnego seksualnego podtekstu. 
– Powiedziałem ci, że masz nie robić imprezy. – Głos Blake’a brzmiał zaskakująco spokojnie. – Czego nie zrozumiałeś w tym zdaniu? 
Jacques uniósł wzrok, spoglądając butnie na mężczyznę. Może było mu wstyd, ale nie zamierzał tak łatwo dać się besztać. W szczególności, że ten facet zdecydowanie nie miał do tego prawa. 
– Może tego, że nie jesteś moim ojcem? – Uniósł jedną brew. Wiedział, że zachowuje się jak rozpuszczony dzieciak, ale nie mógł się powstrzymać. Blake doprowadzał go do szału. 
Mężczyzna odsunął się i obrzucił go spojrzeniem – powolnym, przeszywającym i coraz bardziej pogardliwym. Gdy jego wzrok spoczął na plamie na spodniach chłopaka, którą ten starał się nieudolnie ukryć, na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny uśmiech. 
– Nawet nie chciałbym być – powiedział powoli, a jego głos był przepełniony tak wielką pogardą, że oczy Jacques’a otworzyły się szerzej z zaskoczenia. Poczuł, jak coś nieprzyjemnie ściska go w środku. – A teraz idź zmienić spodnie. Wyglądasz jak idiota. 
Z tymi słowami obrócił się i zszedł po schodach, a nastolatek poczuł łzy zbierające się w kącikach oczu. Włożył klucz do zamka i przekręcił, a następnie pospiesznie wszedł do swojego pokoju. Zamknął drzwi i osunął się po drewnie, chowając twarz w dłoniach. Blake trafił w jego czuły punkt i z pewnością o tym wiedział. Ojciec Jacques’a zostawił ich, bo był pieprzonym chujem i alkoholikiem. Ale nie był to jedyny powód. Drugi był bardziej powiązany z nastolatkiem, który w wieku czternastu lat wyznał swoim rodzicom, że prawdopodobnie jest gejem. W odpowiedzi usłyszał, że jest pedałem, a jego ojciec wyszedł, trzaskając drzwiami. Miesiąc później zostawił ich i nigdy więcej go nie widział. Nigdy też nie przestał się obwiniać. Blake najwyraźniej o tym wiedział i postanowił to wykorzystać. Jacques nie mógł nienawidzić go bardziej. 

***

Bez względu na to, co myślał Jacques, Blake nie wiedział, dlaczego ojciec chłopaka ich zostawił. Nie pytał o to Katherine, bo też nigdy go to za bardzo nie interesowało, a i ona nie poruszała tematu. Nie mógł jednak powstrzymać się przed pokazaniem dzieciakowi, co naprawdę o nim sądzi. Z poplamionymi od spermy spodniami i zaczerwienionymi od pocałunków, a może i czegoś więcej, ustami, wyglądał jak mała dziwka. Z ledwością powstrzymał się od bardziej dosadnego komentarza. 
Zszedł po schodach, rozglądając się po salonie pełnym ludzi. Nozdrza aż mu drgały na myśl o buńczucznym zachowaniu dzieciaka. Nie zamierzał dłużej tego tolerować, w szczególności, że stracił już zbyt wiele czasu na Jacques’a, a termin przecież gonił. Podszedł do wieży stereo, która wydawała z siebie te koszmarne dźwięki, a następnie ją wyłączył. Ulga, którą odczuł, gdy zapanowała cisza, była niewyobrażalna. 
– Co jest? – Usłyszał po chwili, bo najwyraźniej nie do wszystkich od razu dotarło, że muzyka przestała grać. 
Szum zaczął się nasilać, a niektórzy spoglądali na niego z konsternacją. Albo pijackimi uśmiechami. Nieważne. 
– Impreza skończona – powiedział głośno. – Wynocha. 
Nikt się nie poruszył, więc Blake złapał za ramię dziewczynę, która stała najbliżej drzwi i bezceremonialnie wyrzucił ją za próg. 
– Wynoście się! – krzyknął, zakładając ramiona na piersi. – Koniec imprezy! 
Gdy ostatnia grupa nastolatków opuściła dom, zatrzasnął drzwi i potarł swój dwudniowy zarost. Rozejrzał się wkoło, spoglądając na pobojowisko, które pozostawili po sobie imprezowicze, ale nie zamierzał się tym martwić. Jacques to posprząta, a przynajmniej miał nadzieję, że tak się stanie. Gówniarz zasługiwał na karę. Chociażby tak trywialną. 
Nie chciał niepokoić swojej narzeczonej, która miała przenocować u przyjaciółki, żeby mógł skupić się na pisaniu, ale nie miał innego wyboru. Musiał ją poinformować, że jej cudowny synalek dostatecznie zadbał o spokój i komfort dla niego. 
– Hej, kochanie – mruknął, wychodząc na zewnątrz i odpalając papierosa. – Nie, nic się nie stało. Jest tylko jeden problem. – Zaciągnął się, by po chwili wypuścić smugę dymu. – Z twoim synem. 

***

Gdy jego telefon zaczął dzwonić, Jacques wciąż miał załzawione oczy i mokre policzki. Otarł je pobieżnie, zupełnie jakby ktoś miał go zaraz zobaczyć, a następnie wyciągnął komórkę z kieszeni. Mama. Z pewnością Blake już jej nagadał. Pieprzony sprzedawczyk. 
– Cześć – mruknął po wciśnięciu zielonej słuchawki. 
– Jacques… – Była zdenerwowana, od razu to wyczuł. – Obiecałeś.
– Mamo… 
– Powiedziałeś, że jej nie zrobisz. – Westchnęła. – To był tylko tydzień. Mogłeś zaczekać. 
– Ale to tradycja…! – jęknął, choć już nawet jego samego nie przekonywały te słowa. Powoli zaczynał żałować, że zorganizował tę imprezę. Może gdyby spędził ten dzień u Nicka, nie czułby się teraz jak gówno. 
– Jacques! – krzyknęła. – Mam nadzieję, że wiesz, jak mnie rozczarowałeś. – Jej ton stał się nagle pozbawiony jakichkolwiek emocji, czego szczerze nienawidził. – Masz przeprosić Blake’a, a jutro, gdy wrócę, ma być wszystko posprzątane. Czy to jasne? 
– T-tak – wykrztusił. Chwilę później usłyszał odgłos przerwanego połączenia. Westchnął i odrzucił telefon na łóżko. Ze wstrętem spojrzał na swoje poplamione spodnie. Zdążył jedynie wstać, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zmarszczył brwi, ale nie zamierzał teraz sprzeczać się z mężczyzną. Nie miał na to ani siły, ani ochoty. 
Przekręcił klucz i otworzył drzwi, wpuszczając Blake’a do środka. 
– Czego chcesz? – burknął, wbijając wzrok w podłogę. 
– Klucz do sypialni.  
Chłopak pokiwał głową, wciąż nie unosząc wzroku, i zaczął grzebać w kieszeniach swoich rurek. Jego policzki znów zaczęły nabierać kolorów pod wpływem spojrzenia mężczyzny. Wiedział, na co ten patrzył i nie mógł powstrzymać fali wstydu, która po raz kolejny go zalała. 
– Proszę – mruknął, podając mu klucz. Była to trzecia rzecz, którą wyciągnął z kieszeni. Zaraz po kluczu do jego pracowni i paczce gum miętowych. 
Blake nie podziękował, odwracając się i wychodząc z pokoju. Zaraz jednak odwrócił się, a na jego ustach błąkał się bezczelny uśmieszek, którego nastolatek tak nienawidził. 
– Naprawdę powinieneś zmienić spodnie.
Jacques zaklął i otworzył ze złością szafę. Czerwień na policzkach paliła żywym ogniem. 

***

Minął tydzień. Blake skończył książkę, która w tym momencie była dokładnie studiowana przez jego agenta, a zarazem najlepszego przyjaciela. W związku z tym mógł sobie trochę odpocząć i iść na siłownię, którą ostatnio zaniedbał. Ostatniej nocy nie mógł jednak oderwać się od laptopa, bo miał pomysł na nowe opowiadanie i czuł, że musi ono zostać napisane już, teraz, natychmiast. Kath oczywiście nie była zachwycona, ale nie skomentowała tego, chyba już przyzwyczajona do jego dziwacznego zachowania. 
Dzielenie biura wraz z sypialnią, gdy co chwila był rozpraszany przez Katherine, nie było zbyt komfortowe. W swoim dawnym mieszkaniu miał własny gabinet i teraz też potrzebował takiego kącika. Nie wiedział tylko, gdzie mógłby się zainstalować, skoro wszystkie pomieszczenia były zajęte.
Następnego dnia obudził się z głową na biurku. Wyprostował się, czując i słysząc jak nieprzyjemnie łupie mu w krzyżu, i spojrzał na laptopa. Sam wszedł w tryb hibernacji, więc uruchomił go i zapisał swój tekst, który był niemal skończony. Nie zamierzał się tym jednak teraz zajmować, czując ucisk w pęcherzu. Już wiedział, co go obudziło. 
Zerknął na Kath, która wciąż spała. Nie chciał jej budzić, więc po cichu wstał ze swojego miejsca i na palcach opuścił sypialnię. Podrapał się po głowie, już na korytarzu rozpinając jeansy. Wszedł do łazienki i, ziewając, poczłapał do muszli klozetowej. Podniósł deskę i już miał ściągać spodnie, gdy dotarł do niego krzyk.
– Popierdoliło cię?! 
Jacques był z Nickiem na domówce u ich kumpla i niedawno wrócił do domu. Normalnie poszedłby spać, mając w dupie prysznic, ale czuł, że cuchnie gorzej niż odchody słonia, więc najpierw skierował się do łazienki. Nie wiedział jednak, że w trakcie prysznica do środka wkroczy Blake i tak po prostu podejdzie do kibla, chcąc się odlać. 
Mężczyzna zamrugał i przekręcił głowę w bok. Wciąż był zaspany.
– Cholera – wymamrotał, spoglądając na kabinę prysznicową, z której wystawała głowa Jacques’a i część jego mokrej klatki piersiowej. Reszta nagiego ciała znajdowała się za szybą i była rozmazana, ale to wciąż było nagie cało. Odwrócił wzrok. 
– Nie widziałem cię – powiedział. – Tylko się wysikam i już wychodzę. 
– Co? Nie! Wyjdź stąd! 
– Muszę się odlać! – Zamknął na chwilę oczy, a następnie ściągnął spodnie i zaczął sikać. – Boże, jak dobrze… 
Jacques chciał jeszcze przez chwilę protestować, ale szybko zamilkł, gdy zauważył, że Blake ma go gdzieś i zwyczajnie zdejmuje spodnie. 
– Ja pierdole… – wymamrotał, wbijając wzrok w swoje stopy. Wiedział, że przyglądanie się komuś, kto sika, jest chore. Poza tym nawet nie chciał na niego patrzeć, bo był to w końcu facet jego matki, na dodatek niezwykle irytujący, ale… Zżerała go ciekawość. Chciał chociaż dowiedzieć się, czy ma dużego, żeby móc później mu dogryzać, oczywiście. Uniósł wzrok i zerknął na niego akurat w chwili, gdy ten chował swojego członka. Był całkiem spory, choć nie mógł powiedzieć dokładnie, ale z pewnością był… gruby.
Przełknął ślinę i wbił wzrok w swoje stopy. Nie zamierzał nawet przez chwilę myśleć o tym, co zobaczył. W żadnym wypadku. 
Mężczyzna bez słowa opuścił toaletę, wpierw spuszczając wodę i myjąc dłonie, a następnie po prostu wychodząc. Chłopak odetchnął i wrócił do mycia się. I w ogóle nie myślał o członku Blake’a. W ogóle. 

***

– Potrzebuję gabinetu. 
Byli w trakcie śniadania przygotowanego przez Katherine, która nie pracowała w weekendy, więc siedziała teraz przy stole w szlafroku i czytała jakieś babskie pisemko. 
– Hm…? – Uniosła wzrok. – Gabinetu…? 
– Nie mogę pracować w naszej sypialni. Wszystko mnie rozprasza. 
W innej sytuacji Jacques zapewne skomentowałby słowa mężczyzny, ale obecnie był zbyt zajęty myśleniem o porannym incydencie. A raczej myśleniem, jak przestać o tym myśleć. Jego uwagę przykuły jednak następne słowa matki, więc poderwał głowę i spojrzał na nią w szoku. 
– Wiesz, że nie mamy wolnego pokoju, ale… – zawahała się, zerkając na swojego syna. – Jacques ma swoją pracownię. Jestem pewna, że znalazłoby się tam miejsca dla was dwóch. 
– Nie wiem… – Blake postukał widelcem w talerzyk. – Moglibyśmy się wymieniać, czy coś, ale najpierw musiałbym to zobaczyć…
– Zwariowałaś?! – Szatyn naprawdę nie mógł w to uwierzyć. Pracownia była dla niego jak świątynia i matka dobrze o tym wiedziała, a mimo to… Poczuł rozczarowanie. – To moje miejsce. I nikt nie ma tam wstępu. 
– Ale kochanie… 
– Powiedziałem: nie. – Odsunął swój talerz, a następnie wstał od stołu i posłał ostre spojrzenie mężczyźnie. – Nie chcę cię nawet widzieć w pobliżu tego pomieszczenia, zrozumiałeś? Znajdź sobie inne miejsce. A najlepiej się wyprowadź. – Z tymi słowami opuścił jadalnię połączoną z kuchnią, choć słyszał jeszcze za sobą cichy głos matki. Nie odwrócił się jednak, wchodząc po schodach i kierując się do swojego pokoju. Musiał pamiętać o tym, żeby przed wyjściem zamknąć drzwi od pracowni na klucz, bo nawet przez chwilę nie łudził się, że mężczyzna posłucha jego zakazu. Nigdy go nie słuchał i zawsze chciał mu zrobić na złość. Przynajmniej w tym aspekcie mieli ze sobą coś wspólnego… 
Po śniadaniu Blake nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Wciąż myślał o pracowni dzieciaka – od początku wiedział, że chłopak maluje, ale nigdy nie widział żadnego jego obrazu, czy choćby szkicu – i zżerała go ciekawość. Czasem był jak dziecko, które dąsa się, gdy nie otrzyma upragnionej zabawki. Był przyzwyczajony do tego, że dostaje to, czego chce, a tym razem chciał ujrzeć tajemniczą pracownię Jacques’a. Może nie było to zbyt fair wobec chłopaka, ale… miał to gdzieś. Musiał to zobaczyć i przekonać się, czy gówniarz jest tak wspaniały, jak mówi Kath, czy może po prostu chwali go, bo jest jej synem. Bardziej skłaniał się ku tej drugiej wersji. 
Jego narzeczona przeniosła się na leżak na tarasie, zabierając ze sobą jakieś romansidło (nie skomentował tego, choć elektroniczny egzemplarz jego nowej książki czekał na przeczytanie) i całkowicie zapominając o jego istnieniu. Jacques natomiast zaszył się w swoim pokoju, zapewne masturbując się, albo robiąc inne, nastoletnie rzeczy, a on wyczuł, że jest to odpowiedni moment, by spróbować. 
Na palcach przemierzył korytarz i podszedł do drzwi, które znajdowały się na samym końcu, naprzeciwko schodów. Dotknął klamki, czując, że serce bije mu ze znacznie większą siłą niż zwykłe, a następnie przekręcił gałkę i pchnął. 
Pomieszczenie było ogromne, co najmniej wielkości salonu. Pomalowane na biało, z jasnymi panelami. Już rozumiał, dlaczego Kath stwierdziła, że mogliby dzielić się tym miejscem. Jego biurko z pewnością zmieściłoby się w którymś z kątków i dzieciak nawet by go nie zauważył. 
Największą uwagę przykuwały jednak obrazy. Było ich mnóstwo, ustawionych jeden obok drugiego, a każdy inny i na pierwszy rzut oka równie zachwycający. Jeden był radosny, pełen ciepłych barw, drugi spokojny, wypełniony zielenią, a zaraz obok trzeci – szary, smutny i przepełniony taką melancholią, że Blake aż zrobił krok w przód, a podłoga zaskrzypiała pod jego butami. 
– Co ty tu, kurwa, robisz?! 
Zamarł w miejscu, czując, jak przyspiesza mu puls. Mógł oczywiście wykpić dzieciaka i po prostu stamtąd wyjść, ale nie potrafił, bo… rozumiał. Wiedział, dlaczego Jacques chciał zachować to miejsce dla siebie i przez chwilę było mu naprawdę głupio, bo naruszył jego sacrum jego najbardziej intymne miejsce i… Czuł się, jakby je zbezcześcił. 
– Ja… – Nie wiedział, co powiedzieć. Odwrócił się, spoglądając na dzieciaka, który stał w progu z ramionami założonymi na klatce piersiowej. Zupełnie jakby się bronił i Blake’owi było naprawdę wstyd. Po raz pierwszy od wielu lat było mu wstyd. – Wybacz, nie powinienem… 
– Wynoś się stąd. – To nawet nie był krzyk i mężczyzna poczuł się jeszcze gorzej. Miał trzydzieści pięć lat i było mu głupio przed osiemnastolatkiem. 
Bez słowa opuścił pokój.

wtorek, 16 sierpnia 2016

Pęknięcia - Rozdział 1


Jacques Bright nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak wściekły, jak w tym momencie. Facet jego matki, który wprowadził się do nich miesiąc temu, i którego szczerze nienawidził, zabronił mu zrobić imprezę w domu. Imprezę, którą organizował co roku, od trzech lat.

Nie ma, kurwa, mowy!
– Nie będziesz mi mówił, co mam robić! – krzyknął. Jego dłonie oparte były o wyspę kuchenną, gdzie właśnie rozgrywała się kolejna bitwa. 
– Nie zamierzam. Chcę tylko, żebyś zrezygnował ze swojej imprezy, bo dobrze wiesz, że muszę pracować. 
Prychnął. Miał gdzieś jego pieprzone książki. Zapewne były tak beznadziejne, jak on sam. Dlaczego matka nie mogła sobie znaleźć kogoś mniej wkurwiającego? I jeszcze ten bezczelny uśmieszek… Jak on go nienawidził! 
– Zabierz komputer i przenieś się do biblioteki – zaproponował, czując, jak krew wrze mu w żyłach. – Albo najlepiej się wyprowadź! 
– Posłuchaj mnie, ty bezczelny szczeniaku… – Mężczyzna znalazł się nagle tuż obok, tak, że dzieliły ich jedynie centymetry. – Katherine chce, żebym tu był, więc tak pozostanie, zrozumiałeś? 
– Pierdol się! 
Odwrócił się i biegiem opuścił kuchnię. Wpadł do swojego pokoju, nie przejmując się trzaskającymi drzwiami. Był tak wściekły, że z chęcią by w coś uderzył. Na ogół był raczej spokojnym chłopakiem, ale ten facet… On doprowadzał go do szału.
 Jacques dokładnie pamiętał ich pierwsze spotkanie. Wiedział, że matka już od trzech miesięcy umawia się na randki i widział, że była szczęśliwa, więc on też był zadowolony. W końcu zasługiwała na szczęście po tym, jak ojciec ich zostawił. Nie naciskał na nią, nie chcąc zmuszać jej do zapoznawania go z tym facetem, skoro najwyraźniej nie była go jeszcze pewna, ale okazało się, że sama postanowiła zorganizować ich spotkanie. 
Umówili się w eleganckiej knajpce, jednej z ulubionych Jacques’a, tuż po jego zajęciach. Już przy wejściu wpadł na mężczyznę ubranego w zwykły podkoszulek i proste jeansy. Zmierzył go krytycznym wzrokiem. 
– Przepraszam. 
Nieznajomy nawet na niego nie spojrzał, opuszczając lokal. 
Prostak – pomyślał, odszukując wzrokiem swoją matkę. Gdy tylko znalazł ją w jednym z kątów, pomachał do niej i uśmiechnął się szeroko. 
– Cześć mamo. – Pocałował jej policzek. – Zamówiłaś już?
– Nie, czekałam na ciebie. – Kobieta odpowiedziała uśmiechem. Jej długie, brązowe włosy układały się falami wzdłuż ramion. – A raczej czekaliśmy. 
Jacques kiwnął głową. Wiedział, że to spotkanie miało być pretekstem, by poznał jej faceta. Cieszył się z tego. 
– Chyba widzę tylko ciebie. – Zaśmiał się. – Jest niewidzialny? 
– Blake musiał wyjść na chwilę. Jakiś ważny telefon, czy coś takiego. – Zmarszczyła brwi. – Wydaje mi się, że minęliście się w drzwiach. 
Jacques poczuł, jak jego lewa powieka drga niekontrolowanie. 
– W drzwiach…?
Nie dane mu było usłyszeć odpowiedź matki, bo przy ich stoliku pojawił się facet, na którego wpadł wcześniej. 
– Widzę, że twój syn w końcu przybył. – Wyczuł na sobie wzrok mężczyzny. – Blake Sherwood, miło mi. 
– Jacques Bright – przywitał się. Czuł na sobie jego spojrzenie i widział tę uniesioną brew oraz nieznaczne skrzywienie ust. Najwidoczniej nie spodobał mu się jego strój. Miał dziś na sobie koszulkę odsłaniającą obojczyki, długi kardigan, biodrówki i eleganckie pantofle. W swojej opinii wyglądał nieźle. 
– Mogę do ciebie mówić Jacq? – Posłał mu szeroki uśmiech, który w mniemaniu nastolatka prezentował się całkowicie nieszczerze.
– Nie – mruknął, uśmiechając się w wymuszony sposób. – Wolałbym Jacques. 
Pamiętał, jak irytujący wydał mu się ten facet i jak złe wrażenie na nim zrobił. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego matka zainteresowała się tym typem. Może miała już czterdzieści lat, ale wciąż była piękną kobietą i z pewnością była w stanie znaleźć sobie kogoś lepszego od Blake’a. 
Szybko okazało się, że Blake jest trzydziestopięcioletnim pisarzem, całkiem znanym, choć nie na tyle, by Jacques kiedykolwiek o nim słyszał, a jego matka była w nim całkowicie zakochana. 
Minęły kolejne trzy miesiące, w trakcie których chłopak cieszył się, że nie musi widywać faceta swojej matki zbyt często. I nagle mężczyzna postanowił się oświadczyć, a Katherine oczywiście przyjęła go z radością i nim Jacques mógł cokolwiek zrobić, Blake zamieszkał w ich domu.
Nie potrafił się z nim dogadać. Mógł przysiąc na wszystkie świętości, że nigdy nie spotkał bardziej irytującej osoby. Mężczyzna zachowywał się jak zwykły gówniarz, chodził w rozciągniętych rzeczach, ciągle krytykował jego „pedalskie” stroje i palił jak smok. A Jacques nienawidził tego smrodu. Nie wspominając już o tym, że od ich pierwszego spotkania zwracał się  do niego „Jacq”. Doprowadzał go do szału. 
Jego matka nie dostrzegała problemu, udając chyba przed samą sobą, że udało im się porozumieć. Nie wiedział, jakie brednie opowiadał jej Blake, ale on nie zamierzał się z nim dogadywać. Chciał tylko pozbyć się go z domu. I za żadne skarby nie pozwolić, by ten człowiek został jego ojczymem. Szybciej świnie zaczną latać. 
A teraz był tutaj, w swoim pokoju, i miał ochotę coś zniszczyć. Nie zamierzał jednak wyżywać się na swoich rzeczach, więc rzucił się jedynie na łóżko i przykrył oczy przedramieniem. 
I tak zrobię tę imprezę – pomyślał. – Możesz mnie pocałować w dupę, Blake.

***

Mężczyzna westchnął, wciąż patrząc na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał dzieciak. Nie miał siły, by zadręczać się głupią imprezą dla nastolatków, którą Jacques mógł zorganizować w każdy inny weekend. To wcale nie musiała być ta sobota, gdy on był zawalony pracą, ale wiedział, że chłopak robi to specjalnie, byleby go zdenerwować. Irytujący gówniarz. 
Napełnił swój kubek kofeiną i pomaszerował do prowizorycznego biura, które znajdowało się w sypialni jego i Kath. Biurko było ustawione w jedynym wolnym kącie, daleko od okna, z którego padałoby światło, więc musiał korzystać z lampki nocnej. Nie było to wymarzone miejsce do pracy, ale brakowało wolnego pomieszczenia, a on gdzieś musiał pisać. Wiedział jednak, że długo tak nie pociągnie, bo coraz częściej nie potrafił się skupić i wszystko go rozpraszało, a terminy goniły. 
Odstawił kubek na blat i dotknął swojego trzydniowego zarostu. Wiedział, że powinien się ogolić, ale nie miał na to czasu. Powieść w końcu sama się nie napisze, prawda? 

***

Był w trakcie czytania książki Dickensa, gdy usłyszał pukanie do drzwi. 
– Proszę.
Drewno zaskrzypiało, a do pokoju weszła jego matka. Na jej twarzy widniał delikatny uśmiech, choć Jacques dostrzegł wyraźne zmęczenie w jej oczach. 
– Długa narada? – zapytał, odkładając książkę na szafkę przy łóżku. 
– Koszmarna. – Westchnęła. – Niektórzy współudziałowcy są naprawdę irytujący. Najchętniej pozbyłabym się połowy. 
– Rozumiem. – Pokiwał głową. Właśnie dlatego on nie zamierzał zajmować się rodzinnym biznesem. Nie miał ochoty na wieczne kłótnie z ludźmi i pieprzony wyścig szczurów. 
– Blake jest zajęty pisaniem i nie można mu przeszkadzać, więc pomyślałam, że może ty zjesz ze mną kolacje? 
– Jasne. – Uśmiechnął się. – Zaraz zejdę. 
– Cudownie. – Wyraźnie się rozpromieniła. – I kochanie, co do tej imprezy… 
– Będzie w sobotę – powiedział szybko. – Spokojnie, nie rozniesiemy domu. Będę miał wszystko pod kontrolą. 
– Właśnie… – Katherine wyraźnie się zawahała i Jacques poczuł, jak coś ściska go w żołądku. – Nie możesz jej zrobić w ten weekend.
Tego się nie spodziewał. Myślał, że matka będzie po jego stronie i pozwoli mu na coś, co było tradycją od kilku lat, a nie poprze tego dupka. 
– Dlaczego? – zapytał, dobrze znając odpowiedź. Wszystko było winą pieprzonego Blake’a.
– Skarbie, wiem, że to była tradycja i zawsze robiłeś imprezę w ostatni weekend lipca, ale… Co powiesz na to, żeby zrobić ją za tydzień? Blake ma na głowie wydawcę oraz swojego agenta, a termin upływa mu w tę niedzielę i naprawdę musi pracować. 
– Ale… 
– Jacques, proszę. To ważne. 
Matka wyglądała na naprawdę przejętą, więc pokiwał głową. 
– Rozumiem – mruknął. – Zaraz przyjdę. 
– Dobrze. – Kobieta uśmiechnęła się, a na jej twarzy pojawił się wyraz prawdziwej ulgi. Najwyraźniej myślała, że będzie musiała dłużej go przekonywać do zmiany decyzji. 
Gdy Katherine zniknęła za drzwiami, zacisnął dłonie w pięści i spojrzał ze złością na przeciwległą ścianę. Nie zamierzał niczego odwoływać tylko z powodu jakiegoś idioty, który wpieprzył się w ich życie i wszystko zniszczył. To, że nie potrafił się wyrobić z terminem, było wyłącznie jego problemem. A Jacques z pewnością nie zamierzał mu z nim pomagać. To był jego dom i mógł robić w nim, co tylko zechciał, a Blake nie miał nic do gadania. 
Z tym postanowieniem wstał z łóżka i opuścił pokój. 

***

– Cześć. 
– Hej. – Uniósł głowę, spoglądając na swojego przyjaciela. – Siadaj. 
Nick skinął głową i rzucił swój plecak na ziemię, nie martwiąc się możliwością uszkodzenia zawartości. Przysiadł obok i spojrzał na niego z zainteresowaniem. 
– Co tam? 
– Nic. – Wzruszył ramionami. – Liczyłem na to, że pomożesz mi z ogarnięciem imprezy. 
– Jak zawsze, stary. – Wyciągnął z plecaka dwa jabłka. Podał jedno Jacques’owi, a ten przyjął je z uśmiechem. – Ale czy to nie ty pisałeś mi wściekłe wiadomości o tym, jak nienawidzisz Blake’a i jak nie możesz zrobić przez niego imprezy? 
Jacques od razu się skrzywił. 
– Ta… - mruknął, wbijając wzrok w owoc. – Ale i tak ją zrobię. Pieprzę go. 
– Cóż… - Drugi chłopak wyszczerzył się. – Tak naprawdę to go nie pieprzysz. 
– Boże, Nick! – Uderzył go w ramię. – Nie bądź obrzydliwy. 
– No co? Całkiem niezły z niego kąsek. 
– Powiedział heteroseksualny prawiczek – prychnął, kręcąc głową. Oczywiście nie był ślepy i wiedział, że Blake mógł się podobać. Miał krótkie, czarne jak smoła włosy, intensywnie niebieskie oczy i zadziorny uśmiech. Poza tym przynajmniej raz w tygodniu chodził na siłownię i biegał. To jednak nie sprawiało, że Jacques mógłby zmienić o nim zdanie. Wciąż pozostawał irytującym dupkiem. 
– Ej! Doszedłem już do drugiej bazy! 
– Czyli wcale nie doszedłeś. – Wyszczerzył się. Uwielbiał droczyć się ze swoim przyjacielem, a gdy temat schodził na kwestie związane z seksualnością, w których Nick z pewnością nie miał doświadczenia, było przezabawnie.
Znali się od przedszkola, a odkąd Nick uderzył łopatką dzieciaka, który zniszczył jego babki z piasku, Jacques wiedział, że będzie to wielka przyjaźń. Nie mylił się. 
– Ile osób mam zaprosić?
– Tyle, co zawsze. – Na usta Jacques’a wypłynął cwany uśmieszek. – Bez ograniczeń. 
Nick zaśmiał się, kręcąc głową. Jego ciemne, półdługie włosy poruszały się z każdym ruchem głowy, przez co wyglądał jak kundel. Jacques bezgranicznie go uwielbiał. 
– Blake będzie wściekły – skomentował. 
– Mam to gdzieś. – Bright wzruszył ramionami. – A jak mu coś nie pasuje, zawsze może się wyprowadzić. I wtedy wszyscy będą zadowoleni.
– Prócz twojej matki. I niego. 
– No właśnie, Nick. – Zamachnął się, rzucając ogryzek daleko między drzewa. – Wszyscy. 

***

Jacques obrócił się i przejrzał się w lustrze. Miał na sobie obcisłe rurki z dziurami na kolanach oraz szeroki T-shirt, który odsłaniał obojczyki i dużą część klatki piersiowej. Jego brązowe włosy ułożone były w „artystyczny nieład”, czyli niemal jak zawsze. W swoim mniemaniu prezentował się naprawdę dobrze. 
Impreza miała zacząć się za pół godziny. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, pokoje, do których goście nie mieli wstępu, zostały zamknięte na klucz (Jacques długo się wahał, ale w końcu zamknął sypialnię matki, bo mimo wszystko nie chciał, by ucierpiały jej rzeczy), a Blake był na spotkaniu ze swoim agentem  i szybko nie wróci. A to, że mężczyzna planował pracować całą noc i chłopak o tym wiedział… To nie miało znaczenia. 
Uśmiechnął się do swojego odbicia, zgarnął telefon z łóżka i opuścił swój pokój. Zabawę czas zacząć. 

***

Blake wiedział, że coś jest nie w porządku już w chwili, gdy jechał Harrison Street. Z daleka było słychać klubową muzykę, a im bliżej domu Kath był, tym bardziej zbliżał się do źródła popularnych rytmów. Miał złe przeczucia. Wiedział, że gówniarz go nie znosi i to uczucie było oczywiście odwzajemnione, ale nie sądził, by ten odważył się zrobić imprezę, gdy otrzymał oczywisty zakaz od swojej matki. Jak bardzo się mylił… 
Zatrzymał samochód pod domem, wiedząc, że w tym momencie nawet nie ma co liczyć na wjazd do garażu, skoro cały podjazd był zawalony kubeczkami i innymi śmieciami. Wszędzie było pełno pijanych i rozwrzeszczanych nastolatków. Nie mógł uwierzyć, że syn Katherine okazał się tak wielkim egoistą, myślącym tylko o sobie. Czasem zastanawiał się, czy cały ten związek był tego wart. 
– Przesuń się! – warknął do jakiegoś chłopaka, który stał w wejściu. Dzieciak spojrzał na niego pijackim wzrokiem i mężczyzna zaklął, przepychając się obok. 
Muzyka była ogłuszająca. Już odczuwał ból głowy, a wiedział, że z każdą chwilą będzie tylko gorzej. Musiał pozbyć się tych… ludzi i wszystko ogarnąć. Ale najpierw musiał znaleźć Jacques’a i go zabić. Tym razem tak łatwo się nie wywinie. 
– Gdzie jest Jacq?!  - krzyknął, gdy dostrzegł najlepszego przyjaciela chłopaka. Ten siedział na kanapie w ich salonie, a jego rozszerzone źrenice jasno mówiły, że był naćpany. 
– C-co? – wymamrotał, uśmiechając się głupkowato. 
Blake nie miał na to czasu. Złapał go za koszulę i uniósł. 
– Gdzie jest Jacques?! 
– Aaaa… Gdzieś na górze… Z jakimś, no, chłopakiem… 
Puścił go, zamykając na chwilę oczy i starając się uspokoić. Z chłopakiem… Oczywiście. 
Głupi dzieciak Kath musiał okazać się gejem. I to takim, po którym od razu widać, że woli obciągać, niż popatrzeć na piersi swoich koleżanek. Blake wiedział to już w chwili, gdy spotkał go po raz pierwszy w kawiarni. Idealnie ułożone włosy, damski sweterek, który sięgał mu do kolan… Mały, pieprzony gej. 
Wszedł po schodach i od razu go dostrzegł. Nie samego, oczywiście. Jacques przypierany był do ściany przez jakiegoś blondyna, którego ręka znalazła się w bieliźnie nastolatka i najwyraźniej całkiem nieźle tam pracowała, bo chłopak pojękiwał głośno, zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś może ich zobaczyć. 
Blake czekał, a uśmiech na jego wargach z pewnością nie zwiastował niczego dobrego.